Przed chwilą w TVP Info zobaczyłem wspanialy film "Początek". Film jest zmontowany z niemieckich materiałów dokumentujących z lotu ptaka oraz z warszawskich ulic obraz zniszczenia Miasta we wrześniu 1939.
Tak jak potepiłem tutaj zrobiony w Hollywood animowany film Warszawa-1935, tak jestem pełen zachwytu nad wykonaniem tego dokumentu filmowego.
Film "Początek" w przeciwieństwie do hollywoodzkiego fimu "Warszawa-1935" przedstawia warszawskie ulice w zwolnionym tempie. Nie tylko pomaga to nadążać za szczegółami. Daje to niesamowity efekt powagi. Wolno sunący ludzie, powoli wychodzący z samochodu po podpisaniu kapitulacji Prezydent Warszawy major Starzyński i general Kutrzeba. Powoli maszerują polscy żołnierze do niemieckiej niewoli. Powoli defilująą niemieccy żonierze przed Hitlerem.
Powoli przesuwają się warszawiacy wśród ruin. Powoli przesuwa się kamera wśród warszawskich ruin. Dyskretnie, ale dobrze widoczne napisy pomagają zlokalizować pokazane miejsca.
Niesamowity podkład muzyczny ściska za serce.
Dziekuję za ten film, dziękuję za jego emisję.
Dołączę opis zdarzeń z książki Zbigniewa Sadkowskiego "Honor i Ojczyzna"
Gdy dnia 6 września 1939 roku zapadła historyczna decyzja obrony Warszawy, nie było chyba mieszkańca stolicy, któryby decyzję tę uznał za niewłaściwą.
Będziemy się bronić. O nasz opór załamie się atak wroga. A trzeba pamiętać, że od dnia 1 września stolica przeżywała po kilka nalotów dziennie. Ze wszystkich stron miasta wznosiły się kłęby dymu. W każdy wieczór oświetlały ulice łuny pożarów. Nikt się jednak nie uląkł niemieckiej przewagi. Niemieckie samoloty bombowe obserwowano z zimnym spokojem, ciekawiąc się jedynie tym, czy trafił, czy nie i czy go strącono. Podobnie, jak cała Polska, Warszawa żyła w tych dniach fragmentami bezpośrednich zdarzeń. Wiedziano, iż sytuacja jest ciężka, a raczej to wyczuwano. Wiedziano, iż niemieckie kolumny pancerne przerwały „front” i prą naprzód. Rozpoczął się już przez miasto nieprzerwany pochód uciekinierów. Pojawili się ranni z frontu. Nadchodziły grupki żołnierzy z rozbitych pułków. Zbyt jednak niewiele dni minęło od chwili rozpoczęcia wojny, by na podstawie tych nawet najbardziej wymownych fragmentów zlepić sobie całkowity obraz sytuacji.
Ewakuacja władz zaciemniła wszystko jeszcze bardziej. Dziesiątki tysięcy mężczyzn wystawało przed biurami P.K.U., koszarami, instytucjami wojskowymi, by zaciągnąć się do szeregów. Do dnia 6 września nikt im nie potrafił na nic odpowiedzieć. A tymczasem bomby niemieckie siały spustoszenie wśród cywilnej ludności.
Lecz, kiedy 8 września ukazały się pierwsze niemieckie czołgi na ulicach miasta, każdy już wiedział, co ma robić. Ludność
cywilna z Ochoty odparła pierwszy atak. Niemcy cofają się, pozostawiając spalone czołgi na ulicy Grójeckiej i pl. Narutowicza. W tym pierwszym starciu biorą udział kobiety, niszcząc butelkami z benzyną niemiecki czołg. W tym momencie Warszawa stała się jedną twierdzą. Przygotowała się moralnie tylko na jedno: na odparcie wroga.
Włoch, Mario Appelius w swej książce p. t. „ Una guerra di 30 (trenta) giorni ” tak opisał tę przemianę cywilów w żołnierzy:
„ Noc z 8 na 9 września spowodowała przełom w psychice Polaków. Po pierwszych chwilach przerażenia ludność domagała się obrony za wszelką cenę”.
