W CZWARTYM ROKU WOJNY
Nie ma określeń tak wielkich, by zawarły w sobie wielkość dzisiejszej chwili. Trudno dziś szukać pięknej formy, trudno dobrać słowa, które by były piękniejsze, aniżeli to, co przeżywamy w tych strasznych dniach, czego świadkami jesteśmy niemal codzień. Rzeczywistość znajdzie swą piękną formę z chwilą, gdy skończy się i zamknie ten rozdział naszej historii. Słowa? Cóż dziś znaczą słowa. Ci, którzy już zginęli mają tę moc, że określili i siebie i chwilę dzisiejszą. Skończyli swoją służbę. My tylko dalej, po Nich tę służbę pełnimy. Przyszłość pokaże, czy pełniliśmy ją dobrze i do końca. Przyszłość uzna nas za Polaków, lub przeklnie pamięć naszą.
Mija czas. Upływają lata. Polska walczy. To wszystko, co dziś można powiedzieć. Polak dziś nie zna lęku. Nie zna łez. Nie zna śmierci. Dla Polaka nie ma dziś nic, poza hańbą niewoli, poza szczęściem wolności i poza zaszczytem pełnienia obowiązku. Kto o tym zapomniał, nie może być Polakiem.
Lata 1939-1942 — to lata naszego egzaminu narodowego. W tych latach okazało się, jaki jest stosunek obywateli do Narodu, do Państwa. Okazało się, kto i jak pojmuje i spełnia swoje obowiązki.
Olbrzymia większość społeczeństwa polskiego ten egzamin zdała. Mimo represji i terroru, wróg nie może poszczycić się zwycięstwem. Padają ofiary, ale walka trwa dalej i toczyć się będzie aż do naszego zwycięstwa. Kartki tej książki mają odkryć ją przed nami, mają przypomnieć każdemu o tej walce. Pisane są dla żywych Polaków, pisane krwią umierających za Polskę. Są podarkiem tych, co odeszli, dla tych, którzy trwają w niezłomnym oporze. Dla tych, którzy walczą, by ziemia nasza nazywała się Polską, by dzieci nasze były Polakami. Walczą, aby pozostało to, co w nas i z nas jest najlepsze, najpiękniejsze.
Dlatego by świat stał się wspanialszy i lepszy. Byśmy mogli uczestniczyć w rozbudowie i w przetworzeniu ogólnoludzkiej kultury. By nie zabrakło nas dla innych.
Książka ta jest zestawieniem fragmentów, toczącej się obecnie walki wojskowej i cywilnej. Pisana jest nie tylko na podstawie subiektywnych przeżyć uczestników — Polaków. Wielokrotnie powołujemy się na głosy naszych wrogów i ich opinię o Polsce i polskim żołnierzu.
Niech za nas mówią fakty. I niech te fakty staną się treścią duchową tych Polaków, którzy nie dojrzeli jeszcze ogromu walki, jaką stoczył już dotąd Naród Polski o swoje Państwo. W czwartym roku wojny mamy poza sobą tak wiele ofiar i wysiłku, włożonego przez bezimiennych Polaków: żołnierza w mundurze i żołnierza walki cywilnej.
Dzięki tym ofiarom i wysiłkom wchodzimy w czwarty rok wojny, mając za sobą ogromne straty ludzkie, lecz o ile bogatszą stała się nasza świadomość narodowa?
O ile większy stał się nasz Naród — tak uparcie, tak bez względu na wszystko, broniący swego prawa do życia.
Niech to wynagrodzi ofiary, które ponosimy. Wojna niech przekuje nas w twardych bojowników.
POLSKA WALCZY.
WRZESIEŃ 1939
NADCHODZĄ...
Wczesnym rankiem, 1 września 1939 roku z lotnisk niemieckich wystartowały setki bombowców, a w ślad za atakiem lotniczym na całej długości naszej granicy z Niemcami i Słowacją, nastąpił atak niemieckich sił lądowych.
