Odkąd zobaczyłem ogrom belgijskiego fortu Eben Emael, chciałem wiedzieć więcej o tym, co się tam naprawdę stało. Odwiedzałem tę fortecę kilkakrotnie, spędzając pod ziemią długie godziny przemierzając siedmiokilometrowy system korytarzy tam i powrotem, zaglądając do każdej kazamaty szybu i klatki schodowej, każdej kopuły pancernej. Usiłowałem sobie wyobrazić co czuli ci, którzy się tu mieli bronić. Udało mi się spotkać z ludźmi, którzy znali dowodzących tym obiektem. Ciekawe były też wyniki podziemnych akustycznych eksperymentów, które pokazali mi moi przewodnicy. Nawiązałem tu kilka nowych przyjaźni, a długie rozmowy o wojsku dały mi dużo przemyśleń i radości, że sam mogę przekazać innym wiedzę o Polskich Siłach Zbrojnych podczas II wojny światowej. Zatem do rzeczy!
Wypowiedzenie wojny Niemcom przez Anglię i Francję, spowodowało, że Niemcom intensywnie od dawna przygotowującym się do przeprowadzenia uderzenia - mającego zrealizować niespełnione w czasie pierwszej wojny światowej marzenia o zdobyciu Paryża, bez wdawania się w długotrwałą i wyniszczającą wojnę pozycyjną - pozostało niewiele dużo czasu na uderzenie. Na drodze stała niezwykle mocna, nowozbudowana linia obronna, zwana od nazwiska jej pomysłodawcy Linią Maginota. Przez jej twórców uważana była za nie do zdobycia. Jednak Niemcy nie mieli wyjścia, szybkie przełamanie tej linii było warunkiem zwycięstwa, nad Francją.
Koncepcja linii Maginota opierała się założeniu, że wojnę pozycyjną przenosimy na granice własnego państwa. Koncepcja opierała się na zasadzie odpierania ataków, samemu nie narażając swojego bezpieczeństwa. Ukryci głęboko pod ziemią, obrońcy ostrzeliwujący agresora, dzięki systemowi ogniowemu zainstalowanemu w pancernych kopułach, o ścianach uznanych - zdaniem ówczesnych teoretyków taktyki i strategii - za nieprzebijalne, mieli prowadzić w miarę przyjemną wojnę. Istotą takiego systemu było założenie, że ryzyko utraty życia podczas działań byłoby minimalne. To poczucie komfortu i bezpieczeństwa, jakie wtłaczano w głowy żołnierzy okazało się achillesową piętą całego systemu obrony.
W latach trzydziestych pojawiły się okryte ścisłą tajemnicą nowinki techniczne, takie jak szybowce desantowe i ładunki kumulacyjne.
Niemcy zbudowali też znakomity szybowiec DFS 230, służący do dostarczania żołnierzy na pole walki.
W tamtych czasach istniały już wojska spadochronowe, ale ówczesne spadochrony nie pozwalały na precyzyjne sterowanie. Z tego powodu desant spadochronowy lądował w okolicy celu bardzo rozproszony, co dawało sporo czasu na uruchomienie obrony. Założeniem szybowca było precyzyjne lądownie na wyznaczonym miejscu i natychmiastowe wejście do walki oddziału nim przewożonego.
Niemcy wpadli na genialny pomysł. W Niemieckim Instytucie Rozwoju Szybownictwa (Deutsches Forschungsanstalt für Segelflug – DFS), skonstruowano mały szybowiec, zdolny do transportu 10 żołnierzy z wyposażeniem. Właściwie przekonstruowano już istniejącą maszynę doświadczalną, zbudowaną na potrzeby badań atmosfery. Była dość duża, bo przewidywano umieszczenie w niej aparatury naukowej. Szybowiec zbudowany był tak, że posiadał kadłub spawany z rurek stalowych. Było to idealne rozwiązanie dla maszyny desantowej, bo tworzył on swoistą klatkę bezpieczeństwa, chroniącą żołnierzy przed obrażeniami w razie napotkania nieprzewidzianych, przeszkód terenowych; jak małe nierówności, krzewy i drzewka. Szybowiec miał znakomitą, jak na owe czasy, doskonałość. Doskonałość 18 oznaczała, że zwolniony na wysokości 1000 metrów w spokojnej atmosferze mógł przelecieć 18 kilometrów. Wspomniana stalowa konstrukcja kadłuba, umożliwiała też bardzo brutalne hamowanie maszyny po przyziemieniu, skracając do minimum jej dobieg. Odbywało się to poprzez oparcie kadłuba na szerokiej płozie umieszczonej pod nosem szybowca. Dodatkowo płozę tę owijano często drutem kolczastym i wyposażano w małe lemiesze, co zwiększało tarcie i efekt hamujący. Tak, więc po przyziemieniu pilot oddawał lekko drążek, a szybowiec orając glebę płozą, zatrzymywał się szybko. Podwozie kołowe, na którym szybowiec startował, mogło być odrzucane po starcie, co stosowano niemal obowiązkowo podczas akcji desantowych. Podwozie można było odrzucić także tuż przed lądowaniem.