„ Gdy prezydent Starzyński zażądał 600 ludzi, gotowych ponieść śmierć dla Warszawy, zgłosiło się natychmiast 6.000 ochotników”
„ Bogaci i biedni, starzy i młodzi, kobiety i dzieci, uczeni i ludzie prości, tworzyli jedno ciało przejęte jedną myślą”.
I w tym momencie właśnie przyszła do Warszawy wieść o Westerplatte. Skrwawiony sztandar obrońców polskiego Bałtyku zatknęła na swoich barykadach Warszawa.
Niemcy próbują jeszcze załamać postawę ludności. Wzmaga się bombardowanie lotnicze.. Płoną szpitale, gazownia, teatr Letni.
Dnia 9 września o godzinie 6-tej rano bataliony czołgów niemieckich, po niepowodzeniu pierwszego ataku, raz jeszcze chcą zdobyć miasto, szturmem.
Autor niemiecki, Bernhardt pisze o tym:
„ ... krótkie przygotowanie artyleryjskie, po czym natarcie wgłąb miasta zostaje wznowione. Czołgi przejeżdżają przez płoty i wjeżdżają w ogródki, otaczające pierwsze domy. Wita je ogień karabinów ręcznych i maszynowych. Strzelcy z czołgów wypatrują płomienie wylotowe i kierują w te miejsca swój ogień. Nagle zatrzymanie. Dowódca czołgowego plutonu melduje zacięcie broni. Dowódca kompanii wysuwa II pluton, ale i ten po chwili zatrzymuje się, bo kilka czołgów najechało na miny, w tej liczbie czołg dowódcy plutonu. Przejeżdżamy przez drzewa owocowe, altanki i przecinamy pierwszą ulicę. Przejeżdżając, widzimy wszędzie rowy strzeleckie i rozbudowane stanowiska przeciwnika. Strzelanina z domów nie ustaje. Czołgi znowu posuwają się przez podwórza i ogrody, zatrzymując się od czasu do czasu dla orientacji.
W odległości 200 m znajduje się parkan z desek. Jeden z czołgów dociera doń, by się za nim ukryć. Drugi mu towarzyszy, inne zostały z tyłu. Czołg, który wysunął się naprzód, ryzykuje jeszcze 200 m, by dotrzeć do głównej ulicy, prowadzącej do miasta. W tym woła kierowca wozu: „Trafiony w lukę!”
Do czołgu wpadł pocisk z karabinu przeciwpancernego, niszcząc przeziernik kierowcy.
Dotarłszy do szosy, czołg ostrzeliwuje się, kręcąc gorączkowo swą wieżyczką w kierunku dwóch szop drewnianych, skąd musiano strzelać.
O 300 m z tyłu znajdują się 3 czołgi. Wzywamy je przez radio. Jakoś nie jadą. Nagle zacina się karabin maszynowy. Trzeba zmienić lufę.
W tym momencie zbliża się do nas cywil.
Krótki ruch ręką i granat jajowy wybucha na czołgu. Drugiego już rzucić nie zdążył, rozerwany pociskiem działka czołgowego.
Z tyłu przychodzi wiadomość przez radio, że czołg dowódcy kompanii rozbity, i że sierżant szef kompanii ma objąć dowództwo. Po pewnym czasie nadjechały dwa lekkie i jeden średni czołg. Próbujemy jechać dalej ulicą w kolumnie dwójkowej, strzelając w marszu do podejrzanych punktów.
Wtem widzę na lewo wskos z ogrodu błysk płomienia i słyszę wybuch granatów. To wybuch pocisku polskiego działa 75 mm.
Napotykamy zaporę, przez którą przedziera się jeden z czołgów pod osłoną ognia towarzyszy.
Wtedy otwiera się piekło.
Przed nami uderzają szybko jeden po drugim granaty. Polska polówka jest tu gdzieś na stanowisku.
Rozglądam się wokoło. Oczy moje rozszerzają się z przerażeniem. Obydwa lekkie czołgi stoją w płomieniach. A więc mamy działa i poza sobą. Może są to czołgi, a może działka przeciwpancerne.
