Bardzo ciekawy wywiad z byłym Ministrem Spraw Zagranicznych Rosji w rządzie Jelcyna Andrejem Kosyriewem ukazał się na łamach „Die Welt“.
W wywiadzie Kosyriew podkreśla, że jest bardzo poruszony wypowiedziami europejskich tzw. ekspertów martwiących się o to, w jaki sposób pomóc Putinowi wyjść z twarzą z wojny w Ukrainie.
To zgoła absurdalne myślenie zajmuje sporo miejsca w zachodnich mediach i rzucane są, co chwila rady, aby Ukraina coś Putinowi odstąpiła tak, aby mógł wycofać się i ogłosić sukces.
Kosyriew doradza zaś, aby martwić się raczej o Europę, a nie o Putina.
Upadek Ukrainy jego zdaniem, będzie oznaczać pewny atak - podkreślam słowo pewny - na takie państwa jak Polska. Więc należy zrobić wszystko, aby Ukraina nie przegrała tej wojny. Putin ma szerszy plan i Ukraina to nie jest jego cel ostateczny.
Sam zauważam, że rzeczywiście w kolejce ustawiają się już tacy, co nie mogą doczekać się ponownego uściśnięcia dłoni rosyjskiego dyktatora. Jednym z nich jest znany powszechnie stary komisarz, o twarzy jak stary wymięty banknot stuzłotowy z podobizną Waryńskiego, opowiadający o konieczności normalizacji stosunków z Moskwą jak najszybciej po wojnie. Będzie to możliwe nawet, jeśli trzeba będzie uścisnąć dłoń Putinowi - przekonuje z zapałem ten wyjadacz europejskich salonów.
Te perwersyjne marzenia komisarza nie są odosobnione.
W Niemczech i Europie całe rzesze polityków liczą na szybkie „rozwiązanie sprawy” i nie da się nie zauważyć, że robią, co mogą, aby nie dopuścić do realizacji zapowiadanej przez Kanclerza Scholza „zmiany epoki” w niemieckiej polityce wobec Rosji.
Prawdziwymi niemieckimi Stachanowcami na tym polu są: obecny szef SPD Rolf Mützenich i generał Bundeswehry w stanie spoczynku Erich Vad, były doradca Angeli Merkel. Jak nazwał ich jeden z niemieckich dziennikarzy, to zwolennicy patologicznego pacyfizmu.
Z podobnych kręgów nieuleczalnych „pacyfistów” dobiegają też nader często głosy, w których przystąpienie Polski, Słowacji, Litwy, Łotwy i Estonii, a także Państw bałkańskich do NATO nazywa się wielkim błędem.
Erich Vad wystawiony na pierwszą linię, zapewne przez samą Merkel, sieje panikę – a Niemcy uwielbiają się bać - że każda dostawa broni może się dla Niemiec zakończyć uderzeniem jądrowym i III wojną światową i roztacza wizje rzekomych dyplomatycznych rozwiązań na drodze rozmów z Putinem. Jest on słuchany jak wyrocznia przez wielu dziennikarzy.
Vad jest niezmiennie przekonany o tym, że z Putinem można się nadal dogadać, a środki militarne nie są żadnym rozwiązaniem. Najbardziej kuriozalnym poglądem Vada jest przekonanie, że niemiecki sprzęt jest zbyt skomplikowany dla Ukraińców i wymagałby szkolenia przez wiele lat. (Zdania tego nie podzielają oczywiście inni generałowie Bundeswehry uważający, że przeszkolenie ukraińskiego kierowcy i załogi na niemieckie transportery opancerzone nie powinno trwać więcej niż 3 dni, a na „Leopardy” 2 do 3 tygodni.)
Dostawy broni, zdaniem tych pacyfistycznych ekspertów i doradców, tylko przedłużają wojnę. Najpierw liczyli oni chyba, że ta wojna potrwa najwyżej tydzień i Ukraina padnie. Ukraina dzielnie stawia czoła i oni mają z tym wyraźny mentalny problem, zatem unoszą się w obłoki na swoich latających dywanach utkanych z pseudointelektualnych bredni o pacyfistycznej moralności.
Rolf Mützenich z kolei, po ostatniej odmowie przyjęcia Prezydenta Steinmeiera w Kijowie, dał upust swojej złości, która w nim od dawna kipiała i pokrzyczał sobie wygrażając – uwaga, uwaga - Ukraińcom.
Moim zdaniem nie zdaje on sobie jeszcze sprawy z tego, że Niemcy z powodu takich jak on polityków, spadły do drugiej politycznej ligi i trudno będzie zmienić tę sytuację. Ja obawiam się, że spadną nawet do trzeciej ligi jeśli nie będzie tu opamiętania.
Niestety ta specyficzna szajba odbiła też innym dziennikarzom i politykom. Jak skomentował dziennikarz „Die Welta” Deniz Yuzel Niemcy ogarnia znowu fala „chorej formy narodowej dumy” i nie ważna jest już Ukraina, ale „nasz Prezydent”, którego nikomu nie wolno krytykować.
Dziennikarz „Die Welt” konkluduje, że sytuacja taka byłaby w pełni zrozumiała w kraju ogarniętym rządami dyktatury, jak choćby w Turcji, ale dla Niemiec jest po prostu wstydliwa i niepokojąca w skali całego świata.
Jak więc widać Niemcy rzeczywiście są na zakręcie historii. Odrobinę zimnej wody na ich rozgrzane głowy próbuje też wylać dawny minister spraw zagranicznych Rosji - czy to wystarczy?
Inne tematy w dziale Polityka