Zanim przystąpimy do omawiania tytułowych zagadnień, proszę Was o chwilę wyciszenia i chwilę zadumy nad wydarzeniami w Tatrach 22 czerwca 2019. Nad delikatnością naszego życia i zależności od przypadku. Podłączcie dobry sprzęt posłuchajcie w całości tego utworu Hansa Zimmera i pomyślcie jak łatwo można przerwać nasze istnienie, jak zły los zamienia chwile radosne w tragiczne, w jednym oka mgnieniu...
W poprzednim odcinku opisałem Wam mechanizm burzy. Dzisiaj zastanowimy się jaka jest specyfika wyładowań górskich. Pokażę Wam też, co dzieje się na szczycie Giewontu podczas uderzenia pioruna.
A teraz motto tego odcinka, którym będzie pytanie: czy psychiczne siły pomagają przeżyć uderzenie pioruna?
Teza ta została postawiona przez wybitnego lekarza austriackich górskich służb ratunkowych Elmara Jenny, w jego książce „Retter im Gebirge. Alpinmedizinischeshandbuch” czyli „Ratownik w górach. Podręczniki medycyny alpejskiej” wydanej w dużym nakładzie w Austrii, Niemczech i w Polsce w 1982 roku. Jenny to waga ciężka medycyny górskiej, zatem jego twierdzenie oparte na wywiadach z setkami uratowanych ludzi, którzy takie uderzenie przeżyli ma swoją wagę, jako bardzo poważna hipoteza w zakresie fizyki pioruna i fizjologii ludzkiego ciała. Zatem na początku tej notki stawiam tę hipotezę i spróbujemy ją uzasadnić przebiegiem zjawisk elektrycznych podczas wyładowania burzowego. Do roboty!
W centrum burzy znalazłem się dwa razy. Były to czasy braku dostępu do dobrych prognoz lokalnych. Jedynie barometr i higrometr stanowiły wyposażenie tatrzańskich obozowisk. Już dużo gorzej było z wiedzą na temat pogody. Nawet nie potrafiliśmy, jako młodzi adepci kursu tatrzańskiego rozpoznawać poprawnie chmur, za wyjątkiem jednej - Cirrusa. Kurs meteorologii w „Betlejemce” ograniczał się do powiedzenia - Cirrus na niebie pogoda się zjeb….e. Uznawani za wytrawnych znawców pogody potrafili jeszcze dodać do zacytowanej „mądrości” – zepsuje się do sześciu godzin. Tyle i aż tyle. I było to dziwne zachowanie szkolących, bo na Hali Gąsienicowej tuż obok „Betlejemki” stoi dom stacji meteorologicznej. Lecz nikomu nie przyszło do głowy, aby zaprosić na szkolenie taterników specjalistów stale tam dyżurujących. Zatem mając skończone 16 lat zaledwie miesiąc po moich szesnastych urodzinach wyruszyłem na samodzielne wspinaczki bez żadnej wiedzy meteorologicznej, podobnie jak tysiące adeptów kursów tatrzańskich, kiedy nimi kierował "Szlachetny", a i potem nie było lepiej. Nie mam pojęcia czy to zostało zmienione i jak to teraz wygląda, a ilu wspinaczy zginęło z tego powodu, że nie znali meteorologii nie odważę się policzyć.