Nie mam czasu zastanawiać się.
Ciężkiemu czołgowi obok mnie daję rozkaz zawrócić i wycofać się prędko starą drogą.
Podczas zawracania ciężki czołg dostaje pocisk 37 mm w motor, szczęściem bez zapalenia. Sprzyjający los powoduje, że dymne świece, palące się w czołgach objętych pożarem, okrywają nas mgłą. Mimo to granat gwiżdże koło mego pancerza i zrywa kawałek bloku gąsienicy oraz wstrząsa całym czołgiem. Najwyższy czas wycofać się.
Mijamy w jak najszybszym pędzie płonące czołgi.
Jeszcze 50 m do wjazdu w ogrody. Każdej chwili oczekujemy śmiertelnego ciosu. Przedzieramy się przez podwórza. Z krzaków wyskakuje kierowca jednego z płonących czołgów. Otwieramy lukę i zabieramy go.
W dalszej drodze zamyka nam wjazd jakaś żelazna brama. Rozbijamy ją. Wydostajemy się na gościniec za miastem. Tam zbierają się czołgi naszego batalionu.
Z miasta huczy jakiś nieprzerwany ogień artylerii, która bezpośrednimi strzałami rozbiła różne czołgi mojego pułku.
Stwierdzam, że moja wieżyczka pancerna nie daje się obracać. Mechanizm musiał się zepsuć przy rozbijaniu żelaznej bramy.
Wyglądając przez pokrywę wieży, widzę dowódcę kompanii, wciśniętego we wnękę w murze domu i ostrzeliwującego się z pistoletu polskim strzelcom w oknach domów.
Zabieramy go jako piątego do czołgu. Jego czołg został rozbity, a radiotelegrafista ciężko ranny.
Tak wracamy na podstawę wyjściową. Tu zastajemy garść towarzyszy, którzy po rozbiciu czołgów granatami lub minami musieli wycofać się na piechotę. Opowiadają o kolegach, którzy spłonęli w czołgach. Powoli zbiera się batalion, gdyż 5 godzin trwało natarcie. Załamało się jednak na mieście, broniącem się jak twierdza: Wielu z naszych zginęło”.
Po takim „powitaniu” przez ludność Warszawy, Niemcy doszli do wniosku, że zdobycie miasta bezpośrednim szturmem naraziłoby ich na zbyt wielkie straty. Postanowiono więc ogniem artylerii i wzmożonym bombardowaniem zmusić miasto do poddania.
Rozpoczęło się oblężenie, połączone z systematycznym, planowym burzeniem miasta. I wtedy okazało się, że decyzja obrony Warszawy nie była tylko wielkim zbiorowym odruchem miliona Jej mieszkańców. To nie był tylko bohaterski odruch. To była wola, to była myśl, to był zbiorowy czyn miliona Polaków.
Nie tylko mieszkańców stolicy, lecz i tych, którzy ze wszystkich stron przedzierali się, by Warszawy bronić. Groby żołnierzy z wielkopolskich i pomorskich pułków, poległych w walce o stolicę, są kamieniami milowymi znaczącymi bohaterstwo całej Polski. Są świadectwem, że Warszawy, ostatniego strzępu wolności, bronili, ci zewsząd Najlepsi.
W ciągu następnych, tak wielu piekielnych dni i nocy, w mieście płonącym, walącym się w gruzy, w którym każdy dom był twierdzą i cmentarzem — w mieście pozbawionym wody i światła, nie znalazł się nikt, ktoby ośmielił się powiedzieć: „dość tej beznadziejnej walki, przecież giną kobiety i dzieci”.
Dzień i noc huczą armaty, a Warszawa walczy. Sklepy są otwarte, działa służba O.P.L., działa Czerwony i Biały Krzyż, działa straż obywatelska. Połowa domów płonie lub wali się w gruzy, lecz każdy trwa na swojej placówce.
Najmniejsze dzieci znały swe obowiązki.
Na ulicy Czerniakowskiej stoi mała dziewczynka, trzymając za rękę trzyletniego chłopca, drugiego, półtorarocznego braciszka, owiniętego chustką, piastuje na ręku. Wokoło rozrywają się pociski armatnie. Przejeżdża samochód oficerski. Jeden z oficerów wysiada:
— Co wy tu dzieci robicie? Gdzie rodzice?