Na zdjęciu poniżej widzicie szybowce desantowe DFS 230 holowane przez Junkersy 87 B "Stukas". Zasadniczo do holowania używano trzysilnikowych transportowych Junkersów Ju 52 "Tante JU".
Pierwszych czterech żołnierzy wsiadało do szybowca od przodu, przez odchylaną kabinę pilota, a jako piąty zajmował miejsce pilot. Pozostałych pięciu wchodziło przez tylni właz z boku kadłuba i zajmowało miejsca siedząc tyłem do kierunku lotu. Żołnierze siedzieli na środku kadłuba okrakiem na siedzeniach w szeregu (pięciu w kierunku lotu + pięciu tyłem do kierunku lotu). Pod siedzeniami było miejsce na dodatkowy ładunek-uzbrojenie.
Ładunki kumulacyjne.
Badania nad tym typem ładunku Niemcy prowadzili w największej tajemnicy. Próby okazały się niezwykle obiecujące. Ładunki o niewielkiej masie – do 50 kg - potrafiły przebijać, bardzo grube pancerze stalowe i betonowe ściany, a ich oddziaływanie na konstrukcje mieszane, stalowo żelbetowe wykazywało wręcz piekielną siłę. Użycie ładunku polegało na przytwierdzeniu go do niszczonego obiektu i uruchomieniu zapalnika czasowego. Czyli, używający go żołnierze musieli dostać się na broniony obiekt. To wymuszało, aby w pierwszej kolejności atakowany obiekt pozbawić możliwości prowadzenia obserwacji, potem należało zniszczyć stanowiska strzeleckie broni małokalibrowej, mające w zasięgu obiekty, na których przewidywano umieszczenie ładunku.
Stukas
Do uzbrojenia wprowadzono też zabójczo precyzyjne bombowce nurkujące. Wzorcem „absolutnym” takiej maszyny był samolot Junkersa, Ju 87 „Stukas”. Przenosił o zazwyczaj jedną, maksymalnie trzy bomby, zależnie od misji 1x500 kg lub 1x250 + 2x150kg. Wydaje się, że to niewiele, ale bomby te można było bardzo precyzyjnie lokować w celu. Umożliwiały to wyjątkowe własności lotne tego samolotu. Junkers „Stukas” był jedynym bombowcem nurkującym, który podczas ataku dawał się postawić rzeczywiście „na nosie”, czyli nurkować pod kątem 90° do ziemi. Pilot miał wtedy za zadanie utrzymać cel w swoim celowniku refleksyjnym – takim jak w myśliwcu – i w odpowiednim momencie zwolnić wyrzutniki bombowe. Dzięki temu, że linia lotu maszyny i podczepionej do niej bomby były identyczne, po zwolnieniu bomba kontynuowała lot do celu pod kątem 90° - czyli spadała pionowo, a nie po krzywej balistycznej - na cel. Samolot zaś po zwolnieniu zabójczego ładunku, automatycznie wychodził z nurkowania. Automatycznie, bo podczas tego manewru pilot zazwyczaj tracił na chwilę wzrok, a czasem nawet świadomość, ze względu na przeciążenia. Ten samolot nie był tajny, w przeciwieństwie do wyżej wspomnianych wynalazków. W założeniu miał być i stał się postrachem wojsk, wszędzie gdzie tylko się pojawiał. Aby spotęgować efekt psychologiczny samoloty wyposażono w przeraźliwie wyjącą syrenę, napędzaną wiatraczkiem, nazwaną cynicznie „Trąbą Jerychońską”. Do stabilizatorów bomb przykręcano zaś powietrzne gwizdki. Zapamiętajcie to, bo efekt psychologiczny i mity o „Stukasach” będą miały tu znaczenie, w dalszej opowieści.
Teatr działań - Eben Emael
W 1930 roku Belgowie i Holendrzy zdecydowali się na skrócenie bardzo długiej drogi wodnej pomiędzy Antwerpią a Liege. Postanowiono wybudować kanał „Alberta”o długości 129 km przecinający głębokimi na ponad 65 metrów wykopami, marglowe wzgórza w okolicach Maastricht.