Od zachodu na Pomorze wkroczyła IV armia gen. von Kluge. Od północy uderzyła armia Küchlera. Od Śląska nacierała VIII armia Blaskowitza; na Piotrków i Tomaszów skierowała się armia Reichenau'a. Z Czech i Moraw wyruszyła na Bogumin — Cieszyn — Skoczów XIV armia gen. von Lista, a od Słowacji uderzyły dwie grupy operacyjne na Małopolskę Wschodnią.
Kliny niemieckich wojsk pancernych posuwały się szybko w głąb Polski, omijając silniejsze ośrodki oporu.
Armia niemiecka dysponowała w chwili wybuchu wojny 96—ciu dywizjami piechoty, z czego 8 było zmotoryzowanych, 9 dywizjami pancernymi, olbrzymią ilością jednostek pomocniczych i 8.500 samolotów bojowych pierwszej linii.
Armia polska liczyła 30 dywizyj piechoty, 7 brygad kawalerii, około 800 czołgów i samochodów pancernych, 3.000 dział, 900 samolotów, przeważnie przestarzałych typów.
W piechocie stosunek liczebny wyrażał się 1 do 3 na korzyść Niemców, w broni pancernej i lotnictwie Niemcy mieli dziesięciokrotną przewagę...
Dwa główne uderzenia niemieckie od zachodu na Śląsk i Pomorze z zasadniczym kierunkiem na Warszawę zmusiły armię poznańską gen. Kutrzeby do szybkiego wycofania się ku Warszawie, na Kutno. Jednocześnie uderzenie dwóch armii gen. v. Kluge i gen. Küchlera rozbiło armię pomorską, gen. Bortnowskiego na dwie grupy: północną, którą odcięto i południową, która przebijała się na Kutno, gdzie połączyła się z armią poznańską.
Pod Kutnem też rozegrała się bitwa, która zadecydowała o dalszych losach wojny. Zmęczony, źle uzbrojony żołnierz polski przez tydzień z niesłychanym bohaterstwem odpierał niemieckie ataki. Kawaleria polska szarżowała na niemieckie czołgi i stanowiska ciężkiej artylerii. Szala zwycięstwa przechylała się kilkakrotnie. Polaków ratowała niesłychana brawura, Niemcy zwyciężali, otrzymując w krytycznych momentach posiłki nadsyłane samolotami.
W dniu 15 września, wreszcie, armie niemieckie przystąpiły do koncentrycznego ataku, który rozbił naszą armię na kilka grup. Najsilniejsza z nich usiłowała przedrzeć się do Modlina. Na linii Bzury zamknęła jej drogę niemiecka dywizja pancerna. W trakcie walki znalazł nad Bzurą śmierć dowódca 14 dywizji piechoty gen. Franciszek Wład.
Gdy z dywizji jego pozostały szczątki, gdy nie odniosły skutku rozpaczliwe ataki, którymi gen. Wład dowodził osobiście, dn. 18 września oświadczył on swym oficerom:
„Nie mamy z czym wracać z pola walki, dla mnie, jako dowódcy dywizji jedynym wyjściem żołnierskim jest zginąć wśród swoich żołnierzy”.
W kilka godzin po tym poszarpany odłamkami granatu, ranny kulami karabinów maszynowych, podyktował swój ostatni list do żony. Krótki ostatni list:
„Oddałem życie za Polskę. Wychowaj naszego syna na dzielnego Polaka”.
Niemieccy autorzy, opisując tę jedną z największych bitew świata nie mogli ukryć podziwu dla męstwa polskich żołnierzy. W licznych publikacjach ich przebija na każdym, kroku podziw i szacunek dla ginących w beznadziejnej, nierównej walce Polaków. Polaków walczących do ostatka.
