Okrągła dwusetna notka inspiruje do napisania czegoś o Alpach. Tym, czym chciałbym się z wami podzielić jest alpejska muzyka.
Ci, którzy wyjeżdżają w Alpy na narty na pewno kojarzą ją jedynie z DJ Özi´m lub prymitywnymi „przytupankami” granymi w barach, serwujących na stoku grzane wino i kiełbaski, lub granych na okrągło w knajpach oferujących „ Apres Ski”. Tak więc króluje tam nieprzerwanie od wielu lat „Anton aus Tirol” i „Zwanzig Zentimeter” . Ten ostatni szlagier jest zresztą autorstwa niemieckiej aktorki komediowej Mirji Boes i z Alpami nie ma nic wspólnego. Uwielbiany przez tych, co narty noszą jedynie na plecach, szwędając się po knajpianych uliczkach alpejskich miasteczek. Narty przypinają oni jedynie po to, aby strzelić sobie sweet-focię na szczycie, a potem szybko zjechać kolejką na sam dół, a tajemnicze dwadzieścia centymetrów w tytule nie ma nic wspólnego z długością nart - bynajmniej. Ale zwolennicy takiej muzyki nie przyjeżdżają w Alpy po to, aby dowiadywać się jakiej długości narty powinni zapiąć, za to dobrze wiedzą ile centymetrów daje najlepsze wrażenia z pobytu na nartach. Tak więc zostawmy ceprów, niech chleją i przytupują w barach Apres Ski, poszukując 20 centymetrów szczęścia. My posłuchajmy prawdziwej alpejskiej muzyki!
A prawdziwa muzyka alpejska jest wyjątkowa.
Muzyka w alpejskich domach pełni od wieków bardzo ważną rolę.
Tu gra się wspólnie i śpiewa, najczęściej w długie zimowe wieczory, przy jedzeniu i dobrym piwie albo popijając owocowymi sznapsami i prowadząc niekończące się rozmowy. Grają całe rodziny: babcie, wnuki, dzieci i rodzice. Przy muzyce spotykają się pokolenia, sąsiedzi i rodziny…
Muzyka grana jest na tradycyjnych instrumentach cytrze, harfie, harmonijce diatonicznej, akordeonie, kontrabasie, skrzypcach i oczywiście gitarze, a częściej kontr-gitarze. Nie brakuje też instrumentów dętych, tych drewnianych i metalowych, jak klarnety, oboje i trąbki, a nawet rogi i helikony! Śpiewa się też bardzo stare pieśni, pohukując, pogwizdując i jodłując czasem, niczym pastuszkowie na halach – w Alpach zwanymi Almami. Oczywiście, kto potrafi musi w pewnym momencie popisać się jodłowaniem ściągającym zawsze wzrok wszystkich dziewczyn.
W niektórych rejonach Szwajcarii możecie posłuchać zaś wyjątkowej muzyki w plenerze, polegającej na tym, że gospodarze wychodzą, czasem dwa razy dziennie, na specjalne ambony przed swoimi domami lub zbudowane na okolicznych formacjach skalnych, zwanych w Polsce „kazalniczkami” i przy pomocy ogromnych drewnianych megafonów wyśpiewują litanię do Wszystkich Świętych i Najświętszej Marii Panny. Częściej megafony zastępowane są przez zwykłe cebrzyki na mleko, pozbawione dna.
Melodie i listy świętych są dla każdej doliny inne i zależne od inwencji mieszkańców, ale jestem przekonany, że megafony donoszą je prosto do Nieba, bo takie śpiewanie-recytowanie słychać często na kilkanaście kilometrów.
Tradycyjna muzyka Alpejska ma jeszcze wiele fascynujących oblicz.
Jedynym z najciekawszych jest projekt kontynuowany dzięki wsparciu telewizji "Servus", należącej do „Red Bulla". Pomysł powstał przed ponad dziesięciu laty, a realizowany jest przez wybitnego multiinstrumentalistę Herberta Pixnera. To wspaniała postać - można powiedzieć najjaśniejsza gwiazda muzyki alpejskiej.
Ale Pixner nie jest bynajmniej gwiazdorem. On stara się pokazać całe oblicze i bogactwo alpejskiego grania, zapraszając do wspólnych projektów amatorów i grupy muzyczne z całych Alp. Pixner - z wykształcenia stolarz – dba, aby rozwijały się kariery nieoszlifowanych diamentów, zamieniając je w prawdziwe brylanty sceny muzycznej, nawiązującej do tradycyjnych brzmień i harmonii wielokulturowych Alp. Herbert jest multiinstrumentalistą i istnieje tylko niewiele instrumentów, na których on by nie grał, a jego koronnymi są: harmonijka diatoniczna, klarnet i trąbka.
Efekt zadziwia najwytrawniejszych znawców muzyki, bo na scenie u Pixnera spotykają się amatorzy z profesjonalistami. Drwale, pastuszkowie, stolarze i wielu innych, grają z profesorami muzycznych fakultetów najznakomitszych uczelni w Austrii i Szwajcarii. Tu pusłuchajcie tego
typowy koncert z piekarni Pixnera
Ale Herbert Pixner nie poprzestaje na ludowej muzyce alpejskiej i do swoich programów zaprasza też grających tradycyjną muzykę z całej niemal Europy. Dzięki wsparciu TV „Servus” co roku na Spielbergu w Austrii odbywa się festiwal muzyki ludowej i inspirowanej ludową. Pixner organizuje też sesje nagraniowe w wyremontowanej do tego celu starej piekarni w Insbrucku. Projekt ten nazywa się „Pixner Back Stage” i „wypieka” światu wielu wspaniałych muzyków, którzy bez tej możliwości nigdy zapewne nie przebiliby się do tak szerokich mediów i nigdy nie nagrali żadnej płyty.