Okolice te, to styk trzech granic pomiędzy Niemcami, Holandią i Belgią. Wojskowi planiści od razu zauważyli, że budowa kanału stwarza doskonałą okazję do wybudowania na styku trzech granic ogromnego kompleksu fortyfikacji. Zaplanowano go we wzgórzu, przeciętym na pół przez budowany kanał, 10 kilometrów na południe od Maastricht, niedaleko miejscowości Eben Emael. Budowę prowadzono od 1932 do 1935 roku.
Obszar fortu można opisać dwoma osiami północ-południe, o długości ponad 900 m i wschód-zachód o długości 800 metrów. Powierzchnia fortu to niemal kilometr kwadratowy, a tzw. dach fortu, czyli szczyt wzgórza, miał powierzchnię prawie pół kilometra kwadratowego! Niedostępność od strony Kanału Alberta zapewniała pionowa skalna ściana wykopu o wysokości do 65 m. U podstawy ściany umieszczono bunkier wyposażony w działka przeciwpancerne 60 mm i karabiny maszynowe. Na północ pełnił on funkcję tradytora ostrzeliwując międzypole narożnika fortu i ujścia północnej fosy do Kanału Alberta. Zaś na południe pełnił funkcję kaponiery. Kaponiera to dzieło obronne mogące prowadzić ogień wzdłuż murów obronnych lub w osi fosy lub międzypola. Fort posiadał kilka kaponier. Kaponiery umieszczone poniżej poziomu przeciwstoku w południowo-zachodniej suchej fosie przeciwpancernej, mogły strzelać ogniem krzyżowym uniemożliwiając poruszanie się przeciwnika po dnie fosy. Nie posiadały stanowisk ogniowych pozwalających na ostrzał na wprost. Kaponiery umieszczono tak, że pokrywały ogniem krzyżowym cały obwód obronny fortu. Na zdjęciu poniżej widzicie kaponierę południową i stanowisko działka 60 mm i nad nim karabinu maszynowego.
Zaprojektowano też samowystarczalny kompleks podziemnych koszar, połączonych korytarzami i pionowymi szybami ze stanowiskami ogniowymi i komorami amunicyjnymi. System korytarzy przebiega na głębokości od 65m do 25m pod poziomem gruntu. Tunele pełniące funkcję potern, posiadają betonową obudowę, ale brak w nich podziemnych kolejek, a cały transport odbywał się ręcznie pchanymi wózkami amunicyjnymi i cysternami zawierającymi wodę do chłodzenia broni strzeleckiej.
Do umieszczonych na powierzchni stanowisk strzeleckich, prowadziły pionowe szyby o głębokości 25 metrów, wyposażone w klatki schodowe i windy amunicyjne. Kazamaty wyposażono w działa kalibru 75 mm. W kaponierach montowano przeciwpancerne działka 60 mm i karabiny maszynowe 7,7 mm, reflektory oświetlające pole ostrzału, oraz pancerne kopuły obserwacyjne.
Zaprojektowano też trzy duże artyleryjskie kopuły pancerne. Jedna obrotowa uzbrojona była w dwa działa kalibru 120 mm. Dwie pozostałe, kształtem przypominały grzybki, zawierały działa kalibru 75 mm i podczas prowadzenia ognia wysuwały się spod ziemi dzięki skomplikowanemu systemowi przeciwwag i dźwigni. Kopuły te mogły się też obracać o 360°. Podczas ataku lotniczego i ostrzału nieprzyjaciela można było te kopuły natychmiast schować. Zastosowane pancerze uznano za nieprzebijalne dla ówczesnej broni przeciwpancernej. Prawdopodobieństwo zaś bezpośredniego trafienia ich bombą lotniczą uznawano za bardzo małe. Umieszczono też trzy imitacje kopuł 120 mm.
Poniżej na zdjęciu widzicie kopułę z działami 120 mm. Z tyłu widoczne kazamaty "Vise 1", z trzema działami 75 mm.
Jak widać kaliber dział nie był duży. Ale było to podyktowane tym, że ich zasięg był zupełnie wystarczający do obrony wyznaczonego obszaru, a i ówczesna zasada - im mniejszy kaliber tym większa celność - miała tu istotne znaczenie w wyborze uzbrojenia. Wszystkie działa wyprodukowano w Belgii, która była wtedy potęgą przemysłu ciężkiego.
System podziemnych konstrukcji przewietrzany był nadciśnieniowo, przez ogromne wentylatory tłoczące powietrze do wnętrza. Taki system zapewniał, że w razie ataku gazowego nie potrzebne były szczelne instalacje kazamatowe (np. jarzma dział i instalacje kopuł) bo przez nieszczelności powietrze było wypychane na zewnątrz. Oczywiście czerpnia powietrza wybudowana nad urwiskiem kanału Alberta, wyposażona była w system filtrów przeciwgazowych. Po północnej stronie fortu, nad podziemnymi koszarami, umieszczono też komin wentylacyjny.
