Wojciech JARUZELSKI
O stanie wojennym raz jeszcze
Jak poinformowały massmedia 19 maja br. p. Władimir Bukowski przekazał, w gmachu Sejmu RP, do dyspozycji komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej, zestaw dokumentów, dotyczących okoliczności wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Komentarzy niektórych parlamentarzystów na ten temat nie muszę - jak mi się wydaje - przypominać. Ponieważ jednak sprawie nadana została taka właśnie ranga, wynikający stąd rozgłos, różne wypowiedzi i zapowiedzi - widzę potrzebę zajęcia stanowiska, udzielenia wyjaśnień.
Jak wiadomo Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej poprzednich dwóch kadencji Sejmu, w ciągu pięciu lat rozpatrywała sprawę tzw. autorów stanu wojennego. Członkowie Komisji oraz osoby objęte wnioskiem wstępnym mogły zapoznać się z materiałami archiwalnymi pochodzącymi z różnych krajowych i zagranicznych źródeł. Komisja przesłuchała (z uwzględnieniem rygorów artykułu 247 Kodeksu Karnego) kilkudziesięciu świadków, w tym w znacznej części wskazanych przez "oskarżycielsko" zorientowanych członków Komisji. Zapoznano się z mnóstwem okoliczności i faktów, cechujących sytuację wewnętrzną i zewnętrzną lat 1980-1981, oceniając na tym tle działania i decyzje tzw. autorów stanu wojennego.
Wśród dokumentacji znalazło się tzw. Archiwum Susłowa; wzięto także pod uwagę zestaw materiałów zawartych w aneksie do książki gen. Witalija Pawłowa pt.: "Byłem rezydentem KGB w Polsce". Jak stwierdziła Komisja oraz historycy-eksperci, udostępniona stronie polskiej dokumentacja postradziecka nosi cechy selektywnego doboru (w razie potrzeby mogę to potwierdzić bardzo konkretnie). W tym momencie nasuwa się pytanie, czy przekazana przez p. Bukowskiego Sejmowi RP dokumentacja wypełnia te luki, czy wprowadza nowe okoliczności i mające znaczenie dla sprawy nieznane dotychczas fakty? Czy też jest znanym w Polsce już od pięciu lat, szeroko upowszechnionym i przedyskutowanym zestawem materiałów? Tu trzeba przypomnieć fakty. Otóż 25 sierpnia 1993 roku odbyła się w Warszawie wspólna konferencja prasowa prezydentów: Lecha Wałęsy i Borysa Jelcyna. Ten ostatni poinformował o przekazaniu stronie polskiej dokumentacji archiwalnej, stwierdzając jednocześnie: "niech zajmą się tym historycy". Tak mówiąc miał - należy sądzić - na myśli, iż jest to to materiał niepełny, wymagający spokojnej analizy, skonfrontownia z innymi dokumentami, a przede wszystkim z faktami. Stało się inaczej - sprawie został nadany pilny informacyjno-propagandowy bieg. Tzw. Archiwum Susłowa zostało opublikowane w całości w gazecie "Rzeczpospolita" 27 sierpnia 1993 roku. Obszerne fragmenty zamieściły inne gazety i czasopisma. Informowały telewizja i radio. "Archiwum" w masowym nakładzie książkowym (dwujęzycznie: rosyjsko-polskim) wydał Interpress. Znalazło się ono wreszcie wśród dokumentacji, którą dysponowała, którą znała i brała pod uwagę Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej oraz historycy-eksperci. I to właśnie p. Bukowski ogłasza - w odkrywczo-oskarżycielskiej tonacji - jako nieznaną w Polsce dokumentację. Faktycznie zaś wszystkie dokumenty - cytowane dotychczas przez niego lub przywoływane w książce pt.: "Moskiewski proces", w tym "roboczy zapis" z posiedzenia Biura Politycznego KC KPZR z 10 grudnia 1981 roku - były już, jak wyżej wspomniałem, wPolsce publikowane.
Zdumiewa, iż politycy, historycy, dziennikarze, wreszcie społeczeństwo polskie zostało potraktowane jak "ciemna masa", która od pięciu lat nie czyta gazet, nie słucha radia, nie ogląda telewizji. Najbardziej zaś przykre jest to, iż w sposób tak instrumentalny próbuje się zaangażować Sejm RP, a ściślej rzecz biorąc jego Komisję Odpowiedzialności Konstytucyjnej, której "wciska się" materiały - przekazane w sposób oficjalny już w sierpniu 1993 roku - i znajdujące się od tego czasu w zasięgu ręki.
Są niewątpliwie pewne osoby i polityczne kręgi, które chcą spektakularnego "odgrzewania" tej sprawy, wywołania kolejnej fali, dzielących społeczeństwo emocji. Dobrze jednak byłoby zapoznać się i wyciągnąć wnioski m.in. z publikacji zamieszczonej w znanej rosyjskiej gazecie "Izwiestia" 19 czerwca 1994 roku, autorstwa gen. prof. Dmitrija Wołkogonowa.Pisze on: "Przy moim udziale, jako przewodniczącego Komisji Rady Najwyższej FR ds przekazania archiwów KPZR i KGB, w celu naukowego, społecznego z nich korzystania, w ciągu dwóch lat zostało otwartych 78 milionów spraw z 80 milionów teczek w archiwach partyjnych. Pozostała część na razie jest utajniona, ponieważ kryje w sobie wiadomości dotyczące państwowych i narodowych interesów Rosji. Komisja ujawniła mnóstwo materiałów, których dotychczas większość ludzi nie znała: w tej liczbie tzw.'specjalne teczki', na podstawie których w sposób wiarygodny dowiedzieliśmy się o (...) naszej zbrojnej inwazji na Węgrzech, Czechosłowacji, Afganistanie, o przygotowaniach do takiej samej ingerencji w Polsce".(podkreślenie moje - W.J.).
A więc przewodniczący Komisji Rady Najwyższej FR ds przekazania archiwów, w ten sposób potwierdza, iż:
- po pierwsze - nie wszystkie materiały zostały udostępnione;
- pod drugie - interwencja w Polsce była przygotowywana.
Ponieważ p. Bukowski oświadczył publicznie, iż ja zwracałem się o wprowadzenie do Polski wojsk Związku Radzieckiego oraz innych państw Układu Warszawskiego, to należy wyjaśnić, czy posiadł potwierdzającą to dokumentację z owych "innych". Bowiem Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej rozpatrując sprawę tzw. autorów stanu wojennego, dysponowała licznymi materiałami otrzymanymi z archiwów postNRD-owskich i post-czechosłowackich. Nie ma tam śladu tego typu rewelacji. Jest natomiast zapis z tajnego spotkania Breżniewa, Honeckera i Husaka odbytego 30 maja w Moskwie (dokument z akt b. NRD). Na tym spotkaniu, poświęconym wydarzeniom w Polsce, Breżniew m.in. mówi: "Tow. Kulikow opracował odpowiednie plany w kilku wariantach, które są do zrealizowania w poważnej sytuacji". W dokumentacji z Komisji śledczej Parlamentu Republiki Czeskiej zawarta jest m.in. informacja o naradzie Ministrów Obrony państw - stron Układu Warszawskiego, która odbyła się w dniach 1-4 grudnia 1981 r. w Moskwie. Reprezentujący stronę polską gen. Siwicki wówczas - cytuję za dokumentem czeskim - stwierdził: "Polska Rzeczpospolita Ludowa ma wystarczające własne siły i nie są potrzebne żadne kroki wojskowe, ale moralno-polityczne poparcie dla partii i państwowego kierownictwa PRL". W raporcie tejże Komisji z 24 stycznia 1995 roku, która korzystała z archiwów siedmiu czeskich instytucji centralnych oraz zeznań 47 świadków, znajduje się następująca konstatacja: " Można tylko domyślać się powodów dla których nie doszło do planowanego (podkreślenie moje- W.J.) wkroczenia. Z pewnością niemałą rolę odegrała postawa armii polskiej pod dowództwem W.Jaruzelskiego, co w grudniu 1981 zakończyło się wprowadzeniem stanu wojennego".
Z materiałów ww Komisji również wynika, iż wojska czechosłowackie przygotowywane do interwencji w Polsce były wyposażone w pałki, gazy łzawiące, armatki wodne. Dokonywano również wymiany żołnierzy mniej - na bardziej pewnych. Z kolei z materiałów postNRD-owskich na szczególną uwagę zasługuje schemat wkroczenia dwóch dywizji na teren Polski. * Co wreszcie najciekawsze - dywizje NRD-wskie utrzymywane były w gotowości do interwencji do kwietnia, a czechosłowackie do lipca 1982 roku.
W tym miejscu dygresja. Jak oceniały owe zagrożenie - nawet po wprowadzeniu stanu wojennego - państwa EWG? Oto tekst opublikowanego oświadczenia: "4 stycznia 1982 roku, ministrowie spraw zagranicznych krajów 'dziesiątki' oświadczyli w Brukseli, że 'dziesiątka' odnotowuje z zaniepokojeniem i dezaprobatą poważne naciski z zewnątrz oraz kampanię prowadzoną przez ZSRR i inne kraje wschodnioeuropejskie, wymierzoną przeciwko wysiłkom na rzecz odnowy w Polsce. Ta dostatecznie już niepokojąca sytuacja uległaby jeszcze dalszemu pogorszeniu, gdyby doprowadziła do otwartej interwencji Układu Warszawskiego. Z tego powodu 'dziesiątka' pragnie wystosować poważne ostrzeżenie przed jakąkolwiek taką interwencją".
* - zał. nr 1
Przez całe półtora roku - od sierpnia 1980 do 13 grudnia 1981 roku - i z najwyższych trybun i na poufnych naradach mówiono: "Musimy nasze polskie problemy rozwiązać we własnym zakresie, własnymi siłami". Obawialiśmy się interwencji bezpośredniej, jak też i takiej, o której się mówiło: "co będzie jeśli my zaczniemy, a oni wejdą"? Jeśli ktoś chciałby podważyć wiarygodność tego twierdzenia niech sięgnie do - być może dla siebie bardziej wiarygodnego autora - Ryszarda Kuklińskiego. W wywiadzie, którego udzielił on paryskiej "Kulturze" (kwiecień 1987 roku), na zadane pytanie: "Jakie wrażenie wywarły plany radzieckie przywiezione z Moskwy na Polakach w Sztabie Jaruzelskiego?" Kukliński odpowiada: "Generał Jaruzelski był w stanie szoku. Zamknął się w swym gabinecie i był zupełnie niedostępny dla najbliższego otoczenia. W niewiele lepszym stanie był gen. Siwicki oraz gen. Hupałowski, któremu w udziale przypadła misja przywiezienia z Moskwy planów inwazji". W innym miejscu tego wywiadu m.in. stwierdza: "...nie chcę choćby w najmniejszym stopniu sugerować, że gen. Jaruzelskiemu i Siwickiemu zależało na sprowadzeniu radzieckich posiłków do Polski. Byłoby to nieprawdą".
Posłużę się dla ilustracji jedynie niektórymi przykładami. 13 września odbyło się - ostatnie przed wprowadzeniem stanu wojennego- posiedzenie Komitetu Obrony Kraju (protokół był udostępniony Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej oraz osobom objętym wnioskiem wstępnym). Była tam m.in. moja wypowiedź. Charakterystyczne, iż mówiąc o sytuacji, która może doprowadzić do wprowadzenia stanu wojennego używałem zawsze (aż czterokrotnie) słowa ewentualnego wprowadzenia stanu wojennego. Ale w danym momencie chcę zacytować zapisane w protokole, z powołaniem się na moje słowa, co następuje: "Wskazał na szczególne znaczenie i konieczność rozstrzygania wewnętrznych problemów własnymi siłami." (podkreślenie moje - W.J.).
