Jak rozumiem potrzebę pięknego czystego Kościoła?
Czy wiecie jak bardzo ludzie pragną kontaktu z sakramentami tam gdzie jest niedobór księży? Wspólnota, to istota zbawienia widzianego po katolicku. Znam księży, co czynią posługę w miejscach gdzie latami nie było kapłana. Ludzie prawie chcieliby nosić ich na rękach. Z jakiego powodu? Właśnie z powodu potrzeby życia we wspólnocie, przypieczętowanej uczestnictwem w sakramentach, których szafarzem jest Kościół. Msza niedzielna, Pasterka, Rezurekcje... Tak kościół jest potrzebny i powinien być silny i stać na straży wartości które stoją za jego misją.
Występująca w kontekście ostatnich afer szaleńcza i ślepa obrona Kościoła, blokująca jego szybką naprawę, ma swoje źródło w strachu.
Nie w miłości, a w strachu. Już to kontrowersyjne zdanie uzasadniam.
Ktoś, kto kocha widzi potrzebę pomocy, kiedy inny choruje. Ktoś, kto kocha własny dom widzi potrzebę posprzątania, kiedy w tym domu jest brud i nieporządek. Jednak często widzimy postawy takie, że chorobę innego ukrywa się przed własnym sumieniem – przeżyje, przecież nie jest z nim tak źle. A nieporządek jest na rękę wielu, bo daje błogie poczucie stabilizacji. To postawy wynikające z czystego egoizmu i lenistwa. Niemal jak w piosence „Elektrycznych Gitar” – przewróciło się? Niech leży…
Ludzie wolą być prowadzeni, bo boją się odpowiedzialności. Odpowiedzialności za swoje własne życie. Odpowiedzialności za swój Kościół za wiarę. Zdania sprawy przed Bogiem.
Jeśli jest Dobry Bóg i tak kiedyś staną przed jego obliczem. I co wtedy powiedzą?
Nic nie robiłem, kiedy źli ludzie prowadzili mnie „do kotła”?
To nie ja jestem winien, to oni?
Był nieporządek, a ja przeganiałem sprzątaczy.
Ktoś był chory, a ja wmawiałem mu i innym, że jest zdrowy, bo palcem mi się tknąć nie chciało?
Ja widzę to tak.
Każde działanie niesie ryzyko. Każde wymaga wysiłku. To ryzyko u niektórych ludzi powoduje paraliż, bo boją się, że wychylając się pospolicie grzeszą. Upewniają się w przekonaniu, że przeciwstawiając się temu, co nazywamy drgnieniem serca, skłaniającym nas do działania, zachowują się rozważnie i idąc za stadem - nawet, jeśli widać już wodę po szyję i pierwsi zaczynają tonąć - robią lepiej niż gdyby sami zaproponowali przejście przez most leżący parę kilometrów dalej. Ten stadny instynkt nakazuje im też trzymanie dyscypliny, aby się nikt nie wychylał, nie wyróżniał, choćby pasterz prowadzący stado błądził z nim po okolicy przez miesiące, choćby ten pasterz był draniem. Boją się zdać sprawę przed Bogiem na Sądzie z samodzielnego myślenia i działania…
Jeśli stanę przed Obliczem Majestatu Boskiego, będę mógł powiedzieć - Jesteś sprawiedliwym i pełnym miłości Sędzią.
Moje czyny i życie świadczą o mnie. Moje czyny są moimi decyzjami i nie obciążam innych za moje wybory. Moja wina, to wyłącznie moja wina. Jeśli w czymś zawiniłem, to tę winę uznaję, a Ty osądzisz mnie sprawiedliwie i według Twojego miłosierdzia. To jedyna pewność, którą mamy. Oczywiście, jeśli Bóg istnieje.
Jeśli Go nie ma…
Tak samo odważne muszą być nasze starania o dobro. Bo oznacza to jedynie naszą odpowiedzialność za ten świat, na którym się pojawiliśmy...
Ale paradoksalnie i z jednego i drugiego wynika, że Pasterze Kościoła Katolickiego powinni być możliwie najczystszymi z naszej społeczności, bo prowadzą spore stado i w żadnym wypadku nie mogą prowadzić go na zatracenie.
