„I z tego wierzchołka błysła w słońcu biało-czerwona chorągiew. Od sinych dalekich równin Polski wstał wiatr i łopoce nią ciągle, a ona zda się rozwijać i świetnieć z każdą chwilą. Tu wysoko na niedostępnym szczycie, dominującym nad posiadłościami Hohenlohego długo zapewne wiać będzie jemu i oczekiwanemu jego gościowi Wilhelmowi (cesarzowi) na memento, że… jeszcze nie zginęła“.
Tak po swoim zdobyciu Ostrego szczytu w Tatrach pisał w „Ilustracji Polskiej”, najwybitniejszy taternik okresu pionierskich wejść na tatrzańskie szczyty Karol Englisch. Trudno sobie wyobrazić, że splot nieporozumień i zawiści spowodował, że Polacy nie uznawali go za Polaka. Ale po kolei!
Ojcem Karola był pochodzący ze spolszczonej rodziny Karol Englisch Payen, który przez ponad 30 lat piastował stanowisko szefa krakowskiej policji i za służbę tę uzyskał od Franciszka Józefa dziedziczny tytuł „Rittera”, którym pisząc do węgierskich i francuskich czasopism posługiwał się też jego syn. Karol Senior poślubił o 30 lat młodszą od siebie Austriaczkę Antoninę, córkę wybitnego filologa Bernharda Jügla, profesora uniwersytetów Jagiellońskiego i w Insbrucku. Antonina w młodości poznała łatwe wspinaczki w Alpach, na które chodziła ze swoim ojcem. Ta miłość do gór pozostała i kiedy jej syn Karol osiągnął wiek młodzieńczy postanowiła wraz z nim dokonywać wspinaczek w Tatrach, gdzie wiele szczytów nie miało jeszcze zdobywców. Dobra sytuacja materialna rodziny Englischów pozwalała im na wynajmowanie przewodników, z którymi dokonywali swoich pierwszych wejść. Jak zauważa Bolesław Chwaściński, autor pierwszej w miarę pełnej historii polskiego taternictwa matka i syn stworzyli pierwszy i jedyny w tamtych czasach zespół wspinaczkowy.
Antonina wspinała się zawsze w kapeluszu z szerokim rondem przyozdobionym piórami, spodniach i długim surducie. Tylko w taki stroju dla zachowania przyzwoitości pozwalała się fotografować. Nigdy nie korzystała ze schronisk i koleb. Wolała bardzo długie podejścia, rozpoczynane często o północy i bardzo późne powroty do Smokowca, z którego zawsze wyruszała, niż znoszenie niewygód schroniskowych. Stać ją było na opłacenie fiakrów, dzięki którym docierała w najodleglejsze doliny tatrzańskie. Jak wspomina w swoich sprawozdaniach jej syn Karol, czasami płacił on potrójną normalną stawkę za przewóz byleby tylko być na czas w danym miejscu. Przewodnicy również wiedzieli doskonale, z kim mają do czynienia i jak zwierzał się Alfredowi Grószowi przewodnik Englischów Hunsdorfer Starszy – Englisch był bogatym człowiekiem toteż doiliśmy go porządnie.
Karol był wybitnym uczniem-prymusem, najpierw gimnazjum św. Anny w Krakowie, potem studentem wydziału prawa i administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, na którym w 1905 roku uzyskał doktorat, a w 1920 roku habilitację. Pierwszy swój artykuł o zdobyciu Jaworowego Szczytu pisze Karol w wieku szesnastu lat, do „Rocznika Węgierskiego Towarzystwa Karpackiego”, który stanie stałym miejscem publikacji Englischa. Te sprawozdania będą zmierzać w stronę coraz bardziej literackiego opisu przeżyć podczas wspinaczek. Z czasem więcej miejsca poświęcać będzie Englisch na wspomnienia swoich duchowych przeżyć, niż opisy przebiegu dróg. Ta koncentracja na zmaganiach ze „złowrogimi” kominami i przepaściami, będzie nowością w obrazie tatrzańskich wspinaczek, zamieszczanych w rocznikach. Opis wyjścia na Świstowy Wierch zamieszczony w 1899 roku pokazuje nam jak wyglądały nocne podejścia pod ściany:
Jak zapowiedział Hunsdorfer o godzinie drugiej wyruszyliśmy w drogę, w lesie było jeszcze tak ciemno, że niczego nie mogliśmy dostrzec na odległość kroku. Ponieważ nie mieliśmy żadnej latarni, zapalił Hunsdorfer świecę i podążał szybko przez ciemny las doliny. Co chwila wiatr gasił nam światło i ręce naszego przewodnika, w których trzymał kapelusz przed świecą, aby chronić ją od wiatru, równomiernie pokrywały się ściekającą stearyną, która zastygała na nich formując stalaktyty.