Zatem już w drugim sezonie wspinaczkowym zaliczyłem pierwszą poważną burzę w ścianie i Bóg raczy wiedzieć, dlaczego jeszcze żyję. Było to na szczycie Żabiej Lalki w masywie Żabiego Mnicha. Ogień piorunów walących w szczyt okolicznych turni był przerażający, biły one tuż koło nas. Podczas zjazdu na linie na moją głowę sypały się spłukiwane przez nawałnicę kamienie, a komunikacja z partnerem wspinaczki była niemożliwa, bo zgłuszał ją deszcz, trzask piorunów i wściekły syk spływających ładunków. Kiedy już byliśmy na przełęczy pod Żabią Lalką, w jej szczyt uderzył potężny piorun i z sykiem wznoszonej nad gwałtownie zagotowaną wodą pary, ładunek ten spłynął po pobliskiej ociekającej deszczem skale. Brak nieprzemakającego odzienia spowodował, że do schroniska schodziliśmy w przerażającym zimnie prawie nadzy, bo bawełniana podkoszulka i koszula flanelowa, chłodziły ciała jeszcze intensywniej niż 9 stopni temperatury powietrza, sweter nie chciał się dać wykręcić i ważył chyba z kilka kilogramów tak był nasiąknięty, więc postanowiliśmy je zdjąć i na nagusa jedynie w slipach i narzuconym przemoczonym ortalionowym anoraku schodziliśmy po wyślizganych płytach Mokrego Progu w stronę Czarnego Stawu. Anoraki uszyte z ortalionu produkowanego w jedynej polskiej wytwórni Poraj, puszczały wodę jak sito, więc nie mieliśmy najmniejszej ochrony przed początkowo nawałnicowym, a potem stale siąpiącym deszczem. Chyba tylko silnemu organizmowi i całkowitej ufności w przeżycie, zawdzięczam to, że do schroniska dotarliśmy przed zmrokiem i po wypiciu gorącej herbaty ruszyliśmy na obozowisko, w podsuszonych dzięki uprzejmości opiekuńczej „Dziuni”, nad kuchennym paleniskiem anorakach. O wysuszeniu koszul i swetra mowy być nie mogło. Drugi raz burza zaskoczyła mnie na szczycie Wielkiego Mięgusza, po skończonej drodze nowymi całkiem improwizowanymi niezwykle efektownymi wariantami płyt na lewo od Komina Kiszkanta. Miałem już lepsze odzienie i nie byłem tak bardzo przemoczony, ale mieliśmy uszkodzoną jedną żyłę liny, słynnej marki „Bezalin” z Bielska Białej, a która to lina – a był to egzemplarz prototypowy - po prostu podczas ściągania partnera i bez obciążenia, rozplotła swoją 48 splotową koszulkę i odsłoniła rdzeń. Z tego powodu zaliczyłem zejście niemal na żywca Kominem Martina w ulewnym deszczu i walących piorunach. Problemem była wtedy gęsta mgła i tylko temu, że znałem Drogę po Głazach na pamięć, wydostaliśmy się z tej opresji trawersując Pośredniego Mięgusza do Przełęczy Pod Chłopkiem. Podczas tego zdarzenia wszystko postawiliśmy na jedną kartę i poruszaliśmy się bez asekuracji, po wątłych skalnych półeczkach, aby we właściwym miejscu odnaleźć drogę „Po Głazach”. Partner zaufał mi, że po 100 metrach karkołomnego trawersu wejdziemy w drogę, choć widoczność nie przekraczała 4 metrów! Ważny był czas, aby nie zaliczyć nocnego biwaku w ścianie. Temperatura spadała z każdą chwilą, a o folii NRC, czy termo-aktywnej odzieży każdy z nas mógł wtedy jedynie marzyć, a wszystkie nasze ciuchy był mokre, nie tak jak pod Żabią Lalką, że można było je wykręcać, ale i tak wystarczająco wychładzały organizm. Kiedy doszliśmy do schroniska Mieguszowieckie szczyty odsłoniły całun mgieł i ukazały się nam przyprószone białym śniegiem. Gdybyśmy wtedy zdecydowali się na biwak, prawdopodobnie nasz stan po takiej nocy byłby żałosny.
Mogę śmiało powiedzieć, że te dwie sytuacje były krańcowe, czyli były zagrożeniem życia. Nie zostaliśmy ani razu porażeni, ale spadająca gwałtownie temperatura, kamienie spłukiwane ze skalnych półek na nasze kaski i plecy, stanowiły znacznie bardziej realne zagrożenie.
Opisuję Wam je po to, aby podkreślić, że piorun, to tylko część zagrożenia, jakie niesie ze sobą burza w górach. Niemniej śmiercionośne jest wychłodzenie spowodowane gwałtownie spadającą temperaturą i przemoczeniem. Zdaję sobie sprawę, że to, co stało się było po części wynikiem skandalicznych zaniedbań podczas szkolenia, bo znajomość meteorologii jest moim zdaniem jedną z podstaw wiedzy o górach. Lecz zaniedbania te nie dotyczyły jedynie nas, część wspinaczy nie miała takiego szczęścia jak ja, a przede wszystkim tyle sił.
