Wczoraj bloger Zbyszek przypomniał film „Blade Runner”.
O tym filmie pisałem już dużo, ale zainspirowało mnie to do przypomnienia niezwykle ważnego w cyklu kinowych dyskusji o tym, co czyni nas ludźmi w konfrontacji z zaawansowaną technologią, a i niezwykle ciekawego filmu „Oblivion”.
Film ten przeszedł przez ekrany moim zdaniem niemal niezauważony, a szkoda, bo jest jednym z filmów ocierających się o perfekcję. Zarówno pod kątem filmowego obrazu i budowania nastroju, jak i powiązania muzyki z przebiegiem akcji filmowej. Ma głęboko humanistyczne przesłanie o optymistycznym przesłaniu miłości pokonującej bariery śmierci, tu zapisanej w pamięci kodu genetycznego, choć nie do końca jest to wyjaśnione i dobrze, bo prowokuje dyskusje.
Nie ulega wątpliwości, że „Oblivion” jest popisem aktorskim Toma Cruisa grającego rolę Jacka Hearpera technika zapewniającego serwisowanie dronów pilnujących instalacji separacji deuteru z wody morskiej.
Reżyser filmu to nie byle jaka postać. Człowiek wielu uzdolnień, studiujący na Stanford University budowę maszyn Joseph Kosinski. Kosiński studiował za namową stanfordzkich profesorów również architekturę na Columbia University, a potem zajmował się tworzeniem reklamowych filmów dla dużych koncernów.
Powstały w 2013 roku „Oblivion” jest jego drugim dużym filmem, po „Tron Legacy”. W „Oblivionie” niemal wszystko jest perfekcyjne.
Zdjęcia autorstwa chilijskiego operatora Claudio Mirandy nagrodzonego Oscarem za „The Curious Case of Benjamin Button” są po prostu przepiękne.
Scenografia ukazująca świat po katastrofie wojennej i nowoczesną architekturę stacji serwisowych jest olśniewająca. Pokazane w filmie maszyny są nie tylko efektowne wizualnie, ale i funkcjonalne.
Ścieżka dźwiękowa oparta na muzyce Josepha Trapanese pulsuje rytmem ludzkiego serca w kontraście do mechanicznych, genialnie nagranych odgłosów maszyn. Scena, kiedy Jack wlatuje do statku matki obcej cywilizacji jest majstersztykiem muzyczno-wizualnym. To muzyka walki szybka, nerwowa, a miejscami delikatna, bo ilustrująca uczucia rodzące się w bohaterach filmu. Polifoniczne brzmienia syntezatorów schodzące do bardzo niskich basów, nadają filmowej narracji tam gdzie jest to wymagane, należytą grozę budowaną gdzieś pomiędzy tym, co słyszymy, a tym co całym ciałem odczuwamy.
Tom Cruise wyciska z siebie siódme poty, grając koncertowo w najbardziej wymyślnych scenach bez kaskadera. Partnerują mu dwie aktorki o olśniewającej urodzie. Ukraińskiego pochodzenia Olga Kurylenko i angielska aktorka Andrea Louise Riseborough.
Jako pilot Tom Cruise gra w symulatorze-modelu całej maszyny latającej, zbudowanym w skali 1:1. Cruise sam w życiu codziennym posiada licencję pilota i lata swoim samolotem i to widać na planie filmowym. Scena, w której stara się uratować załogę lądującego przymusowo statku kosmicznego powoduje, że sami oblewamy się zimnym potem.
Kosinski jest perfekcjonistą w każdym detalu technicznym, a dom-strażnica umieszczony nad chmurami, w którym mieszka Jack ze swoją piękną partnerką, zapiera dech w piersiach elegancją konstrukcji.
Film spotkał się z niemal całkowitym niezrozumieniem krytyki, ale w tym przypadku nie jest to nic obraźliwego, bo z większości recenzji wynika, że krytycy całkowicie nie zrozumieli ani fabuły filmu ani nie docenili zapierających dech zdjęć. Zdarzyło to się również "Blade Runnerowi" po jego premierze. Chwilami wydaje się, że większość krytyków chciała jedynie z pobudek ideologicznych dołożyć Tomowi Cruisowi.
Moja teoria jest jeszcze taka, że film opowiada o miłości przekraczającej bariery narzucone przez technologię i wśród obecnie zagubionych uczuciowo ludzi budzi on lęk. Lęk powodowanytym, że nigdy w życiu nie spotkali drugiej osoby, którą naprawdę i całym sercem by pokochali. Zatem opowieść o uczuciu tak głębokim buduje u tych ludzi barierę nie do pokonania, opierającą się na odruchu obronnym.
Jeśli kochacie swoje żony, czy swoich mężów tak mocno, że chcielibyście po fizycznej śmierci żyć z nimi w wieczności, to jest to film dla was!
Jeśli nie kochacie tak mocno, to spróbujcie zobaczyć ten film, może po jego obejrzeniu inaczej spojrzycie na swoich mężów, swoje żony i pokochacie mocniej…
Bo bycie mężem, bycie żoną to niezwykły dar, to przywilej i cud jakim cieszymy się od zarania naszej rozwiniętej cywilizacji i o tym jest też ten niezwykły film. Podobnie jak honor i pamięć czynów naszych przodków budujących podstawy naszej cywilizacji, miłość czyni nas ludźmi pełnymi godności. A honor i pamięć są też osnową tego filmu.
Ja daję „Oblivionowi” 10 na 10 gwiazdek, uznając go za godny włączenia do dyskusji kinowej zainspirowanej „Blade Runnerem”.
A tu link do notki o filmie "Blade Runner" https://www.salon24.pl/u/alpejski/815057,dla-panow-tego-swiata-wszyscy-jestesmy-robotami
Inne tematy w dziale Kultura