Podkowa być może przynosi szczęście, ale nie koniowi… Polityce chyba też nie.
Wyobraźmy sobie podkowę, której ramiona zajmują partie polityczne. Tam gdzie podkowa jest zgięta, umieścimy partie centrowe. W lewym ramieniu na jego środku umieścimy partie lewicowe, a na końcu tego ramienia partie skrajnie lewicowe. Analogicznie postąpimy z prawym ramieniem podkowy umieszczając na jego końcu partie skrajnie prawicowe.
Teoria podkowy przewiduje, że ugrupowania skrajne bez względu na orientację, lewicową lub prawicową ciążą ku sobie i są do siebie bliźniaczo podobne, jeśli chodzi o sposób widzenia rzeczywistości i pomysły na prowadzenie polityki.
Zatem końce ramion podkowy będą do siebie ciążyć, aż połączą się i podkowa zniknie, tworząc krąg. W takim stanie będziemy mówić o powstaniu systemu niedemokratycznego opartego na wymieszanych elementach skrajnych ideologii lewicowych i prawicowych.
Taki proces obserwowaliśmy w Niemczech lat dwudziestych ubiegłego wieku i zaowocował on w 1933 roku właśnie powstaniem nazistowskiego okręgu, w którym zniknęła polaryzacja typowa dla systemów demokratycznych.
Obecny kryzys wzbudza w Niemczech i całej Europie coraz większe protesty i zaczynamy obserwować poważne postępujące wyginanie ramion naszej teoretycznej politycznej podkowy. Śmiem zaryzykować diagnozę, że w wielu przypadkach odległość pomiędzy końcami tych ramion jest już bardzo mała. W Niemczech obserwujemy już wspólne demonstracje wszelkich skrajnych ruchów, lewicowych, prawicowych jak i tzw. proekologicznych. Szokuje zgodność haseł, jakie pojawiają się na tych protestach, jakby wykrzyczanych z jednego gardła.
Radykalizacja trafia na całkowite niezrozumienie potrzeb społecznych, okazywane przez wiodące partie rządowe. Zaryzykuję tezę, że politycy ślepo trzymają się partyjnej doktryny, pozostając głusi na potrzeby obywateli. Zatracono poczucie służby własnemu krajowi, skupiając się na okazywaniu możliwości władzy w produkowaniu i wdrażaniu w życie największych absurdów.
Przykładem tego szaleństwa jest postępowanie partii „Zielonych”, która trzyma się kurczowo mitu założycielskiego, na jakim zdobyła popularność. Ten mit to konieczność walki z energetyką jądrową.
Dziś Niemcom grozi całkowita zapaść z powodu braku nadmiarów mocy w sieci energetycznej.
Niestety większość wyborców „Zielonych” nie ma pojęcia o podstawach nauk ścisłych, nie wspominając już o wiedzy na ten temat. Nie rozumiejąc podstawowych pojęć, kierowani strachem wykreowanym w ich głowach przez „ekologiczną” propagandę, wolą siedzieć po ciemku i w zimnie, niż zgodzić się na dalszą pracę elektrowni jądrowych mogących zapobiec nadchodzącej katastrofie.
Od zwykłych ludzi, nie można wymagać wiedzy, ale służba polityka, który przejmuje ster rządów całym państwem, to już odpowiedzialność za dobro wspólne.
Jeśli polityk jest idiotą, to trudno nie zrobimy z niego błyskotliwego znawcę nauki. Ale absolutnym obowiązkiem takiego członka rządu jest słuchanie tych, którzy w danej dziedzinie są fachowcami.
A fachowcy wiedzą, co dzieje się, kiedy sieć energetyczna całego państwa zostaje poważnie obciążona i nie posiada nadmiaru mocy, aby to obciążenie skompensować.
W dobrze działającej sieci taką funkcję pełnią elektrownie dużej mocy. Zjawisko wału elektrycznego powoduje, że każdy synchroniczny turbozespół podłączony do sieci, musi obracać się z tą samą prędkością, co stabilizuje sieć i zapobiega niekorzystnym zjawiskom związanym z tzw. kołysaniem mocy, desynchronizacją maszyn i wielu innym.
Ale politycy niemieccy to bardzo butni ludzie. Nie ważne, że w wywiadach opowiadają o terabitach, zamiast terawatach mocy…
To nie żart! To autentyczna wypowiedź „specjalisty” od wyłączania elektrowni jądrowych. Inna „specjalistka” od energii atomowej, Klaudia Roth, czołowa polityk „Zielonych” tłumaczyła, że elektrowniami jądrowymi „niczego nie da się ogrzać”, więc ich praca nie jest Niemcom więcej potrzebna i nie pomoże w przetrwaniu nadchodzącej zimy.
Bez problemu Niemcy mogą mieć sześć elektrowni jądrowych pracujących pełną parą, ale dziś minister z partii „Zielonych” zapowiedział, że nie zgadza się na uruchomienie niedawno wyłączonych jednostek i obstaje przy wyłączeniu z sieci pozostałych trzech elektrowni. Łaskawie zapowiedział, że dwie mogą pozostać w rezerwie - na wszelki wypadek.
Pewien Nazaretańczyk dwa tysiące lat temu o takich jak ten minister mawiał – nie wiedzą, co czynią.
Czy minister, Habeck naprawdę nie wie, co czyni? On nie zdaje sobie sprawy, że awaria całej sieci energetycznej, to tygodnie ciężkiej pracy nad usuwaniem zniszczeń, jakie może ona przenieść. Chaos, jaki wyzwoli w centrum Europy może mieć apokaliptyczny wymiar dla innych państw.
Minister ma dobre samopoczucie i ogrom buty, czy zanosi się na kolejne przeprosiny w stylu -ostrzegano nas, ale nie posłuchaliśmy?
I cholera ja już niemal słyszę skrzypienie wyginanego metalu i końce podkowy mają się ponownie spotkać?
Mój Kochany dziadek Antoni, o którym już pisałem tu na moim blogu (Europa), wspominał, że kiedy z perspektywy przedwojennej Francji obserwował wydarzenia polityczne lat trzydziestych, było to dla niego straszną torturą, jak i dla wielu inteligentnych ludzi, jakich jako znakomity inżynier miał wokół siebie. Oni wiedzieli, że głupota rządzących niczego dobrego nie przyniesie, że buta, strach i kunktatorstwo elit, musi się skończyć katastrofą.
Kiedy w październiku 1939 roku wstępował ochotniczo do wojska, miał jeszcze nadzieję, że zapał takich jak on docenią politycy i uratują Europę przed najgorszym. Ale przyszło coś jeszcze straszniejszego, niż świadomość głupoty. To były komunikaty i doniesienia mediów o sytuacji w Polsce i Norwegii rodzące dominujące poczucie bezsilności.
I ja dziś chyba doświadczam tego uczucia, jakbym siedział w pociągu, pędzącym w stronę dawno zerwanego mostu.
Nieżyjący już Kanclerz Niemiec Helmut Schmidt mawiał – głupoty rządzących nigdy nie wolno niedoceniać.
Inne tematy w dziale Polityka