Wiedzę meteorologiczną zdobyłem dopiero podczas szkolenia lotniczego w Aeroklubie RP i tam była ona na najwyższym poziomie, bo prowadzona przez nie tyko kompetentnych ludzi, ale prawdziwych pasjonatów tej wiedzy. Od tamtego szkolenia minęło 30 lat i od tego czasu nie zdarzyło mi się zaliczyć burzy w ścianie. Tak, więc Kochani wiedza z tego zakresu jest naprawdę potrzebna i skuteczna. I to nie tylko w górach, ale podczas wędrówek po nizinach i rejsów po jeziorach.
Bardzo ważna jest też wiedza o tym jak zachować się podczas burzy, wtedy trochę tej wiedzy przekazywał wymieniony na wstępie podręcznik Elmara Jenego „Ratownik w górach” i nie mam wątpliwości, że ta wiedza przyczyniła się do uratowania naszych czterech liter podczas tych dwóch fatalnych błędów taktycznych, kiedy daliśmy się zaskoczyć przez gwałtowne burze o charakterze frontowym, a wiec nietrudne do przewidzenia, gdybyśmy tylko mieli dostęp do prognoz i potrafili rozpoznać „znaki na niebie”.
Tak, więc absolutnie podstawowym warunkiem przeżycia burzy jest to, co opisał Jenny w swojej książce, a nazwał psychicznym pogotowiem burzowym. To całkowita koncentracja na wykonywanych czynnościach, opanowanie, spokój, ale i agresywna wiara w przeżycie. To wszystko w warstwie motywacji do wyjścia z zawsze skomplikowanej opresji. Ale to ma jeszcze jedną stronę, o której myślał Jenny. Czyli wymiar odporności na przeżycie trafienia piorunem, a to już jest inna kwestia!
Czy siły psychiczne rzeczywiście dają większą szansę przeżycia porażenia piorunem?
Już w notce przed rokiem napisałem, że postawa, jaką zaleca lekarz austriackiego górskiego pogotowia Elmar Jenny, to aby przeczekując burzę, przygotować się psychicznie na uderzenie pioruna. Taki stan psychicznego pogotowia piorunowego, z nastawieniem, iż łatwiej będzie można znieść uderzenie pioruna, gdy się jest na to przygotowanym daje pozytywne rezultaty - twierdzi dokładnie Jenny w oparciu o wywiady z porażonymi, którzy przeżyli uderzenie.
Żartobliwie to ujmując: przeczekując w odpowiedniej pozycji burzę w otwartym terenie lepiej przyjąć postawę, bohatera filmu „Forest Gump” Dana Taylora, który siedząc na szczycie masztu rybackiego stateczku podczas strasznej burzy, wygrażał niebu, krzycząc – to ma być burza?! Z punktu widzenia fizjologii taka postawa gotowości do walki daje większe szanse przeżycia, niż postawa przerażonego i spanikowanego.
Zaraz wyjaśnię to szokujące dla wielu twierdzenie.
Naukowe uzasadnienie tego problemu ma swoje źródło w kilku zjawiskach.
Po pierwsze - w zmiennej oporności skóry człowieka w stanie paniki i człowieka spokojnego i zdecydowanego na walkę „twardziela”. Zmienna oporność skóry jest faktem naukowo potwierdzonym i wykorzystywanym od dawna w wariografach, czyli wykrywaczach kłamstwa.
Po drugie -o przeżyciu trafienia piorunem decyduje to czy wystąpi na powierzchni naszego ciała tak zwana iskra powierzchniowa, nazywana po niemiecku Gleitbogen. To zależy oczywiście w największym stopniu od tego, jakim piorunem zostaniemy trafieni. Na to niestety nie mamy wpływu, to dotknięcie losu. Ale na przebieg pewnych zjawisk możemy mieć minimalny wpływ.
Bo piorun o dużym natężeniu prądu i krótkotrwały wytworzy na naszym odzieniu i powierzchni skóry wyładowanie dosłownie ślizgające się po powierzchni.