Kilka agregatów Dieslowskich zapewniało zasilanie kompleksu w energię elektryczną, potrzebną do napędu wentylatorów, wind amunicyjnych, pomp wodnych i oświetlenia. Woda czerpana była z własnej studni o głębokości 50 metrów i magazynowana w czterech wielkich zbiornikach, skąd grawitacyjnie zasilała koszary, a na potrzeby stanowisk obronnych była transportowana małymi cysternami, umieszczonymi na ręcznie pchanych wózkach.
Zdjęcie poniżej pokazuje jedną z trzech komór zawiarających dieslowskie agregaty prądotwórcze:
Podczas strzelania wydzielała się ogromna ilość gazów prochowych. Każdy, kto strzelał kiedyś z armaty wie, że po otwarciu zamka, większość gazów wydobywa się do otoczenia z łuski po zużytym naboju. Z tego powodu każde działo 60 mm wyposażono w wychwytywacze łusek w formie lejka, przez który natychmiast po wyrzuceniu z komory nabojowej działa, wpadały one do osobnego pomieszczenia.
Dodatkowo każde stanowisko miało własny wentylator odprowadzający gazy prochowe na zewnątrz. Niestety system ten nie był dostatecznie efektywny i zadymienie kazamat podczas strzelania było ogromne.
Na zdjęciu poniżej widzicie typową armatę kazamatową z Fortu Eben Emael, klaibru 75 mm, na stanowisku strzeleckim.
Rozpoznanie lotnicze.
Od 1926 roku pomiędzy Kolonią, a Paryżem latały regularnie samoloty pasażerskie. Nie ulega wątpliwości, że po roku 1933, część tych maszyn wykonywała zdjęcia lotnicze, i nie chodzi tu tylko o typowe zdjęcia z lotniczego rozpoznania, ale zwykłe tak zwane ukośne – „strzelane” z małych aparatów fotograficznych. Oczywiście, kiedy rozpoczęto przygotowania do wojny, nad wytypowane „interesujące” miejsca trafiły maszyny, uzbrojone w doskonałe optycznie aparaty rozpoznania fotograficznego. Każde zdjęcie było analizowane i wszelkie szczegóły skrupulatnie odnotowywane w raportach.
Czasem drobny szczegół decyduje o losach wojen.
Na wspomnianych już wyżej zdjęciach lotniczych, jeden z analityków zauważył drobny szczegół, mający ogromne znaczenie, podczas poszukiwań słabego punktu w ciągu ogromnych umocnień. Tym szczegółem był cień bramek zbudowanych przez żołnierzy do gry w piłkę nożną. Te dwie bramki i trochę wydeptanej murawy, zadecydowało o szybkim przełamaniu obrony.
Piłka nożna i wojna.
Załoga fortu pełniła służbę w tygodniowych turach. Załoga składała się 1200 ludzi, skoszarowanych przez cały czas tury bojowej pod ziemią. Teoretycznie nie wolno im było opuszczać podziemi, jednak stały pobyt pod ziemią nie służył dobrze kondycji psychicznej w większości nie zawodowych a poborowych żołnierzy. W klaustrofobicznej scenerii, wybuchały często zażarte konflikty, a areszt koszarowy nie świecił nigdy pustkami. Problemem były też trudności komunikacyjne, nie wszyscy żołnierze potrafili się ze sobą dogadać. Belgia zasadniczo jest krajem języka francuskiego i niemieckiego, ale do tego dochodzi jeszcze wiele dialektów. Niemieckojęzyczni Belgowie nie potrafili często ni w ząb francuskiego, a posługujący się lokalnymi dialektami chłopi nie byli rozumiani przez lepiej wykształconych żołnierzy. Ta istna wieża Babel, wymagała szczególnej delikatności. Z tego względu, dowódcy fortu pozwalali żołnierzom na aktywność i rywalizację sportową. Tym sportem była piłka nożna. Jeśli wypuszczano żołnierzy spod ziemi, to zazwyczaj grali oni w piłkę na zaimprowizowanym boisku na „dachu tego fortu”. Kiedy gra się w piłkę, potrzebne są bramki, a bramki w skośnym świetle słońca dają cień, stając się łatwe do zauważenia na zdjęciach lotniczych, a do tego wydeptana murawa. Rozumiecie już?
Niemiecki analityk pracujący nad zdjęciami fortu, nie posiadał się z radości, kiedy zauważył ten drobny szczegół. Miał on wykrzyknąć – niewiarygodne! Oni nie zaminowali dachu fortu! A my na nim możemy wylądować!
Koniec części pierwszej. CDN
Inne tematy w dziale Kultura