Podczas szczególnie trudnych wspinaczek jak opisuje Englisch – spory łyk Borowiczki (Jałowcówki) od czasu do czasu podnosił nastrój. Stosowano też żywą drabinę i sztuczne ułatwienia w miejscach gdzie nie sięgano do chwytów, czyli – Strompf stanął na moich plecach, aby umocować nową klamrę (hak) i podciągał się na obu rękach w górę starając się ulokować w niej swoją stopę. Wszyscy inni postępowali za jego przykładem.
Englisch nawet na letnie wspinaczki, podobnie jak jego przewodnik, zabierał czekan, tak opisuje swoje wyposażenie przed wejściem w Północną Ścianę Ostrego Szczytu – Godzina 7; głęboki cień zalega u wejścia Steinhagelfloss (Żleb Koziczyńskiego); jemy śniadanie, zakładamy buty wspinaczkowe i pozostawiamy niepotrzebne rzeczy; za to młotki i klamry, drewno do klinowania, liny i aparat fotograficzny zabieramy ze sobą, i ja pomny zasady: „dobry żołnierz nie wypuszcza broni ze swojej ręki”, nie pozostawiam podobnie jak i moi towarzysze czekana, ale zabieram go na pętli ramiennej, tak aby nie zawadzał podczas wspinaczki.
Po wejściu na uważany wtedy za najtrudniejszy w Tatrach Ostry Szczyt, pisał w uwagach do swojego przejścia – Tak zwane „wygodne szczyty” nie powodują u współczesnych alpinistów żadnej podniety, otwiera się przed nimi jakaś nieokreślona radość, jakaś wyszukana pikanteria w walce na śmierć i życie, napinająca w tych momentach wszystkie mięśnie i siły ducha, co działa kojąco na nerwy i wszystkie drobnostki i zmartwienia dnia codziennego topi w zapomnieniu. W tej walce z dziką zagrażającą przyrodą, leży spokój zwycięzcy i świadomość panowania ludzkości nad światem.
Osobiście sądzę, że ta definicja alpinizmu jest aktualna i dzisiaj. W tamtych czasach w Tatrach wyznaczała nowe horyzonty taternictwu, jako sportowi, nijako zamykając pionierski jego czas, koncentrujący się na zdobyciu wszystkich tatrzańskich szczytów.
Młody Karol z pewnością żądny był sławy zdobywcy, wszak już w wieku szesnastu lat stał, jako pierwszy na kilku szczytach. Ta chęć doniesienia całemu światu – Ubi et orbi – nie tylko o swoich osiągnięciach, ale też o Polsce, która wtedy nie istniała na mapach Europy, kazała Englischowi wzbogacać swoje popularyzatorskie artykuły fantastycznymi zdjęciami, które preparował. Typowym jest tu artykuł zamieszczony na łamach Rocznika Francuskiego Klubu Alpejskiego w 1902 roku. Chciał w nim opisać majestat jego ukochanych Tatr i co ważne podpisał się jako członek Polskiego Klubu Alpejskiego /Dr Chevalier Charles Artur d´ Englisch-Payen, membre du Club Alpin Polonais/, choć oczywiście takowego wtedy nie było. Mimo, że na wyprawy zabierał aparat fotograficzny i posiadał kolekcję zdjęć szczytowych, to zdjęć tych używał wyłącznie w swoich raportach zamieszczanych na stronach Rocznika Węgierskiego Towarzystwa Karpackiego. Tylko to czasopismo uznawał za godne dokładnych opisów i po zamieszczeniu tam sprawozdań, uznawał sprawę za zamkniętą, a zdobycie szczytu za udowodnione. Jako arystokrata uważał swoje słowo za honorowe. Jednak publikując poza Rocznikiem ubarwiał swoje zdjęcia retuszując je lub zamieszczał zdjęcia z alpejskich szczytów, jako szczyty tatrzańskie.
Ta młodzieńcza nierozwaga niestety doprowadziła do tragedii. Zespół matka i syn był od wielu lat obiektem zawiści, byli bogaci i swoimi wejściami mogli obdzielić kilkunastu wspinaczy.