Piorun o małym prądzie długotrwałym w zakresie 200 Amperów, przepłynie wnętrzem naszego ciała dokonując w organach wewnętrznych ogromnego spustoszenia termicznego, elektrolitycznego i porażeń nerwów. Pamiętacie część pierwszą? Tam pisałem, że te pioruny wytwarzające wyładowanie długotrwałe są zazwyczaj dla ludzi śmiertelne i powodują ogromne szkody w trafionych obiektach swoim działaniem termicznym.
Kiedy mamy do czynienia z ogromnymi napięciami i bardzo dużymi prądami, oporność naszego ciała jest podstawowym czynnikiem budującym na jego powierzchni ową iskrę powierzchniową. I nigdy nie wiemy, jaki ułamek w wartościach oporu zadecyduje o korzystnym dla naszego przeżycia przebiegu tych zjawisk elektrycznych. Gwarancji nie mamy, ale warto spróbować tego "efektu motyla". Owszem, ciało zostanie poparzone, odzież zostanie porozrywana i stopiona, podobnie jak metalowe części garderoby i biżuteria, ale mamy szansę przeżycia takiej sytuacji.
Poniżej widzicie jak wygląda wytworzone w laboratorium wyładowanie powierzchniowe. To zdjęcie wykonałem podczas pokazu w Monachijskim Muzeum Techniki, którego odwiedzenie przy tej okazji gorąco Wam polecam.
Na zdjęciu widzimy szklaną szybę pełniącą rolę izolatora umieszczoną pomiędzy dwoma elektrodami wytwarzającymi napięcie 160 000 Volt! Jak widać na powierzchni szklanej płyty buduje się efektowna iskra „opływająca” z dwu stron izolator i w ten sposób łącząca elektrycznie końce elektrod.
Cały eksperyment możecie zobaczyć na filmiku zamieszonym poniżej, a pokaz powierzchniowego wyładowania zaczyna się po 1 minucie i 55 sekundzie tego filmu.
Na zdjęciach poniżej Widzicie tzw figury piorunowe, zwane czasem figurami Lichtenberga, pozostawione na powierzchni ciał ludzi, którzy zostali trafieni piorunem. Widzicie, że ich przebieg przypomina przebieg iskry na powierzchni szklanej płyty. Ludzie ci przeżyli właśnie z tego powodu, że ładunek pioruna spłynął po powierzchni ich ubrań i ciała!
Torsten Schulz w swoje pracy „Die kleine Gewitterkunde” wydanej w 2017 roku, po zapoznaniu się z niemal całą dostępną literaturą przedmiotu podaje, że obecnie to zjawisko uznane jest przez badaczy, jako jedyne wyjaśniające sytuacje przeżycia ludzi trafionych bezpośrednim uderzeniem pioruna! Z identyczną opinią spotkałem się w „Bibliach piorunowych”, jaką są prace pod redakcją Vernona Cooraya a z których korzystałem pisząc te notki.
Według danych podanych przez Schulza, elektryczny układ ciała człowieka rażonego piorunem, można porównać do równoległego układu dwóch oporników, z których jeden (ciało) ma oporność rzędu 500 Omów, a druga powierzchniowa gałąź podczas wyładowania o odpowiednich parametrach generuje „prawie zerowy” opór. Wydaje się to niewiele, ale wystarcza, aby drugą gałęzią przy napięciu 100 000 Voltów prąd wzrastał powyżej wartości 1000 Amperów osiągając wartość nawet 10 000 Amperów. I to paradoksalnie gwarantuje stabilność wyładowania powierzchniowego, ratującego czasem życie trafionym ludziom! Brzmi szokująco? O tak! Ale działa!
Tu pora na kilka danych statystycznych.
W Niemczech rocznie dochodzi do ok. 800 wypadków z piorunami, podczas których jedynie 130 osób odnosi zauważalne obrażenia. Co ciekawsze ginie średnio od 3 do 7 osób. Przyznacie, że to nie taki straszny wynik, na 800 incydentów. Są to na podstawie danych Torstena Schulza:
A - trafienie bezpośrednie,
B - efekty kontaktu z obiektem lub instalacją, która sama została trafiona piorunem
C - efekty przeskoku wyładowania z obiektu trafionego na osobę - często zdarza się to pod drzewami
D – efekt napięcia krokowego
E – porażeń podczas obsługi urządzeń elektrycznych podłączonych do sieci poddanej oddziaływaniu pioruna
Sądzę, że wyjaśnienia wymaga pojęcie napięcia krokowego.
