Na Uszbijskim Plateau w Kaukazie.
Na Uszbijskim Plateau w Kaukazie.
Alpejski Alpejski
905
BLOG

Długi film o miłości - niezwykła książka o tragedii na Broad Peaku.

Alpejski Alpejski Rozmaitości Obserwuj notkę 5

Wiele miesięcy po mojej notce Broad Peak niewiarygodne, otrzymałem od moich przyjaciół prezent. Wracając z Polski przywieźli mi książkę Jacka Hugo-Badera Długi film o miłości. Nie wiem czy tylko nie nadmiar wolnego czasu, spowodowany fatalnym wypadkiem i koniecznością rehabilitacji, nie był jedyną motywacją, która spowodowała, że zagłębiłem się w jej lekturze.

Powodów mojej niechęci do literatury wyprawowej jest wiele. Osobiście nie lubię Himalajów, jako celu wyprawowego, jeszcze bardziej nie znoszę literatury i filmów „wyprawowych”. To moim zdaniem literatura cierpienia, często ubarwiana kiczowatymi refleksjami o „nieskazitelnej bieli śniegu”, heroicznymi opisami rzężenia i umierania z nadludzkiego wysiłku. Ta „dychawiczna”, zasapana literatura zawsze mnie odstręczała, była jak te opowieści kombatantów wojennych o żołnierzu „co ten wał zdobywał, a potem - zdobywał ten wał”.

Postanowiłem, zatem przeczytać ją z absolutnego przymusu, a właściwie otworzyłem na chybił trafił w przekonaniu, że zaraz ją odstawię. Stało się jednak inaczej. Hugo-Bader nie jest na szczęście wspinaczem i na tym polega siła jego przekazu i świeżość spojrzenia. Dobra - pomyślałem i rozdział za rozdziałem pogrążyłem się w dawno opuszczonym świecie. Większość postaci z tej książki znam osobiście i trafność opisu, ostrość literackiego portretu, spowodowała, że przypomniały mi się również wszystkie moje górskie spotkania.

Góry, jako terapeuta na nasze małości i kompleksy? A może jako to, co moim zdaniem najniebezpieczniejsze i co mnie ze środowiskiem alpinistycznym zawsze dzieliło, góry jako „katalizator” umożliwiający w głowach ludzi zagłuszenie własnych kompleksów, małości i uwierzenie w swoją misję, wielkość dokonywanych czynów i wmawianie innym, że to dla dobra ludzkości. Ta chęć zapisania się w historię…

Każdy, kto przez to środowisko przeszedł, wie ile w nim nienawiści i konfliktów.

Każdy,  kto za czasów słynnego Szlachetnego przechodził szkolenie w tatrzańskiej „Betlejemce”, obowiązkowo przechodził przez szybki kurs „odmitologizowujący” jedną z sztandarowych postaci polskiego wspinania - Jana Długosza. Każdy kandydat na taternika musiał wysłuchiwać tego posępnego ględzenia Szlachetnego o tym jak niezasłużona jest pozycja Długosza w annałach taternictwa. Kto to przeszedł, wie, że w momencie, kiedy Szlachetny dochodził do opisu śmierci Długosza, który zginął na banalnej technicznie Grani Kościelców, przez jego marsowe zazwyczaj oblicze przemykał jakby promyk uśmiechu, a ściągnięte brwi jakby na chwilę się rozluźniały.

Kiedy zapytacie, co mogło być przyczyną aż takiej niechęci Szlachetnego do Długosza, odpowiedź może Was bardzo zaskoczyć – książka, tak książka Długosza pod tytułem Komin Pokutników. Szlachetny użalał się nad sobą, że jego bohaterstwo zostało w tej książce po prostu niezbyt dobrze opisane. Kto ją czytał nie dostrzegł niczego śmiesznego w opisie Szlachetnego, ale jego osobistym zdaniem napisanie tej książki, było niczym wywołanie III wojny światowej. Ta wojna trwała w jego głowie wiele lat po śmierci Długosza i pokolenia wspinaczy, po kilku grzańcach wypitych na koniec kursu, po raz niewiadomo który, obserwowali „szczytowanie” Szlachetnego, kiedy opisywał, ku „przestrodze” oczywiście, że zabić to się można na najprostszej drodze, tak jak to zrobił wielki Jan Długosz.

Tak, faceci z przerostem ego – ba przerostem? Z ego wielkim jak Zeppelin, nadmuchanym, a jak ciśnienia w balonetach nie starcza, to tak jak w budowie sterowców, podpartym usztywniającą konstrukcją. Ta konstrukcja składająca się z oszukiwania samego siebie i najbliższych, o wielkości swojej misji i roli, budziła zawsze mój strach, strach większy od największych przepaści i luftów, największych okapów i piorunów walących podczas „dupówy” w ścianie. To rozdęte ego było zawsze powodem wszystkich groźnych sytuacji, z jakimi miałem do czynienia w górach.

Ta toporna konstrukcja naszych „górskich Zeppelinów”, została świetnie uchwycona przez Hugo-Badera, książka niemal pulsuje rytmem "Lodowego Wojownika". Tak! To określenie, Panie Jacku, to strzał w dziesiątkę. Lodowy Wojownik…

Kto zatem wspina się po górach? Wariaci? Nie, a na pewno nie wszyscy. Często trafiamy w góry, jako zakompleksione nastolaty, coś chcemy sobie udowodnić i góry pozwalają nam na to, pozwalają nam na dorastanie. Często uciekamy w góry przed toksycznymi rodzicami albo tragicznymi sytuacjami w naszym życiu, tak to się zdarza, i góry pozwalają nam dorosnąć, dojrzeć, tak jak młokos staje się mężczyzną u boku wspaniałej kobiety i żony.

Ale jak pokazuje Bader nie wszyscy dorastamy. Czasami zostajemy wiecznymi "Lodowymi Wojownikami", facetami o mentalności młokosa, ale z ego Terminatora, nic się nie liczy - liczy się tylko cel.

Trafiamy też w góry z miłości do nich, tak jak trafił niegdyś mój ulubiony taternik Karol Englisch, dla niego góry to był czas przebywania z matką Antoniną. Ja trafiłem w góry z moim kochanym tatą mając zaledwie 5 lat, od dolinek reglowych coraz wyżej i wyżej, i choć z ojcem chodziłem tylko po Tatrach, to do dziś są to moje najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa i gór. W wieku 15 lat skończyłem kurs w „Betlejemce” i góry pokazały mi już inne ludzkie oblicza. Podkreślam, że i wspaniałe i podłe do granic.

Książka Badera obnaża te „czułe miejsca” istoty alpinizmu, a w zasadzie himalaizmu w bardzo subtelny sposób. Sądzę, że autor wielokrotnie łagodził swój opis, to dobrze, bo czyta się to bez bólu, ale przywołuje wspomnienia.

Pamiętam jak rozwiązywałem się z partnerem „jajcarzem“, do którego nie docierało, że trzeba się asekurować, przypomina mi się partner, który potrafił „poputać” (pogmatwać) każdą drogę, i najłatwiejszą wspinaczkę uczynić walką o życie. Przywrócił mi Bader obraz legendy pewnego klubu wysokogórskiego, która na moich oczach okładała czekanem mojego kolegę podczas zimowego kursu, tylko z tego powodu, że mój kolega zdaniem tamtej legendy źle sklarował linę… Ech było tego tyle, że na kilkuset stronach miejsca by nie wystarczyło.

Tak ten sport zawsze był lekko odjechany, ludzie lekko psychopatyczni, a niektórzy po paru pobytach na dużych wysokościach to po prostu - Lodowi Wojownicy - i wszystko jasne jak mawiał filmowy Siara.

Warto, zatem sięgnąć po książkę Hugo-Badera, działa jak medium przywołujące zapomniane lub wyparte zdarzenia, jak lustro, w które nie zawsze wszyscy mają ochotę spojrzeć.

A dla tych, co nigdy się nie wspinali jest dobrym portretem środowiska. Dla jednych będzie ostrzeżeniem, ale wierzę, że dla innych zachętą. Bo góry dają wolność, wolność, którą akceptujemy, wolność związania się liną nawet z największym indywiduum… Tak to jest - wszyscy o tym wiedzą i to jest oczywiste.

Dobra robota Panie Jacku! Czapki z głów!

 

Jest kilka polskich książek o wspinaniu, które naprawdę warto przeczytać, moim zdaniem to Miejsce przy stole, Andrzeja Wilczkowskiego, napisana z humorem, ale pełna dosadnych portretów wspinaczy; Spacerkiem po skale, Janusza Opyrchała-Bojarskiego,niemal groteskowe ujęcie tematu; Wspinaczki po chmurach, Tadeusza Schielego, która była moją inspiracją i „przewodnikiem” po górskich jaskiniowych i lotniczych szlakach; do listy tej dołączam gorzką jak piołun w porównaniu do wyżej wymienionych Długi film o miłości, Jacka Hugo-Badera.

Alpejski
O mnie Alpejski

Nie czyńcie Prawdy groźną i złowrogą, Ani jej strójcie w hełmy i pancerze, Niech nie przeraża jej postać nikogo...                                                                     Spis treści bloga: https://www.salon24.pl/u/alpejski/1029935,1-000-000

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Rozmaitości