Generał Kutrzeba z resztkami armii
„Poznań” i gen. Bołtuć, dowódca grupy
„Grudziądz” zdołali przebić się do Puszczy Kampinowskiej przez gęsto obsadzoną siłami nieprzyjacielskimi linię Bzury. Niemcy, przygotowani na to, wysłali w rejon puszczy oddziały, celem odcięcia drogi do Warszawy. W puszczy, na przedpolu stolicy, rozgorzała straszliwa walka. Nim nadeszła na pomoc nowa zmotoryzowana dywizja, Polacy odrzucili na południe, lub rozbili zaporę niemiecką i duża część ich przedarła się do oblężonej stolicy. Piechur polski bagnetem utorował sobie drogę.
Oto, jak opisał tę walkę niemiecki jej uczestnik:
„Za dnia słyszą Niemcy w powietrzu kule motorów eskadr bombardujących. Nadlatują one lotem przyśpieszonym nad las, zrzucając bomby. Ziemia drży od wybuchów. Nikt chyba nie zostanie tam przy życiu”.
„Znowu noc. Znowu nacierają Polacy na batalion. A tymczasem z lasu przez całą noc słychać turkot wozów, rżenie koni, szczęk broni... To resztki poznańskiej armii idą do Warszawy, bez względu na niemieckie wypady, bez względu na ogień artylerii zasypującej las”.
„Las roi się od Polaków. Kolumna dostaje ogień ze wszystkich stron. Wkrótce utyka beznadziejnie. Nawet kierowcy i woźnice zmuszeni są iść w tyralierą na boki dla własnej obrony. Bateria zajmuje stanowiska. Między drzewami jest tak ciemno, że nie widać własnej dłoni. Posuwając się, Niemcy koziołkują wśród przekleństw na wykrotach. Do tego przeklęty brzęk rykoszetów i gwizd kul. Niemcy rzucają się na ziemię i pełzną po mchu. Sierżanci ryczą bezustannie: „trzymaj łączność!” Linia podaje dalej. Wydaje się, że Polacy mają cztero lub pięciokrotną przewagę. Na szczęście bateria kładzie od czasu do czasu kilka serii na przedpole. Po dwóch godzinach uzyskali Niemcy nieco na terenie. Tabor otrzymuje rozkaz posunięcia się naprzód. Bez przerwy terkoczą na czole karabiny maszynowe. Ledwo tabor oddalił się o kilkaset metrów, dogania go przerażony łącznik: „natarcie wręcz na baterię”. Znów biegną z powrotem, przeciskając się między wozami. Z tyłu rozszalało się piekło. Bateria zamilkła. Gwałtowny ogień zmusza Niemców do posuwania się skokami. Wtem jaskrawe błyski parę metrów przed nami — huk i gwizd odłamków polskich granatów ręcznych. Polacy są już o 30 — 40 m od baterii. Słychać słowa ich komendy. Volksdeutscher ze Śląska, towarzyszący Niemcom na ochotnika, tłumaczy je natychmiast dowódcy. Od czasu do czasu słychać jakiś przeraźliwy okrzyk, strzelanina tu i tam milknie na chwilę i słychać jak Polacy posuwają się do przodu. Nic nie widać. Strzela się jedynie w kierunku ogni wylotowych luf przeciwnika. Niemcy, broniąc się, rzucają również granaty ręczne. Polacy docierają na odległość 20 m i utykają. Może poległ ich dowódca.
Jeszcze dwukrotnie tej nocy bronić się musi bateria niemiecka przeciwuderzeniami przed polskimi atakami. Podpułkownik ze sztabu dywizji naradza się z dowódcą batalionu. Nie ma sensu pchać się dalej po nocy. Jeszcze parę takich natarć, nikt nie zostanie.Niemcy rozpoczynają spieszny odwrót.
Po sforsowaniu puszczy Kampinowskiej Polacy natrafiają na jeszcze jedną zaporę. W rejonie Babic trzeba znów stoczyć
walkę. Pod osłoną brawurowych natarć straży bocznych reszta oddziałów polskich maszeruje dalej na Warszawę. Niemiecki żołnierz takie ma z tej walki wspomnienia:
„W zdobytym lasku zabici Polacy leżą naprzemian z Niemcami, poległymi w czasie natarcia na las. Wtem nie wierzą własnym oczom. W żołnierskim mundurze, w rajtuzach, lecz z długimi włosami, które rozsypały się z pod furażerki i spłynęły na woskowe, wielkiej urody oblicze, leży kobieta. Głowa odrzucona w tył, ręka jeszcze wyciągnięta w stronę karabinu, który wypadł z jej martwej dłoni”.