7 grudnia ma miejsce moja telefoniczna rozmowa z Breżniewem. Mówię o sytuacji. Rozwija się ona niebezpiecznie. Liczymy się z każdym wariantem. Są jednak pewne szanse. Dlatego decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego jeszcze nie podjęta. Najbardziej dramatyczna jest sytuacja gospodarcza. Proszę o przyjazd przedstawiciela strony radzieckiej dla operatywnego rozpatrzenia naszych potrzeb w tym względzie. Słyszę doping do stanowczych działań oraz jak zwykle dwuznacznie brzmiące: "nie zostawimy Polski w nieszczęściu ("nie ostawim Polszi w biedie"). Również zapowiedź przyjazdu wicepremiera Bajbakowa. Istotnie nastąpiło to niezwłocznie, bo już 8 grudnia. Ale co w rezultacie podkreślić należy? - Otóż Breżniew, przewodniczący 10 grudnia posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR ani słowem nie wspomina, że prosiłem jakąkolwiek "pomoc wojskową".
W nocy z 8 na 9 grudnia Bajbakow wspólnie z Kulikowem odbyli rozmowę ze mną. Bezpośrednio po powrocie z Polski Bajbakow jest pierwszym sprawozdawcą - referentem na wspomnianym już posiedzeniu Biura Politycznego 10 grudnia. O czym informował - będzie mowa dalej. Ale znów nic o "pomocy wojskowej". (tu dygresja - wicepremier, jednocześnie szef tzw. sztabu antykryzysowego rządu Janusz Obodowski, długo rozmawiał w "cztery oczy" z Bajbakowem, żegnał go również 9 grudnia na lotnisku. Poinformował mnie bezpośrednio po tym, że Bajbakow był bardzo poruszony i m.in. powiedział: "Wpłyńcie na generała, bo skończy się to bardzo źle").
9 grudnia marsz. Ustinow telefonuje do gen. Siwickiego. Natarczywie domaga się informacji, czy podjęta została decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego. Powtarza często używane przez siebie słowa, iż trzeba działać ofensywnie, zdecydowanie ("nastupatielno, reszitielno"). Podobnie zresztą wypowiadał się do końca w rozmowach ze mną. 10 grudnia na posiedzeniu BP powiada: "Miałem rozmowę z Siwickim. Powiedział on wprost: nie wiemy nawet co wymyśli generał. A więc człowiek pełniący dziś w gruncie rzeczy obowiązki Ministra Obrony Narodowej PRL nie wie co będzie dalej, jakie działania podejmie prezes Rady Ministrów i Minister". Oto kolejny dowód na to, jakie opory i zahamowania, w tym promyki nadziei na inne rozwiązanie, poprzedzały aż do ostatniej chwili podjęcie decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego. Ale w tym momencie znów trzeba zwrócić uwagę, iż w relacji Ustinowa z tej rozmowy nie ma najmniejszej nawet wzmianki o oczekiwaniu strony polskiej na "pomoc wojskową".
W nocy z 9 na 10 grudnia - odbyła się pod moim przewodnictwem, w Sztabie Generalnym WP odprawa z udziałem kierownictwa Ministerstwa Obrony Narodowej, szefów głównych instytucji resortu, szeregu innych generałów i pułkowników oraz dowódców okręgów wojskowych i rodzajów sił zbrojnych. Obecny był również Szef Urzędu Rady Ministrów. Bardzo dramatyczne wystąpienia uczestników odprawy, zwłaszcza dowódców. Sytuacja jest nie do zniesienia. Niezrozumienie na co czeka władza. Nastroje kadry, a także znacznej części żołnierzy służby zasadniczej radykalizują się. Nie pada ani jeden głos, wątpliwości, że Wojsko może zadaniom nie sprostać. Domaganie się zdecydowanego działania. W moim wystąpieniu - świadkami jest kilkudziesięciu uczestników odprawy (kilku z nich składało zeznania przed Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej) - m.in. stwierdzenia, iż Polska staje się coraz bardziej niewiarygodna, jako partner i sojusznik, członek Układu Warszawskiego. To grozi ciężkimi trudnymi do przewidzenia następstwami. Dlatego tak ważne jest rozwiązanie własnymi siłami.
12 grudnia z rana rozmowa telefoniczna z Susłowem w obecności generałów: Janiszewskiego, Kiszczaka, Siwickiego (będzie o niej mowa dalej).
13 grudnia wcześnie rano w przemówieniu radiowym i telewizyjnym mówię: "Z tego kryzysu musimy wyjść o własnych siłach. Własnymi siłami musimy usunąć zagrożenie". O godz. 9,30 telefonuje do mnie Stanisław Kania. Wyraża pełne poparcie dla podjętej decyzji i wielkie zadowolenie, iż udało się zapobiec "bratniej pomocy", której zawsze się obawiał.
14 grudnia na pierwszym posiedzeniu Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego stwierdzam - według protokołu - iż wprowadzenie stanu wojennego pozwoli "rozwiązać wewnętrzne problemy własnymi siłami".
Przykładów i dowodów na takie właśnie myślenie, a przede wszystkim działanie jest bardzo wiele.
W wyżej omawianym okresie odbywa się wiele ważnych posiedzeń, spotkań, rozmów:
- 5 grudnia posiedzenie Biura Politycznego;
- 7 grudnia posiedzenie Rady Ministrów;
- 8 grudnia moje spotkanie z Przewodniczącym Rady Państwa prof. Henrykiem Jabłońskim oraz spotkanie Sekretariatu KC z I Sekretarzami Komitetów Wojewódzkich PZPR ;
- 9 grudnia spotkania odbyte kolejno z przewodniczącymi organizacji katolików i chrześcijan świeckich;
- 10 grudnia spotkania z:
- Radą Ekumeniczną;
- Kierownictwem branżowych związków zawodowych;
- Kierownictwem Związku Nauczycielstwa Polskiego;
- 11 grudnia spotkanie z Marszałkiem Sejmu Stanisławem Gucwą (Marszałek Gucwa po wprowadzeniu stanu wojennego wyrażał w różnych kręgach "gorzkie" opinie, iż w owej rozmowie nie poinformowałem go o zamiarze wprowadzenia stanu wojennego, bowiem mówiliśmy głównie o możliwościach przeprowadzenia w Sejmie ustawy o "Nadzwyczajnych pełnomocnictwach dla rządu" na okres zimy. Tak było istotnie, ale to jeszcze jeden dowód, iż poszukiwanie innych rozwiązań trwało aż do końca).
Ponadto miało miejsce jeszcze wiele różnych spotkań i rozmów, bezpośrednich i telefonicznych w tym niejednokrotnie z Prezesem PSL oraz Przewodniczącym SD oraz niektórymi wicepremierami i ministrami. We wszystkich przedstawiana mi była niezwykle groźna, wręcz tragiczna ocena sytuacji, kurczenie się nadziei na porozumienie, w różny sposób wyrażane oczekiwanie na przełom, na postawienie tamy toczącym się wydarzeniom (jedynie Przewodniczący PAX Ryszard Reiff sugerował własny wariant). Ale w toku wszystkich tych posiedzeń, spotkań, rozmów nikt nie mógł mieć najmniejszej wątpliwości, że ewentualny stan wojenny to będzie działanie wyłącznie własne - co więcej, jeśli do niego dojdzie, to właśnie po to, ażeby było jedynie własne.
Istniejących zagrożeń władze nie ukrywały. Przedstawiany był publicznie dramatyzm sytuacji. Miały też miejsce liczne, zwłaszcza nieoficjalne spotkania i rozmowy przedstawicieli władz, lub osób przez nie upoważnionych z niektórymi działaczami oraz doradcami "Solidarności" (są wśród nich dziś bardzo znani politycy różnych prawicowych orientacji). Przy oczywistej różnicy poglądów, świadomość narastających lawinowo niebezpieczeństw była wspólna. Jestem przekonany, iż ówcześni rozmówcy ze strony "Solidarności" potwierdzą, że rozmówcy ze strony władz, a więc i z mojego upoważnienia, akcentowali w sposób szczególny zagrożenie z zewnątrz. Dziś pamiętając tamtą sytuację mówienie o oczekiwaniu, czy wzywaniu obcej wojskowej "pomocy" zakrawa wręcz na ponury żart.
Nad sytuacją już coraz mniej panowały zarówno władze, jak i kierownictwo "Solidarności". Również autorytet Kościoła, wzmożone wysiłki Prymasa i Episkopatu na rzecz porozumienia narodowego okazały się nieskuteczne. M.in. jedną z prób łagodzenia napięć był list Prymasa skierowany 6 grudnia do posłów i rządu, apelujący i przestrzegający przed możliwymi gwałtownymi reakcjami na ew. uchwalenie ustawy o nadzwyczajnych pełnomocnictwach dla Rady Ministrów (m.in. możliwości wprowadzenia zakazu strajków na okres zimy - do 31 marca 1982 roku). Ten apel głównie spowodował, iż ów zakładany przez władze wariant stabilizowania sytuacji został zaniechany. Z drugiej strony Prymas na spotkaniu 7 grudnia z reprezentatywnymi przedstawicielami kierownictwa "Solidarności" - dobitnie przestrzegał przed nierozważnym, niebezpiecznym postępowaniem. Pisze o tym w sposób udokumentowany - Andrzej Micewski w książce pt.: "Kościół wobec zagrożenia "Solidarności" (zresztą informację o działaniach Prymasa i Episkopatu w tej mierze potwierdził on kilkakrotnie w czasie posiedzeń Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej).
Rozwój procesu historycznego potwierdził doniosłą rolę oraz wyższość celów o jakie walczyła "Solidarność". Jestem z całym szacunkiem dla tych społeczno-politycznych sił, kręgów i osób, które miały wizje i odwagę - nieraz ponosząc bolesne tego konsekwencje - podjąć przed laty działanie na rzecz demokratycznej Polski. Szczerze ubolewam z powodu krzywd i cierpień, jakich doznało wielu ludzi. Nie będę - co się nierzadko dziś zdarza - "przefarbowywać się", mówić, iż byłem wówczas inny niż byłem. Odpowiadam za podejmowanie decyzji. Czuję się również odpowiedzialny za działania osób oraz instytucji, które mi podlegały. I choć nie o wszystkim mogłem wiedzieć i nie na wszystko mogłem mieć wpływ - to jednak nie zamierzam szukać łatwego usprawiedliwienia, a najwyżej zrozumienia. Z drugiej jednak strony ocena przeszłości nie powinna być dokonywana w kategoriach "czarne - białe" Każda ze stron konfliktu stała na gruncie własnych przekonań i racji. Trzeba je oceniać nie w abstrakcji, lecz w realiach tamtego czasu. Władza widziała te realia jako paraliż funkcjonowania państwa, rozkład gospodarki, zagrożenie egzystencji materialnej społeczeństwa oraz bezpieczeństwa zewnętrznego kraju. "Solidarność" - chociaż z innej pozycji - ale również świadoma była niebezpiecznego biegu wydarzeń. Przytoczę dla ilustracji charakterystyczne przykłady:
- Lech Wałęsa w wywiadzie opublikowanym w "Sztandarze Młodych" 1-3 maja 1981 roku mówi: "Jeśli będziemy szli na zwady, bez przerwy do konfrontacji, jeżeli będziemy atakować - nie tak jak powinniśmy - to znaczy frontalnie milicję, SB, urzędy, to przecież ktoś nie wytrzyma. I zacznie się chaos, bałagan, bijatyka między nami. I wtedy ktoś trzeci będzie błogosławiony, jeśli nas rozbroi, to jest największe niebezpieczeństwo - nie interwencja. Interwencja to będzie wtedy nawet wybawienie. I tego się boję." Ta ocena jest i sugestywna i celna. Z jednym wyjątkiem. Nie byłoby "wybawienia", ale wręcz niewyobrażalna - wychodząca poza wewnętrzny konflikt - konfrontacja.
- "Robotnik" nr 78 z 27 sierpnia publikuje fragmenty dyskusji zorganizowanej przez redakcję. M.in.mówią:
- Jan Lityński: "... obserwujemy rozpad gospodarki i rozpad państwa. 'Solidarność' ten rozkład przyspieszyła, paraliżując niejako organy władzy. W tej sytuacji powstają wielorakie niebezpieczeństwa. Jednym z nich jest radykalizm typu KPN-owskiego. Drugie niebezpieczeństwo, któremu Związek już uległ to rozprzestrzenienie się ruchu walki o żywność...".