Popatrzcie na twarze tych młodych ludzi! Posłuchajcie, co grają i mówią. Choć nawet dobrze znający język niemiecki, mogą tu mieć problem ze zrozumieniem, ale ten entuzjazm i ta radość, którą niesie muzykowanie, udziela się każdemu. Młodzi muzycy "w natarciu" radość wspólnego grania
Jednym z najciekawszych zespołów łączących tradycyjne granie z nowoczesnym, jest pochodzący z moich rodzinnych stron, czyli z Południowego Tyrolu, "Opas Diandl" . Próbką ich możliwości jest tu stara historia o smoku i bożej interwencji. Zmagania ze smokiem są niestety nie zawsze uwieńczone pełnym powodzeniem - o czym z przejęciem i humorem śpiewają członkowie zespołu. Tu posłuchajcie o smoku Tak więc chroń Panie Boże „ludzi, inwentarz i nasze kobiety”- tak w tej kolejności modlono się kiedyś - przed smokiem! Ja, kiedy słucham tej piosenki potrzebuję zawsze kilku chusteczek do ocierania łez…
Inni zaczynali od śpiewania o – obsłudze traktora! Oczywiście ukochanego starego "Lanz Bulldog'a" . Keller Steff, bo tak się nazywa ta kapela, od tego przeboju jej muzycy nargali wiele płyt i oczywiście nadal śpiewają o ukochanych maszynach rolniczych. Ale to historie bardzo skomplikowane i wielowątkowe, bo w nich maszyny spotkają człowieka, a to wiadomo, że czynnik w przyrodzie absolutnie nieprzewidywalny i dziki… No to posłuchajcie tej opowieści o mechaniku, zagranej soczystymi i wcale nie lekkimi metalowymi riffami. Ach Niemcy mówią na taką muzykę Ohrwurm, czyli robak uszny. Trudno się od niej uwolnić. Kiedy raz wpadnie w ucho, to juü zostaje. Tak! Bo można nawet śpiewać o mechanikach i ich maszynach. I o to chodzi w tych alpejskich brzmieniach, tu muzyka przeplata się z codziennym życiem i zawsze towarzyszyła ludziom w pracy i domu.
A teraz przenosimy się do Niemiec i przedstawię Wam dwie kapele po posłuchaniu, których z pewnością pokochacie Frankonię i Bawarię a może i całe Niemcy.
To "Gankino Cirkus" z Dietenhofen, śpiewająca wyłącznie we frankońskim dialekcie kapela chłopaków, kontynuujących tradycję orkiestr grających na potańcówkach w remizach i na weselach. Cała choreografia pomyślana jest tak, że macie wrażenie iż przyszliście na koncert kiepskiej kapeli wiejskich muzykantów. Ale nic bardziej mylnego! Ci czterej muzycy to wirtuozi grający na koncertach perfekcyjnie każdą nutkę i to z pieczołowitością, jaką ja znałem do tej pory u jednego muzyka - Pata Methen’iego. Gitarzysta „Gankino Cirkus” Ralf Wieland jest, bez wątpienia, jednym z najszybszych gitarzystów świata. Klarnecista, saksofonista i trębacz w jednej osobie Simon Schorndanner, akordeonista Maximilian Eder oraz perkusista Johannes Sens, potrafią zaskoczyć każdego, kto pierwszy raz przyszedł na ich koncert. Przyznam, że jak ja zobaczyłem pierwszy raz i posłuchałem ich zapowiedzi, pomyślałem sobie - ale muminy. Tak! Oni tacy są na scenie, tacy jak dawne wioskowe chłopaki, ubrani w niemodne ciuchy, wywijający czapeczkami. Kiedy słuchacie zapowiedzi, macie wrażenie, że oni nie potrafią czytać i pisać. No cóż, to tradycja ulicznych kapel grających za sznapsa na weselu. Posłuchajcie i pooglądajcie sobie sami, tego nie da się opisać, bo grają tu w stylu klezmerskim i zwykłych kapeli podwórkowych i jest, na co popatrzeć i czego posłuchać. Kliknijcie tu koniecznie - Styl Gankino Circus (krótki film o Gankino )
Drugi zespół to bosonoga „La Brass Banda” z Bawarii grająca na instrumentach dętych. Posłuchajcie tego, bo co tu opisywać? Lepiej posłuchać Bosonoga kapela z Bawarii
Muzyka pozwala na lepszą przyjaźń i zrozumienie. W mojej rodzinie jest nieodłącznym elementem towarzyszącym spotkaniom. Często śpiewamy i gramy. Są saksofon, skrzypce, pianino, syntezatory, gitary. Jest kilku wokalistów. Spróbujcie i Wy, to fajny sposób przeżywania wspólnych chwil. Ja mam już upatrzony instrument, na którym w przyszłości będę uczyć się grać, to dudy.
Inne tematy w dziale Kultura