Szalejąca na świecie polityczna poprawność, zaczyna pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Co chwila natykamy się na próby moderowania rzeczywistości, poprzez „słowa zaklęcia“, mające na celu opis rzeczywistości według schematów aprobowanych przez „postępowe” media i salony. Patrząc na to co się w obecnych czasach wyprawia z prawdą, przypomina się baśń Andersena „Nowe szaty króla”.
Politycznie poprawni często liczą się z faktem, że ktoś z poza „dobrego towarzystwa” może zawołać – król jest nagi! Na takie momenty orędownicy politycznej poprawności trzymają w zanadrzu gotowe epitety, którymi próbują natychmiast obdarzyć biedaka, mającego odwagę przyznać się do swojego dysonansu poznawczego. W najłagodniejszym wydaniu zostanie zaliczony do „słabo wykształconych”, może być też „moherem”, w skrajnym przypadku nazwany zostanie „faszystą”. Wszelkie próby dyskusji z „politycznie poprawnymi” zdają się nie mieć sensu. Polityczna poprawność wykorzystuje, bowiem szczególną słabość człowieka, chęć bycia lepszym od innych. We własnym mniemaniu ktoś, kto sam siebie widzi jako walczącego o równouprawnienie w zasadzie wszelkich prawd, o ocalenie planety przed ociepleniem klimatu, o urojone prawa mniejszości seksualnych do adopcji dzieci, o uznanie, że nie istnieje biologiczna płeć, o zlikwidowanie różnic kulturowych…
Problemów i obszarów oddziaływania politycznej poprawności ciągle przybywa. Przyznanie się do wiary, może być w niektórych towarzystwach jak wyrok cywilnej śmierci. Wszak wiara to najbardziej intymna i prywatna sprawa, głoszą politpoprawni. Wydaje się to tym bardziej dziwne, bowiem najintymniejsze prywatne sprawy, jak na przykład tajemnice alkowy, często wieszają na swoje polityczne sztandary. Tak, więc dochodzi do tego, że przyznanie się do tego, że jest się wierzącym Żydem lub Chrześcijaninem jest z miejsca potępiane, ale obnoszenie się ze swoimi preferencjami, aż boję się napisać dewiacjami seksualnymi jest jak najbardziej w porządku.
Politycznie poprawni często argumentuję w dyskusjach, że prawda nie istnieje. Prawdą jest to, w co wierzymy, głoszą.
Przykład politycznej poprawności dały media niemieckie, kiedy umarł Kanclerz Helmut Schmidt. Pisano wszędzie - kto nas teraz będzie pouczał, kogo będziemy słuchać?
Czy słuchano Kanclerza Schmidta?
Wątpię – wszak to on jeszcze w 2010 roku wypowiadał się w ten sposób – Nie należy sprowadzać imigrantów. Sprowadzanie imigrantów obcych nam cywilizacyjnie, przynosi rynkowi pracy i społeczeństwu więcej szkód niż pożytku . Nie należy sprowadzać ludzi nam obcych, to są inne cywilizacje, nie ze względu na geny, na pochodzenie, po prostu nie da się wymazać wychowania tych ludzi, oni są o niemowlaka wychowani w wartościach, które dla naszej kultury są obce. Myśmy otwarli się kiedyś na Gastarbeiterów z Turcji. Ale otwarliśmy się sądząc, że oni będą tylko gośćmi, że kiedyś wrócą do swojego domu (kraju). To miało ogromne konsekwencje dla niemieckiego społeczeństwa. Popełniliśmy błąd zamykając się przed, na przykład, Polakami. Jak pokazał przykład emigracji z Polski, Polacy szybko integrowali się w naszym społeczeństwie, bo wyrastają z tych samych korzeni kulturowych.
Ale ostatnio nikt tych słów nie przypomina.
Ten przykład sprowadza ponownie pytanie – co zrobiliście z Europą? Co zrobiliście z naszym domem? Przykryliście rozsądek, mądrość, pod korcem! Patrzycie codziennie w lustra i powtarzacie te swoje dyrdymały o tym, jakie wspaniałe bogactwo kulturowe sprowadziliście do naszego domu.
Czujecie się lepsi? O tak. Wszak niektórzy z was chętnie przyrównują się do „miłosiernego Samarytanina”. Przykład. Podczas niedawnej dyskusji w TV widziałem, wypowiedź przedstawiciela kościoła ewangelickiego w Niemczech.
Grzmiał, że można jeszcze więcej imigrantów przyjąć, że trzeba większych ofiar ze strony społeczeństw Europy, że słowa tych, którzy są przeciw sprowadzaniu emigrantów to – policzek wymierzony w tych, co dla tych imigrantów pracują bez wynagrodzenia, jako woluntariusze dzień i noc. To obraża tych ludzi! – dodał na koniec.
Tak! Lepszej diagnozy dać nie można. Krytyka obraża tych, co niosą bezinteresowną pomoc! Jak widać nie jest ta pomoc bezinteresowna. Ona ma tylko poprawić własną samoocenę tych, którzy tym wszystkim sterują. Wykorzystując przy tym, nasze najlepsze pokłady ludzkiej dobroci i empatii. Przyznacie, że iście diaboliczna to manipulacja?
Myślę, że doskonale obnaża to źródła chęci bycia poprawnym politycznie…
Inni zaś, aby poprawić sobie humor, wrzeszczą o europejskich wartościach. I znowu odniosę się do wypowiedzi Kanclerza Schmidta, który politycznie poprawny na pewno nie był, a Państwo sami wyciągniecie wnioski.
Słowa te zaczerpnąłem z jego telewizyjnego spotkania, ze znaną dziennikarką Sandrą Maischberger.
Maischberger – Czy jest pan zdania, że Angela Merkel jest wielkim kanclerzem? A może nie jest?
Schmidt – Taktyczny spryt jest bez wątpienia jej umiejętnością (jest jej dany).
M – Ja nie wiem czy to jest komplement? Bo pan zawsze był po stronie strategii…
S – Tak, ja myślałem i myślę strategicznie. Ale taktyka jest też nie do pogardzenia. Taktyczny zmysł jest na pewno pomocny pani Merkel. Jednak szersze spojrzenie to już całkiem inna sprawa.
M – I to występuje? (odnośnie Merkel)
S – Nie wiem.
M – Pan nie wie!?
S (mrucząc basowo) – Ja nie jestem tego pewien.(długa pauza) Pani Merkel, od czasu jak wypłynęła na polityczne wody, to znaczy po roku 1989, powoli staje się Europejką. Mieliśmy do tej pory kanclerz ze starego NRD, prezydenta ze starego NRD. To jest w zasadzie (im Prinzip) pożądane. Ale też było by na dłużej pożądane, aby osoby potrafiące myśleć w skali Europy, odgrywały większą rolę w dzisiejszym niemieckim rządzie. Tu mam na myśli obecnego Ministra Finansów pana Schäuble. Pan Schäuble jest urodzonym Europejczykiem, co w przypadku Merkel nie występuje (nie ma miejsca).
Inne tematy w dziale Polityka