- Jacek Kuroń: "... po raz pierwszy zaczynałem myśleć, że mogła by nam grozić wojna domowa..
- Bronisław Geremek: "Kraj znajduje się w sytuacji zagrożenia narodowego, jakich było niewiele w historii Polski. Grozi nie tylko interwencja, ale i upadek z przyczyn wewnętrznych..... Katastrofa jest faktem oczywistym. Jest to katastrofa wciągająca. Nikt z siedzących przy tym stole nie wie jak wyjść z kryzysu".
Powyższe stwierdzenia pochodzą z sierpnia 1981 roku. A przecież w kolejnych miesiącach sytuacja rozwijała się coraz bardziej niebezpiecznie. Oczywiście przywołane wyżej cytaty znajdują się w szerszym kontekście - w sumie krytycznym wobec ówczesnej władzy. Niemniej jednak ci światli, pragnący zachować obiektywizm ludzie, widzieli sytuację w całej jej złożoności i wynikającej stąd zróżnicowanej odpowiedzialności. Szkoda, iż wielu współczesnych polityków, publicystów, interpretatorów historii nie stać na podobne spojrzenie. Nikt też nie nawiązuje do opracowania prof. Jerzego Holzera pt.: "Polska 1980-1981 (cykl "Dzieje PRL"), w którym m.in. pisze on: "Przywódcy 'Solidarności' zaczęli tracić kontrolę nad działaniami Związku, w poszczególnych regionach kraju zaczynało wrzeć". Również prof. Jerzy Holzer w książce pt.: "Solidarność" 1980-81. Geneza i Historia " mówi, iż Zastępca Przewodniczącego "Solidarności" Marian Jurczyk: "Na spotkaniu w Trzebiatowie 25 października 1981 roku, zagalopował się w radykalizmie, żądając rozliczenia osób odpowiedzialnych za zbrodniczą politykę w przeszłości przed trybunałami społecznymi i karania ich, aż do tracenia na szubienicy włącznie. ...Najbardziej zdumiewającym fragmentem było oskarżenie polskich przywódców komunistycznych o żydowskie pochodzenie". Znamienne, iż Komisja Krajowa "Solidarności" nie odżegnała się od tych poglądów, a jedynie jej rzecznik prasowy zakomunikował, iż była to prywatna opinia. Co więcej pojawiło się wiele głosów solidaryzujących się z Jurczykiem (biuletyny "Solidarności" - Poznań, Katowice, Elbląg, Bielsko Biała, Konin). Sam Jurczyk 30 listopada 1981 roku na spotkaniu ok. 50 komitetów zakładowych województwa szczecińskiego oświadczył: "Podtrzymuję swoje wypowiedzi z Trzebiatowa. Czas na pieszczoty z rządem się skończył". Podobnego typu radykalnych wypowiedzi i zachowań było coraz więcej.
Dla władz sygnałem alarmowym stało się posiedzenie Prezydium Komisji Krajowej "Solidarności" wraz z przewodniczącymi regionów 3-4 grudnia 1981 roku w Radomiu. Tu znów powołam się na opracowanie prof. Holzera ("Polska 1980-1981"), który pisze: "W rozpalonej atmosferze obrad padło w czasie dyskusji wiele gromkich słów i demagogicznych pogróżek. Zradykalizował swe wystąpienia nawet Wałęsa, który liczyć się musiał z krytyką swych związkowych oponentów. Większość dyskutantów w Radomiu przeceniała siły "Solidarności", zaś niedoceniała siły rządu... W przypadku konfrontacji, liczono się z klęską rządu". Podobnie Lech Wałęsa w książce "Droga nadziei" pisze m.in., iż "W Radomiu z całą premedytacją użyłem ostrych sformułowań, które sprawiły, że nie pozwoliłem dać się odłączyć od całości Związku". "...Tak więc wybieram następujący wariant: robię się największym radykałem, dołączam w Radomiu do nastroju całej sali, po to, ażeby nie dać się zostawić na boku wobec nadchodzących wydarzeń". Z kolei prof. Holzer w swej wcześniej wspomnianej książce "Solidarność 1980/81", przytacza część tych, rzeczywiście szokujących sformułowań: o konfrontacji, która będzie, o przechytrzaniu władzy, o tworzeniu faktów dokonanych, itp. Opisuje również zachowania i wypowiedzi innych działaczy związku, które brzmią jeszcze bardziej agresywnie.
Wreszcie posiedzenie Komisji Krajowej "Solidarności" 11-12 grudnia 1981 roku w Gdańsku. To był dla władz ostatni sygnał. Że nasze obawy nie były bezpodstawne świadczy m.in. fragment opinii prof. Andrzeja Paczkowskiego z książki pt.: "Pół wieku Polski - 1939-1989", a w nim, iż na posiedzeniu w Gdańsku "przeważały głosy radykalne nawet desperackie". Ten kierunek i atmosferę ilustruje w broszurze pt.: "Internowanie" Tadeusz Mazowiecki pisząc m.in. "Przyjęto uchwałę i oświadczenie do których sześciu z nas (Geremek, Olszewski, Strzelecki, Siła-Nowicki, Maciarewicz, Mazowiecki) zgłosiło w dyskusji na piśmie stanowcze zastrzeżenie, uważając, iż nie należy iść dalej niż uchwały radomskie. Nie zrobiło to większego wrażenia, mimo wszystko uważaliśmy, że należy wykonać swój obowiązek i przestrzec "Solidarność" przed dalszymi krokami, które mogły być przyjęte jako zaostrzenie sytuacji". Podobną opinię sformułowali w książce "Dziennik internowanego" Andrzej Drzycimski i Adam Kinaszewski, jak również w książce "Konspira" inni czołowi działacze "Solidarności".
Nie chcę sugerować, iż powyższe opinie historyków i działaczy "Solidarności" oznaczają aprobatę dla polityki władz. Są one oczywiście wobec niej krytyczne. Jednakże informacje tam zawarte pozwalają lepiej zrozumieć, że władze miały podstawy do najwyższego niepokoju. Podejmowane decyzje i działania były tego odbiciem.
Była jeszcze jedna niezwykłej wagi okoliczność, a mianowicie sytuacja gospodarcza kraju. A ta była katastrofalna.* Społeczeństwo było nią udręczone. Stopień odpowiedzialności i władzy i "Solidarności" to odrębny, wielki temat. Trzeba będzie do niego - wcześniej czy później - wrócić z całą powagą i wnikliwością. Nie obawiam się tej oceny. Postępujący rozkład gospodarki, jej "czarne" prognozy, to przecież jedna z najważniejszych przesłanek decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego. Na tę sytuację nałożył się w sposób wręcz szokujący czynnik zewnętrzny. Otóż 10 września 1981 roku z Moskwy, przekazana została władzom polskim zapowiedź drastycznego ograniczenia (od 1 stycznia 1982 roku) dostaw ropy naftowej, gazu ziemnego, oleju napędowego, nafty lotniczej i oświetleniowej, surowców fosforowych, surówki żelaznej, niklu, aluminium, celulozy, bawełny, herbaty itd. Dostawy te miały być zredukowane średnio do 50 i 25%, a w niektórych kategoriach nawet do zera. W tych ograniczeniach znalazły się rodzaje paliw, niezwykle ważnych również dla zdolności bojowej Wojska Polskiego. Nie był to "papierowy tygrys", o czym świadczy m.in. uzyskany przez Komisję Odpowiedzialności Konstytucyjnej z archiwów postNRD-owskich dokument - relacja z rozmowy Honeckera z Rusakowem, przeprowadzonej 21 października 1981 roku. Ten ostatni m.in. oświadcza: "Tow. Breżniew zupełnie jednoznacznie powiedział, iż Związek Radziecki nie myśli o tym, aby swe cenne surowce oferować krajowi, który wobec nas nie zachowuje się przyjaźnie... Dotychczas nie podpisaliśmy żadnej umowy wstępnej, żadnego protokołu koordynacyjnego i żadnego protokołu handlowego. Musimy odczekać, jak się w samej Polsce sprawy rozwiną". I rzeczywiście czekano aż do wprowadzenia stanu wojennego. Warto w tym miejscu przytoczyć co na ten temat powiedział 12 grudnia 1992 roku "Gazecie Wyborczej" Przewodniczący Prymasowskiej Rady Społecznej prof. Stanisław Stomma:"Gdy zastanawiałem się nad sytuacją dochodziłem do wniosku, że nie koniecznie musi grozić militarna interwencja sowiecka. Wystarczyłoby zarządzenie ostrej blokady gospodarczej, ażeby zmusić Polskę do kapitulacji". Ten wątek niestety nie dociera do świadomości publicznej, jest dziwnie minimalizowany. A co by się stało, gdyby wariant ten został zrealizowany? Kto ponosiłby zarówno
polityczną, jak i moralną odpowiedzialność za nieuchronną przecież w środku zimy nie tylko ekonomiczną, ale i biologiczną katastrofę? Za "głód" - bo ten
też groził - "chłód i ciemność"? Do jakiego desperackiego wybuchu
społecznego - skierowanego już nie tylko przeciwko władzy, ale i opozycji -
* - zał. nr 2,3,
mogłoby dojść? Kto stałby się wówczas arbitrem, "dobroczyńcą odkręconego kurka"? Na rzecz jakiej ekipy - która zapewniłaby "właściwy kurs" - to by się dokonało? Na ten temat wszyscy osądzający stan wojenny milczą.
W tym miejscu pragnę wrócić do dokumentacji postradzieckiej, a zwłaszcza do wyjątkowo intensywnie i selektywnie przywoływanych jej fragmentów. Dotyczy to w szczególności "roboczego zapisu" z odbytego 10 grudnia 1981 posiedzenia Biura Politycznego KC KPZR. Byłoby czymś niezrozumiałym, gdyby poważny, obiektywny historyk, polityk, dziennikarz uznał ten zapis za dający podstawę do odpowiedzialnych ocen. Przecież znajduje się w nim wiele wręcz dziwacznych, bałamutnych, w tym wzajemnie wykluczających się wypowiedzi. O ich niskiej wiarygodności świadczy m.in. fakt, iż kilku uczestników owego posiedzenia dobitnie stwierdza, że Biuro Polityczne KC PZPR podjęło jednomyślnie decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego. A przecież na posiedzeniu tego Biura w dniu 5 grudnia 1981 roku (ostatnie przed 13 grudnia) taka decyzja nie została podjęta. Jak wynika z protokółu, podsumowując dyskusję powiedziałem: "Na dzisiejszym posiedzeniu nie podejmujemy ostatecznej decyzji". Również stenogram z ostatniego przed wprowadzeniem stanu wojennego posiedzenia Rady Ministrów (7 grudnia 1981 roku), zawiera moje podsumowanie, w którym wyrażona jest nadzieja na uniknięcie radykalnych rozwiązań. Jeśli w tak kluczowej sprawie informacje, którymi dysponują członkowie Biura Politycznego KPZR są faktycznie dezinformacjami i w rezultacie przekłamanie zawarte w w/w zapisie jest tak jaskrawe, to co można powiedzieć o innych "rewelacjach". A w ogóle owo posiedzenie z 10 grudnia wygląda miejscami wręcz jak surrealistyczny spektakl. Oto niektóre przykłady - kuriozalne stwierdzenie Rusakowa: "...o tym, że rząd zamierza wprowadzić stan wojenny'Solidarność' dobrze wie, i ze swej strony robi wszystko, żeby stan wojenny był wprowadzony". Interpretacja może być bardzo, nawet szokująco różna. Np. taka: "Solidarność" na przełomie listopada-grudnia była przekonana o bezsilności władzy. "Popchnięcie" jej do stanu wojennego dawało więc szansę całkowitego skompromitowania i upadku z "własnej winy". Jeśli odrzuci się taką interpetację, to czy można przyjmować za dobrą monetę wszystkie inne stwierdzenia? Chociażby wypowiedź Andropowa, który powiada: "Stosunek wobec sytuacji w Polsce formułowany niejednokrotnie przez Leonida Iljicza w jego wystąpieniach powinien - obok obecnej dyskusji - lec u podstaw tej polityki, jaką my prowadzimy wobec Polski". Tego, jak powszechnie znane wypowiedzi i wystąpienia Breżniewa miały się do tej dyskusji - nie warto chyba komentować. Lub też co mówi Susłow: "Nie wolno nam zmienić stanowiska wobec Polski - stanowiska, które zajęliśmy od początku wydarzeń w tym kraju. Niech polscy towarzysze sami decydują, jakie działania mają podejmować".
