„Zapach orchidei“, to moim zdaniem najlepsza ze sztuk wyreżyserowana przez Kazimierza Kutza w Teatrze Telewizji.
Czy była to sztuka prorocza?
O tak! W wielu aspektach. Jej główny bohater to Adam Morawiecki, ponury jak chmura gradowa endek o zacięciu filozoficznym. Przeżywa on swoje „nawrócenie” na normalną, dla każdego sybaryty i hedonisty, ścieżkę życia. Obserwujemy tę przemianą surowego pobożnisia i czciciela kultu świętej Ojczyzny ze łzami śmiechu w oczach, ale też poczuciem duchowej pustki głównego bohatera. Koncertowo zagrana przez Jana Peszka rola Morawieckiego, uzupełniona jest znakomitą asystą Igora Śmiałowskiego, grającego stryja Morawieckiego. Stryj Ksawery w obliczu nadciągającej wieczności, zgrywa się na znawcę rozkoszy życiowych, choć przez całe życie był statecznym obywatelem Kanady i nigdy nie zakosztował „dzikości” serca i życia.
Morawiecki otoczony jest typowymi narodowymi bogoojczyźnianymi karierowiczami. Tu Krzysztof Globisz wciela się w rolę posła Bindera, niemal wzorca zatęchłego od dymu kadzidła świata. Surowe życie Morawieckiego przerywa nagły wybuch uczuć, tłumionych przez jego kruchtową mentalność i fanatyczny katolicyzm. Dodam, że katolicyzm wyprany z autentycznych uczuć. Te nowe uczucia wymykają się spod kontroli, jak Dżin uwolniony z butelki, który już nigdy nie pozwoli się zamknąć w ciasnej przestrzeni. Wyzwolicielem tego Dżina jest nowa sąsiadka Morawieckiego, prowadząca życie dalekie od pobożnego napuszenia, które jest obecne, na co dzień w domu głównego bohatera, gdzie typowe kołtuństwo niemal wisi w powietrzu, wśród gęstej od „powagi chwili” atmosfery narodowo-katolickiego czynu. Tym koronnym czynem ma być filozoficzny traktat o diable, który Morawiecki ma napisać w domu, po wysłaniu rodziny na letnie wakacje.
Jednak los sprawi – a może, to nie los, a piekielne moce kuszące Morawieckiego – że wolny dom zamieni się w „wolną chatę” ponad pięćdziesięcioletniego, a jeszcze ciągle niedojrzałego mężczyzny. Nowa sąsiadka Jolka, niczym katalizator uwolni nowy „potencjał” w Morawieckim, zaprzeczający całemu dusznemu świadkowi pobożnisiów, którzy mają stałe telefoniczne połączenie z biskupem najbliższej kurii.
Sztuka prorocza, bo po 1989 roku obserwowaliśmy w Polskim Sejmie tę eksplozję bigoterii na ogromną skalę, gdzie zdrada wartości mieszała się ze zdradą małżonków w pokojach hotelu poselskiego i pokojach słynnych hoteli „Forum” i „Viktoria”. Nie da się wyliczyć tych zdrad. Choć i niedawno pobożnisie tacy jak choćby poseł Pieta przypomniały, że to nie przeszłe czasy, a brak właściwego podejścia do życiowych uciech za młodu, prowadzi do patologii ośmieszających całą ideę bogoojczyźnianej pobożności w starości. To smutne, że nawet dawni premierzy III RP byli i są stałymi gośćmi okładek plotkarskich pism – że wspomnę tylko romanse Buzka i żałosnego do granic Marcinkiewicza. Ale i inni politycy nie próżnują, o czym dobrze wiedzą zagraniczne służby specjalne i wtedy zdrada małżeńska zamienia się w zdradę ojczyzny.
Ta prorocza wizja scenarzysty Eustachego Rylskiego i Kazimierza Kutza – wszak premiera spektaklu odbyła się w maju 1991 roku – do dziś, zarówno śmieszy do łez, jak i przeraża. Przeraża, bo pokazuje głęboko uzasadnione psychologicznie postawy, wynikające z patologii rodzin, w których zablokowane są uczucia i występuje stały strach przed wiecznym potępieniem. Prowadzi to do rozwoju osobowości niemal schizofrenicznej, a to nie jest już śmieszne, jeśli mamy do czynienia z politykiem mającym wpływ na losy całej wspólnoty, jaką jest Państwo.
Kazimierz Kutz miał wyjątkowy talent do obnażania pyszałkowatości i duchowego poplątania bohaterów sztuk, które reżyserował. Moją ulubioną jest brawurowa „Kolacja na cztery ręce” z Januszem Gajosem w roli Jana Sebastiana Bacha, Romanem Wilhelmim w roli Haendla i krewkim kamerdynerem Schmidtem granym przez Jerzego Trelę.
Z filmów najbardziej lubię „Paciorki jednego różańca”, jest tam piękna scena, kiedy tytułowy bohater zostaje obrażony przez „partyjną szychę”. Podchodzi on do półki z książkami, sięga po słownik i sprawdza czy dobrze zrozumiał obrazę, a potem wygania impertynenta z domu. Genialna scena śląskiego przywiązania do wolności.
Sam Kutz nie był tak wstrzemięźliwy w wygłaszaniu opinii, ale to już inna historia…
ps. godz. 11:45 19.12.2018 Z przykrością informuję, że od wieczora zablokowana jest funkcja komentowania. Nie znam powodów tej blokady...
12:57 ufff - problem naprawiony... Można komentować.
Inne tematy w dziale Kultura