Ten sam Niemiec podziwia również postawę moralną polskiego żołnierza:
„W czasie ataku polskiego kilku rannych dostaje się do niewoli. Trzymają się dobrze. „Dziś w nocy o trzeciej przyjdą tu nasi jeszcze raz z wami zrobić porządek”. Zawzięte to chłopy z Poznańskiego i Pomorza — polskie pułki wyborowe”.
Niemieckie natarcie na las koło Babic było spóźnione. Polacy już przeszli, zawdzięczając poświęceniu oddziałów wiążących nieprzyjaciela przez dwa dni. Niektóre jednak oddziały zepchnięto do Modlina. Wracają i znów przedzierają się do oblężonej Warszawy. Generał Bołtuć wyparty z oddziałem kilkuset ludzi, wraca z Kazunia i ginie w natarciu na Młociny.
Wielka bitwa pod Kutnem zakończyła się ostatecznie wkroczeniem resztek 15—tej, 17—tej i 25—tej dywizji piechoty i Wielkopolskiej Brygady Kawalerii do płonącej, oblężonej Warszawy.
Zbliżał się już ostatni akt dramatu wrześniowego, lecz właściwa rozgrywka z Niemcami dopiero się zaczęła.
NA WESTERPLATTE
Pierwszym bastionem który wstrzymał Niemców przez tydzień był posterunek polski na Westerplatte.
Kto słuchał radia w pierwsze dni wrześniowe, ten przypomina sobie, z jak szczególnym wzruszeniem słuchano wiadomości o tej garstce żołnierzy broniących się na okruszynie ziemi w porcie gdańskim. A gdy padło Westerplatte, była to pierwsza wiadomość, która uderzyła we wszystkich Polaków. Pierwszy grom z nieba okrytego wojenną pożogą. Tak daleko od nas walczyli samotni żołnierze Westerplatte, a tak nam wszystkim byli bliscy.
Było ich stu siedemdziesięciu pięciu żołnierzy i pięciu oficerów. Mieli jedno działko i kilka karabinów maszynowych. Atakowało ich od lądu kilka kompanii szturmowych niemieckiej marynarki, batalion gdańskiej partii narodowo — socjalistycznej i batalion gdańskiej obrony narodowej. Z morza obsypywał ich pociskami pancernik
„Schlezwig — Holstein”, z powietrza niemieckie bombowce zrzucały tysiące bomb.
Siedem dni i nocy. Poddali się dopiero, gdy fort był w gruzach, gdy wystrzelono ostatnie naboje, gdy już większość obrońców zginęła, gdy żaden z pozostałych przy życiu nie potrafił o własnych siłach stanąć na nogach. Wydobyto ich z pod gruzów. Wytrwali w beznadziejnej walce, choć Westerplatte żadnego znaczenia strategiczno — wojskowego nie miało. Im tylko szło o to, aby jak najdłużej polska chorągiew w Gdańsku powiewała.
Jeden z załogi tak opisuje tę obronę:
„Piękny wieczór 31 sierpnia nie różnił się niczym od poprzednich. Patrole i ronty krążące w ciągu nocy w terenie nie zameldowały nic prócz tego, że kanał portu jest wyjątkowo pusty, a w całym porcie panuje jakaś niesamowita cisza. Mimo to
nikt nie przeczuwał takiej pobudki, jaka nastąpiła w dniu 1 września o godzinie 4.40, w tej bowiem chwili zabrzęczały wszystkie szyby w koszarach od ognia dział pancernika „Schlezwig — Holstein”, który stał w odległości około 600 m od nas w kanale portowym”.
