„Gazeta Wyborcza” zaczynając swą działalność, postawiła na stworzenie niezwykle silnego działu fotograficznego. Wielu z tych dawnych fotoreporterów znam osobiście i korzystałem z ich bezinteresownej uprzejmości wielokrotnie. Nie było nigdy problemu, aby skorzystać z oszałamiającego wyposażenia laboratorium, kiedy trzeba było coś zeskanować albo zrobić wielkoformatowe powiększenia historycznych klisz. Zawsze za zgodą i pełnym wsparciem szefów działów.
Potem, kiedy rozpoczęła się era cyfrowa, tych reporterów potraktowano bardzo nieładnie. Próbowano zmusić do podpisania zrzeczenia się praw autorskich, do znajdujących się w archiwach „Gazety” prac i zaproponowano im przejście na głodowe pensje bez tantiem za sprzedaż ich zdjęć. Wielu nie zgodziło się na to i odeszło. Nie mieli szans się bronić, a żadna kancelaria adwokacka nie podjęła się ich skutecznej obrony. Większość namawiała wręcz do rezygnacji z walki.
Był to czas, kiedy okładkę „Wprost” zdobiło zdjęcie-symbol znakomitego i oddanego „Gazecie” fotoreportera wywalanego z redakcji i wynoszącego swoje kartony. Podobnie było z moimi znajomymi szok, niedowierzanie, że oddanych pracowników można było kopnąć w dupę jak przysłowiowego psa.
Zachłyśniecie się kasą, zmieniło „Gazetę” nie do poznania. Z zespołu, który na początku prowadzony był wzorcowo i wywoływał zazdrość i innych pracowników – akcje pracownicze, przywileje socjalne, znakomite wynagrodzenia i warunki pracy – pozostało po ingerencji tak zwanych audytorów niewiele. Co najgorsze złamano tego ducha, który wiązał pracowników z wydawnictwem najbardziej – ducha wolności i euforii po 1989 roku. Wierzcie mi ci ludzie przesiadywali w redakcji po nocach, aby wszystko było zapięte na ostatni guzik i był to zespół prawdziwych intelektualistów.
Ale przejdę do tematu, który wywołał te wspomnienia.
Afera ze zdjęciem przedstawiającym niemieckiego strzelca pokładowego na samolocie Heinkel He 111, nie dziwi mnie w kontekście wyżej wspomnianych zmian. Wszak z edycji i działu sprzedaży zdjęć odeszli też wartościowi ludzie.
Każde zdjęcie ma swoją sygnaturę i nawet, jeżeli edytor jest głąbem skończonym i nie rozpoznaje, jaki motyw jest na zdjęciu, to wystarczy kliknąć w "Adobe Photoshop" info pliku i wyświetla się cała historia zdjęcia.
W tym kontekście tłumaczenia Gazety o pomyłce są zwykłą ściemą, a zamieszczenie tego zdjęcia można uznać za kolejny etap „walenia pałką po prętach klatki”, aby wywołać wzburzenie.
No cóż… Kiedyś widziałem na twarzach ludzi dumę choćby z faktu, że naczelny Gazety pojawiał się w ich dziale. Kolegia redakcyjne trwały często bardzo długo, bo dyskutowano o każdym szczególe. Co do dziś z tego zostało? Niemiecki lotnik, jako bohater konkursu? A może, jako znak czasów?
Inne tematy w dziale Kultura