W Tatrach bardzo aktywni byli też w tamtych czasach Ślązacy. Zbudowali nawet w Dolinie Wielickiej u stóp Gerlacha swoje schronisko do dzisiaj nazywane Slezkim Domem. Englisch irytował ich swoimi sukcesami i oczywiście postanowili dobrać mu się do skóry, wykorzystując fotografie, które Karol retuszował. Jak to w takich przypadkach bywa, nie zaczęli jednak od fotografii zatrzymując je sobie na deser, zaatakowali rzekomym brakiem śladów pobytu Englischa na szczytach, jak i ich zdaniem, niezgodnościami opisu dróg. Alfred Martin i Günter Oskar Dyhrenfurth wiedli prym w tym bezprecedensowym ataku, który już bardzo szybko zmienił się w systematyczne niszczenie Englischa. Nikogo nie interesowało, że atakujący pierwsze wejścia bardzo szybko przypisywali sobie, a nawet, że Dyhrenfurth nie był na Krzesanym Rogu, choć twierdził, że nie znalazł tam śladów po Englischu. Dopytywany potem usprawiedliwiał się, że otrzymał takie relacje od tych co tam byli.
Gorsza wiadomość była jednak taka, że inicjatywę Niemców ze Śląska podchwycili Polacy. Szczególnie czarnymi zgłoskami zapisał się tu Roman Kordys. Nie wiadomo, co strzeliło mu do głowy, bo Kordys miał i tak opinię wybitnej postaci polskiego taternictwa, jednak pozostaje fakt bezsporny, że rzucił się na pomoc Ślązakom i wkrótce przerósł ich w zapale niszczenia opinii Englischowi. Był rok 1907 i Karol przebywał we Wiedniu, niezbyt interesowały go ataki na jego osobę i jak na arystokratę przystało po prostu zerwał kontakty ze środowiskiem wspinaczy w Polsce. Zwyciężył Kordys, który w swoim artykule zamieszczonym w redagowanym przez siebie „Taterniku” przekonał nie tylko polski, ale i międzynarodowy świat wspinaczy o tym, że Englisch jest oszustem. Nastąpił efekt kuli śnieżnej i już w 1913 w wydanym „Zarysie dziejów taternictwa polskiego” nie było wzmianki o Englischu, którego Mieczysław Świerz, autor tego zarysu, uznał za Niemca i postanowił o nim nie wspominać. W ten sposób na parę pokoleń nazwisko Englischa zostało nie tylko wymazane z historii polskiego taternictwa, ale jego godność została przez nieokrzesanych młokosów kompletnie zniszczona. Kiedy patrzę na dorobek Kordysa wprost wierzyć mi się nie chce, ile bezinteresownej nienawiści w nim drzemało. Jak wspomniałem, nie musiał nikogo poniżać, aby i tak samemu pozostawać błyszczącą gwiazdą polskiego taternictwa. No chyba, że uznał, iż odebranie pierwszeństwa na Śnieżnym Szczycie, które sobie bezpodstawnie przypisał, jest warte tej całej obrzydliwości.
Postawa Ślązaków (Martin z Łużyc a Dyhrenfurth z Wrocławia) mnie nie dziwi, oni widzieli w nim konkurenta do bycia pierwszym, nie mogli być już pierwszymi, to postanowili uknuć spisek. Jednak spojrzenie na ich osiągnięcia też skłania do zastanowienia się, z jakiego powodu tak dobrzy wspinacze musieli „dowartościowywać” się bezpardonowym i niszczącym atakiem, wszak byli oni bezdyskusyjnie elitą wspinaczkową. A może nie rozumieli, dlaczego „Austriak” wiesza polską flagę na szczytach właśnie wtedy, gdy na Spiszu przebywał ich cesarz Wilhelm, z jakiego powodu pisze we francuskich Rocznikach o – naszych polskich Tatrach;o Hohenlohe magnacie pruskim, właścicielu naszych Tatr, szykanującym polskich turystów? Tego już nie rozstrzygniemy.
Englisch jak wspomniałem wycofał się i przebywając w Wiedniu skoncentrował się na Alpejskich wspinaczkach, w 1918 roku po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, zgłosił się w Krakowie, jako Polak do pracy w Państwowej Komisji Likwidacyjnej i skierowany zostaje do pracy we Wiedniu gdzie organizuje Komisję Reparacji.