— Granat ich w domu rozszarpał.
— A gdzie idziecie?
— Do szpitala — odpowiada dziewczynka.
— Po co?
Okazuje się, że najmłodsze dziecko ma oberwaną kiść rączki. Siostra przewiązała mu kikut chusteczką. I teraz pędzą do szpitala, by małego ratować.
— Ile lat masz, mała?
— Sześć. Panie oficerze — dodaje pośpiesznie. — Chyba bratu nic nie będzie, chyba mu rączka odrośnie. On był zawsze taki zdrowy.
I zdziwiona patrzy, jak z oczu starego oficera spłynęły łzy.
— Niech pan nie płacze — dodaje zaniepokojona. — Napewno mu się zgoi.
Dnia 17 września, kto chciał, mógł się z płonącej Warszawy wycofać. Niemcy ogłosili, że miasto będzie zniszczone, o ile się nie podda i, że wobec tego ludność cywilna może w oznaczonym terminie je opuścić.
Mario Appelius z podziwem opisuje ten moment:
„ W dniu 16 września siły niemieckie otaczające Warszawę, zamknęły dostęp do niej ze wszystkich stron. Dowóz żywności został odcięty. Tegoż dnia gen. Blaskowitz wystosował przez radio wezwanie do ludności miasta, zapowiadając zniszczenie Warszawy w razie dalszej obrony. Do godz. 8 dnia następnego wysłannicy niemieccy napróżno oczekiwali parlamentariuszy polskich.
W ciągu dnia 17 września lotnicy rozrzucili tysiące ulotek, wzywających ludność cywilną do dobrowolnego opuszczenia stolicy. W rezultacie wolną szosą dla ewakuowanych opuścił Warszawę jedynie korpus dyplomatyczny i cudzoziemcy (nie wszyscy) w liczbie około 1.200 osób. Ludność przypatrywała się temu odjazdowi ze stoickim spokojem, zdając sobie sprawę, że odtąd pozostający w Warszawie godzą się na śmierć. Prezydent Starzyński, który już zdawał sobie sprawę z niemożliwości obrony, kierował jednak akcją nadal z godnością i w stylu wielkiego człowieka”.
Jest to chyba jedyny w historii wypadek, gdy w środowisku przeszło milionowym, złożonym przecież i także z ludzi słabych, z kobiet i dzieci i starców, wszyscy godzą się raczej na dobrowolną śmierć, aniżeli na narażenie się na miano dezertera. Ale podówczas, w drugim tygodniu walki, nie było w Warszawie jednostek, nikt już osobistym życiem nie żył. Była tylko jedna Warszawa i Jej główny obrońca, prezydent Starzyński.
Przyszedł straszliwy moment, 25 września. Niemcy spełnili do dnia tego swoje pogróżki. Na miasto, pozbawione już obrony przeciwlotniczej, bez przerwy padały bomby kilkuset niemieckich samolotów.
W słynny poniedziałek, 25 września, od godziny 6-tej rano, do 6-tej wieczorem kilkaset bombowców, bez przerwy zrzucało najcięższe bomby. Warszawianie nazwali ten dzień „lanym poniedziałkiem”.Kpinami odpowiedziała ulica warszawska na deszcz bomb lotniczych i granatów artyleryjskich.
Żołnierze niemieccy sądzili, że po tym dniu nie będzie już w stolicy żywego człowieka.
Tej nocy w promieniu stu kilometrów, widać było łunę, nad płonąca stolicą.
Koncentryczny ogień dwóch tysięcy armat, rozbijał do reszty gruzy Warszawy. O jakiejkolwiek pomocy znikąd nie mogło być mowy. I wtedy dowództwo obrony miasta zdecydowało się na kapitulację.
Cisza — Niemcy zaprzestali, ognia. Nie ma na niebie samolotów. Nikt nie wie, co to ma znaczyć. A po tym na murach afisze. Warszawa się poddała. Ludzie zdzierają te plakaty. To niemiecka dywersja. Warszawa się nie podda.