„Stało się jasne, że wojna rozpoczęta. Alarm przebudzonej tak niespodziewanie części załogi odbywał się już przy graniu naszych „maszynek” ze stanowisk polowych i wartowni”.
„Nieprzyjaciel wysadził w powietrze bramę kolejową i mur obok niej i przez tę wyrwę wdarł się na nasz teren. Zaskoczony ogniem broni maszynowej, której obecności w tym miejscu w nocy widocznie się nie spodziewał, począł się wycofywać na swoje stanowiska wyjściowe, ponosząc przy tym znaczne straty. Tak mniej więcej zaczęło się na Westerplatte”.
„Ogień z pancernika wzmógł się niebawem. Ze spichlerzy i wszystkich wysokich budynków po drugiej stronie kanału, odezwały się niemieckie karabiny maszynowe. Część z nich została zniszczona ogniem naszej 3—calówki, która, niestety, po oddaniu 30 strzałów musiała zamilknąć, trafiona pociskiem nieprzyjacielskim. Dzielna obsługa działa została bez sprzętu. Pozostało nam prócz karabinów maszynowych tylko cztery Stokesy, których ogień zlikwidował ostatecznie natarcie nieprzyjaciela”.
Następnego dnia samoloty. Czterdzieści siedem bombowców zrzucało na przestrzeni około 50 ha, przez pół godziny bomby od 2 do 500 kilogramów. Górne kondygnacje koszar, wartownia nr. 5, telefony, sygnalizacja, radiostacja, kuchnia, wodociągi, kanalizacja, zniszczone. W pięć godzin po bombardowaniu znów natarcie nieprzyjaciela. Odparte.
„I odtąd dzień do dnia był podobny”. Doszło jeszcze ostrzeliwanie artyleryjskie od strony lądu. Na stanowiskach, bez przerwy trwali ci sami ludzie. Ranni, poza prowizorycznymi opatrunkami, nie mieli żadnej pomocy.
Aż wreszcie dnia 7 września, dowódca Westerplatte, major Henryk Sucharski powziął decyzję kapitulacji.
Dowódca armii niemieckiej w Gdańsku, generał Eberhardt złożył gratulacje i pozostawił szablę komendantowi Sucharskiemu.
Amerykański dziennikarz John Mc Eutcheon Raleigh, który zwiedził Westerplatte w kilka dni po tym, stwierdził w swej książce, że wygląd jego fortów był najokropniejszym widokiem w całej kampanii polskiej.
Dla nas pozostał ten wygląd pomnikiem bohaterstwa, polskiego żołnierza w Gdańsku. Pomnikiem warszawskich i łódzkich robociarzy (bo z nich w większości składała się załoga Westerplatte), broniących swojego morza.
* *
*
W tym samym momencie, gdy zagrzmiały pierwsze salwy, skierowane na Westerplatte, Niemcy usiłowali w podstępny sposób opanować most w Tczewie. Z legalnie zgłoszonego pociągu transytowego wyskakują niemieccy pionierzy, by przeciąć kable od min założonych na moście. Przy karabinie maszynowym czuwa jednak kapral Kiedrowicz. Salwa, celnie wyrzucone granaty. Resztki Niemców uciekają na terytorium gdańskie. Pusty pociąg zostaje na moście. W chwilę później w oczach Niemców most tczewski wylatuje w powietrze. Nie przeszli.
Pierwszy polski sukces wojenny. Wysadzenie mostu w Tczewie
(TVP-Info 2.9.15)
Reprint całej książki Zbigniewa Sadkowskiego "Honor i Ojczyzna" wydanej w czerwcu 1943 w Warszawia przez Departament Informacji Delegatury Rządu wraz z wprowadzeniem zawierającym fakty o życiu i śmierci Autora w walce o Zwycięstwo oraz wprowadzenie w jego środowisko
do nabycia u mnie.
Kontakt Pocztą Wewnętrzną.
(35zł z zawiera koszt wysyłki w kraju)