Po przejściu na emeryturę Englisch zostaje pracownikiem polskiego wywiadu już w 1936 roku. Po wybuchu wojny Englisch musi ponownie przystąpić do pracy, jako nauczyciel gimnazjum, bowiem jego polska emerytura zostaje zlikwidowana. W roku 1941 przybywa do Wiednia wysłannik Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej i Karol Englisch zgadza się zostać pracownikiem wywiadu późniejszej Armii Krajowej. Jego pseudonim konspiracyjny to „Tatrzański”. Gestapo wpada na trop siatki prowadzonej przez „Tatrzańskiego” w 1943 roku. Englisch zostaje poddany torturom, ale podczas śledztwa nie zdradza nikogo ze swoich towarzyszy.
Bolesław Chwaściński, tak pisze o ostatnich chwilach Karola - Badającym go gestapowcom oświadczył, że formalne obywatelstwo niemieckie nie zwalniało go moralnie z obywatelstwa polskiego i że jako najstarszy stopniem polski urzędnik państwowy, po zerwaniu stosunków dyplomatycznych z Polską uważał się na terenie Austrii za przedstawiciela Rzeczpospolitej, którego obowiązkiem była walka. /-/ Na początku lutego 1945 roku zaczęła się w Wiedniu rozprawa polskiego wywiadu prowadzona przez przybyły z Berlina Volksgericht. W imieniu narodu niemieckiego – Karol Englisch został skazany na śmierć. /-/ W pierwszych dniach kwietnia 1945 roku na dzień przed dotarciem czołgów radzieckich do Wiednia, Karol Englisch wraz z wszystkimi skazanymi na śmierć Polakami został pognany pieszo do Stein nad Dunajem. Nie przebywał tam długo. Dyrektor więzienia widząc nieuchronną klęskę Niemiec rozpoczął zwalnianie więźniów. W trakcie zwalniania wpadł na dziedziniec więzienny oddział SS z karabinami maszynowymi i zaczął masakrę. SS-mani rozbiegli się po gmachu, mordując kryjących się po korytarzach i celach. Padło kilkaset osób. Wśród pomordowanych leżał trup Karola Englischa.
Wracajmy jednak do tego, co stało się z wejściami Englischa. Mimo nienawiści środowiska znalazło się kilku sprawiedliwych. Jednym z nich był Alfred Grósz, który zabrał za sobą zdjęcia ze zbiorów Englischa i porównał je w terenie stwierdzając, że nie ma wątpliwości, co do pierwszego wejścia Karola na Wielki Kościół, zgłosił się też Dr Miklós Szontagha, który znalazł na Zachodnim Szczycie Wideł bilet (wizytówkę) Englischa. Podchwytuje to Witold Henryk Paryski autor monumentalnego przewodnika wspinaczkowego po Tatrach i postanawia i w tym przypadku przywrócić Karolowi honor. Szczególnie oświadczenie Szontagha kompromitowało Kordysa, okazało się, że Kordys przypisując sobie pierwsze wejście dokonał zaledwie trzeciego po Englischu i Szontaghu przejścia Grani Wideł. Kolejne badania, szczególnie nad nazewnictwem szczytów tatrzańskich, przywróciły Englischowi pozycję, na którą w pełni zasługiwał nie dokonując faktycznie żadnego fałszerstwa swoich pierwszych wejść.
Człowiekiem, który w pełni przywrócił Enlischowi należne mu miejsce w historii i godność, był Bolesław Chwaściński, taternik i lotnik 301 Dywizjonu Bombowego w Anglii. W 1979 roku opublikował książkę „Z dziejów taternictwa”, będącą dla mnie przewodnikiem, kiedy szukałem materiałów archiwalnych na temat niezwykłego zespołu wspinaczkowego matki z synem. Chwaściński przyznaje mu 30 pierwszych wejść na tatrzańskie szczyty i turnie, zaznacza jednak, że liczba ta może być jeszcze większa bo Englisch nadawał swoje nazwy wielu turniom.
Ta smutna historia pokazuje jak zabójczy może być ludzki język i jaką siłę ma nienawiść. Co gorsza często ludzie, którzy oskarżali Karola nigdy go nawet nie spotkali, nic on im nie zrobił, nikogo nie obraził… Mieli jednak apetyt na jego osiągnięcia.
Niech historia ta, będzie też przestrogą dla tych, co do osobistych nienawiści włączają niechęci na tle narodowościowym, taka mieszanka wybuchowa może być szczególnie zabójcza… Wszak dobre imię Englischa zaatakowali Niemcy, a dzieła dokończyli współcześni mu Polacy. Czyż to nie ironia losu?
Inne tematy w dziale Kultura