Ze zwalisk domów, z barykad, z piwnic, wychodzą wyczerpani, wynędzniali. Przerazili się teraz. Dopiero teraz, gdy zaległa ta przeklęta cisza. Więc to prawda. Niemcy wejdą jednak do Warszawy. I gorycz dyktuje słowa: „Pocoś to zrobił prezydencie Starzyński. Dlaczego nie walczyliśmy do ostatka?”
Nie było już walczyć o co. Pomoc zagraniczna, ofensywa na Zachodzie zawiodła. Jedyną nie zajętą twierdzą polską był Hel. Honor miasta uratowała zaciekła obrona. W ostatnich dniach już tylko walczono o honor. Wiedział o tym prezydent Starzyński, wiedziało dowództwo wojskowe. Warszawa nie chciała o tym wiedzieć, ani słyszeć.
-Dlaczego już się poddaliśmy? — pytali wszyscy. Na gruzach miasta.
A na forcie czerniakowskim, jego załoga złożona przeważnie z uczniów, nic zrozumieć nie mogła. Przez dwadzieścia cztery godziny nie chcieli opuścić placówki i złożyć broni.
— My się nie poddajemy, my się będziemy bić — powtarzali uparcie oficerom. — Brak amunicji?... Dobrze, dziś w nocy pójdziemy po amunicję do Niemców.
Ciężko ranni żołnierze obrony Warszawy, do których w szpitalu ujazdowskim doszła wieść o poddaniu stolicy, zwlekli się z łóżek.
— Baczność!
„ Jeszcze Polska nie zginęła...”
I z ust spieczonych gorączką, tłumiących ból, który wykrzywiał twarze, popłynęły dźwięki Hymnu, o Tej, co nie zginęła.
— Niech żyje Polska!
U wielu z nich były to ostatnie słowa, które, konając, posłali Warszawie, Polsce i całemu światu. Ostatnie, żołnierskie zawołanie.
Obrona Warszawy nie poszła na marne. Cały świat wspomina o niej dotąd i nigdy jej nie zapomni. Była ona dla całego świata, symbolem zwycięstwa moralnych wartości, była sygnałem do walki z barbarzyńcą niemieckim.
W trzy lata po tym, we wrześniu 1942 roku, radio londyńskie na falach eteru przesłało Warszawie wiersz o Niej:
„ W trzech tych zgłoskach żywo serce bije
I tętni krew gorąca Polaków miliona,
Nie, nie poszła na marne szaleńcza obrona.
Warszawo, wróg Cię gnębi, lecz Twa sława żyje.
W ranach zgliszcz, bliznach ruin i dymie pożarów,
Broniłaś się wspaniała, twarda i niezłomna,
I choć Cię przemoc wroga dławiła ogromna,
Nie opuszczałaś dumnie bronionych sztandarów.
Dzieje narodów, wspaniałe momenty historii, nie są dziejami jedynie bezimiennej masy ludzkiej. Karty historii pisze zarówno nieznany żołnierz, jak i ten, który wzrósł ponad innych i swoją wolą pchnął ich ku wielkości.
Dzieje obrony Warszawy są historią wielkości jednego człowieka. Są dziejami sławy prezydenta Stefana Starzyńskiego. Od Niego wyszła idea obrony miasta. On wziął na swoje barki odpowiedzialność za honor stolicy, za życie miliona jej mieszkańców. Odpowiedzialności tej nie zawiódł, nie zawiódł też zaufania, jakim go obdarzono. Stał się w dniach oblężenia wszystkim. Był jedyną indywidualnością, poza którą już była tylko masa bezimiennych obrońców: Major Stefan Starzyński, Komisarz Cywilny Warszawy. Gdy On wyrzekł słowo, nie było takiego, który by słowa tego nie odczuł jako najwyższy rozkaz.
Bo prezydent Starzyński reprezentował wszystko. Serce, rozum i honor stolicy. Był na każdym odcinku frontu. Na każdym zagrożonym posterunku. Wziął na siebie wszystkie troski oblężonego miasta. Gdy po dziesiątkach codziennych narad, po objazdach, inspekcjach, po rozstrzygnięciu setek wątpliwości, po nadludzkim, najstraszliwszym wysiłku stawał przed mikrofonem radia, przez radio nie On mówił, lecz Warszawa.
Wiedziano już o całej sytuacji. Wiedziano, że rząd i Prezydent są zagranicą. Nikt się jednak nie załamał w tym ciężkim momencie. Prezydent Starzyński powiedział: „Wytrwamy! Będziemy trwali”.
Nadeszła wiadomość o wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski. Prysły nadzieje. Ostatnie nadzieje.
I wtedy przez radio, ochrypłym, lecz jakże twardym, butnym głosem, prezydent Starzyński melduje swemu narodowi i sprzymierzeńcom, że lud Warszawy nie stracił ducha, że trwa w swym bohaterskim uporze.
Tyle dni. Każdy dzień wypełniony tak strasznymi ofiarami i męką świadomości, że to już jednak koniec. Tyle dni. Ale za te dni swej wielkiej epopei Warszawa zawsze będzie wdzięczna — największemu w swych dziejach prezydentowi, Stefanowi Starzyńskiemu.
Dziś nie wiadomo, co z nim jest. Niemcy zabrali go Warszawie. Być może żyje i wróci do Swego miasta.
Poeta Jan Lechoń powiada o Nim:
„ Powrócisz, ach, powrócisz Gdy w bębny uderzą
I wojsk naszych znów kroki posłyszysz miarowe,
Na mury potrzaskane, na ulice wolne,
Jako liście wawrzynu zrzucisz kwiaty polne,
I tych, co tam zostali obejmiesz za głowę”.
Wojna polsko-niemiecka dała Polsce nowych bohaterów. Do największych należy major Stefan Starzyński, obrońca honoru stolicy Polski. Niech będzie dla nas wzorem obywatela i żołnierza.
PRZEGLĄDARKA BLOGU LONGINA W S24
Kolekcjonuję osiągnięcia geniuszy i ludzi dużego formatu a również osiągnięcia nibynauki, nibyprawa, nibyuczciwości.
W czasie jednego ze swoich wykładów David Hilbert, znany matematyk, powiedział z ironią: "Każdy człowiek ma pewien określony horyzont myślowy. Kiedy ten się zwęża i staje się nieskończenie mały, zamienia się w punkt. Wtedy człowiek mówi: To jest mój punkt widzenia".
Poznanie świata dobrze jest zacząć od poznania samego siebie.
Chętnie czytam komentarze. Lubię spierać się z mającymi inne ode mnie zdanie. Jednak jeden z ostatnich komentarzy zdumiał mnie tym, jak jego autor daleki jest od zrozumienia tekstu pisanego po polsku. Szok miałem tak wielki, że zużyłem pół nocy dla przypomnienia swojego IQ. Namawiam czytelników do tego samego, a osoby z IQ poniżej 90 proszę aby darowały sobie czytanie moich tekstów.
Dla komentowania zapraszam bardzo tych, co mają IQ powyżej 120. Tu kliknij jeżeli chcesz się sprawdzić! Cytat miesiąca czerwca "Przed długi czas o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego nie można było powiedzieć nic krytycznego, bo od razu zachowanie takie traktowano jako niegodne."
Janina Paradowska
Ciężko być cynglem ...
Cytat lipca "Dzisiaj okazuje się, że od Bronisława Komorowskiego trochę lepsza była demokracja."
ezekiel Cytat sierpnia "Nie doceniałam dziś tej drzemiącej siły, która w czasach stanu wojennego kazała mieszkańcom Warszawy codziennie układać krzyż z kwiatów przy kościele św. Anny."
Janina Jankowska Cytat listopada "gdyby wybory mogły naprawdę cokolwiek zmienić, to już dawno byłyby zakazane"
(-Stanisław Michalkiewicz)
O dznaczenie mojej Mamy, siostry Stanisława Sadkowskiego (+KW) poległego 22 sierpnia 1944 w ataku ze Starego Miasta na Dworzec Gdański. Prezydent poszedł na Wawel
Dźwięczy requiem pod dzwonu kloszem,
Salonowcy - skończcie tę wrzawę!