Z tego powodu nauczanie, jakie się często proponuje, że wszyscy jesteśmy grzesznikami i Kościół jest grzeszny, bo tworzą go ludzie, jest dziwnym usprawiedliwianiem akceptacji marazmu i tumiwisizmu. Zadanie Chrześcijanina jest odmienne. Uznając swoją grzeszność zobowiązany jest dążyć do dobra i świętości. To dążenie do dobra nie jest bezruchem konserwującym wszystko, co niesie codzienność, ale jest stanem aktywnym, podczas którego narażeni jesteśmy na popełnianie błędów i ryzyko złej oceny sytuacji. To wymaga od nas dystansu i pracy nad własnym rozwojem, ale też odwagi i wiary w Boga mądrego i miłosiernego. W tym kontekście mądrość Boga pozwala mu na całkowicie sprawiedliwy sąd, a miłosierdzie na zlitowanie się nad naszymi błędami.
Blisko Boga powinniśmy być zawsze, i nawet dla niewierzącego jest to ważne, aby postępować etycznie, bo sumienie i tak da znać w najważniejszej chwili, kiedy trzeba podsumować swoje życie. Ten dzień może nadejść jak złodziej. A w zasadzie w ten sposób nadchodzi w większości przypadków. Więc rolę Kościoła w społeczności widzę, jako bardzo ważną.
Zawsze powinien być on strażnikiem dobra i prawdy. Ostatnie skandale pokazują jedną zasadniczą trudność. Problem w tym, aby go trochę uprzątnąć. Żartobliwie mówiąc wytrzepać w nim dywany - zatęchłe dywany. Kiedy trzepiemy dywany, w których już zadomowiły się cwane myszy, zawsze jest wielki pisk. To sytuacja Kościoła dzisiaj. Czy uda się te myszy wypędzić, to zależy od postawy wiernych. Każdego wiernego.
I nie chodzi tu o postawę krytykancką. Chodzi o to, aby we własnym życiu kierować się wartościami wynikającymi z indywidualnej wiary. Te wartości muszą być zgodne z naszymi czynami. Tylko wtedy można budować wspólnotę – taką, której nie przemogą bramy piekielne.
W czasach studenckich zgłębialiśmy w dużej grupie społeczne nauczanie Kościoła. Ale najważniejsza była praca nad własnym charakterem, aby samemu kierować się w życiu moralnością i uczciwością. Zakładano, że ludzie mający w sercu te wartości, będą dobrymi liderami wspólnot opierających się indoktrynacji komunistycznej. To byli ludzie dobrze przygotowani do bycia liderami w zaskakującym i niespodziewanym zwycięstwie nad systemem komunistycznym. Niepowodzenie tego projektu zdawało się zaprogramowane przez służby bezpieczeństwa. Kiedy po Okrągłym Stole zaczęto przygotowywać się do wyborów pojawili się często „ludzie znikąd” kreowani na nowych liderów, robiący błyskawiczne kariery. To był początek i rozkwit zła toczącego Kościół do dziś.
Co gorsza religie wtłoczono na siłę do przecież jeszcze wtedy w 100% komunistycznych struktur szkolnych. Efekt? Niemal stracone pokolenie młodych ludzi. Zbudowane takim wysiłkiem społecznym salki katechetyczne oddzielające nauczanie Religi od postkomunistycznych struktur szkolnych zapełniły się biznesem… To skala tej tragedii.
Potem był już tylko dziki tryumfalizm. My pokonaliśmy komunę… Ile razy to głupie, oderwane od realiów buńczuczne stwierdzenie słyszałem od księży? Nie zliczę. Było pogardliwe mówienie o kundelkach szczekających i karawanie… Przecież pamiętamy to wszyscy.
I co mamy dzisiaj? Mówi się o iskrze, która ma z Polski wyjść…
Kochani! Brutalnie szczerze i do bólu szczerze. A jak ma wyjść? Ze skłóconego narodu? Z narodu, gdzie etyka jest na ustach wszystkich tylko nie w praktyce? Byłem widziałem. Ta rozdwojona rzeczywistość. Na wszystko trzeba uważać tu podpis, tam potwierdzenie, bo ukradną, bo własność intelektualna się nie liczy, bo ten, co zaufa to naiwny dureń.
