W symbolice chrześcijańskiej słońce to Jezus, księżyc to Kościół.  Na zdjęciu zaćmienie słońca w 2015 roku. Autor Alpejski
W symbolice chrześcijańskiej słońce to Jezus, księżyc to Kościół. Na zdjęciu zaćmienie słońca w 2015 roku. Autor Alpejski
Alpejski Alpejski
826
BLOG

Czym jest Nowa Ewangelizacja?

Alpejski Alpejski Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

 

Niedawno Kościół Katolicki położył ogromny nacisk na tzw. nową ewangelizację. Promowane są szczególnie intensywnie wszelkie wspólnoty nazywane charyzmatycznymi i formy przeżywania nazywane ekstremalnymi – ruch „ekstremalni księża”, „ekstremalna droga krzyżowa” -- to typowy przykład. Rodzi to wiele pytań i wątpliwości. Ja staram się tu poruszyć zaledwie kilka. Dotyczą one głównie ruchów praktykujących tzw. odnowę w duchu, wylewanie ducha itp.

Coraz częściej słyszymy o praktykowaniu przez wspólnoty charyzmatyczne różnych form zesłania Ducha Świętego. Jednym z nich są tzw. spoczynki w duchu i mówienie językami. Co gorsza, praktyki te są stosowane przez księży ewangelizatorów nawet na rekolekcjach dla młodzieży…

O co więc chodzi w dzisiejszych doświadczeniach takich jak spoczynki w duchu, mówienie językami, tzw. dary śmiechu, rodzenie w duchu i cała reszta dość egzotycznych zjawisk? Czy mogą one pochodzić z Ducha Świętego jak twierdzą członkowie nowych wspólnot? Czy są zgodne z tym, co od wieków działo się w Judaizmie i Chrześcijaństwie?

Opiszmy najpierw najbardziej popularne zjawisko mówienia językami. Podczas modlitwy z ust modlących się wydobywają się słowa i dźwięki. Czy można je w ogóle uznać za języki? Na to niestety nie ma żadnych dowodów. Nie ma przekonujących dowodów na to, że choć jeden z tych „języków” jest znany na Ziemi. Należy zaznaczyć, że w słowach wypowiadanych przez modlących się trudno zaobserwować jakąkolwiek strukturę i koherentność.

Na tym tle śpiewanie liderki znanego zespołu Dead Can Dance, Lisy Gerrard, która jak wiadomo śpiewa powstającym w jej głowie językiem (takim „strumieniem świadomości”) brzmi naprawdę świetnie, choć nie ma w tym żadnej treści.

Należy też zwrócić uwagę na dość dziwne zachowanie motoryczne modlących się „językami”; w niektórych przypadkach „kołysze” nimi masywnie, co w skrajnej postaci kończy się na lądowaniem na ziemi w pozycji dowolnej.

Jeszcze dziwniej wygląda spoczynek w duchu. Po modlitwie i czasami dotknięciu przez celebranta nabożeństwa następuje upadek do tyłu, na wznak, z całkowicie wyprostowanym ciałem, który bez pomocy asekurantów, łapiących upadającego w swoje ręce i układających go na ziemi, bez wątpienia skończyłoby się co najmniej poważnymi potłuczeniami jeśli nie połamaniem czaszki. Po złożeniu na ziemi, osoba taka pozostaje czasem przez dłuższy czas w stanie bezruchu, przypominającego stany katatoniczne. Po powrocie do świadomości oznajmia ona, że doświadczyła niezwykłego stanu błogości i szczęścia. W innych odmianach tego stanu leżący zaczyna się histerycznie śmiać, wstrząsają nim konwulsje, czasami zaczyna chodzić na czworakach i zachowywać się jak zwierze.

Czy Pan Bóg może powodować i akceptowałby sytuację, że spotykający się z nim leży na wznak, albo wije się w konwulsjach, wyje jak zwierzę, bełkocze nieartykułowane sylaby, umiera ze śmiechu lub łazi na czworakach i szczeka?

Zastanówmy się, co oznacza upadek na wznak? Co oznacza postawa naszego ciała, podczas spotkania z Bogiem lub jego posłańcem?

Wydaje się, że postawa leżenia na wznak jest w tradycji żydowskiej symbolem pokonania, upadku i kary. Kojarzy się to ze słowami proroka Izajasza:

"Nakaz za nakazem,

przepis za przepisem;

trochę tu trochę tam“,

aby szli i upadli na wznak,

potłukli się wpadli w matnię i zostali pojmani. (Izajasz 28,13)

Przeciwieństwem takiej pozycji ciała jest upadek na twarz, czyli upadek w pokłonie. Już Księga Wyjścia opisuje ten przypadek, kiedy Izraelici dowiadują się o tym, że Bóg zapowiedział przybycie im z pomocą:

I gdy Izraelici usłyszeli, że PAN przybywa im na pomoc i widzi ich niedolę, padli na twarz w uwielbieniu. (Ks.Wy. 4,31)

A jak wyglądają inne spotkania z Bogiem lub jego posłańcami?

Spotkanie Mojżesza z Bogiem, przemawiającym z Gorejącego Krzewu, przebiegało, używając języka dyplomacji, w bardzo pogodnej atmosferze. Mojżesz powodowany ciekawością prowadził dialog z Bogiem dopytując się o szczegóły swojego powołania. Bóg nakazuje mu jedynie zdjąć sandały ze stóp. Opis zawarcia przymierza na górze Synaj nie zawiera również żadnych przesłanek, aby przebiegało ono inaczej niż przy Krzewie Gorejącym, choć pojawiła się tajemnicza Chwała Pana, a wierzchołek góry przez cały czas okrywał świetlisty obłok.

Podobnie spotkanie na Górze Przemienienia jest dla Piotra, Jakuba i Jana wprawdzie zaskakujące, ale nie niesie za sobą żadnych nadzwyczajnych efektów w postaci powalania ich na ziemię et cetera. Wprawdzie te dwie relacje są nieco sprzeczne wewnętrznie, według Marka ogarnęło ich przerażenie (Marek 9,6), o którym z kolei nic nie wspomina Łukasz, twierdząc, że nawet im się przysnęło (9,28-36).

Najbardziej spójna jest relacja Mateusza, według której uczniowie oglądali przemienienie Jezusa i jego spotkanie z Eliaszem i Mojżeszem i zaproponowali wspólny biwak, dopiero pojawienie się świetlistego obłoku, z którego usłyszeli słowa: „On jest moim Synem umiłowanym. Jego słuchajcie!”, spowodowało, że bardzo przerażeni „upadli na twarz” (Mateusz 17,1-9).  Wszystkie trzy relacje podkreślają, że zaskoczeni apostołowie proponują nawet przedłużenie tego spotkania o wspólny „biwak” w namiocie z Eliaszem i Mojżeszem. Wydaje się, że jak i w przypadku pierwszego spotkania Mojżesza z Bogiem i tu występują ciekawość i dobre fizyczne samopoczucie.

Za to spotkania z aniołami, zaś miewają dość dramatyczny przebieg. Chyba opis Daniela jest tu najbardziej szczegółowy.

Patrzyłem na to zjawisko, ale opuściły mnie siły, bardzo pobladłem i osłabłem, tak że nie mogłem ustać na nogach. Słyszałem jak ten ktoś mówił. Na dźwięk jego głosu, nieprzytomny upadłem na twarz. /-/ (Daniel 10,8-9)

Gdy on do mnie mówił te słowa, upadłem twarzą do ziemi i zaniemówiłem. (10,15)

Powiedziałem do stojącego przede mną: Panie, z powodu tego, co zobaczyłem, ogarnęły mnie boleści i opadłem z sił. Jakże ja sługa mojego Pana, mogę mówić z moim panem, skoro brak mi sił i nie mogę oddychać? Powiedział: „Nie lękaj się, człowieku obdarzony łaską. Pokój z tobą nabierz mocy!“ A gdy do mnie mówił wróciły mi siły i powiedziałem: Mów panie, bo mnie wzmocniłeś (Daniel 10,16-19)

