Ech… Kto oglądał wczorajszy „TV Duell” Angela Merkel versus Martin Schulz, z pewnością był zaskoczony. Miała być to ostatnia szansa na atak dla Martina i przekonania niezdecydowanych do głosowania na niego. Spodziewać się można było dyskusji, mającej sprawiać wrażenie ostrej wymiany poglądów, bo przecież dla każdego jest wiadome, że Schulz i Merkel mają niemal identyczne poglądy na sprawy zajmujące obecnie Niemców.
Podczas kampanii Schulz twierdził parę razy, że Merkel szkodzi Niemcom. Starannie dobrany zespół dziennikarzy o wyraźnie lewicowych poglądach, już na początku nie wróżył nic dobrego. Powiem szczerze, stali przy pulpitach, a wydawało się, że z nabożnym zachwytem klęczą przed kandydatami. Przymilne uśmiechy Maybrit Illner i zadawane pytania z tezą, na tematy międzynarodowe, przyprawiały o mdłości z nadmiaru lukru.
Dwaj mężczyźni w tym dziennikarskim zespole, ograniczyli się do rzucania marsowymi minami – Claus Strunz i Peter Cloeppel - ale pytania, które zadawali były miałkie i bardzo lizusowskie. Ciekawie zrobiło się jedynie na początku, kiedy Martin Schulz, uszminkowany intensywniej niż druga z prowadzących dziennikarek Sandra Maischberger, został zapytany o swoje słowa – Kanclerz Merkel szkodzi krajowi. Schulz przyznał, że powiedział to na partyjnym spotkaniu, ale natychmiast wycofał się rakiem z tak zdecydowanej oceny. Na jego twarzy widać było, że jest tchórzem niepotrafiącym prosto w oczy powiedzieć tego, co myśli. No i chyba tylko temu, że na sali nie było Premier Szydło i Viktora Orbana w dyskusji dostało się Polsce i Węgrom, z którymi Schulz rozprawiłby się zostając Kanclerzem. Rozprawiłby się oczywiście finansowo.
Ciekawe było to, że w zasadzie nawet, jeśli kandydaci przez chwilę różnili się zdaniami, to niemal natychmiast zgadzali się co do zasadniczych spraw. Złośliwie dodam, że Schulz zachowywał się jak kawiarniany intelektualista, jakich zawsze możecie spotkać w kawiarenkach wokół rynku krakowskiego – „rączki całuję”. Ale już nawet nie dorastał do pięt, ekipie dyskutującej wiecznie o tych samych problemach w Michalikowej Jamie…
Kanclerz Merkel nie wiadomo, z jakiego powodu płonęły uszy, ale podczas rozmowy powtarzała jak zacięta płyta hasła o humanitaryzmie i tym, że podjęła prawidłowe decyzje nie pytając i nie konsultując się z EU w sprawie otwarcia granic. Co ciekawe - i nie wiem czy wiele osób zwróciło na to uwagę - Kanclerz wygadała się, kto doradza jej w sprawie wpuszczania mas imigrantów do Europy. Okazało się, że konsultuje te sprawy z doradcą ONZ do spraw imigrantów. Tym człowiekiem jest Peter Sutherland bankier i prezes Goldmann Sachs International (1995-2015), a także dyrektor generalny Światowej Organizacji Handlu (1993-1995) i członek europejskich gremiów. Każdy, kto zna wypowiedzi Sutherlanda wie, że jest on zwolennikiem wymieszania ras i stworzenia amalgamatu wielonarodowego w miejsce społeczeństw jednolitych narodowo. Dziś stoi on właśnie na czele komisji Narodów Zjednoczonych do Spraw Międzynarodowej Migracji.
No cóż, zawsze byłem przekonany, że ten samochód, jakim jest Europa ma kierowcę na tylnim siedzeniu. Potwierdziła to wczorajsza debata.
O przepraszam! Debata to dużo powiedziane. Miał być Duell, a wyszedł Duette, czyli duecik miłosny Merkel-Schulz w operetkowym stylu.
Kiedy włączyłem radio, jadąc rano samochodem, usłyszałem mądrą opinię analityk do spraw komunikacji. Stwierdziła ona, że wczorajsza debata przysporzyła zwolenników jedynie innym opcjom politycznym niż CDU i SPD.
Ale tak to jest, kiedy serwuje się słodki budyń, polany syropem jeszcze słodszym. Człowieka naprawdę może zemdlić.
Inne tematy w dziale Polityka