Popatrzcie na zdjęcia pola golfowego trafionego przez piorun. Widzicie na nim figury wypalone na powierzchni trawy przez przepływający ładunek elektryczny. Przypomina Wam to coś o czym już Wam pisałem?
Wyobraźcie sobie, że stoicie na drodze takiego przepływu. Chętnie skorzysta on z różnicy oporu ciała i podłoża i część tego prądu przepłynie pomiędzy waszymi nogami. Co więcej im szerzej będą te nogi rozstawione, tym większe napięcie pojawi się w waszym ciele i tym większy prąd przepłynie przez Wasze ciało. Napięcie krokowe może pojawić się w promieniu nawet 200 i więcej metrów od miejsca uderzenia pioruna!
Za obrażenia nie jest odpowiedzialne wysokie napięcie!
Typowa bluzka z tworzywa sztucznego potrafi Was „podłączyć” to napięcia wielu tysięcy Voltów i nic się nie stanie. Podobnie jazda samochodem, najwyżej przy wychodzeniu z samochodu „kopnie” was nieprzyjemnie jego klamka. Nie wspomnę już nawet o generatorze Van der Graffa, wytwarzającym bardzo wysokie napięcia przekraczające cztery miliony Volt i do którego z lubością podłączają się dzieciaki na lekcjach fizyki, aby demonstrować całkiem szalone fryzury z naładowanych elektrycznie włosów.
Podobnie nie należy panikować, kiedy podczas górskich wędrówek zaczynają kopać nas łańcuchy i liny na ferratach. To elektryczność statyczna o bardzo dużym napięciu i bardzo nieprzyjemnych dla naszego organizmu efektach, kiedy nas „kopnie”, ale niezagrażająca życiu. Oczywiście jest to przesłanką, do tego, aby jak najszybciej opuścić miejsce, w którym takie zjawisko się zdarzy, bo może ono byś zwiastunem budowania się burzy, ale nie zawsze taka burza się wybuduje. Tak, więc spokojnie będąc przygotowani na szok elektryczny pod żadnym pozorem nie możemy puścić się takiego ubezpieczenia, bo grozi to runięciem w przepaść. Podobnie może się zdarzyć, kiedy pojawi się śmigłowiec ratunkowy. Zazwyczaj śmigłowce korzystają ze stalowych linek i wyciągarek. Taka linka w momencie, kiedy przechwytujemy ją stojąc na ziemi, lub wisząc na stanowisku w ścianie, potrafi boleśnie nas „kopnąć”, ale przepływający prąd nie stanowi dla nas zagrożenia życia!
Tu poniżej znalazłem w sieci film wykonany przez nieznanego mi wspinacza w Dolomitach. Pokazuje on krzyż szczytowy w momencie, kiedy szczyt znajdował się pod chmurą naładowaną elektrycznie, w polu elektryczym o bardzo dużym natężeniu. Załóżcie słuchawki, aby posłuchać charakterystycznego odgłosu wydawanego przez intensywne wyładowanie koronowe. Komentarz autora tego filmu lepiej puścić mimo uszu.
Za obrażenia i za śmierć odpowiedzialne jest natężenie przepływającego przez nasze ograny wewnętrzne prądu.
Jego działanie elektrochemiczne powoduje zniszczenie równowagi elekrolitycznej w komórkach. Jego oddziaływanie termiczne niszczy organy, nawet rozrywając je z powodu wzrostu temperatury i zagotowania płynów ustrojowych. Stan porażonych może pogarszać się po wielu godzinach od rażenia ze wzglądu na rozpad zniszczonych termicznie komórek i spowodowaną tym niewydolność nerek.
Zaburzone zostaje funkcjonowanie układu nerwowego na poziomie wegetatywnym i centralnym.
Z tego powodu porażeni potrzebują czasem bardzo długotrwałej wielogodzinnej akcji przywracania funkcji wegetatywnych, jak oddech i krążenie.
Przyjrzymy się specyfice wyładowań górskich i omówmy dokładnie wypadek sprzed roku na Giewoncie.
Lektura literatury piorunowej upewnia, że większość badaczy wyraża opinię, że wyładowania w górach przebiegają z pewną zauważalną specyfiką. Ta specyfika również z mojego doświadczenia badawczego spowodowana jest czymś, co nazywamy morfologią geoelektryczną terenu, albo w skrócie własnościami geoelektrycznymi podłoża. Każdy teren ze wzglądu na geometrię (nachylenie zbocza, powierzchnię, zawilgocenie itp.), budowę geologiczną podłoża (skład chemiczny nawarstwień i calca) ma inne własności elektryczne, objawiające się diametralnymi różnicami w oporze elektrycznym. Szczególnie skomplikowane były badania na szczytach rozległych wyniosłości terenowych.
Ujmując to bardzo prosto, kształt szczytu i rodzaj skał, z których jest on zbudowany, determinują to jak będzie zachowywał się on podczas burzy. Tu oczywiście szczyty o bardzo stromych stokach są szczególnie narażone nie tylko na uderzenie pioruna, ale na wytworzenie go!
Jeszcze bardziej naraża szczyt obecność na nim konstrukcji stalowych, nawet niewielkich rozmiarów. W literaturze pojawił się angielski termin „tower initiated lighting discharges” ( G. Diendorfer, Tower initiated lighting discharges, patrz: V. Coorvey, The Lightning flash.), czyli wyładowania piorunowe zainicjowane przez wieżę. Dotyczy on oczywiście konstrukcji położonych na terenach płaskich i szczytach górskich. Tymi wieżami mogą być budynki, mosty, maszty antenowe, podpory kolei linowych, maszty sieci energetycznych itp.
W przypadku gór dochodzi do tego jeszcze jedno zjawisko, jakim jest intensywne gromadzenie się ładunku na szczycie góry, a w zasadzie całym jej masywie!
Dodatkowo dochodzi do tego parametr zwany efektywną wysokością takiej wieży – effective height of tall object.
Jeśli przykryjemy Giewont hemisferą opartą na wyimaginowanej płaszczyźnie u podstaw masywu. Zakładając, że szczyt hemisfery sięga szczytu geologicznego Giewontu, ale krzyż wystaje nad tę kopułkę. Teraz bierzemy wysokość krzyża, która wynosi zaledwie 15 metrów i dodajemy ją do promienia hemisfery, którą w naszym eksperymencie myślowym nakryliśmy Giewont. Jako wysokość płaszczyzny, na której ta hemisfera się podpiera wziąłem na podstawie mapy topograficznej Tatr, od zachodu wysokość Wielkiej Polany w Dolinie Małej Łąki i od wschodu wysokość Wywierzysk Bystrej odwadniających masyw. Wyszła mi średnia 1160 m npm. Szczyt Giewontu znajduje się na wysokości 1894,5 m.
Zatem promień naszej wydumanej hemisfery wynosi 734,5 metra. Aby obliczyć efektywną wysokość krzyża potrzebujemy jeszcze danych na temat liczby rocznych uderzeń. Niestety tymi danymi nie dysponujemy. Podawane przez media są całkowicie niewiarygodne podobnie jak przez TPN nie posiadający bladego pojęcia o metodach pomiarowych, zatem wynik ten pozostawiam na przyszłość, do czasu jak zostaną przeprowadzone rzetelne pomiary.
Promień wytyczonej hemisfery sugeruje jednak, że z „punktu widzenia burzy” atrakcyjność tego obiektu jest ogromna i jego efektywna wysokość to setki metrów.
Poniżej pokaże Wam jak wygląda wyładowanie zainicjowane przez konstrukcję lub przez nią przechwycone, przeciwliderem wysłanym z samej konstrukcji lub instalacji odgromowej. Najsłynniejsze zdjęcie ma już powyżej 100 lat i pokazuje pioruny inicjowane przez paryską Wieżę Eifla.
Kolejne zdjęcie, które w doskonały sposób pokazuje, co dzieje się na szczytach, na których znajdują się konstrukcje pokazuje alpejski szczyt podczas burzy.
Zdjęcie:https://www.vitalpina.info/de/vitalpina-hotels/richtiges-verhalten-bei-gewitter-was-tun-bei-blitz-und-donner-in-den-bergen/149-52707.html
Każdy z piorunów został zainicjowany przez sam obiekt wysyłający lidera w górę. Główne wyładowanie przepływa w tym momencie w odwrotną stronę, czyli do ziemi i bardzo często ma ładunek dodatni. To są najpotężniejsze wyładowania chmura – ziemia, niosące ogromną energię.
Popatrzcie na film, który specjalnie dla Was przygotowałem na mojej Youtubowej stronie.
Przeglądając setki wstawionych filmików na Youtube, wybrałem dwa do analizy, postarałem się klatka po klatce pokazać rozwój piorunów. W pierwszej części widzicie piorun, zainicjowany liderem ziemia-chmura, o wielokilometrowej długości nad Zakopanem w nocy z 13 na 14 sierpnia 2014 roku. Popatrzcie na jego rozwój.
W części drugiej mamy sfilmowany piorun, który został zainicjowany prze konstrukcję krzyża feralnego dnia 22 sierpnia 2019 roku, kiedy w okolicach szczytu Giewontu porażonych zostało kilkudziesięciu turystów i cztery osoby odniosły śmiertelne obrażenia.
Co wydarzyło się na Giewoncie 22. 08. 2019 roku? Próba analizy.
Druga część mojego filmu pokazuje uderzenie zainicjowane przez wyładowanie koronowe na szpicu rozety, krzyża na Giewoncie. Analiza tego zdjęcia zdumiała mnie samego, bo przewidując już przed rokiem przebieg zdarzenia nie mogłem sobie wyobrazić jego zasięgu i skali!
Na filmie widzimy śmigłowiec „Sokół” należący do TOPR dolatujący do Szczerby w Giewoncie. W tym momencie z krzyża wychodzi wyładowanie w postaci lidera budującego gałęzie w górę do chmury. Po chwili otwiera się wyładowanie główne prowadzące prąd z chmury do ziemi. U podstawy krzyża widzimy ogniska jasnego ognia na linii szczelin geologicznych i schodzących tak, że kilkakrotnie przecinają szlak podejściowy. Widać, że w ogniskach, w których pojawił się „żywy ogień” następują gwałtowne zjawiska.
Jeszcze ciekawiej jest na szlaku zejściowym! Nie widzimy go w całości, bo przesłonięty jest grzędą, ale widok i tak zapiera dech. Widzimy jasną poświatę taką, jaką wydziela rozgrzane do białości żelazo. I być może ta poświata pochodzi od rozgrzanych w ułamku sekundy łańcuchów. Byłoby dobrze, aby autor tego filmu udostępnił go w oryginalnej, jakości do analizy, o co najuprzejmiej teraz proszę.
Jak widać zasięg wyładowania obejmuje cały szlak zarówno na odcinku podejścia, jak i na odcinku zejściowym, a także łańcuchy.
Podczas otwarcia kanału głównego widzimy za granią Giewontu podnoszące się w górę kolejne wyładowanie ziemia-chmura. Nie jestem w stanie określić miejsca, z którego ono wychodzi i raczej wykluczam szczyt Małego Giewontu, stawiając raczej na położony wiele kilometrów dalej Gronik albo nawet Butorowy Wierch.
Przebieg spływu ładunku od podstawy krzyża zgodny jest z tym, co nazywamy geoelektrycznymi własnościami podłoża.
Warto pamiętać, że na filmie widzimy kolejne z wyładowań obejmujących szczyt Giewontu tego feralnego dnia. To pierwsze wyładowanie sądząc po zapisie z kamer wstawionym na Youtubie było o wiele potężniejsze niż to zarejestrowane na filmie. Choć i to jest imponujące i ponadprzeciętnie silne!
Na filmie poniżej słychać jedno z pierwszych wyładowań 22 sierpnia 2019.
Z relacji świadków wynika, że zanim rozpoczęła się akcja ratunkowa, wiele osób zostało rażonych nawet dwukrotnie!
Szlak na Giewont w razie szybko nadciągającej burzy – frontowe burze mogą przemieszczać się nawet z prędkościami ponad 60 km/h – jest śmiertelną pułapką dla znajdujących się na nim ludzi, którzy czekając w wielosetmetrowej kolejce nie mają szans opuścić kopuły szczytowej.
Krzyż w żadnym razie nie pełni funkcji piorunochronu jak bezmyślnie argumentował przed rokiem piszący na łamach „Gościa Niedzielnego” fizyk Tomasz Rożek. Wręcz przeciwnie, piorun dosięgający krzyża, a także przez ten krzyż inicjowany - to zjawisko występuje zapewne znacznie częćciej niż odwrotnie - z powodu własności geoelektrycznych terenu, na jakim się ten krzyż znajduje, zawsze swoim zasięgiem obejmuje całą kopułę szczytową Giewontu i kilkaset metrów szlaku turystycznego nań prowadzącego.
Co więcej widzimy, że miejsca opisywane, jako skały rozerwane przez trafiający je piorun, wcale nie mają takiej genezy. Zostały, bowiem rozerwane i osmalone, przez ładunek spływający od podstawy krzyża wnętrzem kopuły szczytowej bardzo blisko powierzchni, wzdłuż zapewne wypełnionych osadami mineralnymi i wilgotnych szczelin o charakterze ciosowym, a może i krasowym. Nie jest wykluczone, że na taki przebieg zjawisk na Giewoncie, mają dodatkowo wpływ jakieś nieodkryte krasowe pustki, zwiększające oporność elektryczną górotworu w jego głębi w obrębie kopuły szczytowej, ale ich istnienie nie jest konieczne do wyjaśnienia przebiegu zjawisk!
Nie ulega wątpliwości, że w razie wystąpienia burz w komunikatach meteorologicznych wyruszanie na szczyt Giewontu jest pchaniem się w śmiertelną pułapkę i ten jeden film wystarczy, aby potwierdzić moją hipotezę postawioną przed rokiem, że konstrukcja krzyża sama wywołuje wyładowania, nie „czekając” nawet na jej trafienie. Jest to zgodne z tym, co od lat wiemy na temat wyładowań inicjowanych przez wieże i specyfiki wyładowań w górach.
Na zdjęciu poniżej widzicie jeszcze jeden zainicjowany przez krzyż piorun. To kadr z filmu, który znalazłem na Youtube. Nie ulega wątpliwości, że krzyż na Giewoncie zachowuje się tak, jak wszystkie położone na szczytach konstrukcje metalowe, lub wysokie wieże na nizinach.
Więcej na temat tej tragedii nie będę tu pisać, bo to prokuratura posiada zeznania świadków i nie chcę tu opierać się na filmach wstawianych na Youtube, często nagrywanych przez całkowicie pozbawionych wiedzy o górach.
Pamiętać należy jednak, że zeznania świadków będą sprzeczne, choćby ze względu na całkowity brak wiedzy fachowej na temat wyładowań, co uniemożliwia właściwą obserwację i opis zjawisk zachodzących w najbliższym otoczeniu, a co potęgował szok w jakim znajdowali się świadkowie. Tu na koniec wstawiam wam film z relacją uczestnika wydarzeń, który moim zdaniem jest jednym z niewielu wiarygodnych świadków, występujących w Youtubowych produkcjach. Posłuchajcie ku przestrodze.
Swoją notkę zacząłem od opisu tego, co i mnie się przydarzyło w górach i nie ukrywam, że przydarzyło z powodu mojej wtedy niewielkiej wiedzy na temat meteorologii. Jestem w stanie zrozumieć, że nie każdy musi być ekspertem w tej dziedzinie i z tego powodu szczyty tak popularne dla mało doświadczonych turystów jak Giewont, powinny być objęte jakimś rozsądnym systemem ostrzegania.
Niech ludzie chodzą w góry i każdy z nich przeżyje to na własny sposób. Tego nie wolno im zabraniać, bo z tego narodzi się jeszcze nie jedna miłość do gór. Miłość, z której wyniknie wiele dobrego w duchowym rozwoju ludzi.
Ale nikomu nie spadnie z głowy kapelusz, jak przy kasach TPN-u pobierających opłaty będzie miejsce na ostrzeżenie i informacje meteorologiczne!
Zatem do następnego odcinka – już ostatniego, w którym będzie o ratowaniu poszkodowanych i zasadach zachowania podczas burzy w górach i na wodzie.
CDN
Inne tematy w dziale Rozmaitości