Z opisu wynika, że choć wysłuchujący opadają z sił, ogarnia ich strach, a ich towarzysze uciekają w popłochu, to anioł nie uznaje tej sytuacji za normalną. Wzmacnia proroka i przemawia do niego:„Danielu obdarzony łaską, słuchaj uważnie, co ci powiem. Wstań, bo zostałem posłany do ciebie.” (Daniel 10,11)

No cóż, ten anioł to wojownik, ale nawet tacy „twardziele” jak on, uznają godność człowieka i przemawiają do niego, gdy ten stoi na własnych nogach!

Gdy anioł nawiedza Zachariasza, też szanuje jego godność. Zachariasza wprawdzie ogarnia ogromny lęk, wręcz przerażenie, lecz zaraz słyszy kojące słowa: „Nie bój się Zachariaszu, bo twoja modlitwa została wysłuchana”. Kiedy Zachariasz wdaje się z nim w dialog, z którego wynika jego niedowiarstwo w bożą moc, ten przedstawia się grzecznie: „Ja stojący przed Bogiem Gabriel, zostałem posłany by przemówić do ciebie i oznajmić ci tę dobrą nowinę.”(Łukasz 1,19)

A w jaki sposób doświadcza spotkania z bożym posłańcem Maria? Raczej bez strachu. Tu niestety nie możemy porównać przekazów, bo jedynie Ewangelia Łukasza opisuje to spotkanie. Pierwsze jego słowa traktuje Maria, jeśli wierzyć Łukaszowi, jako komplement, powodujący jej zmieszanie.  Ewangelia ta nic nie wspomina o jej strachu, twierdząc, że na widok i przywitanie Gabriela: „Raduj się, łaski pełna, Pan z tobą”, Maria „zmieszała się na te słowa i rozważała, co znaczy to pozdrowienie” (Łukasz 1,28-29). Być może, taka postawa Marii, zaskakuje nawet samego Gabriela, przed którym wcześniej siły opuściły Daniela i drżał Zachariasz.  Swoim zwyczajem, prawie już „automatycznie” dodaje: „Nie bój się Maryjo, bo Bóg cię obdarzył łaską.”(Lukasz 1,30). Możecie sobie wyobrazić zmieszanego anioła?

Bożego Posłańca spotykają również kobiety u grobu w wielkanocny poranek. Ale i tu padają słowa otuchy i nikt nie wije się w konwulsjach.

Zdecydowanie najważniejszym spotkaniem apostołów z Bożą Mocą było spotkanie w dzień Pięćdziesiątnicy. Zakończyło się ono zesłaniem Ducha Świętego. Jak zatem przebiegało owo spotkanie?

Otóż apostołowie usłyszeli szum i widzieli coś, co opisali, jako języki płomieni. Po zesłaniu zaczęli mówić obcymi językami. Nie były to niezrozumiałe języki, ale jak wyraźnie opisują Dzieje Apostolskie, języki, które były zrozumiałe dla „pobożnych Żydów ze wszystkich krajów świata”. Tak, więc w tym przypadku miało to głęboki teologiczny sens, zapowiadając rozprzestrzenienie się Dobrej Nowiny na cały świat.

Złośliwi komentatorzy tego zdarzenia uznali, że apostołowie upili się „młodym winem”. Ta złośliwość była bardziej kąśliwa niż nam się dzisiaj zdaje, bo w kulturach starożytnych stan upojenia alkoholowego uznawany był, jako otwarcie się na świat duchów, a nawet więcej był to symbol komunii z duchami i opętania przez nie.

Zwolennicy ruchów charyzmatycznych twierdzą, że ten ostatni opis „upitych” apostołów odpowiada temu, co dzieje się obecnie podczas tzw. spoczynków w duchu. Jednak jak wyżej wspomniałem, członkowie tych wspólnot charyzmatycznych, porównują te objawy nie do świadectwa przebiegu zdarzeń, ale do złośliwości wygłaszanych pod adresem apostołów. Inni jednak drwili, mówiąc: „Upili się młodym winem”. (Dzieje 2.13) To moim zdaniem dość jasny sygnał ostrzegawczy. Wszak w zesłaniu Ducha Świętego nie chodziło o to, że ktoś się zataczał, przewracał, czy bełkotał, albo leżał nieprzytomny na ziemi.

Kiedy pierwszy raz spotkałem się z identycznym zjawiskiem jak spoczynek w duchu?

Odpowiedź może być zaskakująca. Otóż stało się to w Indiach. W indyjskich aśramach i pseudo buddystycznych wspólnotach, do których zjeżdżają „westmeni” spragnieni przeżyć duchowych. I rzeczywiście identyczne upadki na wznak, w pomieszczeniach wyściełanych specjalnymi matami amortyzującymi wywrotkę,  czasami kilkuset uczestników hinduskiej ceremonii w jednym momencie, robią piorunujące wrażenie. Czasami obserwuje się histeryczny śmiech, prowadzący do hiperwentylacji i tężyczki, odgłosy zwierząt i tym podobne „atrakcje”. Duch Święty na nabożeństwach ku czci hinduskich bóstw? Przyznacie, że to zaiste ryzykowna teza…

Nie jestem psychologiem, ani psychiatrą, nie wiem na ile stany te są stanami zbiorowej histerii, transu, czy też hipnozy. Nie wykluczam takiej możliwości, ale jeśli pochodzą one ze świata duchów, to już zapala się tu czerwone światło.

W tym miejscu trzeba podkreślić, że Bóg Abrahama i jego anielscy posłańcy szanowali godność ludzi, do których przemawiali. Jeśli nawet ci opadali z sił lub ogarniał ich lęk, byli wzmacniani i stawiani na nogi, aby godnie mogli wysłuchać bożego przesłania. Jeśli mowa była o upadkach, to zawsze były to „upadki” pełne czci, czyli pokłony do przodu, na twarz, jak przekazuje Pismo. Nie znamy przypadku, aby ktoś upadł na plecy. Nie znamy też z Pisma Świętego przypadku konwulsji, szczekania, śmiechu czy łażenia na czworakach pod wpływem Bożego Ducha.

Oczywiście w Ewangeliach takie stany się pojawiają, jako opis stanu opętania przez złego ducha, ale w żadnym przypadku nie jest to boża łaska!

Jak już napisałem, to samo co u „nowych” charyzmatyków, dzieje się w Indiach, we wspólnotach niemających nic wspólnego z chrześcijaństwem!

Stany te określane są przez najwytrawniejszych mistrzów hinduistycznych i buddyjskich dość znamiennym terminem. To stany makyo. Czym one są?

Oddajmy, w tej kwestii głos buddyjskim mistrzom. Jestem przekonany, że jednym z najciekawszych i najbardziej rzetelnych badaczy medytacji jest Filip Kapleau, autor Trzech filarów Zen. Według Kapleau, makyo to zjawiska – wizje, halucynacje, wyobrażenia, objawienia, odczucia – doświadczane przez praktykujących medytację. Termin Ma znaczy diabeł, a Kyo, oznacza świat obiektywny. Zatem zjawiska te są uznane za diabelskie oddziaływanie na poszukującego oświecenia. Dla mistrzów buddyjskich są to stany, które mogą „usidlić” człowieka. Z jakiego powodu? Otóż często stany te „wpływają dodatnio na samopoczucie”, stwarzając fałszywe uczucie błogości i oświecenia. Niebiańskie głosy, wizje proroków, dokonywanie cudów, zdolność widzenia i prorokowania, są przez mistrzów „czystych” odmian buddyzmu uznawane za stany nienormalne, oddalające od oświecenia, za stany diabelskie, mające zwieść praktykującego medytację z właściwej ścieżki.

Niestety, w niezliczonej już formie i odmianach wspólnot buddyjskich, a przede wszystkim hinduistycznych, te właśnie niepożądane stany, uznane przez oświeconych za makyo, są stanami wysoce pożądanymi i cenionymi!

Takie zjawiska w odmianie „lunaparkowego” hinduizmu, a nawet buddyzmu mają prowadzić do niezwykłych błogostanów, oczyszczających duszę, jak zapewniają „nauczyciele” tych praktyk. Podkreślić należy, że docierający do Europy hinduizm, sprzedawany jest w bardzo dobrym opakowaniu, wiele problemów jest bagatelizowanych lub ukrywanych przed „wyznawcami”. A najgorsze jest właśnie to, że często stany groźne ukazywane są, jako stany pożądane! Podobnie buddyzm, który często w europejskiej wersji jest jakąś, niemającą z własnymi korzeniami nic wspólnego, New Age-owską ideologią.

Jeśli stany występujące w różnych wspólnotach hinduistycznych i buddyjskich, pojawiają się w europejskich wspólnotach charyzmatycznych o profilu chrześcijańskim, coś jest nie tak. Jest to zjawisko wymagające gruntownego zbadania.

Ja stawiam hipotezę, że jeśli mamy do czynienia ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, to możemy mówić o pewnego rodzaju infekcji.

Jeśli są to stany właściwe strukturze ludzkiego umysłu i dające się wyjaśnić poprzez psychologię, to nieodzowne jest nazwanie takiego zjawiska i jego wyjaśnienie.

Bowiem w każdym z tych przypadków, posługiwanie się tymi zjawiskami przez niezbyt odpowiedzialnych księży i animatorów może być dla poddanego tym praktykom człowieka bardzo niebezpieczne, zaburzając zarówno jego emocjonalny, jak i duchowy (religijny) rozwój.

Jeśli mamy zaś do czynienia z infekcją, to już prawdziwa katastrofa.

Spektakularne efekty nie są dowodem działania Boga. Chrystus nie zszedł z krzyża, to nie jego styl! Chrystus błogosławi tym, co nie widzieli zmartwychwstania, a uwierzyli. Bóg Ojciec przemawiał do Mojżesza w intymnej scenerii świetlistego obłoku. Jezus przemienił się wobec wybranych uczniów i zakazał im głoszenia o tym, co się wydarzyło.

Teraz miałby dokonywać teatralnych inscenizacji obalając ludzi na scenie, tak jak to miało miejsce na ostatnich rekolekcjach na polskim Pomorzu? To nie jego styl, to nie jego przesłanie.

Pora na ostrzeżenie, pora na wołanie o opamiętanie. Wiara i świadectwo nie objawiają się przez spektakularnie zainscenizowane pasmo sukcesów „ewangelizacyjnych” i religijnej ekstazy, jak obiecują „nowi” charyzmatycy.

Kochani badacze! To tematy na dobre doktoraty z psychologii, neurologii, psychiatrii i teologii, a i jeszcze socjologię bym dodał. Do piór i laboratoriów! Nauka czeka!

 

 

 

ps. Wyjaśnienie. Ja za Starym Testamentem uważam jakąkolwiek magię za zakazaną praktykę. Zgodziłem się na opublikowanie tej notki w lubczasopiśmie Magia razpo uzyskaniu zapewnienia, że lubczasopismo rozumie to tak - Magia ale w znaczeniu emocjonalnym. Np. magiczna chwila.

 

 

 

Zobacz galerię zdjęć:

Czy nowe ruchy to światło Bożego Ducha? Na zdjęciu Dolina za Mnichem w Tatrach. Autor Alpejski.
Czy nowe ruchy to światło Bożego Ducha? Na zdjęciu Dolina za Mnichem w Tatrach. Autor Alpejski.
Alpejski
O mnie Alpejski

Nie czyńcie Prawdy groźną i złowrogą, Ani jej strójcie w hełmy i pancerze, Niech nie przeraża jej postać nikogo...                                                                     Spis treści bloga: https://www.salon24.pl/u/alpejski/1029935,1-000-000

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (26)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo