"Dunkierka" Nolana zachwyca zdjęciami zrealizowanym w systemie IMAX. Pełne światła kadry, rezygnacja z efektów komputerowych, gdzie tylko to było możliwe. Oglądamy niemal ascetyczny obraz bitwy, jakby wykrojony z tego co działo się wkoło, zawężony do historii bohaterów tej opowieści. Nolan bezproblemowo mógł wstawić komputerowe tło, pomnożyć okręty, samoloty i żołnierzy, dodać dymy, wybuchy i pożary.
Zrezygnował z tych zabiegów, ograniczając się niemal do teatralnej inscenizacji. Tu jest tylko to, co potrzebne do opowiedzenia historii. Można powiedzieć, że są tylko aktorzy i rekwizyty. I niemi świadkowie dramatu - morze połączone niewidoczną często linią horyzontu z niebem, co w scenach walk powietrznych upaja nas pięknem pejzażu, nasyconego odcieniami błękitu.
Nolan współpracuje chętnie z Hansem Zimmerem. Po „Interstellar”, gdzie Zimmer zrezygnował z użycia syntezatorów, wstawiając orkiestrę symfoniczną i duży chór do zabytkowego wnętrza kościoła Templariuszy w Londynie i wydobywając z instrumentów niesamowite dźwięki, uzupełniające dominujące brzmienie kościelnych organów, w „Dunkierce” wrócił do użycia syntezatorów.
W „Interstellar” organowa muzyka „oddychała” jak żywy człowiek. To był świadomy zabieg kompozytora, wszak to powietrze przepływające przez miechy – płuca tego instrumentu - budzi go do życia, jak pierwszy nasz oddech po urodzeniu, wydobywa z nas płacz. W „Interstellar” instrumenty lamentują i łkają, bądź na granicy słyszalności, w zakresie niskich dźwięków wprawiają w wibracje nasze ciała, wywołując uczucie strachu i niepokoju (kliknij i posłuchaj). Tu głosy chóru współoddychają z potężnym tchnieniem kościelnych organów, muzycy uderzają dłońmi w ustniki klarnetów i smyczkami w struny.
W „Dunkierce” Zimmer oprogramował swoje syntezatory, tworząc przejmujący rytm mechanicznej muzyki, niemal hipnotycznie oddziałującej na widza. Scena awaryjnie lądującego „Spitfire”, trwająca niemal 6 minut, ilustrowana jest też przez muzykę syntezatorów, sprawiając, że przyglądamy się szybującej maszynie jak żywej istocie. Scena ta zapewne przejdzie do historii kina, bo wszystko tu jest świadomie rozciągnięte w czasie, piorunująco symboliczne w warstwie obrazowej. „Spitfire” z zatrzymanym silnikiem szybuje niemal w nieskończoność nad polem walki. Maszyna bojowa to nie szybowiec, tu od zatrzymania silnika do lądowania upłynęłoby niewiele czasu, ale w filmie Nolana „Spitfire” niczym niesiony przez anioły, staje się niemal obserwatorem wydarzeń. Widzimy pilota do końca walczącego o życie swoje i swojej maszyny. Widzimy jak w takt ruchu dźwigni pompy awaryjnej, tuż nad piaskiem plaży, wysuwa się podwozie samolotu – muzyka Zimmera w tej scenie jest podniosła, ale nie patetyczna, sprawia, że widzowie z bólem obserwują tę scenę. Moim zdaniem ten utwór „Variation 15 – Dunkirk” zasługuje na Oscara (tu kliknij i posłuchaj). Wydobywa on z przejmującego obrazu godność i honor wszystkich poległych pilotów. Tych, na których spadnie odpowiedzialność za zatrzymanie hitlerowskich maszyn w Bitwie o Anglię. Bo Dunkierka jest jedynie zapowiedzią jeszcze większych zmagań, jeszcze większego wysiłku i ofiar.
Po udanym lądowaniu pilot strzałem rakietnicy „zabija” swojego wiernego rumaka. Podpalony „Spitfire” płonie, a w kadrze po raz pierwszy pojawiają się niemieccy żołnierze.
