HONOR I OJCZYZNA
Zbigniew Sadkowski
WARSZAWA W CZERWCU 1943
Część 1
Część 2
Niemiecka ustawa o służbie wojskowej mówi, że każdy obywatel, bez względu na płeć jest powołany do tej służby.„WOJNA TOTALNA”
Pierwszy komunikat polskiego sztabu generalnego, w dn. 1 września, donosi:
„Niemieccy lotnicy bombardowali: Augustów, Nowy Dwór, Ostrów Mazowiecką, Tczew, Puck, Zambrów, Radomsko, Toruń, Kutno, Tunel, Kraków, Grodno, Trzebinię, Gdynię, Jasło, Tomaszów Mazowiecki, Katowice. W miastach zbombardowanych przez lotników niemieckich padli zabici i ranni z pośród ludności cywilnej. Pod Kutnem ostrzeliwano z karabinów maszynowych i obrzucono bombami z lotu nurkowego pociąg ewakuacyjny. W Grodnie uszkodzono kościół katolicki, a w Białej Podlaskiej cerkiew”.
Niemcy zmobilizowali do służby wojskowej wszystkich swoich obywateli i wszystkich Polaków uznali widocznie, za walczących wrogów. Nazwali to „wojną totalną” i ideał ich dziś spełniło Gestapo. Wojna totalna trwa. Ale we wrześniu 1939 r. nie było jeszcze tej wojny. Było tylko zwykłe mordowanie bezbronnej ludności cywilnej przez wojsko niemieckie. Ludności nie stawiającej żadnego oporu, wycofującej się z miejsc objętych działaniami wojennymi, lub spokojnie spełniającej swe codzienne czynności zawodowe. Nie były to represje za zbrojny opór stawiany wojsku. Było to tylko spełnianie życzeń Führera, - marzącego o wymordowaniu wszystkich Polaków. Starsi oficerowie i żołnierze niemieccy, nieraz trzeba przyznać, nie mogli w żaden sposób zrozumieć intencji wodza. Rozumowali dawnymi żołnierskimi kategoriami. Przechodzili obok ludności cywilnej obojętnie, uważając, że skoro ludność ta nie bierze udziału w walce, nie trzeba jej mordować, ni zaczepiać. Natomiast „młode pokolenie”, wychowane i przeszkolone w bojówkach S. A.
Str. 28
i S. S. doskonale rozumiało swego wodza. Szczególnie lotnicy. Poprostu „walczyli” z satysfakcją. Głównymi ich celami byli ranni i chorzy w szpitalach, ludność cywilna w miastach, chłopi orzący pola i pasterze, pasący krowy. Ludzie, którzy nawet nieraz nie wiedzieli, że wojna wybuchła.
Biała Podlaska opróżniona zupełnie z wojska, kilkakrotnie przeżyła taką rzeź cywilnej ludności. Nadlatujący znienacka lotnicy niemieccy siekli z karabinów maszynowych, mordując setki kobiet i dzieci na ulicach miasteczka. Pociągi Czerwonego Krzyża były szczególnie łakomym obiektem. A już uciekinierzy i ewakuowani, błąkający się tłumnie po drogach i polach — był to łup dla myśliwców niemieckich, poprostu, nieoceniony.
Drogi i szosy, wypełnione, jedną wielką nieprzerwaną falą wozów, pojazdów i ludzi idących, gdzieś przed siebie, aby tylko dalej znaleźć się od grozy wojny — to jeden z najbardziej ponurych obrazów z września 1939 roku.
Nie było szosy, drogi, ścieżki, którą nie posuwałby się ten koszmarny pochód, złożony z ludzi jednego dnia oderwanych od swych domostw, idących w nieznane.
„Przejął mnie grozą i przygnębieniem widok tej beznadziejnej wędrówki ludzkiego tłumu — opowiada w swych wspomnieniach żołnierz z poznańskiego pułku piechoty.
— W nocy z 1-go na 2-go września drużyna moja trzymała placówkę przy mostku na szosie, wiodącej ze Zbąszynia do Poznania. Do północy panowała zupełna cisza. Ale krótko po północy rozpoczął się na całej szosie niezwykły ruch. Zaturkotał wóz jeden, drugi, dziesiąty. Jechały grupki ludzi na rowerach. Jechały bryczki i różnego rodzaju pojazdy. Czym bliżej rana, tym gęstszy stawał się ten rząd, nieomal nieprzerwany.
Wozy wyładowane były różnego rodzaju ruchomościami. Były na nich toboły z pościelą i bielizną, nieraz meble, worki z mąką i zbożem, sterczały różne naczynia kuchenne.