O czas smutnej zadumy proszę,
gdy Prezydent poszedł na Wawel.
Kogo powiódł w żałobnej gali?
Jakieś cienie, mundury krwawe,
ci w Katyniu z dołów powstali,
z Prezydentem poszli na Wawel.
Poszli wolno, lecz równym krokiem,
bo im marsza rozbrzmiewało grave.
Niezbadanym Boga wyrokiem
z Prezydentem zaszli na Wawel.
Gdy próg przeszli królewskich pokoi,
krótki apel – czas z misji zdać sprawę,
potem spać – pierwsza noc już wśród swoich
z Prezydentem, co wwiódł ich na Wawel.
Ciiiiiicho! śpią …Ale może obudzi
ich los w nas to, co czyste i prawe?
Niech pojedna – i partie i ludzi,
dzień, gdy oni dotarli na Wawel.
wg. Henryka Krzyżanowskiego
Zapraszam do przeczytania moich notek:
1. - bliskich Powstaniu:
~ Pamiątka Powstania na Górczewskiej
~ Najdroższym Weronikom Matce i Siostrze ku wiecznej pamięci
~ Czy ktoś jeszcze pamięta?
~ Nasza barykada
Gdy kiedykolwiek zauważysz, że jesteś po stronie większości - powstrzymaj się i dobrze nad sobą zastanów! - Mark Twain „ ... tylko człowiek wolny ma czas by bloga prowadzić” -Grzegorz P. Świderski
Do ników klikam per 'Ty', oczekuję wzajemności.
* Blog z Przeszłości
*Blog Longina Cz. 1 Wstęp.
*Blog Longina Cz. 2: Pobyt w szkole
*Blog Longina Cz. 3: Przerwa w nauce
*Blog Longina Cz. 4: Przed I wojną światową
*Blog Longina Cz. 5: Wybuch wojny, front, okupacja niemiecka
*Blog Longina Cz. 6: Rok 1918
*Blog Longina Cz. 7: Rok 1920
*Blog Longina Cz. 8. Kursy dokształcające dla wojskowych
*Blog Longina Cz. 8a. Kursy dokształcające dla wojskowych
*Blog Longina Cz. 9. W.S.H.
*Blog Longina Cz.10. Absolutorium i praca
*Blog Longina Cz.11: Blog z przeszłości. Longin
*Blog Longina Cz.12 - 1933: Morzem po słońce Afryki
*Blog Longina Cz.13 - 1933: Casablanka, Marakesz, Góry Atlasu
*Blog Longina Cz.14 - 1933: Hiszpania - Malaga, Granada, Alhambra
*Blog Longina Cz.15 - 1933: Sewilla - Byki i Don Kiszot
*Blog Longina Cz.16 - 1933: Sewilla, Cadiz, Al Casar
*Blog Longina Cz.17 - 1933: Sztorm z Zatoce Biskajskiej, Znaczy
*Blog Longina Cz.18 - 1933: Belgia, Bal kapitanski
*Blog Longina Cz.19 - Jastarnia / Jurata '34
*Blog z przeszłości dopisane - Dowborczyk i Rodzina
*Blog Longina Cz.20 - morze, Austria, Jugosławia, Węgry
*Blog Longina Cz.21 - Hania
*Blog Longina cz.22 - Przerwane wspomnienie
Planowane do napisania 37. Wybuch II wojny światowej
38. Okupacja
39. Rok 1940
1941
1942
1943
40. Powstanie Warszawskie
41. Ewakuacja
42. Milanówek
43. Obóz w Gawłowie
44. Powrót z obozu
45. Ucieczka Niemców
46. Powrót do Warszawy
47. Praca organizacyjna w Banku
48. Wrocław
49. Warszawa - praca w Banku
50. Więzienie
51. Powrót do domu
52. W poszukiwaniu pracy
53. C.Z.S.P.J.D.
54. Sp. „Plan”
55. Sp. W.S.P.U.TiR
56. Rok 1956
57. Spółdzielnia „Plan”
NAPISZ DO MNIE
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura