W trzynastą rocznicę największej tragedii tatrzańskiej, kiedy podczas podchodzenia na Rysy śmierć w lawinie poniosło ośmiu licealistów z Tychów, czytam ze zdziwieniem słowa w polskiej prasie o „bezlitosnych górach”.
Góry, moi drodzy, nie są ani bezlitosne ani łaskawe.
Zawsze bronię przed zarzutami ludzi, którym coś przytrafiło się w górach. Zawsze... No może z wyjątkiem tego przypadku.
Rozmawiałem z tymi, co ocaleli. Nie mieli pojęcia, że jestem wspinaczem, że wiem jakie są reguły i opowiadali „koszałki opałki”, których nauczył ich o górach i sposobach poruszania się w nich, lider tej wycieczki. Słuchałem ich opowieści coraz bardziej zasępiony. Powiem bez poprawności, aby kogoś nie urazić, w tym przypadku bezlitosna była głupota prowadzącego grupę, bezlitosnym był jego narcyzm i chęć bycia liderem.
Nie potrafił zaakceptować faktu, że nie ma do tego wystarczających kwalifikacji i rozsądku. Nie potrafił powiedzieć - innym razem moi drodzy, dziś zbyt wiele ryzykujemy - mimo że z powodu nocnego opadu śniegu i ocieplenia, warunki przed wyjściem bardzo się pogorszyły. Ta decyzja, błędy podczas podchodzenia i niewystarczające przygotowanie uczestników, kosztowała życie młodych ludzi i góry nie miały z tym nic wspólnego.
One z pewnością poczekałyby na następną próbę w lepszych warunkach, z lepiej przygotowanymi uczestnikami i kompetentnym przewodnikiem. Bo góry nie są bezlitosne, ale z pewnością są cierpliwe.
Jeśli z tej tragicznej historii ma wyjść jakieś dobro, to tylko takie, aby nigdy więcej samozwańczy przewodnik nie poprowadził na śmierć cudzych dzieci, dzieci które ufały mu bezgranicznie, nie dostrzegając że mają do czynienia jedynie z narcystyczną osobowością…
Inne tematy w dziale Rozmaitości