Wreszcie obok wozów coraz gęściej pojawiać się zaczęli ludzie, wędrujący pieszo, z węzełkami na plecach; wózki ręczne wypełnione nędzarskim majątkiem, wózki dziecinne. Przy wozach postępowało przywiązane do nich bydło: krowy, cielęta, kozy. Na wozach kwiczały świnie, jazgotał drób.
Widok tej procesji uciekinierów, który już stale towarzyszył naszemu oddziałowi, gdyśmy w niedzielę, 3 września, wymaszerowali w stronę Poznania, a później cofali się w kierunku Kutna aż do 15 września, widok ten wrył się mocno w pamięć i stanowi nierozerwalną część wspomnień wrześniowych.
Str. 29
Fragmenty tego widoku powtarzały się co jakiś czas przed naszymi oczyma. Kilka razy spotkaliśmy jakiś wóz, jakąś grupę wędrowców — ginęła na jakiś czas z oczu, wyprzedzała nas, lub zostawała w tyle, aby niespodziewanie znów się wyłonić w polu naszego widzenia. Wielkie stado krów, pędzone przez kilku pastuchów, aż spod Zbąszynia, jakaś staruszka z wnuczkiem, prowadząca na sznurku kozę, która wreszcie zupełnie okulała; grupa kilkunastu chłopców na rowerach, szukających P. K. U., któreby wcieliło ich do wojska; kilku gospodarzy, którzy przy każdym spotkaniu z nami postanawiali wracać do domu.
A co jakiś czas przy drodze, spotykało się też świeżo usypane groby. Na grobie ułożone kilka czapek, sklecony z patyków krzyż i kartka: ”Tu pochowano dnia... września 3 mężczyzn, 2 kobiety i dwoje dzieci, zabitych w czasie nalotów na szosie”. Czasem były wymieniane nazwiska, czasem nazwa miejscowości, skąd pochodzili, najczęściej jednak groby były bezimienne.
Czytając te lakoniczne napisy, widziało się znów te tylokrotnie przeżywane obrazki:
Wojsko z trudem toruje sobie drogę, bo szosa zapchana wozami i ludźmi. Krzyki, nawoływania, zamęt. Nagle — alarm! Lecą nieprzyjacielskie samoloty. Wtedy zaczyna się sądny dzień. Ludzie uciekają w pole. Wozy próbują zjechać z szosy, inne chcą gnać przed siebie. Najeżdżają jedne na drugie. Krzyk ludzi, ryk bydła, rżenie koni.
Samoloty zniżają się, rzucają bomby, sieką z ckmów”.
I tak na każdej drodze, wąski początkowo strumień uciekinierów, wchłaniał w siebie, niby rzeka dopływy, rósł. Od Warszawy, na wschód morze ludzi szło dzień i noc, dzień i noc, bez przerwy, od 4-go września, kiedy to przez radio dano znać mieszkańcom stolicy, że mężczyźni mają się udać na Wschód, aż do dnia 8 września, gdy wreszcie wszyscy dowiedzieli się o cofnięciu polecenia. Wrzesień był bardzo upalny. W przydrożnych studniach zabrakło wody, dla niezliczonej masy spragnionych. Zabrakło chleba, mleka, żywności w pobliskich wsiach. Strumień ludzki rozlał się na mniejsze strumyki. Wędrowano już nie tylko drogami, do najbardziej zapadłych wiosek dochodzili spragnieni i głodni wędrowcy.
Należy podkreślić tu, że wieś nasza pospieszyła z pomocą tej bezdomnej rzeszy ludzkiej. Szczególnie, uboga ludność wiejska Podlasia wiele serca okazała wędrowcom. Chłopi i szlachta zaściankowa, nie brali pieniędzy, nawet gdy im ktoś pokazywał, że ma przy sobie duże sumy.
Str. 30
— Za to nie można płacić — mówili — może nasi synowie, którzy są gdzieś daleko na froncie, też potrzebują pomocy. Może im też brak kęsa chleba. I dzielili się ostatkiem żywności, ostatnią łyżką zupy. W bardzo tylko nielicznych wypadkach, na dalekich, zapadłych wsiach ludność uciekała do lasów, przed tym niezrozumiałym dla niej pochodem obcych ludzi. Był to jednak raczej strach, aniżeli ucieczka przed okazaniem pomocy.
Pojawienie się zagonów niemieckiej piechoty zmotoryzowanej, która nieraz z kilku stron, niespodziewanie się wyłaniała, wprawiało wędrujący tłum w apatię. Milcząc spoglądali, na przebiegające drogą motocykle i samochody, wyładowane żołnierzami, w obcych mundurach.
Więc to już tak?
Kamieniał w swej niemocy tłum znękanych ludzi.
Więc już do wojska zapóźno — ze łzami w oczach - pytali się siebie chłopcy, którzy o głodzie przeszli kilkaset kilometrów, szukając, gdzie tu można wstąpić na ochotnika.
Wracają więc do swych domów. I znów trupy znaczą tę drogę powrotu. Niemieckie oddziały zdołały już się uplasować. Zaczynają interesować się tą rzeszą młodych ludzi. Rewizje. Za posiadanie noża, scyzoryka, brzytwy, lusterka — kula w łeb.
A po tym w tylu domach. „Gdzie syn?” „Poszedł na rajzę, dotąd go niema”. Nie wiedzą, że gdzieś w przydrożnym rowie jest mały kopczyk z żółtego piasku.
— Tam leżą, ci chłopcy rozstrzelani przez Niemców, wtedy we wrześniu — mówią chłopi.
W domu myślą: Może w Rosji. Może jest gdzieś dalej.
A oni są blisko i nie wrócą.
Nie było im dane zginąć, z bronią w ręku. Kula w łeb. W przydrożnym rowie.
I tak zbombardowano gruntownie nietylko drogi, ale i szereg miasteczek i wsi, korzystając z tego, że ludność cywilna nie chowała się wcale przed samolotami nieprzyjacielskimi, w pierwszym momencie nie wiedząc, że z nią toczy się walka a nie tylko z wojskiem.
Ale nie tylko lotnicy „używali sobie” na ludności cywilnej.
Spalono bez powodu, opuszczone przez ludność miasteczko Działoszyn, wieś Kije i tysiące innych opustoszałych osad i wiosek.
Nie tylko podpalano, lecz i mordowano bez powodu.
W Kurniku zebrano wszystkich mężczyzn i spośród nich kilkunastu rozstrzelano. W Inowrocławiu urządzono rzeź mężczyzn.
Str. 31
W Kajetanowie rozstrzelono 86 osób. Takie egzekucje masowe odbyły się w większości miast i miasteczek w Poznańskim i na Pomorzu.
W Uniejowie, po wkroczeniu wojska niemieckie zarządziły, aby cala ludność zebrała się na rynku. Do spieszących na to wezwanie otworzono ogień, zabijając zarówno mężczyzn, jak kobiety i dzieci.
W Częstochowie, bez żadnego uzasadnienia, w drugim dniu po wkroczeniu urządziły wojska niemieckie pogrom Polaków. Podpalono domy. Wywleczono z mieszkań kilka tysięcy osób. Rozstrzeliwano. Polowano z bronią na przechodniów. Mężczyzn spędzano przed ratusz i tam do leżących na ziemi strzelano z karabinu maszynowego. Słowem licytowano się w pomysłowości, jeśli idzie o zabijanie.
Po zajęciu Gdyni, żołnierze niemieccy wywlekli z domów chłopców i mężczyzn, ładowali w auta i wywozili „na roboty”.
O olbrzymiej większości wywiezionych nie ma dotąd żadnych wieści. Prawdopodobnie wymordowano ich w drodze.
Z Włocławka zabrano grupę mężczyzn na roboty. Na jednym z postojów, kazano tym, co się źle czują, zgłosić się do lekarza. Zgłaszających się zabito w oczach współtowarzyszy.
W Wielkopolsce i na Pomorzu, rozstrzeliwano wszystkich ziemian, których zastano w majątkach.
Nie sposób wyliczać tych wszystkich aktów terroru, morderstw i objawów sadyzmu, który okazała wkraczająca do Polski armia niemiecka. Była to pierwsza tego rodzaju wojna. Wojna doskonale wyekwipowanego i uzbrojonego żołnierza z ludnością bezbronną, którą nie miała nawet pojęcia o tym, że żołnierz może mordować bez powodu kobiety i dzieci.
— Nie próżnowała też cywilna ludność niemiecka. „Lojalni” obywatele polscy, płacący podatki i składki na F. O. N. z dniem 1 września zmienili swe oblicze. We wszystkich niemal miasteczkach pogranicznych cywilna ludność niemiecka, uzbrojona w karabiny maszynowe i granaty ręczne, rzuciła się na polskie posterunki straży granicznej, policji, stacje kolejowe, rozpoczęło ostrzeliwanie oddziałów wojskowych. Piąta kolumna, która już na dłuższy czas przed wybuchem wojny przeprowadzała akty dywersji, w pierwszym dniu wojny ujawniła swe istnienie.
W dniu 3 września oddziały polskie cofały się przez Bydgoszcz. Do wojsk przechodzących ulicami miasta posypały się nagle strzały ze wszystkich stron. Z okien domów, ze sklepów niemieckich, z ewangelickich kościołów otworzono na Polaków
Str. 32
ogień karabinów maszynowych i ręcznych. Wojsko zarządziło rewizję i przeprowadziło likwidację niemieckich gniazd dywersji. Rozstrzelano 260 dywersantów schwytanych z bronię w ręku.
Dnia 5 września wojska niemieckie wkroczyły do miasta. Dowództwo wojskowe rozplakatowało odezwę, wzywając ludność do normalnego toku życia, gwarantując bezpieczeństwo osobiste i nietykalność mienia.
Jednocześnie wyciągnięto z domów 5.000 mężczyzn od 14 do 60 lat i pognano z podniesionymi rękami do punktów zbornych. Tam ustawiono ich w szeregi i rozstrzelano. Polowano specjalnie na uczniów gimnazjalnych i harcerzy. Nie zapomniano i o dziewczętach, kilkaset harcerek i gimnazjalistek podzieliło los swych kolegów i braci.
Za legalnie straconych przez władze wojskowe polskie 260 dywersantów schwytanych z bronię w ręku, strzelających do wojska w czasie przemarszu — przeszło 5.000 niewinnych ludzi, przeważnie dzieci. Oto niemiecka szala sprawiedliwości! Na tym nie skończył się zresztą „odwet”. Po przejęciu władzy przez „gestapo” rozpoczęło się dopiero systematyczne tępienie Polaków w Bydgoszczy. Jeszcze w kwietniu 1942 r. stracono 39 Polaków, pod pretekstem znęcania się nad Niemcami w dniu 5 września.
A występy dywersantów niemieckich w Bydgoszczy i na pograniczu nie wyczerpuję się i nie ograniczają się do tych terenów. 61 pułk piechoty polskiej ostrzeliwała ludność niemiecka kolo Brzozy i Nowej Wsi, 62 — pod Solcem, kompanię jednego z pułków ostrzelano koło Błonia, pod Warszawą, oddziały polskie zaatakowali w dniu 13 września pod Garwolinem, cywilni Niemcy, granatami i karabinami maszynowymi.
W czasie licznych rewizji, w tych dniach, znajdowano w domach niemieckich: radiostacje, magazyny broni, gniazda karabinów, maszynowych.
* *
*
Mordowana przez wkraczające wojska niemieckie i bojówki cywilna ludność polska, chwytała z rozpaczy za broń. Wojna stawała się naprawdę „totalną”. Na Śląsku przed wkroczeniem wojsk niemieckich, a po wycofaniu się Polaków, trwały walki między cywilną ludnością polską, a bojówkami niemieckimi. Były to akty samoobrony. Niemieccy kronikarze wojny piszą o wielu takich wypadkach. Jeden z nich mówi o Ślązakach:
Str. 33
„Walczyli o każdy metr ziemi. Dom za domem musiał być zdobywany. Drzwi i bramy były zamknięte, zabarykadowane”.
Broniła się zajadle Polska Poczta w Gdańsku. Polscy listonosze walczyli tak zawzięcie, przeciw bojówkom hitlerowskim, że trzeba było dopiero pomocy regularnego wojska z czołgami i armatami, saperów zakładających miny, aby po dłuższym oblężeniu zdobyć ten budynek.
Polska ludność, gdy rzucił się na nią uzbrojony wróg, broniła się do ostatka. Nie mordowała podstępnie. Nie napadała. Broniła swych domów, swych posterunków, swych warsztatów pracy. Broniła się przed uzbrojonymi bandami „obywateli polskich” — Niemców. Jest to zupełnie co innego, pod każdym względem co innego, aniżeli strzelanie z okien, z lasów, do maszerujących żołnierzy żołnierzy państwa, którego się było obywatelem.
Zupełnie też inaczej wygląda nasz żołnierz, broniący się przed podstępnym napadem cywila - Niemca, a inaczej, żołnierz niemiecki mordujący tysiącami Polaków, którzy z bronią w ręku nie występowali, a całą ich winą było to, że są Polakami.
Niewspółmierność tych rzeczy jest tak oczywista, że propaganda niemiecka, nie usiłowała nawet tego tłumaczyć. Ukrywa co najwyżej te fakty, tak jak ukrywa skrzętnie wobec wszystkich masowe zbrodnie „Gestapo” w Polsce.
My szczycimy się tym, że Polacy na Śląsku nie dali się wyrzynać niemieckim bojówkom jak barany. Oni wstydliwie ukrywają każdy akt „represji”, który jest niczym innym, jak tylko zwykłym mordem z premedytacją.
Str. 34
1939-1942
Str. 35
TREŚĆ:
1.
Do Francji i Norwegii
2.
W obronie Polski i Anglii
3.
Lwy Tobruku
4.
Z za drutów do armii
5.
W Chinach i na morzu Koralowym
6.
W „oflagach” i obozach
Str. 36
|