Film Nolana nie jest filmem stricte o Dunkierce.
Wydarzenia pod Dunkierką to tylko pretekst do opowiedzenia o naszej ludzkiej kondycji, o stanie naszej cywilizacji. Pusty horyzont za molo, na którym czekają skłębieni żołnierze, przypomina nam o duchowej pustce naszych czasów, o braku chęci i motywacji do obrony naszej cywilizacji. Nie ma wątpliwości, że film ten pojawił się w właściwym czasie. Opowiada o tym, do czego prowadzi bezmyślność i kunktatorstwo. Pokazuje, że to wola nas ocala, tak jak wola płynących na pomoc żołnierzom właścicieli prywatnej floty maleńkich łodzi i jachtów ocaliła życie tysięcy okrążonych pod Dunkierką.
To symboliczne obrazy. To nie jest historyczny fresk.
Nie „Spitfire” był bohaterem powietrznej osłony nad Dunkierką, ale pokraczny Boulton Paul „Defiant”, który zestrzelił niemal połowę zniszczonych tam niemieckich maszyn – bo aż sześćdziesiąt pięć. Tylko 29 maja 1940 roku „Defianty” zestrzeliły trzydzieści siedem hitlerowskich maszyn (19 – Junkersów Ju 87 „Stukas”; 15 – Messerschmittów Me 110; 2 – Messerschmitty Me 109 „Emil”; 1 – Junkers Ju 88). To były dni największej chwały „Defiantów”, które potem zaczęły ponosić ogromne straty i już w sierpniu 1940 roku wycofano je z operacji dziennych. Trochę żal, że konsultanci filmu nie doradzili Nolanowi uwiecznienia tych bohaterskich pilotów „Defiantów”, jak choćby załogi Edwarda Rowlanda "Teda" Thorn’a i jego strzelca pokładowego Fredericka Jamesa Barkera z 264 dywizjonu RAF. Choć, ponieważ nie ma ani jednego latającego „Defianta”, można zrozumieć decyzję Nolana nieznoszącego komputerowych sekwencji walk powietrznych. W tym sensie decyzja, aby wykorzystać jedynie prawdziwe latające maszyny jest w pełni zrozumiała.
W filmie Nolana jest czyste niebo, obraz zalany jest słonecznym światłem, czasem jest to rozproszone światło pochmurnego nieba. Pod Dunkierką w rzeczywistości przez wiele dni zalegała mgła, ratująca życie tysiącom żołnierzy. Oczywiście, aby chronić oddziały, lotnictwo musiało staczać walki daleko od plaż Dunkierki, co było powodem nieprawdziwej plotki, krążącej wśród żołnierzy alianckich, że RAF oszczędzając maszyny zrezygnował z osłony wojsk.
Dziś musimy pochylić się nad lekcją płynącą z tamtych wydarzeń. Dunkierka była wprost konsekwencją Monachium, rozmemłania europejskich elit bredzących o pokoju utrzymywanym dzięki ich wyjątkowym zdolnościom dyplomatycznym. Dunkierka zadała kłam tym bredniom i pokazała, że samozadowolone elity są nic niewarte. Wtedy jeszcze nikt nie wierzył, że pokolenie high society łażące w eleganckich sweterkach na ekskluzywnych uczelniach, kiedykolwiek wsiądzie do kabin bojowych samolotów. Tak się stało, ale wtedy było za późno, aby uniknąć straszliwych ofiar, skutków bezmyślnej wiary, że wroga da się oswoić…
Dziś, kiedy widać rychły koniec bezrozumnej ideologii nihilizmu, warto pamiętać, że to wszystko kiedyś już było. Niestety tym razem możemy nie mieć tyle szczęścia, co przed siedemdziesięcioma siedmioma laty.
Ascetyczny film Nolana pojawia się nieprzypadkowo w tych rozpaczliwych czasach, kiedy wielu niebezpiecznych szaleńców próbuje zniszczyć naszą kulturę.
Inne tematy w dziale Kultura