Wyraźnie widać obecnie brak pomysłów jak przyciągnąć ludzi i zaangażować ich w tworzenie czystego i silnego Kościoła. Antyintelektualny nurt wydaje się obecnie dominować i próbuje się wprowadzać protestanckie formy ewangelizacyjne jak Odnowy w Duchu Świętym i grupy Alfa. Jednak wszystkie te formy powodują budowę zatomizowanego Kościoła na wzór ewangelicki.
Taki zatomizowany Kościół traktuje się, jako gwarancje indywidualnego sukcesu, niemal jak magiczny kamień mający przynosić powodzenie. Tu propagowanie dziesięciny – podobno błyskawicznie przyśpieszającej rozwój biznesu - jest jednym z przykładów tej patologii.
Podczas dyskusji pod moją ostatnią notką wspomniałem arcybiskupa Józefa Życińskiego.
No i rozpętał się nad nim istny danse macabre. Dziwi mnie łatwość oskarżeń i ciężar zarzutów. Usunąłem gorszące wpisy. Dziwi mnie postawa, kiedy powszechnie akceptuje się obecność na szczytach Kościoła wielu tajnych współpracowników SB, a zajadle atakuje się niemogącego się już bronić człowieka. Odpowiem przypowieścią…
Zastanawialiście się ile internetowych „lajków” miałby dzisiaj Chrystus na swoim internetowym FB, gdyby przebijali go do krzyża i to wszystko było transmitowane na świat? Myślicie, że byłoby ich więcej niż cztery? Jeden od Maryi. Drugi od Marii Magdaleny. Trzeci od Marii żony Kleofasa. Czwarty od Jana. A ile by było kciuków skierowanych w dół? Ogromna ilość, niezliczona ilość… Tak działa stado.
Ja nie dołączę do tego stada i pozostanę pod tym krzyżem, który wystawiono Życińskiemu, nie ucieknę, nie zdradzę, bo uważałem go za wybitnego myśliciela i nadal tak uważam.
Nie ucieknę spod tego krzyża, który wystawiono nurtowi racjonalnemu w rozumieniu naszej wiary, opartemu na rozumieniu głębokich podstaw nauk ścisłych i zachwycie nad wszechświatem. Ktoś może zarzucić, że wiara z gruntu jest nieracjonalna… Odpowiem, że wcale nie musi taka być, bo oglądając dzieło wnioskujemy o Tym, kto to dzieło wykonał. Nie mamy dowodów i dobrze. Ale mamy racjonalne przesłanki pozwalające nam na wnioskowanie. Ateiści nie mają innych dowodów niż tylko ich własna interpretacja nauki. Racjonalizm występuje jedynie na poziomie analizy, ale synteza z punktu widzenia przyjmowanego światopoglądu jest już czystym aktem o charakterze religijnym. Wierzę albo nie. Tu nauka nie narzuci nam decyzji, który wariant przyjmujemy.
Czym więc zawinił Życiński, oprócz tego, że był wybitnym intelektualistą i wielu zazdrościło mu, że rozumie rzeczy, do których oni nawet nie potrafili się zbliżyć i musnąć ich swoim intelektem?
Moim zdanie widział on inny Kościół, inny od tego, jaki się obecnie buduje. To miał być nowoczesny intelektualny kościół ludzi rozumiejących świat przyrody, potrafiących zachwycać się pięknem tego świata, na którym dobry Bóg dał nam tak niewiele czasu. Tylko ludzie rozumiejący świat, a nie odcinający się od niego, mogą go tworzyć, mogą go przekształcać. Tu jak widzicie nie chodzi o to, że mamy dowody na istnienie Boga. Takich dowodów nauka nam nie przenosi, podobnie jak na jego nieistnienie. Chodziło jedynie, aby wierni byli ludźmi rozumiejącymi świat, aktywnymi w jego budowaniu.
Kochał on i pielęgnował tradycyjny ludowy katolicyzm, ale nie znosił irracjonalizmu prezentowanego przez wspomniane już nowe ruchy w Kościele. Tu możecie zobaczyć Jego wypowiedź na ten temat:
Dziś ruchy te nie mają już żadnych zakazów, wdarły się do Kościoła i nawet na Stadionie Narodowym serwuje się ich sporą dawkę. Życiński przegrał, tak jak przegrał też „racjonalizm” w Kościele.
Czy bez tego uda się przywrócić siłę Kościoła? Odpowiem sobie sam – nie uda się. To, że żyjemy w XXI wieku, to wie już chyba każdy?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo