Na wiosnę 1920r. rozpoczęło się przygotowywanie do ofensywy przeciw bolszewikom. Do wojska zostały powołane dalsze roczniki. Ćwiczenia odbywały się przeważnie od godziny 6-tej rano do 6-tej po południu.
Brat mój został odkomenderowany do batalionu etapowego i jako dowódca wyjechał pod Kijów ...... Odjeżdżając chciał mnie zabrać ze sobą. Jednak kpt. Kostek Biernacki nie chciał mnie oddać i przyobiecał, że jeżeli On przyśle do BZ 22 pp z frontu coś ze zdobyczy np. kuchnie polowe lub instrumenty dla orkiestry, to w zamian za to zgodzi się na mój przydział do batalionu, którym brat dowodził. Ja o tym nie wiedziałem.
[41]
W kompanii byłem zajęty do godziny 18-tej, a o 18-10 jeszcze było czytanie rozkazu. Lekcje rozpoczynały się o 18-30 więc ja za 20 minut nie mogłem zdążyć na wykłady do miasta i codzienni się spóźniałem. W szkole nie chcieli mi uwzględnić tych spóźnień zapewniając, że na naukę obowiązkowo muszą mnie zwolnić. Zapisałem się więc do raportu do Kostka Biernackiego, żeby mnie zwolnił z ćwiczeń popołudniowych. Na co otrzymałem odpowiedź odmowną, ponieważ szykuje się ofensywa i żadnych zwolnień nie mogę dostać. W związku z tym musiałem skończyć z nauką i zająć się wojskiem.
|
Autor, plut. Wincenty Kobyliński "Longin" siedzi w środku w otoczeniu instruktorów szkoły,
wiosna 1920. Z prawej stoi Stefan Kornalewski
|
Na wiosnę 1920r. zostałem szefem szkoły podoficerskiej. Dowódca szkoły był ppor Hankiewicz. Instruktorami zaś Bolek Dziewulski plut, Franek Tarkowski plut, Bolek Paczuski plut i Stefan Kornalewski kpr. Ćwiczenia w szkole szły jak po maśle. Obsada szkoły była pierwszorzędna. Uczniowie wybrani z wszystkich kompanii batalionu. Musztra na placu ćwiczeń tak była ślicznie prowadzona, że oficerowie pochodzący z armii rosyjskiej lub austriackiej chcąc nauczyć się jak należy podawać komendę lub dowodzić kompanią przyglądali się skrycie zza żywopłotu przypatrując się i przysłuchując wydawanym komendom.
Pod koniec kursu szkoły podoficerskiej Kostek Biernacki doszedł do wniosku i wydał rozkaz przeszkolenia
[42]
żołnierzy nieliniowych, pełniących różne funkcje w wojsku. Wykonanie tego rozkazu powierzył instruktorom szkoły. Funkcję kierowników wyszkolenia pełniliśmy na zmianę: ja, Bolek Dziewulski, Franek Tarkowski i Stefan Kornalewski. Mieliśmy rozkaz, żeby tym łazikom dać dobrą szkołę.
Pierwszy poprowadził ćwiczenia Bolek Dziewulski przy pomocy uczni ze szkoły podoficerskiej, którzy byli instruktorami. Ćwiczenia te odbywały się w godzinach popołudniowych. Dał im dobrą szkołę. Na ćwiczenia dnia pierwszego stawiło się 250 szeregowców i podoficerów do sierżanta włącznie.
Drugiego dnia ja poprowadziłem ćwiczenia przez 2 godziny. Żołnierze nie wyszkoleni dostali taki popęd, że aż im się z czupryn kurzyło. Kostek Biernacki tylko spoglądał z daleka i uśmiechał się jak się szkoli łazików.
Trzeciego dnia wystąpił Franek Tarkowski. Ktoś powiedział, że nie będzie Frankiem jeśli nie da im podwójnej porcji szkolenia. Rzeczywiście poprowadził ćwiczenia bardzo ostro. Ćwiczył zbiórkę w ordynku i wszystko biegiem marsz. Chłopcy latali, latali, aż jednego razu gdy padła komenda „rozejść się" i to biegiem, to wszyscy uciekli z pola ćwiczeń i Franek nie miał kogo ćwiczyć. Czwartego dnia stawiło się zaledwie stu ludzi, piątego 50, następnego 30 i tak dalej bez wyników zakończyły się ćwiczenia łazików.
[43]
Brat Stach przysłał mi z frontu list [pytając] dlaczego nie przyjeżdżam do niego. I polecił mi stanąć do raportu z prośbą do Kostka Biernackiego. Wykonałem to polecenie.
Kpt. Biernacki powiedział mi przy raporcie o umowie z bratem, której brat nie dotrzymał i dlatego on nie zgadza się nadal na mój wyjazd. Powiedział, że rozumie mnie, że po dwóch latach służby należy mi się urlop bo jestem zmęczony i udzielił mi dwutygodniowego urlopu. Ponadto mówił, że chce mnie widzieć w swym pułku oficerem i ze odeśle mnie do szkoły podchorążych gdy tylko otrzymam świadectwo szkolne na kursie. Odpowiedziałem, że już od lutego na kursy nie uczęszczam, bo bak mi na to czasu. W tej właśnie sprawie stawałem do raportu poprzednio. Rozkazał mi się uczyć dalej i nie zaniedbywać się. Przyrzekłem to zrobić. Wziąłem kilka lekcji od kol. Jarkowskiego. Szkoła się skończyła. Pojechałem na 14-to dniowy urlop. Byłem z Bolkiem Dziewulskim i siostrami Marysią i Polą w Częstochowie, a stamtąd obaj z Bolkiem wyskoczyliśmy sobie jeszcze do Krakowa na Wawel. Po upływie tygodnia wróciłem do domu, ale dowiedziałem się, że wszystkie urlopy cofnięte i mam się stawić w pułku.
W wojsku zastałem rozkaz przydzielający mnie do kompanii rekonwalescentów na szefa kompanii. A miałem obiecane przez Kostka Biernackiego, że otrzymam warunki do dalszej
[44]
nauki. Tu wpadłem w wir pracy. Kompania składająca się z ludzi rannych i chorych w liczbie 260, w tym 4 sierżantów, 25 plutonowych, 50 kaprali, reszta szeregowcy. Dowódcy oficera nie było. Ja w szarży plutonowego musiałem być całym gospodarzem t.j. dowódcą i szefem kompanii. Po kilku dniach przydzielili mi dowódcę, jeszcze nie wyleczonego oficera, który zachodził od czasu do czasu do kompanii. Codziennie otrzymywałem rozkaz wysyłania kilkudziesięciu ludzi do pracy. Chorzy i łazicy nie chcieli wypełniać rozkazów. Przyzwyczajony do szkoły podoficerskiej cierpiałem bardzo. Ja nie wyobrażałem sobie takiego rozprzężenia w wojsku.
Po pewnym czasie dowódcą kompanii został por. Bero. Na jego przywitanie odpowiedziała kompania wrzaskiem. Niektórzy siadali i odnosili się do niego z pogardą. Podobno na froncie stchórzył i żołnierze mu to pamiętali.
Tak było przez czerwiec aż do połowy lipca 1920r. Dnia 6-go lipca zaczęli mnie koledzy zapytywać co słychać z moim bratem. Ale żaden nie powiedział wprost o co chodzi. Rozeszła się bowiem pogłoska, że Staś został zabity pod Równem. Wiadomość tę przywiózł jeden plutonowy z jego batalionu, który opowiadał, że na własne oczy widział jak brat spadł z konia i został zabity. Mnie o tym powiedział Leszek Raczyński, a inni bali się być pierwszymi zwiastunami nieszczęścia. Na tę wiadomość rozchorowałem się na żołądek tak gwałtownie, że ledwo doszedłem do kancelarii batalionu. O dziwo! Tu mi wręczono list od brata pisany 7 lipca 1920 z Małoryty za Brześciem. Pisał, że wyszedł cało i czeka na stacji na mój przyjazd.
[45]
Żona jego Irena zamieszkała w Siedlcach przy ul. Południowej, bo nie chciała siedzieć na wsi w Kobylanach, by tu móc łatwiej utrzymać się i ew, dostać korespondencję. Myślałem o tym co ja jej powiem, bo ona i tak się dowie, jeśli będę trzymał wszystko w tajemnicy.
Początkowo, gdy przeczytałem list nie uwierzyłem od razu, że brat Staś żyje. Zacząłem porównywać datę wysłania listu i datę przyjazdu tego podoficera, który przywiózł tę hiobową wiadomość. Mimo wszystko jeszcze nie wiedziałem co o mam myśleć o tym i gdzie jest prawda. Na to wszedł kpt. Biernacki i odrazu zapytał mnie co jest z bratem. Dałem mu do przeczytania list. Dopiero on postawił mnie na nogi mówiąc, że odrazu nie wierzył w te plotki i orzekł, że to tylko dezerter tak może opowiadać.
Pojechałem z listem do Ireny. Dałem jej list do przeczytania i dopiero później powiedziałem, jakie to wieści ludzie opowiadają o Stachu. Ledwie zdążyłem jej opowiedzieć, a już zaczęły się jej dopytywać panie z Siedlec o los Stacha. Musiała więc zaprzeczać wszystkim i pokazywać list, że żyje i jest zdrów.
Na drugi dzień dostałem bilet podróży od ppor Jędrzyczaka, adiutanta baonu i pojechałem do Małoryty za Brześć. Zajechałem o godzinie 4-tej rano. Cały batalion załadowany w wagonach czekał na stacji. Staś przyjął mnie bardzo serdecznie, a jego adiutant por. Niedźwiecki kazał mi się położyć spać po uciążliwej podróży w nocy. Prosiłem, żeby mnie obudzić, bo chcę wrócić pierwszym pociągiem. Pociąg był, ale ja zaspałem. Był to wogóle ... pociąg z Kowla do Brześcia. Kiedy wstałem w dzień - było gorąco, powietrze zadymione jak na froncie. W okolicy widać było jakieś pożary i lasy dookoła. Poszliśmy wykąpać się do rzeki Małoryty. Nagle ujrzeliśmy jadących na koniach gromadkę chłopców, którzy porozbierani jechali pławić konie do rzeki. Strachu mieliśmy nie mało, ale wkrótce wszystko się wyjaśniło. O godzinie 4-ej po południu przyszły na stację 2 bataliony i ja zabrałem się na jednego z nich do Brześcia. Nie chcąc się zabrudzić stałem okrakiem z tyłu na zderzakach i tak jechałem około 40 km. Zabrakło węgla, więc kolejarze rąbali drzewo w lesie i tak jechaliśmy dalej. W Brześciu był już wieczór. Na torze stały pociągi. Leciałem kilka kilometrów, żeby wsiąść do pierwszego, który odchodził. Dojechałem tak do Terespola i znów wyskoczyłem, żeby podbiec do przodu, do pierwszego pociągu. To samo robiłem w Chotyłowie, w Białej i w Łukowie, gdzie rano już wskoczyłem do pociągu siedleckiego. Kończył mi się dokument podróży więc się obawiałem spóźnienia. U siebie zastałem wszystko po staremu, tylko coraz gorsze wiadomości nadchodziły o zbliżaniu się bolszewików do środka kraju.
Rozpoczęła się ogólna mobilizacja w kraju. Młodzież całymi klasami wstępowała na ochotnika do wojska. Mnie i wielu innych wysłano na wieś. Każdego do swej parafii z delegacją z Siedlec. Pojechałem do Paprotni z dwoma starszymi panami i młodą panienką uczennicą ostatniej klasy gimnazjum.
Poznałem ich z księdzem proboszczem Władysławem Górskim, który zapowiedział z ambony, że przemawiać będą delegaci w sprawie zaciągu ochotniczego do wojska.
Po skończonym nabożeństwie ludzie zebrali się na cmentarzu przy kościele. Jeden z delegatów odczytał z ambony odezwę Rządu wzywającą do obrony ojczyzny, drugi powiedział kilka słów o utworzeniu rządu zgodnego wszystkich stronnictw z Witosem Wincentym na czele. Przemówienia ich wydały mi się tak słabe i bez werwy, że postanowiłem sam zabrać głos. Mówiłem z pamięci, bez przygotowania. Zacząłem od tego, że zasadniczo żołnierzowi w mundurze nie wolno zabierać głosu w sprawach politycznych, ale dziś w momentach, gdy wróg wtargnął w granice kraju i nawała bolszewicka zbliża się od wschodu - musimy wszyscy - kto zdolny do noszenia broni - stanąć do walki z wrogiem. Polska po 150 latach niewoli zaledwie odzyskała niepodległość już jest ponownie zagrożona, musimy więc jej bronić. A więc Polacy do broni! Słowa moje wywarły pewien oddźwięk, bo nazajutrz zaczęli zgłaszać się ochotnicy do nowotworzącego się 222 p.p.
Zostałem przydzielony do nowoorganizującej się kompanii 4-ej 222 pp na szefa kompanii. Trzy kompanie już zdążyły się zorganizować. Do mojej 4-ej kompanii przydzielono pierwszych 30 ochotników, gdy wyszedł rozkaz ewakuacji Siedlec. Roboty było pełno. Wpadłem na chwilę do rodziny w Kobylanach, żeby się pożegnać. Przyjechaliśmy do Siedlec z Ojcem. Ojciec chciał zabrać Irenę na wieś, ale ona odmówiła. Czekała na Stasieńka, że po nia przyjedzie. Musiałem się i nią zająć. Załadowała się do wagonu łącznie z rodziną kpt. Gembala i wyjechali gdzieś do Piotrkowa w nieznane. Miałem wtedy wolne ręce i rano 4 sierpnia o świcie wymaszerowaliśmy z Siedlec przez Rozkosz w kierunku Stoczka Łukowskiego. Mnie wysłano na patrol
[48]
z 8-ma żołnierzami. Wśród nich był ochotnik - literat prof. Michałowski. Moi żołnierze ze mną zostali włączeni do kompanii 3-ciej, którą dowodził ppor. Pawłowicz (...) a szefem był Janek Kruk z Kotunia. W ciągu dnia doszliśmy do Stoczka. Z boku od południa słychać było strzały karabinowe, ale pułk wycofywał się normalnie Dużo nowopowołanych rekrutów rzucało broń i dezerterowało. Tu [nasi] ochotnicy zdali egzamin - zbierali porzucone karabiny na wozy, aby wywieść za Wisłę. W Stoczku zanocowaliśmy w stodole na sianie. W nocy pobudka i wszyscy musieli wstać. Ja byłem tak zmęczony, że mimo kilkakrotnych nawoływań nie dałem się ściągnąć z ciepłego siana i zostałem sam jeden w stodole. Ale obudziłem się szybko, bo był hurgot na szosie. Wybiegłem w mig nie wiedząc co to za wojsko. Poznałem kaprala, który na koniu jadąc poganiał swoich rekonwalescentów. Kapral ten objął po mnie szefostwo kompanii. Ułożyłem się na desce na wozie z drabinkami. Zasnąlem szybko, kiedy mi czapka rogatywka spadała z głowy zdążyłem ją złapać i dalej spałem. Tak dogoniłem swoją kompanię o świcie. (...). Po śniadaniu dosiadłem konia i jechałem na czele pułku. Nocowaliśmy w łóżkach z sierżantem Krukiem w Żelechowie. Posłanie w miękkiej bieliźnie pościelowej wydawało mi się zbędnym luksusem. Przy wyjeździe z Żelechowa widziałem jak por. Kaczorowski b. bobry dowódca kompanii idący piechotą pociągnął kijem ppor. Piotrowskiego siedzącego na koniu za złe traktowanie żołnierzy ochotników. Takie wypadki się zdarzały, ale rzadko kiedy. Najlepsi oficerowie byli tu ojcami i prawdziwymi opiekunami żołnierza walczącego o wolność ojczyzny.
[49]
Jechałem na czele całego pułku przy wyjeździe na szosę Warszawa Lublin, aby następnie skierować się w kierunku na Dęblin. Tak doszliśmy do m. Ryki. Żołnierze prosili, aby pozwolono im się wykąpać w małej rzeczce. Zatrzymaliśmy się więc na krótki postój. Było juz sporo po południu. Po kąpieli ruszyliśmy w dalszą drogę, ale zauważyliśmy, że jedno ubranie zostaje. Okazało się, że jeden chłopak zatonął. Powiadali, że widzieli jak pływał, ale nikt nie zauważył go tonącego. W nocy przed Dęblinem przywieźli go do nas w trumnie. Spałem obok niego na sąsiednim wozie. Pierwszy raz w życiu bezpośrednio z nieboszczykiem, który nie robił na mnie wrażenia. Pochowali go na miejscowym cmentarzu. Na noc dojechaliśmy do m. Irena - przed Dęblinem. Tutaj spotkaliśmy się ze skąpstwem gospodarzy. Jeden z chłopów przyszedł do nas ze skargą na żołnierzy. Poszliśmy obaj z Jankiem Krukiem, aby sprawdzić i zrobić porządek. A tu Pan gospodarz nie chce nas obydwu puścić do sadu, tylko jednego. Wtedy sierżant Kruk wchodząc zatrząsł drzewem i zawołał żołnierzy, aby sobie nazbierali owocu. Chłop zaniemówił i stał jak osłupiały. Rano jakaś baba zaczęła wrzeszczeć, że jej zabrali żołnierze miskę z łyżką. Przechodzili tędy Miemce, Austriaki i różne inne, ale tak nie kradli jak swoi Polacy. Zapytałem wtedy chłopaków, który wziął miskę od tej p. Gospodyni? A to ja odezwał się jeden. Zaraz skończę jedzenie i oddam. Po chwili chłopak przyniósł umytą miskę z łyżką.
[50]
Wtedy roztkliwiona kobiecina zawołała na cały głos, że niema jak swoi ludzie. Jacy grzeczni, oddają co wzięli i jeszcze dziękują. Tegom się nawet nie spodziewała, żeby w wojsku był taki porządek.
Nazajutrz przed samym Dęblinem widzieliśmy pierwsze przygotowywane rowy strzeleckie do obrony. Trochę otuchy w nas wstąpiło. Nie lubiłem dźwigać plecaka więc załadowałem go na furmankę, a sam chodziłem tylko z karabinem i nabojami. Po drodze żołnierze chorowali na żółtaczkę i krwawą dezynterię. Zabraniano jeść surowe owoce. Ja zaś nosiłem tylko manierkę z kawą i chlebak na owoce. Jadłem dużo surowych jabłek. Dziś okazuje się to, że to dobrze robiło przeciw dezynterii. Ale w sierpniu 1920r. owoce były zakazane.
[50a]
Kiedy wracałem pewnego razu z miasta podszedł do mnie żołnierz i powiedział, że Bolek Dziewulski prosi, abym go odwiedził w szpitalu. Nazajutrz drugi żołnierz to samo mi doniósł. Odwiedziłem go więc. Leżał w polowym szpitalu po przejściu choroby krwawej dezynterii. Był bardzo blady i nie miał sił się poruszać. Powiedział, że mają ich ewakuować samochodami ciężarowymi za Wisłę, no i że on tego nie wytrzyma. Prosił mnie o pomoc, czy nie widzę możliwości wydostania go stąd. Był to krótki okres, kiedy odwołano Kostka Biernackiego na inne stanowisko i stara gwardia, kto mógł, wyrywał z Kadry. Zrobił to i Bolek. A teraz biedaczysko przechodził taka ciężką chorobę. Obiecałem mu coś pomóc, ale nie wiedziałem sam jak zabrać się do tego. A następnego dnia zastałem Bolka leżącego w moim łóżku. Po prostu samowolnie opuścił szpital i skierował się do mnie. Dałem mu dwie przepustki, każda na 48 godzin, bo do tego miałem prawo.
[51]
Młodszy jego brat Witek zabrał go do domu do Grodziska koło Dziewul. Potem braciszek jego przyjechał do mnie i znów dostał dwie przepustki i w ten sposób Bolcio Dziewulski uniknął jazdy samochodem i wykurował się w domu. Kiedy doszliśmy do Dęblina przysłał mi przez kolegę z płku pozdrowienia i podziękowanie za opiekę. Przejechałem z pułkiem 22. pod dowództwem gen. Sikorskiego na północ od Warszawy nad Wkrę.
Po przemaszerowaniu przez Dęblin zatrzymaliśmy się w długiej bardzo wsi Wola klasztorna. Tam zająłem się szybkim szkoleniem ochotników. Boć to był dobry, ale surowy żołnierz. Chłopcy byli ubrani w drelichy i chętnie się ćwiczyli. Już w ciągu 3 dni nauczyłem ich obchodzenia się z bronią i maszerowania z bronią jak żołnierze.
Po przemaszerowaniu przez Dęblin zatrzymaliśmy się w długiej bardzo wsi Wola klasztorna. Tam zająłem się szybkim szkoleniem ochotników. Boć to był dobry, ale surowy żołnierz. Chłopcy byli ubrani w drelichy i chętnie się ćwiczyli. Już w ciągu 3 dni nauczyłem ich obchodzenia się z bronią i maszerowania z bronią jak żołnierze.
W dniu 15.sierpnia 1920r, w święto Matki Boskiej Wniebowziętej kwaterowaliśmy w tejże Woli klasztornej. Żołnierze zorganizowali sobie zabawę taneczną w jednym z domów. Zaprosili młode dziewczęta na zabawę. Drudzy w sadzie rwali gruszki. Chłop pilnował domu, żeby mu garnków nie potłukli, a baba odganiała chłopaków od gruszek. Jeden z żołnierzy chciał napić się wody świeżej ze studni, ale babina nie chciała dać mu kulki do wyciągania wody, żeby nie wykorzystał jej do trzęsienia gruszek. I kiedy baba wydzierała ten kij żołnierzowi i darła się na cale gardło - wyleciał chłop z domu bo myślał, że żonie jego dzieje się krzywda.
[52]
Ale widząc ją, że szarpie się z żołnierzami o tyczkę, kiedy inni kradną gruszki - porwał wiadro i całą zawartość wody wylał babie na głowę. Wtem usłyszał krzyk w domu. Ja akurat wszedłem na tę scenę na podwórku domu, gdzie odbywała się zabawa. Za chwilę wszedł za mną ppor. Wiesław Kossowski, adiutant d-cy pułku 222 i oznajmił mi, że są dobre wieści z frontu. „Pod Radzyminem zwycięstwo". Wiadomość ta jak iskra elektryczna wnet przebiegła dalej do wszystkich żołnierzy. Powstała ogólna radość. Dalej już się nie cofamy. Idziemy naprzód! Wielkie zwycięstwo! Ofensywa! Chyba żadna siła nie zdołałaby wówczas powstrzymać zapału. I jeśli dziś ktoś ośmieliłby mi powiedzieć, że nie było cudu nad Wisłą w dniu 15.VIII.1920r to ja twierdzę że był. Bo dobrze pamiętam tę chwilę, a jak ją wtedy przeżywałem - trudno to opisać w słowach. Odtąd wstąpił w nas nowy duch. Każdy chciał biec na front, by skoczyć wrogowi do gardła. Były wydawane rozkazy, żeby trzymać się swych przydziałów, bo to osłabia nasze siły i oddala zwycięstwo ostateczne.
#1920, #cud nad Wisłą, #pod Radzyminem zwycięstwo
PRZEGLĄDARKA BLOGU LONGINA W S24
Kolekcjonuję osiągnięcia geniuszy i ludzi dużego formatu a również osiągnięcia nibynauki, nibyprawa, nibyuczciwości.
W czasie jednego ze swoich wykładów David Hilbert, znany matematyk, powiedział z ironią: "Każdy człowiek ma pewien określony horyzont myślowy. Kiedy ten się zwęża i staje się nieskończenie mały, zamienia się w punkt. Wtedy człowiek mówi: To jest mój punkt widzenia".
Poznanie świata dobrze jest zacząć od poznania samego siebie.
Chętnie czytam komentarze. Lubię spierać się z mającymi inne ode mnie zdanie. Jednak jeden z ostatnich komentarzy zdumiał mnie tym, jak jego autor daleki jest od zrozumienia tekstu pisanego po polsku. Szok miałem tak wielki, że zużyłem pół nocy dla przypomnienia swojego IQ. Namawiam czytelników do tego samego, a osoby z IQ poniżej 90 proszę aby darowały sobie czytanie moich tekstów.
Dla komentowania zapraszam bardzo tych, co mają IQ powyżej 120. Tu kliknij jeżeli chcesz się sprawdzić! Cytat miesiąca czerwca "Przed długi czas o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego nie można było powiedzieć nic krytycznego, bo od razu zachowanie takie traktowano jako niegodne."
Janina Paradowska
Ciężko być cynglem ...
Cytat lipca "Dzisiaj okazuje się, że od Bronisława Komorowskiego trochę lepsza była demokracja."
ezekiel Cytat sierpnia "Nie doceniałam dziś tej drzemiącej siły, która w czasach stanu wojennego kazała mieszkańcom Warszawy codziennie układać krzyż z kwiatów przy kościele św. Anny."
Janina Jankowska Cytat listopada "gdyby wybory mogły naprawdę cokolwiek zmienić, to już dawno byłyby zakazane"
(-Stanisław Michalkiewicz)
O dznaczenie mojej Mamy, siostry Stanisława Sadkowskiego (+KW) poległego 22 sierpnia 1944 w ataku ze Starego Miasta na Dworzec Gdański. Prezydent poszedł na Wawel
Dźwięczy requiem pod dzwonu kloszem,
Salonowcy - skończcie tę wrzawę!
O czas smutnej zadumy proszę,
gdy Prezydent poszedł na Wawel.
Kogo powiódł w żałobnej gali?
Jakieś cienie, mundury krwawe,
ci w Katyniu z dołów powstali,
z Prezydentem poszli na Wawel.
Poszli wolno, lecz równym krokiem,
bo im marsza rozbrzmiewało grave.
Niezbadanym Boga wyrokiem
z Prezydentem zaszli na Wawel.
Gdy próg przeszli królewskich pokoi,
krótki apel – czas z misji zdać sprawę,
potem spać – pierwsza noc już wśród swoich
z Prezydentem, co wwiódł ich na Wawel.
Ciiiiiicho! śpią …Ale może obudzi
ich los w nas to, co czyste i prawe?
Niech pojedna – i partie i ludzi,
dzień, gdy oni dotarli na Wawel.
wg. Henryka Krzyżanowskiego
Zapraszam do przeczytania moich notek:
1. - bliskich Powstaniu:
~ Pamiątka Powstania na Górczewskiej
~ Najdroższym Weronikom Matce i Siostrze ku wiecznej pamięci
~ Czy ktoś jeszcze pamięta?
~ Nasza barykada
Gdy kiedykolwiek zauważysz, że jesteś po stronie większości - powstrzymaj się i dobrze nad sobą zastanów! - Mark Twain „ ... tylko człowiek wolny ma czas by bloga prowadzić” -Grzegorz P. Świderski
Do ników klikam per 'Ty', oczekuję wzajemności.
* Blog z Przeszłości
*Blog Longina Cz. 1 Wstęp.
*Blog Longina Cz. 2: Pobyt w szkole
*Blog Longina Cz. 3: Przerwa w nauce
*Blog Longina Cz. 4: Przed I wojną światową
*Blog Longina Cz. 5: Wybuch wojny, front, okupacja niemiecka
*Blog Longina Cz. 6: Rok 1918
*Blog Longina Cz. 7: Rok 1920
*Blog Longina Cz. 8. Kursy dokształcające dla wojskowych
*Blog Longina Cz. 8a. Kursy dokształcające dla wojskowych
*Blog Longina Cz. 9. W.S.H.
*Blog Longina Cz.10. Absolutorium i praca
*Blog Longina Cz.11: Blog z przeszłości. Longin
*Blog Longina Cz.12 - 1933: Morzem po słońce Afryki
*Blog Longina Cz.13 - 1933: Casablanka, Marakesz, Góry Atlasu
*Blog Longina Cz.14 - 1933: Hiszpania - Malaga, Granada, Alhambra
*Blog Longina Cz.15 - 1933: Sewilla - Byki i Don Kiszot
*Blog Longina Cz.16 - 1933: Sewilla, Cadiz, Al Casar
*Blog Longina Cz.17 - 1933: Sztorm z Zatoce Biskajskiej, Znaczy
*Blog Longina Cz.18 - 1933: Belgia, Bal kapitanski
*Blog Longina Cz.19 - Jastarnia / Jurata '34
*Blog z przeszłości dopisane - Dowborczyk i Rodzina
*Blog Longina Cz.20 - morze, Austria, Jugosławia, Węgry
*Blog Longina Cz.21 - Hania
*Blog Longina cz.22 - Przerwane wspomnienie
Planowane do napisania 37. Wybuch II wojny światowej
38. Okupacja
39. Rok 1940
1941
1942
1943
40. Powstanie Warszawskie
41. Ewakuacja
42. Milanówek
43. Obóz w Gawłowie
44. Powrót z obozu
45. Ucieczka Niemców
46. Powrót do Warszawy
47. Praca organizacyjna w Banku
48. Wrocław
49. Warszawa - praca w Banku
50. Więzienie
51. Powrót do domu
52. W poszukiwaniu pracy
53. C.Z.S.P.J.D.
54. Sp. „Plan”
55. Sp. W.S.P.U.TiR
56. Rok 1956
57. Spółdzielnia „Plan”
NAPISZ DO MNIE
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura