Święta Bożego Narodzenia doskonale nadają się do „odkurzenia” starych zabawek. U nas tradycyjnie wyciągamy z przepastnych szaf maszyny parowe, które obowiązkowo kopcą pod choinką. Jest coś w tych gruchotach, co powoduje, że nawet dziewczyny, które na co dzień nie interesują się techniką, gromadzą się nad sapiącymi i pogwizdującymi cudeńkami. Powietrze przesycone jest zapachem płonącego spirytusu i rozgrzanego oleju maszynowego, co daje w połączeniu z zapachem świątecznego świerka ten cudowny „niepowtarzalny” zapach świąt.
Pierwszą maszynę parową przywiozłem w 1976 roku z rejsu do Montrealu. Była to kupiona w malutkim sklepiku, gdzieś na krawędzi chińskiej dzielnicy, lokomobila za 6 dolców. Kiedy wracałem do Polski, pierwszy mechanik „Stefana Batorego”, z którym trzymałem sztamę, przynosił mi w tajemnicy przed załogą spirytus rektyfikowany i olej maszynowy. Zaszywaliśmy się na kawałku odkrytego pokładu na rufie, aby uruchamiać to cudeńko. Pierwszy mechanik, pod którego opieką znajdowały się potężne turbiny transatlantyku, cieszył się jak dziecko, kiedy koło zamachowe malutkiej lokomobili zaczynało się obracać. Zanim dopłynęliśmy do Gdyni moja maszyna pochłonęła dwie butle czystego spirytusu rektyfikowanego. Gdyby się załoga o tym dowiedziała, biedny pierwszy musiałby chyba skakać za burtę.
Kolejną tradycją jest kolejka elektryczna. Każde Boże Narodzenie zamienia nasz dom w niekończące się torowiska, pokonujące przepaści pomiędzy stołami przy pomocy efektownych wiaduktów. Zabawa trwa zwykle dwa dni, montaż i strojenie aparatury minimum cztery. Ale kiedy wszystko działa automatycznie dla mnie robi się trochę nudno i kiedy kolejka bawi gości, nowy pomysł na jej rozbudowanie już tłucze się po mojej głowie. Oczywiście urządzenia sterujące od dawna obrastały we wiązki kabli, grubsze i grubsze, dodatkowe wtyczki i gniazda, wskaźniki i mierniki. Wszystko to zaczęło się od pierwszej kolejki TT, którą kupił mi tata pod choinkę, kiedy miałem cztery lata. W szkole podstawowej już sam budowałem pierwsze proste zasilacze, ale szczyt możliwości moje układy sterowania osiągnęły w pierwszej klasie szkoły średniej. Do dziś, mimo bardziej zaawansowanych technologicznie układów, zbudowany wtedy zasilacz pracuje bezawaryjnie i jestem z niego najbardziej dumny. Zbudowanie czegoś w tamtych czasach graniczyło z cudem. W sklepach nie było materiałów, narzędzi. Części elektroniczne były prawie nie do zdobycia. Ale wtedy budowało się z tego, co było. Mój układ sterujący kolejką elektryczną TT zbudowałem właśnie na miarę możliwości zdobycia części. Moją ściśle strzeżoną tajemnicą były wtedy szafirowe kontrolki. Nikt takich nie miał i wszyscy zachodzili w głowę, co to takiego, a świeciły jak współczesne niebieskie LED-y. Tajemnicę mogę dziś wyjawić, były to kontrolki z niemieckich radarów Würzburg z okresu wojny. Sterownik pozwał się programować. Można było zapamiętać masę pociągu i prędkość maksymalną. Sterownik w trybie automatycznym nie ruszał lokomotywy natychmiast na pełną prędkość, tak jak w dostępnych „sklepowych” urządzeniach. Sterowany przez zestaw przekaźników, sprzężonych z semaforami i zwrotnicami, powoli rozpędzał pociąg i uniemożliwiał zatrzymanie go w miejscu. Trzeba było zawsze pamiętać o drodze hamowania. Bramki logiczne były zbudowane z tranzystorów BC108 i zajmowały sporą część pudełka. Logika umożliwiała programowanie kilku kroków „ruchu” w trakcie jazdy. Pociąg samoczynnie zatrzymywał się i potem ruszał w przeciwną stronę, i wykonywał siedmiokrokowy program jazdy. I wszystko świeciło czerwonymi diodami i szafirowymi kontrolkami, i co najważniejsze pracowało całkowicie automatycznie. Tryby pracy zmieniały układ świecących kontrolek i wszystko było ze sobą sprzężone, zwrotnice, semafory, szlabany. Dziś już zazwyczaj nie mamy czasu, aby to wszystko podłączać, ale kilkadziesiąt metrów torowisk pokonujących nasze mieszkanie wystarcza do świetnej sentymentalnej zabawy.
Polecam i Wam święta pod parą!
Inne tematy w dziale Rozmaitości