Dla każdego turysty zakochanego w Tatrach, „najhonornieszym” do pokonania szlakiem jest Orla Perć. To jedyny szlak tak ściśle wytyczony tatrzańską granią na odcinku wielu kilometrów. Ma on dostarczyć przechodzącemu go, niezapomnianych wrażeń związanych z pokonywaniem niezwykle eksponowanego terenu. W tym celu wyposażono go w wielu miejscach w łańcuchy, klamry, a nawet parę stalowych drabinek. Kiedy ten szlak wytaczano, użyto standardowych w tamtym czasie systemów ubezpieczeń, które dzisiaj są już mocno przestarzałe.
Taki system ma wiele wad. Mianowicie, podstawową wadą łańcucha jest to, że zabiera on co najmniej jedną rękę przechodzącemu taki odcinek człowiekowi. Bardziej „zdeterminowani” i niedoświadczeni, chwytają łańcuch obiema rękami i podchodzą lub schodzą nim metodą bułowania, czyli wiszenia na rękach z oparciem nogami o ścianę. To dość desperacka metoda, której nie polecam nikomu! Chodzi zarówno o to, że każde obsunięcie na łańcuchu rąk w takiej pozycji gwarantuje, że po kilkudziesięciu centymetrach w zasadzie nawet siłacz nie jest w stanie utrzymać zaciśniętej na łańcuchu dłoni, aby wyhamować taki „lot”.
Ważne jest też to, że nigdy nie należy w pełni ufać mocowaniu takiego łańcucha. Wielokrotnie widziałem obluzowane kotwy, które kiedyś osadzanie były metodą na siarkę lub ołów. Dziś wprawdzie powinno się tej metody unikać, ale łańcuchy mają to do siebie, że zimą stawiają ogromny opór masom śniegu, w które wrastają. Te obciążenia są w stanie naruszyć nawet nowoczesne kotwienia łańcucha.
Łańcuchy jeszcze gorzej spisują się, kiedy takim odcinkiem musimy przeprowadzić dziecko. Dzieci nie są w stanie zawisnąć, w razie obsunięcia się, na jednej ręce, którą nawet będą bardzo mocno zaciskać na łańcuchu. (O asekuracji dzieci będzie w innej notce)
Jeszcze gorzej jest, kiedy człowiek na takim odcinku zostanie uderzony spadającym kamieniem. Nie musi stracić przytomności, aby odpaść od ściany, a wtedy nic już nie uratuje mu życia. Tak, więc ubezpieczenie przy pomocy łańcucha ma większe znaczenie psychologiczne niż prawdziwie ubezpieczające!
Co więc robić? Pierwsza zasada jest taka, że łańcuch musimy traktować, jako jeden z pewnych chwytów, ale poruszamy się zawsze w podobny sposób jak podczas wspinania. Co to oznacza? Kiedy mamy trzy punkty podparte i dopiero wtedy przemieszczamy czwarty. Łańcuch oferuje wtedy ten w miarę pewny chwyt, ale jest on pewny tylko, jeśli mamy podparcie w trzech innych punktach! Jak widać wymaga to dość dużego doświadczenia i koordynacji ruchów.
Pewnym rozwiązaniem jest używanie kasków wspinaczkowych chroniących nas przed mniejszymi kamieniami, a także używanie uprzęży i wpinanie się w łańcuchy karabinkami, połączonymi obowiązkowo lonżą ze specjalnym hamulcem, wpiętym w uprząż! Niestety łańcuch nie zapewnia odpowiednich warunków do takiej typowo „ferratowej” asekuracji, bo na jego ogniwach karabinki przesuwają się nie tylko terkocząc niemiłosiernie, ale też nie mają zapewnionego „wybiegu” – nadmiar stalowej liny spływający pod kotwę – aby zapewnić właściwe ułożenie karabinka podczas hamowania lotu. Problematyczne jest też przesuwanie się karabinka po łańcuchu podczas lotu, grożące jego uszkodzeniem lub całkowitym zniszczeniem.
Z tego powodu nigdy nie należy, bez wcześniejszego dużego doświadczenia na łatwiejszych szlakach, podejmować wypraw na Orlą Perć lub podobne jej szlaki! Nigdy! I niech was nie kuszą opowieści gierojów, którzy byli pierwszy raz i przeszli. To ich głupota, ryzyko i życie. Mają dobrego anioła stróża… Nigdy nie należy sprawdzać skuteczności własnego anioła!
Żelazne percie Tatr muszą być ostatnim koronnym etapem zwieńczającym nasze turystyczne wędrówki po górach. Ja pokonałem wraz z moim kochanym tatą Orlą Perć, kiedy miałem 11 lat, był to ostatni szlak turystyczny w polskich Tatrach, którego wcześniej razem nie przeszliśmy.
Po Orlej był Gerlach przez Wielicką Próbę z zejściem przez Batyżowiecką Próbę, był Lodowy, przez Konia, który mimo ogromnej ekspozycji nie posiada żadnych stałych ubezpieczeń, była Mała Wysoka i Baranie Rogi. Potem w wieku 15 lat zapisałem się do Klubu Wysokogórskiego i zacząłem się wspinać w Tatrach.
Kiedy po wielu latach wspinania, przyszło mi skorzystać z ostatniej niezrobionej przeze mnie tatrzańskiej żelaznej perci, jaką była Jordanka na Łomnicy, musiałem uchylić kapelusza jej twórcom. Przepaści na tej drodze powodują, nawet u doświadczonych wspinaczy, przyśpieszone bicie serca. Pokonywałem ją w zejściu, aby po wjechaniu na szczyt kolejką podejść pod zachodnią ścianę Łomnicy, na której się wspinaliśmy.
Dziś często wybieramy się na alpejskie ferraty, to inna liga dróg i inaczej ubezpieczonych. Jak się po nich poruszać napiszę w osobnej notce.
ps. UWAGA UWAGA Właśnie zauważyłem, że moją notkę zilustrowano zdjęciem nieprawidłowego sposobu korzystania z łańcucha. O tym sposobie bułowania, piszę w notce i proszę go nigdy nie naśladować. Jeśli nie potraficie zejść, lub podejść bez łapania się oburącz łańcucha, to wycofajcie się z takiego terenu. Droga przerasta wasze umiejętności!!!
ps. Przesyłając mi tego "linka" Sowiniec zainspirował mnie do napisania notki - http://www.radiokrakow.pl/wiadomosci/zakopane/ratownik-topr-orla-perc-powinna-byc-ukoronowaniem-tatrzanskich-wedrowek/
Inne tematy w dziale Sport