To skrajna obłuda, krętactwo. Przecież właśnie "od początku wydarzeń", trwały nieustanne, powszechnie znane ostrzeżenia, naciski, pogróżki (jednym z przykładów jest posłanie Breżniewa do mnie, które to samo Biuro Polityczne zatwierdziło 21 listopada 1981 roku). I nagle okazuje się, że ci ludzie, dosłownie z dnia na dzień przeszli na "nowomowę". Chociaż po uważnym przeczytaniu protokołu widać, że niezupełnie. Aż kipi tam od niecierpliwości, irytacji, że nie decyduję się na stan wojenny. W tym znamienne są słowa, które wypowiedział Andropow: "Ekstremiści 'Solidarności' nadeptują kierownictwu PRL na gardło. Oczywiście w takich warunkach towarzysze polscy muszą szybko szykować się do ruchu >x< i przeprowadzić tę operację. Jednocześnie Jaruzelski oświadcza: zdecydujemy się na operację >x< wtedy, gdy narzuci ją nam >Solidarność<. Jest to bardzo niepokojący symptom" I dalej: " Rozmawiałem wczoraj z Milewskim i zapytałem go kiedy i jakie działania są planowane. Odpowiedział mi, że o operacji X i o terminie jej przeprowadzenia nic nie wie. Tak więc wygląda na to, że albo Jaruzelski ukrywa przed swoimi kolegami plan konkretnych działań, albo po prostu uchyla się od podjęcia tego kroku". Lub też co oświadcza z kolei Gromyko: "Solidarność" występuje jako główna organizacja kontrrewolucyjna, która dąży do władzy i otwarcie ogłosiła, że władzę zdobędzie... "Mówiliśmy, i nadal będziemy mówili, polskim przyjaciołom, że należy trzymać się twardego stanowiska i absolutnie nie wolno popadać w rezygnację". I takie właśnie opinie przede wszystkim do strony polskiej dochodziły.
Wśród oskarżeń tzw. autorów stanu wojennego znajduje się niezmiennie twierdzenie, iż dążyliśmy do wprowadzenia tego stanu z całą determinacją i premedytacją. Że od początku ta decyzja była przesądzona itd. Jak mają się te twierdzenia do owego " roboczego zapisu" z 10 grudnia? Jeśli ktoś odwołuje się do niego, to nie powinien czynić tego selektywnie, a więc tendencyjnie. Po pierwsze, pomijając te fragmenty, które świadczą, iż byliśmy przeciwni wprowadzeniu do Polski obcych wojsk. I po drugie, że w sprawie decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego - mimo różnych nacisków - do ostatniej chwili były opory, nadzieje na inne rozwiązanie.
Pierwszym sprawozdawcą-referentem na owym posiedzeniu jest wicepremier Bajbakow, który właśnie wrócił z Polski, gdzie odbył w nocy z 8 na 9 grudnia rozmowę ze mną. Uczestniczyli w niej także inni przedstawiciele strony polskiej, jak również - co bardzo istotne - Naczelny Dowódca Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego marsz. Kulikow. Bajbakow jak wynika z "roboczego zapisu" przedstawił bardzo krytyczną ocenę sytuacji w Polsce, akcentując przy tym nasze postulaty, dotyczące pomocy gospodarczej. Natomiast - jak już wspomniałem - nie ma w jego sprawozdaniu ani słowa o jakiejkolwiek pomocy wojskowej. W tym kontekście znamienna jest wypowiedź Członka Biura Politycznego, Ministra Obrony ZSRR marsz. Ustinowa: "Kulikow powtórzył to, co zostało powiedziane przez nas i Leonida Ilicza, iż Polski w nieszczęściu nie zostawimy. I on doskonale wie, że sami Polacy prosili, aby nie wprowadzać wojsk" (nota bene w czasie tej nocnej rozmowy marsz. Kulikow oceniając skrajnie ostro rozwój sytuacji, użył słów, które zabrzmiały złowieszczo "ręka nam nie zadrży".
Bajbakow był ostatnim z obecnych na tym posiedzeniu - który przed 10 grudnia rozmawiał ze mną. Przedostatni był Breżniew w rozmowie telefonicznej 7 grudnia. Przewodniczył on posiedzeniu i też nie wspominał o jakimkolwiek oczekiwaniu strony polskiej na "pomoc wojskową". Z nikim z pozostałych uczestników posiedzenia w owych dniach nie rozmawiałem. Nikt zresztą, mówiąc różne, nieraz bardzo dziwne rzeczy, nie twierdzi, że rozmawiał ze mną.
Decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego zapadła ok. 14,00 12 grudnia, a więc już po telefonicznej rozmowie z Susłowem, o której będzie mowa dalej. Każdy pozbawiony uprzedzeń i jednocześnie logicznie myślący człowiek potrafi odczytać to właściwie. Dlatego też wszystko co przed tą godziną i datą to rozpoznawanie sytuacji, wątpliwości, przybliżenia, różne "przymiarki".Wśród nich przemożne były pytania: Jak długo jeszcze można czekać? Czy i kiedy wydarzenia mogą się wymknąć całkowicie z pod kontroli (np. 17 grudnia)? Czy - w sposób żywiołowy lub sprowokowany - może dojść do sytuacji, przypominającej Budapeszt, Węgry 1956 roku? Czy wówczas nie wkroczą ? A jeśli my zaczniemy, czy nie wkroczą pod jakimś pretekstem np. zabezpieczenia strategicznej infrastruktury, ochrony obywateli radzieckich oraz ich rodzin, wsparcia "prawdziwych polskich komunistów" itp. To wszystko potęgowało dramatyzm owego momentu. Wymagało z naszej strony wielkiej czujności, a przede wszystkim dostrzegania niepokojących faktów, wyjaśniania ich istoty i tendencji. Do tego dochodziło tajemnicze milczenie Amerykanów, którzy od Kuklińskiego - i nie tylko - musieli wiedzieć o zaawansowanych przygotowaniach do stanu wojennego. Nie ostrzegają - to z jednej strony dla nas "wolna ręka", a z drugiej chyba świadomość, że jeśli nie stan wojenny, to może być skrajnie gorzej.
Niektórzy historycy, a zwłaszcza politycy i publicyści, tak niegdyś nieufni wobec wszelkich radzieckich źródeł, materiałów, publikacji obecnie często dają im przewagę nad wszelkimi innymi. Dotyczy to jednak głównie przypadków, kiedy ma to świadczyć przeciwko PRL, czy tzw. autorom stanu wojennego. Bo jakże tłumaczyć, iż zupełnie bez echa minęły ważkie oświadczenia Michaiła Gorbaczowa. Zaproszony przez Komisję Odpowiedzialności Konstytucyjnej w charakterze świadka nie mógł przybyć osobiście, natomiast przysłał oficjalny list-oświadczenie z 31 sierpnia 1995 roku. Pisze w nim m.in. "Mnie jako członkowi Biura Politycznego i sekretarzowi KC KPZR był oczywisty fakt, iż gen. W. Jaruzelski będąc I sekretarzem KC PZPR podejmował wszystkie, leżące w jego możliwościach, środki w celu wyprowadzenia Polski z kryzysu społeczno-politycznego drogą pokojową i dążył do wyłączenia użycia jakiejkolwiek możliwości wykorzystania wojsk państw - członków Układu Warszawskiego do ingerencji w wewnętrzne sprawy kraju. (podkreślenie moje - WJ). Dla każdego człowieka bez uprzedzeń rzeczą oczywistą jest to, iż wprowadzenie stanu wojennego w Polsce było uwarunkowane nie tylko narastającym wewnętrznym społeczno-politycznym kryzysem, lecz również ściśle związanym z tym wzrostem napięć w stosunkach polsko-radzieckich. W tych warunkach gen. Jaruzelski był zmuszony wziąć na siebie podjęcie, ze wszech miar, trudnej decyzji, która według mojej oceny, była w tym czasie wyborem, można powiedzieć, mniejszego zła... Kierownictwo radzieckie gorączkowo szukało wyjścia pomiędzy dwoma, jednakowo nie do przyjęcia dla niego, rozwiązaniami: pogodzić się z chaosem panującym w Polsce, niosącym za sobą rozpad całego obozu socjalistycznego (podkreślenie moje - WJ), lub zareagować na wydarzenia w Polsce siłą zbrojną. Jednakowoż funkcjonował, powtarzam pogląd, iż oba rozwiązania są nie do przyjęcia. Tym nie mniej, nasze wojska, kolumny czołgów wzdłuż granic z Polską (podkreślenie moje - WJ) jak również dostatecznie silna Północna Grupa Radzieckich Wojsk w samej Polsce - wszystko to , przy jakichś ekstremalnych okolicznościach mogło być uruchomione". Okazuje się, iż członek Biura Politycznego, co więcej członek tzw. Komisji Susłowa, śledzącej i reagującej na bieżąco na sytuację w Polsce wiedział o kolumnach czołgów wzdłuż naszych granic, a Naczelny Dowódca Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego marsz. Kulikow - co stwierdził w czasie konferencji w Jachrance - nic o tym nie słyszał.
Z kolei w książce pt. : "Życie i reformy" (Wyd."Nowosti" Moskwa 1995 rok - Rozdział 32) - Gorbaczow jeszcze bardziej wyraziście ocenia ewentualność interwencji stwierdzając, iż wojska radzieckie stacjonujące w Polsce oraz wokół jej granic "mogłyby wkroczyć do akcji, gdyby tylko doszło do eskalacji". A przecież eskalacja trwała, pozostawał tylko problem przekroczenia pewnych jej granic.
Podobnie napisał Gorbaczow w liście do Marszałka Sejmu RP Macieja Płażyńskiego (opublikowała "Gazeta Wyborcza" 5 grudnia 1997 roku). A wszystko to - nie pokątnie, nie prywatnie, ale oficjalnie - oświadcza człowiek o wielkich historycznych zasługach, szanowany w świecie, laureat pokojowej nagrody Nobla. Co więcej - człowiek, który przełamał 50-letnie radzieckie "tabu", ogłaszając publicznie, iż zbrodni katyńskiej dokonało NKWD. Przekazał też na moje ręce wykazy zamordowanych oficerów oraz inne materiały. Głos tego człowieka - doskonale znającego realia tamtego czasu, któremu Polska, Europa i świat w znaczącej mierze zawdzięczają doniosłe przemiany - nie spotkał się z zainteresowaniem. Tym bardziej są albo zapomniane, albo zlekceważone wypowiedzi i świadectwa takich ludzi jak: Eduard Szewardnadze, ówczesny zastępca (kandydat) członka Biura Politycznego KC KPZR (książka pt.: "Przyszłość należy do wolności" Wyd. "Sorbog" - 1992 rok); Witalij Swietłow, kierownik sektora do spraw Polski w KC KPZR, tłumacz rozmów Generalnych Sekretarzy od Breżniewa do Gorbaczowa (książka pt.: Tajemna współpraca" - Wyd. Interster - Warszawa 1993 rok); Władimir Woronkow, wieloletni pracownik sektora do spraw Polski w KC KPZR (artykuł pt.: "Moskiewska gra o Polskę" - w miesięczniku "Woprosy Istorii", przedrukowany w numerze kwietniowym 1996 roku miesięcznika "Dziś".); generał Wiktor Dubynin, dowódca dywizji pancernej, a następnie Szef Sztabu Armii Rosyjskiej (wywiady: "Gazeta Wyborcza" 14-15 marca 1992 roku oraz "Nowoje Wremia" - nr 26 z 1993 roku); gen. Władysław Aczałow, dowódca dywizji powietrzno-desantowej, a następnie Wiceminister Obrony Rosji (wywiad w gazecie "Siewodnia" 7 lutego 1995 r. oraz "Trybuna" 27 marca 1998 rok). Relacje tego ostatniego są zarówno bardzo konkretne, jak i wręcz szokujące. Otóż mówi on, iż będąc generałem - dowódcą elitarnej dywizji powietrzno-desantowej w Kownie, przybył jesienią 1981 roku do Warszawy. Przebrany w mundur majora łączności, wraz z innymi w podobny sposób "zdegradowanymi" osobami, rozpoznawał obiekty, a szczególnie wejścia do nich, które w razie interwencji miał - jak powiada - "wziąć pod kontrolę". Interesujące, iż wśród nich były budynki KC PZPR oraz Sejmu PRL. Na zakończenie mówi: "To, że w 1981 roku zagrożenie interwencją było realne, ja jako jeden z wykonawców tego planu - mówię o tym odpowiedzialnie. Takie plany były opracowywane, takie plany miały być zrealizowane". Przy okazji warto dodać, iż właśnie ta dywizja w 1968 roku, a więc trzynaście lat wcześniej, lądowała w pierwszym rzucie w Pradze. Jej batalion rozpoznawczy "wziął pod kontrolę" m.in. budynek KC Komunistycznej Partii Czechosłowacji oraz "zatrzymał" Aleksandra Dubczeka.
Najważniejsze były wówczas - nie tylko przez władze, ale i przez "Solidarność" dostrzegane gołym okiem - fakty. Dzisiaj łatwo i chętnie się o nich zapomina. Jeśli mówią one inaczej niż jakieś po latach wyciągnięte dziwne zapisy, to "tym gorzej dla faktów". Sytuacja w naszym kraju rozwijała się burzliwie i niebezpiecznie. Ocena przyczyn, skutki i odpowiedzialność - to wielki i odrębny temat. W realiach podzielonego antagonistycznie świata, w warunkach narastających wówczas napięć Wschód-Zachód, Polska stawała się swoistym poligonem politycznej konfrontacji. Geostrategiczne położenie naszego kraju czyniło tę sytuację szczególnie niebezpieczną. Dał temu publiczny wyraz Leonid Breżniew 1 marca 1982 roku. Nawiązując do niedawnych wydarzeń w Polsce oficjalnie oświadczył on: "Gdyby komuniści ustąpili drogi kontrrewolucji, gdyby drgnęli pod wściekłymi atakami wrogów socjalizmu, losy Polski, stabilność w Europie, a również na całym świecie byłyby zagrożone." To zostało powiedziane "na gorąco", na początku stanu wojennego. Wymowa była jednoznaczna. Jak do tego publicznego oświadczenia mają się dzisiejsze "rewelacje". Fakty można by mnożyć w nieskończoność. Przedstawię więc tylko niektóre z obszaru wojskowego. Chociażby takie - że dowódca Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego niezwykle często i przez dłuższy czas przebywał wówczas w Polsce; że odbywał wiele spotkań i rozmów - wszystkie w krytyczno-ostrzegawczej tonacji; że zostały stworzone i działały aż do końca 1981 roku dwa specjalne sztaby operacyjne (Legnica - dowódca gen. Tiereszczenko; Rembertów - dowódca gen. Miereżko); że rozbudowywane były na terenie Polski dodatkowe systemy łączności troposferycznej i radioliniowej; że trwała "krzątanina" w granicznych rejonach przeładunkowych; że funkcjonował swego rodzaju most powietrzny, którym przerzucane były do garnizonów Północnej Grupy Wojsk dodatkowe, mobilne siły, w tym specjalnego przeznaczenia. Miała miejsce rónież działalność "podskórna", różne potajemne działania prowadzone przez stronę radziecką i częściowo NRD-owską, w określonych kręgach, nie pomijając Wojska. Było ponadto mnóstwo innych faktów. O wielu z nich mówili świadkowie, zeznający przed Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej - co jest zaprotokołowane i dostępne. Istnieją również interesujące, wielce znamienne dokumenty. Niestety ani politycy, ani dziennikarze oraz w większości historycy do materiałów tych nie sięgają.
Przełom listopada-grudnia 1981 roku przyniósł kolejne niepokojące zjawiska. Ograniczę się do dwóch, mniej znanych.
W trzeciej dekadzie listopada nastąpiło załamanie dostaw ropy i benzyny. Jak referował na posiedzeniu Rady Ministrów w dniu 7 grudnia (ostatnie przed wprowadzeniem stanu wojennego), Minister Handlu Zagranicznego Tadeusz Nestorowicz (w archiwum jest stenogram) wszelkie interwencje u władz radzieckich w tej sprawie były bezskuteczne. To było ostrzeżenie i jednocześnie przedsmak tego co oczekiwałoby Polskę, gdyby od początku 1982 roku nastąpiło zapowiedziane, gwałtowne obniżenie dostaw podstawowych surowców i materiałów.
Na przełomie listopada-grudnia nastąpiły znamienne zakłócenia na kolejowych stacjach granicznych z ZSRR. Setki pociągów , tysiące wagonów całymi dniami oczekiwało na przejazd. Interwencje ze strony polskiej nie dawały rezultatów (dowody w postaci codziennych meldunków dyżurnej służby operacyjnej rządu tzw. DYSOR, były do dyspozycji Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej.)*
* - zał. nr 4
Dziś, z perspektywy czasu bywa zadawane pytanie - czy to wszystko nie był po prostu blef, wywieranie presji, w tym ekonomicznej, ażeby bez bezpośredniego własnego udziału wymusić na władzach polskich nadzwyczajne działania. Jeśli jednak rzeczywiście był to blef - to był on genialny. Bowiem nie tylko polskie władze, ale wszystkie wywiady i politycy świata uważali, iż Związek Radziecki z procesem podważania pryncypiów ustrojowych oraz postępującym chaosem się nie pogodzi. Potwierdzają to jakże dobitnie, ujawnione na użytek naukowo-historycznej konferencji w Jachrance, archiwalne dokumenty z USA (oceny, sprawozdania, raporty: CIA, wywiadu wojskowego, Departamentu Stanu, Ambasady USA w Warszawie). Są to bardzo obszerne materiały. Przytoczę więc jedynie część tych, które dotyczą przełomowej fazy wydarzeń w Polsce.
Ocena wywiadowcza Agencji Wywiadu Departamentu Obrony USA z 4 listopada 1981 roku: "Jaruzelski był znany jako zwolennik dialogu z 'Solidarnością', ale ze względu na jego umiarkowanie, popadł w niełaskę pewnych frakcji w Siłach Zbrojnych. Jego twardsza pozycja mogła być spowodowana: wzmożonym naciskiem politycznym i ekonomicznym Sowietów; wynikami Zjazdu 'Solidarności'; falą dzikich strajków po zakończeniu Zjazdu 'Solidarności'; grożącymi strajkami regionów; nacjonalistycznym pragnieniem uratowania Polski od radzieckiej interwencji; presją polskiej hierarchii wojskowej na większą skuteczność w postępowaniu z 'Solidarnością'... Apel Sejmu do pracujących o zaniechanie strajków został wzmocniony przez zapowiedzi Jaruzelskiego, że sięgnie po ostrzejsze środki, jeśli apel też nie poskutkuje... Jeśli Krajowa Komisja Koordynacyjna 'Solidarności' nie zdoła opanować działaczy lokalnych - niektórzy z nich strajkują o byle co - a niedobór żywności i paliwa będzie trwać nadal, Polskę czekają tej zimy silne niepokoje społeczne, które prawdopodobnie spowodują wprowadzenie w tej, czy innej postaci stanu wojennego".
Bardzo znamienny jest Raport o sytuacji w Polsce z 12 czerwca 1982 roku. Ogólna konkluzja, że sytuacja w Polsce stabilizuje się, następuje poprawa sytuacji gospodarczej. Natomiast we wstępie do tego dokumentu zawarta jest ocena jak doszło do stanu wojennego:
" - partia straciła znaczną część wpływów i nie była w stanie panować nad sytuacją;
- kraj pogrążał się w gospodarczym chaosie;
- w 'Solidarności' nastąpiło znaczne osłabienie sił umiarkowanych oraz znaczne wzmocnienie radykałów. Coraz bardziej powszechne w 'Solidarności' były żądania obalenia systemu, w tym wolnych wyborów. W dłuższej perspektywie oznaczałoby to podważenie systemu komunistycznego w całym Układzie Warszawskim.
Główne zainteresowanie Moskwy sprowadzało się do utrzymania PRL, jako członka Układu Warszawskiego oraz dominującej pozycji partii wewnątrz Polski, przy jednoczesnym zminimalizowaniu bezpośredniego, otwartego zaangażowania ZSRR. Jednakże w wyniku prowadzonych analiz Związek Radziecki podjąłby każdą dzecyzję, jaką uznałby za konieczną, włącznie z użyciem sił wojskowych, ażeby zapewnić utrzymanie przez polski rząd kontroli nad sytuacją".
Podobne były publikowane opinie mężów stanu tej miary, jak prezydent Francji Francois Mitterand, kanclerz RFN Helmut Schmidt, premierzy: Austrii - Kreisky, Grecji - Papandreu, Kanady - Trudeau, sekretarz stanu USA Aleksander Haig i wielu innych. Warto zacytować również Jana Nowaka Jeziorańskiego, który w londyńskim "Dzienniku Polskim" i "Dzienniku Żołnierza" 12 grudnia 1992 roku pisze: "Zgodnie z prawami każdej rewolucji - wzbierająca fala parła do przodu, aż do zwycięstwa. W rok później, w końcu 1981 roku, mogła ją powstrzymać już tylko sowiecka inwazja, albo użycie sił własnych. Dopiero w jesieni 1981 roku, to drugie rozwiązanie stało się istotnie mniejszym nieszczęściem".
Jednakże jeśli nawet to był blef, to tylko do pewnej granicy. Wielokrotnie oświadczałem, że wkroczenie do Polski to był dla ZSRR "czarny scenariusz". Oni niewątpliwie tego nie chcieli, ale w określonej sytuacji by mogli, a nawet musieli. Bowiem jeszcze czarniejszy byłby taki rozwój wydarzeń, który doprowadziłby do wybuchu, do konfrontacji i destabilizacji, naruszającej równowagę sił i podstawowe strategiczne interesy bloku. (Nota bene nie przypadkowo Ustinow 10 grudnia powiedział: "Jeżeli chodzi o nasze garnizony w Polsce to my je wzmacniamy"). Można do tego dodać, iż garnizony te już od dłuższego czasu aż "puchły" od dodatkowych posiłków.
Taka skrajnie napięta sytuacja w ostatnich kilku tygodniach 1981 roku stanęła u progu.
I po drugie - gdyby w Polsce miało dojść do takich przeobrażeń, które oznaczałyby zasadniczą zmianę systemu, nieuchronnie zagrażającą jego blokowej spoistości i tożsamości. Byłoby to już destrukcyjne dla Układu Warszawskiego, dla interesów Związku Radzieckiego, dla ustroju. W tamtym czasie było to nie do pomyślenia. Przecież sam Zbigniew Brzeziński jeszcze w 1987 roku, a więc już w okresie zaawansowanej pierestrojki, pisał w książce pt.: "Plan gry": "Panowanie nad Polską jest dla Sowietów kluczem do kontrolowania Europy Wschodniej... Geostrategiczne położenie Polski wykracza poza fakt, że leży ona na drodze do Niemiec. Moskwie potrzebna jest panowanie nad Polską również dlatego, że ułatwia kontrolę nad Czechosłowacją i Węgrami, oraz izoluje od zachodnich wpływów nierosyjskie narody Związku Radzieckiego. Bardziej autonomiczna Polska poderwałaby kontrolę nad Litwą i Ukrainą... 37 milionowa Polska jest największym krajem Europy Wschodniej pod panowaniem sowieckim, a jej Siły Zbrojne stanowią największą niesowiecką armię Układu Warszawskiego. Ta pozycja kosztuje Moskwę dużo, ale jeszcze kosztowniejsze byłoby jej poniechanie".
Tę świadomość miały polskie władze. Jednocześnie wiedziały, iż nie tylko bezpośrednia interwencja, ale też jakiekolwiek pośrednie zaangażowanie obcych wojsk, oznaczałoby nie po prostu stan wyjątkowy, noszący nazwę stanu wojennego, a faktycznie konflikt wojenny, ze wszystkimi tego międzynarodowymi konsekwencjami. Przecież jest oczywiste, iż musiałoby dojść do oporu na skalę znanego patriotyzmu i temperamentu Polaków. Że doszłoby - jeśli nie do przeciwstawienia się siłom obcym całego Wojska, to co najmniej do podziału w nim - do wręcz niewyobrażalnej, krwawej walki wewnętrznej. Że wreszcie każdy kto spowodowałby, czy godziłby się na taką "pomoc" zapłaciłby za to nie tylko hańbą, ale i głową - i to już w ciągu "pierwszych pięciu minut". Jeśli nic innego, to niech chociaż ta brutalna logika przemówi.
Co więc należało robić w ówczesnym wirze wydarzeń. Widać było wyraźnie, że kierownictwo radzieckie, zwłaszcza "establishment" wojskowy, że również inne państwa bloku, zwłaszcza NRD oraz Czechosłowacja, stwarzają fakty, które w określonej sytuacji mogą przerodzić się w interwencję. Jednocześnie wiedzieli oni, iż dla strony polskiej sprawą fundamentalną jest rozwiązanie naszych wewnętrznych konfliktów we własnym zakresie, własnymi siłami. Podkreślaliśmy to wręcz obsesyjnie, publicznie i we wszystkich w tym najwyższych decyzyjnych - państwowych , partyjnych i wojskowych - gremiach. Posiedzenie Biura Politycznego KC KPZR 10 grudnia ewidentnie potwierdza, iż nie wierzono nam (oceniano podejrzliwie nasze intencje i zamiary). Z kolei my nie wierzyliśmy im. Reszta to jak postępować, ażeby osiągnąć założone cele. W naszym wypadku to możliwość suwerennego podjęcia decyzji i własnej jej realizacji. Cel ten osiągnęliśmy. Gdybym powiedział to dopiero obecnie - już po przekazaniu tzw. Archiwum Susłowa, czy po "rewelacjach" Bukowskiego - można byłoby mówić o spóźnionej obronie, usprawiedliwianiu się ex post itp. Otóż nie. Przypominam od dawna, iż w przywoływanym wciąż, głównie jednym tylko dokumencie z tzw. Archiwum Susłowa (roboczy zapis z posiedzenia Biura Politycznego KC KPZR z 10 grudnia 1981 roku), cytaty dobierane są selektywnie, z określoną tendencją. Natomiast z reguły pomija się i przemilcza takie stwierdzenia jak - Rusakowa: "Jaruzelski nas zwodzi (w rosyjskim oryginale - "wodit nas za nos"). Lub też co mówi Susłow: "Jaruzelski wykazuje pewną chytrość. Za pomocą próśb kierowanych do Związku Radzieckiego, chce stworzyć dla siebie alibi. Tych próśb, rzecz jasna, my fizycznie nie jesteśmy w stanie spełnić, to też Jaruzelski później powie, że przecież zwracałem się do Związku Radzieckiego, prosiłem o pomoc, ale tej pomocy nie dostałem. Równocześnie Polacy oświadczają wyraźnie, że są przeciwni wprowadzeniu wojsk. Jeżeli wojska wkroczą, będzie to oznaczać katastrofę". To zresztą koresponduje z zacytowanym już wcześniej stwierdzeniem Ustinowa: "...sami Polacy prosili, aby nie wprowadzać wojsk".
I dalej zacytuję przykładowo relacje opublikowane 12 grudnia 1992 roku - a więc już sześć lat temu - na łamach "Gazety Wyborczej":
JARUZELSKI:" Ciążył nam czynnik zewnętrzny, ale nigdy nie wysuwam go na pierwszy plan. Rachunek sumienia trzeba zawsze zaczynać od siebie. Dziś osądzani są ci, którzy oddali władzę. A przecież zarówno ówczesna władza, jak i ówczesna opozycja powinny posypać głowę popiołem. W zaostrzającej się sytuacji międzynarodowej nasza polska bijatyka była igraniem z ogniem. Rozmowy z przedstawicielami Kremla były dla nich częstokroć badaniem skuteczności ich nacisku; dla nas - ich skłonności do interwencji. Było to wzajemne sondowanie, w jakimś sensie obustronna gra. Mieliśmy wciąż wrażenie, że jakieś karty mają ukryte".
Jaruzelski spotkał się 12 grudnia o godz. 9,00 z generałami: Czesławem Kiszczakiem, Florianem Siwickim i Michałem Janiszewskim.
JARUZELSKI : "w moim gabinecie oceniliśmy sytuację. Doszła do krawędzi. Wiedzieliśmy, że jeśli obrady w Gdańsku nie przyniosą cienia nadziei, pozostanie tylko wybór mniejszego zła. Siwicki, który był wciąż pod przygniatającym wrażeniem rozmów 4 grudnia w Moskwie, zapytał: 'A jaka jest gwarancja, że jeśli nawet my rozpoczniemy akcję, to nie wejdą?'. W obecności generałów próbowałem połączyć się z Breżniewem. Poproszono Michaiła Susłowa. Był mało komunikatywny, chyba już ciężko chory, zreszrtą za miesiąc zmarł. Zapytałem, czy jeśli wprowadzimy stan wojenny, to będzie nasza wewnętrzna sprawa. Odpowiedział: 'Tak'. 'A jeśli sytuacja się skomplikuje?' - spytałem (pamiętałem nigdy nie odwołane słowa Breżniewa: ' Jeśli budiet usłożniatsja, wajdiom', jak i wciąż powtarzane: 'my Polszi nie ostawim w biedie'). Istotą odpowiedzi Susłowa było: Przecież zawsze mówiliście, że własnymi siłami zawsze dacie sobie radę". To było wiele, ale przecież nie wszystko. W Bratysławie, w sierpniu 68 były nawet "uściski" Breżniewa z Dubczekiem, a wiemy, jak za dwa tygodnie to się skończyło. Musieliśmy więc przede wszystkim obserwować niepokojące fakty i sygnały od których było aż gęsto.
W nawiązaniu do powyższego należy przytoczyć fragment książki gen. Witalija Pawłowa pt.: "Byłem rezydentem KGB w Polsce". Pisząc o mojej telefonicznej rozmowie z Susłowem stwierdza on, iż Susłow: "potwierdził wówczas, że Związek Radziecki nie będzie bezpośrednio mieszał się do polskich spraw i w żadnym wypadku nie skieruje do Polski swoich wojsk, czym - wydaje się - uspokoił Jaruzelskiego". "Uspokoił", a więc przyznaje, że były powody do niepokoju.
Mówienie po latach, iż nie tylko interwencja nie groziła, ale nawet strona polska o "bratnią pomoc" prosiła i na nią oczekiwała, to już nie tylko kłamstwo - to również szyderstwo ze zdrowego rozsądku, robienie "głupców" nie tylko z Polaków, ale i z polityków i wojskowych innych krajów, którzy zgodnie z brutalną logiką podzielonego wówczas świata mieli uzasadnione przekonanie, iż interwencja jest realna, a w określonej sytuacji nawet nieuchronna.
Żaden odpowiedzialny polityk nie może oceniać sytuacji statycznie - "nigdy nie powie nigdy". Zagrożenie to nie meteor. Dziś jest tak, a jutro może być inaczej. Zmiany w sytuacji wewnętrznej i międzynarodowej mogą w każdej chwili przynieść różne rozwiązania. Decyzja podjęta w dniu X, może być zrewidowana w dniu Y. Znane jest przecież dobrze falowanie, zmienność ocen, a co za tym idzie i decyzji podejmowanych wobec Węgier, Czechosłowacji, Afganistanu. Warto też pamiętać, jak rodziły się decyzje o różnych działaniach interwencyjnych, podejmowanych przez państwa zachodnie. W tym miejscu można przytoczyć słowa Jerzego Kropiwnickiego - jednego z czołowych działaczy - wypowiedziane na Konferencji programowej "Solidarności", która odbyła się w Łodzi w dniach 4-5 lipca 1981 roku: "Kwestia wkroczą, czy nie wkroczą to jest problem, który możemy sprawdzić tylko empirycznie. I jest to kwestia oceny ryzyka - bo póki nie wkroczą, będziemy mogli zawsze mówić, że nie wkroczą. A jak już wkroczą, to będzie za późno, żeby cokolwiek mówić".
świadomość historycznych doświadczeń m.in. potęgowało skierowane do mnie (znajduje się w tzw. Archiwum Susłowa) pisemne posłanie Breżniewa, zatwierdzone na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR 21 listopada 1981 r., a więc zaledwie na trzy tygodnie przed wprowadzeniem stanu wojennego. Pisze on: "Nie ma dnia, aby liderzy'Solidarności', kontrrewolucjoniści, nie wygłaszali różnych otwarcie podżegających przemówień, skierowanych przeciwko PZPR i socjalizmowi, wzbudzających namiętności nacjonalistyczne. Bezpośrednim skutkiem tej wrogiej działalności jest niebezpieczny wzrost antysowietyzmu w Polsce... Jak daleko można iść drogą porozumień bez groźby utraty kontroli nad sytuacją? Przecież przeciwnicy klasowi z pewnością spróbują nadać 'Frontowi Porozumienia Narodowego', taką treść polityczną, która umacniałaby ich ideę, jako minimum podział władzy pomiędzy PZPR, 'Solidarnością' i Kościołem z idącym w ślad za tym demontażem socjalizmu... Nie jesteśmy przeciwni porozumieniom, ale nie powinny one zawierać ustępstw względem przeciwników socjalizmu... Teraz jest absolutnie jasne, że bez zdecydowanej walki z przeciwnikiem klasowym niemożliwe jest uratowanie socjalizmu w Polsce. Jasne jest, iż wszelkie działania przeciwko niezachwianym komunistom byłyby dla PZPR samobójcze. Tak samo jasne, że dopóki nie pozbędziecie się rewizjonistów, również w kierownictwie partyjnym, będą oni ciężkim balastem u waszych nóg".
Takie właśnie "rady" i ostrzeżenia - przy tym jeszcze wzmacniane w bezpośrednich rozmowach przez partyjnych, państwowych i wojskowych przedstawicieli ZSRR oraz innych państw bloku - dominowały. Jakże różnią się one od tych głosów na posiedzeniu Biura Politycznego 10 grudnia. Tam - o czym dowiadujemy się po kilkunastu latach - pada nawet brzmiący jak kiepski żart, odosobniony co prawda, głos Andropowa: "Nie wiem jak będą wyglądały sprawy z Polską, ale jeżeli nawet Polska znajdzie się pod władzą 'Solidarności', to będzie jedna strona sprawy". Do nas nigdy nie dotarł nawet cień, nawet okruch tego rodzaju "rewelacji". Nas oficjalnie ostrzega się nawet przed podzieleniem się władzą, już nie mówiąc o innych mocnych słowach. Wszystkie oświadczenia, publikacje, wypowiedzi ze strony ówczesnych sojuszników - aż kipiały od najcięższych oskarżeń pod adresem "Solidarności" i jednocześnie krytyki wobec władz polskich za ich miękkość i ustępliwość. I właśnie tego typu tonacja wyłącznie do nas docierała.
Przytoczone wyżej posłanie Breżniewa określa wyraźnie "barierę". Stanowi także jednoznaczną przestrogę. Kto w tamtych czasach - w poczuciu odpowiedzialności za kraj - mógł ją zlekceważyć? Byłoby karygodną, wręcz zbrodniczą naiwnością i beztroską nie branie pod uwagę zarówno historycznych doświadczeń, jak też całej gęstwiny okoliczności i faktów. W imię nadrzędnych racji, w imię bezpieczeństwa Polski nie wolno było - w nieskończoność przeciągać struny. Wręcz przeciwnie - elastyczność, formalne gesty i sojusznicze deklaracje wobec "starszego brata" - używałem ich celowo również osobiście - stawały się atutem w grze o czas, w własne, choć bolesne rozwiązanie. Tym bardziej, iż temperatura społeczno-politycznych napięć wciąż rosła. Nad dynamiką wydarzeń praktycznie już nikt nie panował. Zbliżał się niezwykle groźny próg - zapowiedziane na 17 grudnia wieczorem w Warszawie oraz kilku innych dużych miastach, wielkie demonstracje protestu. W ówczesnej, pulsującej ostrymi antagonizmami, Polsce mogłoby to przerodzić się, doprowadzić do wybuchu, do konfrontacji.
Tu dochodzę do miejsca, w którym można i trzeba zderzyć i skonfrontować szereg przedstawionych wcześniej wątków. Przede wszystkim zaś wykazać, jak dramatyzm ostatnich miesięcy, tygodni i dni przed wprowadzeniem stanu wojennego interpretowany jest nierzadko - a ostatnio ze szczególnym nasileniem - koniunkturalnie, płytko, bałamutnie. W okresie tym - z jednej strony zaostrzał się wielowymiarowo kryzys i konflikt wewnętrzny. (prof. Andrzej Paczkowski - we wspomnianej już książce powiedział obrazowo: "Spirala delegitymizacji władzy rozkręcała się".) Z drugiej zaś strony mnożyła się niepokojąco ilość faktów i symptomów zewnętrznego zagrożenia. O tych najbardziej wyraźnych, namacalnych - zwłaszcza w sferze wojskowej - była już mowa. Podobnie o perspektywie ekonomicznego "nokautu", która zarysowała się z całą grozą. Natomiast trzeba przypomnieć jak ostro zarysował się problem - nazwijmy ogólnie - antysowietyzm. Takie nastroje oczywiście były i nasilały się. Miały również miejsce różne ekscesy. Reakcje strony radzieckiej były niezwykle nerwowe, nieraz nadproporcjonalne w stosunku do rzeczywistego wymiaru zjawiska. W pewnym stopniu należało to rozumieć, gdy było emocjonalnym odruchem na słowa i fakty raniące wojenną pamięć (np. marsz. Kulikow, jako Szef Sztabu brygady pancernej uczestniczył w walkach o Gdańsk), czy też deformujące wiedzę o rzeczywistych relacjach gospodarczych (w latach 1980-1981 otrzymaliśmy znaczną radziecką i częściowo NRD-owską pomoc). Z drugiej jednak strony reakcje te stały się narzędziem presji na władze polskie "tolerujące" ten stan rzeczy. Były więc wielokrotnie w najróżniejszych formach wyrażanym, poważnym ostrzeżeniem. W owym klimacie każda - obojętnie z jakiej strony pochodząca - prowokacja, mogła przynieść nieobliczalne następstwa.
Wcześniejsze obszerne wywody były konieczne, ażeby przedstawić szersze tło, najróżnorodniejsze uwarunkowania i okoliczności, ten "diabelski splot" w kontekście, którego dopiero można mówić poważnie o finalnym etapie, o kluczowym problemie rozwiązania własnymi siłami. Mówiąc obrazowo - siedzieliśmy na wulkanie. Do porozumienia nie doszło. Dlaczego? Każda strona ma inne zdanie. Trudno w niniejszym tekście temat ten rozwinąć. Faktem jest, iż w pierwszej dekadzie grudnia kryzys wszedł w kulminacyjną fazę. Pozostało albo czekać - na to co dalej? Albo wprowadzić stan wojenny.* Czekając dalej byłyby żywiołowo i lawinowo toczące się wydarzenia aż do jakiejś formy zamieszek o nieobliczalnych konsekwencjach, do bratobójczego konfliktu, do ostatecznej katastrofy gospodarczej, wreszcie do interwencji. O tym, że nie są to słowa "na wyrost", że nie jest do demonizowanie sytuacji przez władzę, niech świadczy charakterystyczny fragment komunikatu ze znającej niewątpliwie bardzo dobrze nastroje społeczne, 181 Konferencji Episkopatu Polski z 25-26 listopada 1981 roku: "Kraj znajduje się w obliczu wielkich niebezpieczeństw. Przemieszczają się nad nim ciemne chmury, grożące bratobójczą walką". (podkreślenie moje - W.J.). Kościół - jak wiadomo - dawał "Solidarności" duchowe - i nie tylko - wsparcie. Chronił ją, bronił, ułatwiał przetrwanie. Potrafił jednak również obiektywnie, krytycznie odnieść się do pewnych zachodzących w niej procesów i zjawisk. Znalazło to m.in. wyraz na posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu w dniu 18 stycznia 1982 r, której współprzewodniczyli Kazimierz Barcikowski i kardynał Franciszek Macharski. Jak wynika z protokołu - (Wyd. ANEKS: "Tajne dokumenty Państwo-Kościół 1980-1989") - strona kościelna wówczas stwierdziła: "Nie negujemy, że po stronie działaczy 'Solidarności' nie było
* - zał. nr 5
wyrobienia politycznego, siły ekstremalne opanowały ją". Dalej powołując się na Lecha Wałęsę oświadczono: "przyznaje on, że Związek popełnił wiele błędów, że w końcowej fazie nie był już w stanie opanować całości". Trudno się dziwić, iż władza mogła to widzieć jeszcze ostrzej.
Stan wojenny został wprowadzony. Prof. Jerzy Holzer w podręczniku pt.: "Polska 1910-1981" pisze: "Władze komunistyczne podjęły kontrofensywę" - a więc logiczny wniosek, iż przed tym były one w defensywie. Przy tym kardynalnym warunkiem - jeszcze raz stanowczo stwierdzam - było zrealizowanie go własnymi siłami. Insynuacje o innym rozwiązaniu odrzucam z oburzeniem.* Wszelkie spekulacje, manipulacje, "preparaty" są pozbawione elementarnej logiki. Nie chcę, aby mnie, innym osobom uczestniczącym w procesie podejmowania decyzji oraz realizacji stanu wojennego wierzono "na słowo". Kto zechce obiektywnie, bez uprzedzeń skonfrontować, przeanalizować, ocenić - ale kompleksowo, łącznie zarówno dostępną obecnie dokumentację, jak i niezbite fakty - ten uzyska prawdziwą odpowiedź. Dlatego też jeszcze raz powtarzam i każdy trzeźwo myślący człowiek to przyzna: udział obcych wojsk w polskim dramacie uczynił by z niego krwawą tragedię o wymiarze już nie stanu wojennego, lecz w istocie wojny.
Niedawno bawił w Polsce Władimir Bukowski, traktowany przez liczne massmedia niemal jak "wieszcz". Oczywiście wówczas kiedy gromił "komunę" i demaskował" Jaruzelskiego. Ja natomiast chcę zacytować słowa z jego książki pt.: "Moskiewski proces", kiedy mówi on o przewidywanych skutkach interwencji radzieckiej: "Doskonale wyposażona i wyszkolona półmilionowa armia polska, w odróżnieniu od swych czeskich kolegów z przed dwunastu lat, napewno nie zachowałaby się neutralnie, (a tym bardziej nie podporządkowałaby się PZPR). Co zaś do reakcji ludności, wróżby były zupełnie zbyteczne. A więc chodziło o wojnę w środku Europy z trzydziestopięciomilionowym narodem, znanym ze swego uporu, o partyzantkę na całe dziesięciolecia, o setki tysięcy ofiar". Ten wątek entuzjaści Bukowskiego znamiennie przemilczeli. Nic dziwnego - przecież z niego wynika jasno, co mogłoby oznaczać wprowadzenie do Polski - obojętnie w jakie formule - niosących "bratnią pomoc" interwencyjnych wojsk. Kto więc na nią liczył, byłby poza wszystkim innym przede wszystkim skrajnym samobójczym głupcem.
New Roman ISO 8859_2"> Zacznijmy od elementarnej logiki. Zadajmy kluczowe pytanie - po co mianoby liczyć, czy zabiegać o ową "pomoc"?!
Ocena sytuacji w ostatnich miesiącach i tygodniach 1981 roku wskazywała, iż udręka zaopatrzeniowa, anarchizacja życia, gwałtowany
* - Zał. nr 6
wzrost przestępczości, powodują skrajne zmęczenie społeczeństwa i oczekiwanie na jakiś przełom. Można powiedzieć sytuacja dojrzewała psychologicznie. Ważnym symptomem było tylko częściowe powodzenie powszechnego strajku ostrzegawczego w dniu 28 października 1981 roku.
Z powyższego oczywiście nie wynika, iż sytuacja rozładowałaby się sama. Bowiem równolegle ze zmę#234;czeniem społeczeństwa następowała radykalizacja nurtów ekstremalnych. Karierę robiła nazwa "samoograniczająca się rewolucja". Jej filozofię niwelowała jednak "samonapędzająca się dynamika" Każda bowiem rewolucja ma spontaniczne podłoże i spontaniczne źródła siły. Każda ma tendencję do radykalizacji, do sięgania po więcej. "Solidarność" w sierpniu - wrześniu 1980 deklarowała się jedynie jako niezależny związek zawodowy, gotowy szanować zasady ustroju i konstytucji. Jesienią 1981 roku to było już de facto zwalczanie tej konstytucji oraz w różnej formie atakowanie, a nawet sięganie po władzę. Przy tym ów radykalizm "Solidarności" paradoksalnie sumował się, z popieranymi z zewnątrz, redutami skostnienia w szeroko pojętym obszarze władzy, tworząc "mieszankę" szczególnie niebezpieczną. Tym bardziej więc wzmagały się lęki społeczeństwa, gotowość znacznej jego części do pogodzenia się z każdym rozwiązaniem, które przezwycięży stan niepewności, oddali groźbę wybuchu i konfrontacji. Wszystko to zresztą znalazło potwierdzenie w ograniczonych akcjach strajkowych po wprowadzeniu stanu wojennego. Ocena więc była prawidłowa.
Niezwykle ważnym czynnikiem była kondycja Wojska, jego poczucie państwowej, patriotycznej odpowiedzialności. Wyraźne było, coraz powszechniejsze - o czym już wspomniałem wcześniej - oczekiwanie, niecierpliwość, wręcz domaganie się radykalnych rozwiązań. Potwierdzają to m.in. przytoczone wyżej dokumenty amerykańskie. Co miało jednak znaczenie decydujące? Jak wykazały badania opinii publicznej, zaufanie społeczeństwa do Wojska osiągnęło w listopadzie 1981 roku - rekordowe 93%. Ten obraz potwierdziło życie. Wojsko Polskie realizowało zadania stanu wojennego sprawnie i bez wahań. Nie znam przypadku odmowy wykonania rozkazu. Co więcej - istnieje regulaminowa zasada, iż jeśli podwładny ma wątpliwości, przełożony zobowiązany jest potwierdzić rozkaz na piśmie. Takich przypadków też nie znam. Jakże to się zasadniczo różni chociażby od sytuacji w maju 1926 roku. Jak z powyższego wynika, wprowadzenie stanu wojennego to nie była loteria, igranie z losem, liczenie i oczekiwanie na coś, czy na kogoś. Był to realistyczny rachunek konieczności i możliwości.
Wreszcie jeszcze jedna okoliczność. W ramach realizacji stanu wojennego użyte zostały znaczne masy wojsk i sprzętu, w tym ponad 1800 czołgów, ok. 4000 wozów bojowych piechoty i transporterów opancerzonych, wiele ciężkiej broni. Z tego zaledwie niewielka część weszła do miast, głównie w celach demonstracyjno-ochronnych. I to zupełnie wystarczyło. Zdecydowana większość znajdowała się w rejonach ześrodkowania, przy tym nie bez powodu pokrywających się z tymi, a więc w istocie blokującymi te, w których Sztab Generalny Armii Radzieckiej planował w grudniu 1980 roku rozmieszczenie interwencyjnych dywizji. Co więcej - wyszły na polowe - zapasowe stanowiska dowództwo i sztab Frontu Polskiego oraz Sztaby Armii wydzielone z Warszawskiego, Pomorskiego i śląskiego Okręgów Wojskowych ( nie trzeba być strategiem i specjalistą wojskowym, ażeby odczytać to logicznie i właściwie). Była to więc swoista demonstracja, iż siły własne są wystarczające dla sprostania każdej sytuacji. I to było nasze niezmienne przekonanie. I tak się stało. Takie są fakty. Co może od nich liczyć się bardziej? Ale warto przywołać jeszcze jeden akcent. Wiceministrem Obrony Narodowej PRL i jednocześnie Zastępcą Naczelnego Dowódcy Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego był gen. Eugeniuisz Molczyk. Z tego też tytułu - kontakty z marsz. Wiktorem Kulikowem miał najbardziej naturalne, a jego wiedza o zamierzeniach i działaniach ówczesnych sojuszników musiała być największa. Gen. Molczyk w dniu 6 czerwca 1995 roku składał jako świadek zeznania przed Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Był uprzedzony, iż zgodnie z artykułem 247 Kodeksu Karnego, za złożenie fałszywych zeznań oraz zatajenie prawdy, grozi odpowiedzialność karna do pięciu lat pozbawienia wolności. Pytania zadane mu przez posła Jacka Taylora:
Pytanie: "Co znaczy zastąpienie wojsk Układu Warszawskiego własnymi wojskami?"
Odpowiedź: "Plan ten zawierał następujące główne tezy. Według koncepcji Układu Warszawskiego Warszawę miały otoczyć 3 lub 4 dywizje radzieckie, w tym jedna dywizja powietrzno-desantowa oraz 2-3 dywizje pancerne itp. Podobne operacje miały mieć miejsce w głównych ośrodkach kraju. Były to straszne zamiary. Wprowadzenie do Polski wojsk Układu Warszawskiego tj. wojsk radzieckich, niemieckich i czeskich mogło oznaczać wszystko co najgorsze. Przejęcie tych zadań przez Wojsko Polskie oznaczało opanowanie sytuacji naszymi polskimi rękoma, co też zostało uczynione".
Pytanie: "Czy w grudniu istniała jakaś obawa, czy niepokój o to, że jeśli wykonanie stanu wojennego napotka na trudności, jeśli np. odbyłby się duży strajk generalny, czy pracownicy kluczowych zakładów pracy zabarykadowali się i polskie siły zbrojne oraz milicyjne nie umiałyby sobie poradzić z sytuacją, czy istniał wtedy jakiś plan sięgnięcia do pomocy interwencji z zewnątrz?"
Odpowiedź: "Groźba takiej interwencji istniała przez cały czas".
Pytanie: "Czy także w grudniu 1981?"
Odpowiedź: "Oczywiście, że tak".
Pytanie: "A czy plan przewidywał, że jeśli rodzime wojska nie dadzą sobie rady z sytuacją, to obce wojska im pomogą?"
Odpowiedź: " Taki plan nie istniał, w każdym razie mnie nic o nim nie wiadomo".
Pytanie zadane przez posła Andrzeja Micewskiego: "Dlaczego stan wojenny, który został przygotowany już rok wcześniej został wprowadzony dopiero 13 grudnia 1981 r.?"
Odpowiedź: "Zagrożenie właściwie istniało przez cały czas, jednak nie kwapiono się do tego, aby wprowadzać stan wojenny. Miał on być zrealizowany własnymi siłami, co wynikało m.in. z potrzeby przeciwdziałania wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do Polski. Liczyliśmy na to, że uporamy się własnymi siłami, i że nie dojdzie do obcej interwencji - co do tego jestem przekonany. Co się tyczy natomiast ewentualności co stałoby się, gdyby Wojsko Polskie samo nie dało sobie rady z tą operacją, to nie wiadomo mi, aby istniał na tę okoliczność jakiś inny wariant działania".
Pytania zadane przez posła Bogdana Borusewicza:
Pytanie: "Czy był to plan mający na celu przeciwstawienie się ewentualnej interwencji, czy też plan realizacji stanu wojennego?"
Odpowiedź: "Plan realizacji stanu wojennego był zarazem planem, którego celem było przeciwdziałanie interwencji wojsk obcych". Pytanie: "Jak Pan ocenia rzeczywiste zagrożenie interwencją w grudniu 1980 i w grudniu 1981 roku? Czy w obu tych okresach zagrożenie interwencją było równie realne?"
Odpowiedź: "Była to wyraźnie realna groźba zarówno w 1980, jak i w 1981 roku".
Pytanie: "A czy słyszał Pan o podobnych ruchach wojsk krajów sąsiednich w 1981 r. w grudniu".
Odpowiedź: "Prawdopodobnie wszystkie elementy tych przygotowań były aktualne przez cały 1981 rok i można przypuszczać, że w pewnych okresach rygory tych gotowości bojowych były łagodzone, zaś okresowo były one podwyższane. Z całą pewnością w końcu 1981 roku stopień gotowości tych wojsk był wysoki".
Na zakończenie ostatni argument. Co oznaczałyby obawy, brak pewności czy potrafimy uporać się z sytuacją własnymi siłami - i wynikająca stąd prośba "o pomoc".Charakterystyczna jest opinia p. Bukowskiego, który 19 maja 1998 roku przekazując w Sejmie teczkę z dokumentami m.in. powiedział, iż Jaruzelski wątpił w posłuszeństwo Wojska Polskiego i w związku z tym zwracał się kilkakrotnie do Związku Radzieckiego oraz innych państw bloku o wprowadzenie wojsk. Gdy wszyscy mu odmówili wprowadził stan wojenny. W książce pt.: "Moskiewski proces" pisze podobnie, tylko zamiast "wątpił" stwierdza, iż "nie dowierzał" armii polskiej. I podsumowuje to w taki sposób: "A stan wojenny wprowadził dopiero (podkreślenie moje - W.J.), gdy przekonał się, że 'pomocy wojskowej' od Moskwy nie dostanie." Tymi kuriozalnymi stwierdzeniami p. Bukowski po pierwsze - obraża inteligencję polskich parlamentarzystów i w ogóle rozsądek społeczeństwa polskiego. Po drugie zaś wyświadcza mi niezamierzoną przysługę, sprowadzając rzecz do absurdu. Okazuje się bowiem, iż dopiero kiedy mi "odmówiono", przestałem w nagle wątpić w posłuszeństwo armii, zacząłem jej dowierzać. Otóż nigdy nie miałem w tej mierze żadnych wątpliwości. Potwierdziło to życie - Wojsko jednoznacznie i w pełni zaangażowało się po stronie stanu wojennego. Do tego można dodać coś ze sfery elementarnej logiki. Jeśli nawet ktoś chciałby uwierzyć, że w poczuciu własnej niepewności i niemocy zwracaliśmy się o taką "pomoc" - to odpowiedź, że nie możemy na nią liczyć, powinna oznaczać, że albo rezygnujemy z wprowadzenia stanu wojennego, albo wprowadzając go podejmujemy beznadziejną, samobójczą awanturę, która musi zakończyć się krachem. Jak wiadomo nie stało się ani jedno, ani drugie.
Reasumując: ten niezwykle dramatyczny, skomplikowany epizod naszej najnowszej historii powinien być oceniany z całą powagą i obiektywizmem. Być mądrym przed szkodą to wielka rzecz. Ale trzeba być też mądrym przed manipulacją. Mam pełną, gorzką świadomość, iż zło nawet mniejsze pozostaje złem. Jednakże niebezpieczny wir i mgławica ówczesnych wydarzeń powinny być "odcedzone" od dzisiejszej, często politycznie, doraźnie zorientowanej optyki. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi czynnik zewnętrzny.
Udział Polski w Układzie Warszawskim to była realność owych czasów. (przy okazji nie wolno zapominać o problemie naszej granicy zachodniej). Uważałem, iż pozycja Polski i jej Sił Zbrojnych w tym Układzie, że oryginalność naszej drogi, zależy przede wszystkim od "kondycji" własnej, a nie od "kogucich" odruchów charakterystycznych np. dla polityki rumuńskiej. Historia w ostatecznym rachunku potwierdziła słuszność naszego stanowiska, naszych poszukiwań i rozwiązań. M.in. w tym, jaką armię, w jakim stanie, odziedziczyła Rzeczpospolita Polska, a jaką inne państwa socjalistyczne. Sojusz ze Związkiem Radzieckim traktowałem więc realistycznie, poważnie. Nie kreowałem się na utajonego przeciwnika ZSRR - jakich dziś okazuje się wielu. Niezmiennie podkreślam swój szacunek i sympatię do narodu rosyjskiego. Doceniam w pełni, iż stosunki z Rosją są obecnie równoprawne, powinny być ponadto wzajemnie korzystne, dobre, przyjazne. Jeśli dziś mówię krytycznie, to nie bez neofickiego zapału. Rozumiem, iż w warunkach antagonistycznie podzielonego świata reakcje radzieckie na sytuację w Polsce miały swoją nieubłaganą logikę. Wiedziałem dobrze, iż radzieccy marszałkowie i generałowie, choć niektórzy z nich - zwłaszcza b. Naczelny Dowódca Zjednoczonych Sił Zbrojnych marsz. Kulikow - do tego dziś się nie przyznają, patrzyli wówczas na Polskę jak na obszar, stwarzający niebezpieczeństwa dla bloku, ze wszystkimi tego dla nas konsekwencjami. Wywierali naciski, czynili przygotowania, stwarzali fakty, mające zupełnie jednoznaczną wymowę. Obecne "gołębie głosy", mają - należy sądzić - związek z problemem wejścia Polski do NATO. Stąd też "filozofia": jeśli wówczas gdy był Układ Warszawski, potężny Związek Radziecki, uznana strefa wpływów itd.itp. interwencja nie wchodziła w grę - to dlaczego obecnie, gdy pozostała tylko osamotniona, ciężko - politycznie, ekonomicznie i wojskowo - osłabiona, przy tym demokratyzująca się Rosja - NATO ma się wzmocnić i rozszerzać aż po Bug.
Dziś - gdyby nie było to smutne, byłoby zabawne - wiele osób autentycznie wrogo nastawionych do Związku Radzieckiego oraz często niechętnie i podejrzliwie do Rosji, staje de facto po stronie przedstawicieli tamtego imperium. Ich oświadczeniom, materiałom, "rewelacjom" daje się największą wiarę. (puszcza się nawet mimo uszu, takie stwierdzenie prof. Zbigniewa Brzezińskiego, w telewizyjnym filmie dokumentalnym poświęconym konferencji w Jachrance - Program I 13 grudnia, godz. 15,00 - iż: "Marszałek Kulikow kłamie jak z nut"). Natomiast ci sami ludzie oraz środowiska polityczne, darzący niezmiennie szacunkiem i zaufaniem Stany Zjednoczone, w danym przypadku milczą na temat niezwykłej wagi dokumentów amerykańskich odtajnionych w związku z konferencją naukowo-historyczną w Jachrance. Chyba dlatego ponieważ ich wymowa jest w sumie korzystna dla tzw. autorów stanu wojennego, potwierdza większość ich ocen i prognoz (paradoksalnie - publikowała je "Trybuna", "Przegląd Tygodniowy" oraz miesięcznik "Dziś").
Taka niestety powstaje sytuacja, gdy chce się z naszej dramatycznej i jakże skomplikowanej historii uczynić użytek w doraźnej walce politycznej. Oby jednak - mimo wszystko - udało się nam Polakom "wybić"na porozumienie. W tym zaś znaleź ć i taką konstatację, iż - niezależnie od nawet diametralnie różnych ocen i przekonań - stan wojenny był jednak naszym wewnętrznym dramatem, nie kosztował rzeki przelanej krwi, nie stworzył niemożliwej do zasypania przepaści, nie zamknął drogi do procesów, które doprowadziły do Okrągłego Stołu, do przełomowych zmian, jakie dokonały się w Polsce. A przecież wszystko to mogło potoczyć inaczej, tragicznie i nieodwracalnie gorzej. To uznaje i ocenia z szacunkiem cały racjonalnie myślący świat.
|