Kiedy w 2011 w Nicei na scenę wyszedł nieznany nikomu czarnoskóry muzyk z Ameryki i zaczął śpiewać, stałem jak wryty. Szukałem w pamięci tego nazwiska i szepnąłem do żony – taki głos i występuje tylko, jako suport. Ten przemysł muzyczny jest chory. Zobacz ile on ma lat, powinien świecić na muzycznym firmamencie, jako jedna najjaśniejszych gwiazd, a już zepchnęli go do supportowania Sealowi i Macy Gray.
Nie miałem pojęcia jak bardzo się myliłem, bo właśnie byłem na pierwszym koncercie tego muzyka, poza granicami USA i jednym z pierwszych przed wielką publicznością. Po nim wystąpiła Macy Gray a na koniec czadu dał Seal. Jednak z tego koncertu zapamiętałem głównie niesamowity głos Bradleya.
Charles Bradley został „odkryty” dopiero w wieku 62 lat. Jego życie to pasmo udręk i ciągła walka z przeciwnościami losu. Nie będę się tu szczegółowo rozpisywał o biografii muzyka, bo zrobił to za mnie „Gość Niedzielny”, do którego Was odsyłam. Tu kliknij do Gościa
Kiedy dowiedziałem się, że płyty Bradleya sprzedają się jak świeże bułeczki ucieszyłem się, że skończył się trudny czas w jego życiu i wreszcie zajmuje właściwe dla takiego muzycznego fenomenu miejsce, na soulowej i jazowej scenie. Ze może cieszyć się życiem po podźwignięciu się ze społecznego niebytu. Niestety zachorował na raka i zmarł 23 września 2017 roku.
Dobry Boże! Czy ty musisz być tak zaborczy? Czy musisz zabierać nam najlepsze głosy?
Zabrałeś nam kiedyś fenomenalną Evę Cassidy, zanim zdążyła rozwinąć skrzydła, zabrałeś i Bradleya? Przecież na tym coraz bardziej zagubionym świecie śpiewał o Tobie i o Twojej miłości! Nie Mogłeś go nam tu jeszcze na chwilę zostawić?
To posłuchajcie jeszcze na koniec Ewę Cassidy:
Inne tematy w dziale Kultura