Alpejski Alpejski
2951
BLOG

O śmierci słów kilka

Alpejski Alpejski Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 150


Żyjemy w cywilizacji, która nie zna śmierci. 

Ludzie umierają anonimowo w szpitalach, a jedyne, co ich identyfikuje to zaplombowana opaska z danymi zakodowanymi w kodzie paskowym, imieniem i nazwiskiem i datą urodzenia. Opaska, którą dostajemy na izbie przyjęć i ściągają ją nam dopiero przy wypisie, kiedy wyleczą nas lub przy wydaniu naszych ciał rodzinie. Innej możliwości nie ma.

Parę lat temu nasza ukochana osoba odeszła w jednym z największych szpitali niemieckich. Trafiła tam w wieku 91 lat z ciężkimi objawami niedoczynności serca, która doprowadziła do reakcji łańcuchowej, trwale wyłączającej czynności wielu organów wewnętrznych. Osoba ta, po tym jak została poinformowana i stanie zdrowia przez zespół lekarzy, zwołała całą rodzinę, aby się z nami pożegnać i wyraziła swą ostatnią wolę zanim straci przytomność, aby nie być podłączaną do aparatury podtrzymującej życie. Wszyscy od dawna wiedzieliśmy, że miała jedno marzenie, aby kiedy przyjdzie ta ostatnia godzina, ktoś był przy niej i aby trzymał ją za ręce.

Podzieliliśmy dobę na godziny dyżurów, aby w ten sposób spełnić prośbę ukochanej Marii. Tak się złożyło, że wylosowaliśmy z żoną drugi dyżur. Zanim Maria straciła przytomność, przyjęła ostatnie namaszczenie i komunię. Ksiądz stale dyżurujący w tym szpitalu zostawił nam numer swojego telefonu i poprosił, aby powiadomić go, kiedy nadejdzie „ta chwila”. To był gorący dzień i duszna upalna noc, i ksiądz ten miał już za sobą 18 powołań do „Domu Pana” podczas swojego dyżuru, jak nam opowiedział potem.

Mam za sobą kilka reanimacji prowadzonych w górach i po drodze. Najdramatyczniejszą przeżyłem, kiedy jadąc PKS-em do Zakopanego tuż przed nami doszło to makabrycznego wypadku i czołowego zderzenia minibusa z Fiatem 125p, w którym było 5 osób. Zanim udało się nam wydobyć z wraku najbardziej poszkodowaną kobietę minęło 40 minut, a potem prowadziłem reanimację tej kobiety mimo beznadziejnej sytuacji przez całe 1,5 godziny, do przybycia karetki pogotowia i stwierdzenia jej zgonu przez zespół ratunkowy. I w górach zdarzały się nieudane reanimacje, o czym już tu kiedyś pisałem. Ale te reanimacje, mimo że długotrwałe, to jednak była to aktywna walka – walka do końca, do ostatniego promyka nadziei.

W szpitalu bierna asysta umierającej bliskiej osobie to zupełnie coś innego.

Wracając do naszej Marii… Lista organów, które przestały działać nie dawała żadnej nadziei na jej uratowanie, obserwowaliśmy jak dusza pogodzona ze śmiercią spokojnie zasypia, ale cały organizm walczy o każdą sekundę życia, o ile dusza naszej Marii pragnęła odejść, jej ciało walczyło do końca… I to były najdłuższe godziny i obserwacja odchodzenia nigdy nie była dla mnie tak trudna. Trzymając Marię za rękę, tak jak tego pragnęła, czułem niemal jak opuszczają mnie siły.

Ksiądz mimo przemęczenia zjawił się natychmiast po naszym telefonie i odmówił modlitwę z nami, a potem rozmawialiśmy chyba z godzinę, był pod wrażeniem głębokiej wiary Marii, już po rozmowie z nią i spowiedzi.

W pewnym momencie nasza rozmowa zeszła na możliwości technologiczne sztucznego utrzymania ciała przy życiu i ich granice. Ksiądz ten powiedział zgodnie z prawdą, że szpital ten potrafi zdziałać „cuda” i utrzymać ludzi w stanie wegetatywnym latami przy życiu, bez ich świadomości.

Uważał, że obecnie najważniejsza jest świadomość możliwości technicznych i świadomość umierania. Zwracał uwagę, jak bardzo ludzie obecnie o śmierci nie mają pojęcia i trywializują jej znaczenie, spychając ją przez całe życie do tematu tabu, jakby w ogóle jej nie było. Rozmawialiśmy o naszej kochanej Marii, która wręcz przeciwnie, przez całe życie do tej śmierci się przygotowała i była jej świadoma. Wręcz modliła się o dobrą śmierć.

Kiedy rozmawiamy z pokoleniem, które wyparło śmierć ze swojej świadomości trudno wytłumaczyć im, co ten termin dobrej śmierci oznacza.

Widziałem w życiu wystarczająco dużo przypadków różnej śmierci.

Identyfikowałem zwłoki zaginionego przyjaciela po 6 miesiącach procesu rozkładu jego ciała, patolog opowiadał co działo się z nim w ostatnich minutach życia. Na moich oczach zabił się wspinacz mający zaledwie 17 lat, prowadziłem jego reanimację mając zaledwie 16 lat. Wiem jak pachnie rozbryzgany mózg, wiem jak pachnie śmierć…

Mój kochany kuzyn – z którym wychowywaliśmy się jak bracia - zginął w wypadku, przysypany przez dziesiątki ton skały. Z moim drugim młodszym kuzynem – wtedy studentem medycyny - pojechaliśmy do prosektorium obejrzeć ciało, bo złe ludzkie języki opowiadały jego rodzicom, że trumnę trzeba będzie zamknąć, bo tak strasznie jest zmasakrowany. O tak - ludzie uwielbiają opowiadać o masakrach. Więc pamiętam te miękkie nogi, kiedy ciało kuzyna zostało odsłonięte, a opowiadania ludzi okazały się ich fantazjami, bo o dziwo nie było na ciele kuzyna śladów zadrapania.

Niedawno długo dyskutowałem z moim przyjacielem z Klubu Wysokogórskiego w Polsce i zastanawialiśmy się, na czym polega to, że my do śmierci podchodzimy inaczej niż wielu ludzi. Może fakt, że wyruszając na wspinaczki, zawsze mieliśmy świadomość, że może nas dopaść w każdej sekundzie, spadającym kamieniem, zerwaną liną po odpadnięciu, zarwanym mostem śnieżnym nad szczeliną lodowcową.

A miała - psia jucha - wiele możliwości… Czy próbowała? O tak, wiele razy, ale to nie był nasz czas, bo każdy ma ten czas ściśle policzony, jak włosy na własnej głowie, czasem przyjdzie ona jak złodziej, zaskoczy i nie da czasu na nawet ostatni krzyk, czasem pastwi się nad rannym i zmusza do długiego konania…

Wtedy zrozumiecie, czym jest dobra śmierć i czym była modlitwa naszej ukochanej babci Marii o dobrą śmierć. Tak się złożyło, że została wysłuchana i odeszła otoczona miłością, a my trzymaliśmy jej ręce do ostatniego oddechu, tak jak było to jej marzeniem.

Wszystkich, którzy ostatnio tu wrzeszczeli o cywilizacji śmierci i popisywali się niesamowitymi tyradami moralnymi na tematy etyczne i medyczne pragnę zapytać - widzieliście kiedyś umierającego człowieka?

Nie, nie w kinie i TV! Może wtedy zamilczelibyście wobec tych ludzi, którzy o życiu i śmierci muszą decydować każdego dnia i są lekarzami. Może zamknęlibyście swoje usta wobec decyzji najbliższej rodziny, która znała wolę człowieka, który odchodził…

Ta orgia i niebywałe gorsząca wrzawa medialna, jaka przetoczyła się przez Polskę, nienawistne wrzaski o cywilizacji śmierci, budzą moje najgłębsze obrzydzenie i są dla mnie dowodem niebywałej bigoterii.

Lekarze dzięki postępowi techniki mogą obecnie utrzymać ciało przy życiu, zastępując maszynerią wiele jego funkcji.

Lekarze nie są po stronie śmierci!

I nigdy stać nie będą. Moja pociecha niedawno w środku nocy przysłała mi z ostrego dyżuru wiadomość - tato udało mi się uratować 49 letniego mężczyznę. To moja pierwsza reanimacja podjęta bez obecności całego zespołu, cudowne uczucie, kiedy po 5 minutach zatrzymania akcji serca ono ruszyło, a pacjent wrócił do świadomości… Tato ja to kocham, bo kocham życie i ludzi!

I przyznam się, że jestem z tego dumny, bo moja pociecha będąc lekarzem tak jak i reszta zespołu, w którym pracuje jest przyjacielem życia, a na jej osobistej liście operacji jest już ponad 700 poważnych zabiegów, każdy ratujący zdrowie, a wiele życie…

Więc tani propagandziści! Nie wmawiajcie innym, że obecna medycyna opowiada się po stronie śmierci.

I zapamiętajcie modlitwę o dobrą śmierć, warto o tej śmierci cały czas pamiętać, bo czy chcemy tego czy nie, na każdego z nas ona czeka jak obleczony w purpurę kat, na końcu naszej drogi…


Alpejski
O mnie Alpejski

Nie czyńcie Prawdy groźną i złowrogą, Ani jej strójcie w hełmy i pancerze, Niech nie przeraża jej postać nikogo...                                                                     Spis treści bloga: https://www.salon24.pl/u/alpejski/1029935,1-000-000

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (150)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo