Kiedy podczas okupacji zbudowany kilka lat wcześniej nasz kościół parafialny przy Placu Szembeka był wyposażany, ówczesny proboszcz, ksiądz Sztuka, zaapelował do parafian o fundowanie piszczałek w nowo budowanych organach. Moi rodzice, ufundowali wówczas dwie piszczałki, na których zostały wygrawerowane imiona ich synów: Jacek i Wiktor, mojego starszego brata i moje. Nigdy jednak tych piszczałek nie widzieliśmy.
Kościół parafialny przy Placu Szembeka erygowano kilka lat przed wojną.
Oglądając się do tyłu sprzed ołtarza widać kilkanaście piszczałek kościelnych organów
W ostatnią niedzielę sierpnia tam poszliśmy. Za zgodą księdza proboszcza, pomiędzy nabożeństwami, kręconymi schodami udaliśmy się na poszukiwania.
Z bliska organy wyglądają okazale
Jednak dopiero wszedłszy do ich wnętra widać rozmaitość instrumentów
Jest tam las piszczałek przeróżnych wielkości
Od widocznych z zewnątrz piszczałek wysokości dwóch ludzi do maleńkich jak końcówka pióra
Stoją wyspami, grupami, rzędami ...
Szukaliśmy podpisów, grawerowanych dedykacji. Niestety poza wyciśniętymi ich muzycznymi symbolami nie znaleźliśmy na piszczałkach żadnych napisów. Nic. Ani na tych olbrzymich piszczałkach - ani na tycich.
Organista nas zmartwił. Od roku 2000 trwa wymiana elementów muzycznych. Piszczałki są stopniowo wymieniane. Te duże zostały wymienione na początku. Szkoda, że na tę wyprawę nie wybraliśmy się kilkanaście lat wcześniej.
Plac przed budynkiem kościoła był wtedy rewilitalizowany. Poprawiali jego wygląd. Ksiądz proboszcz nieco się dziwił, że budynku kościelnego te miejskie prace nie dotyczą. Rewitalizacja zatrzymała się przed kościelnym parkanem. Skoda, bo chyba kościół jest Placu Szembeka nie mniejszą okazałością niż jego chodniki, alejki i krawężniki. A samo wzmocnienie rysującej się kościelnej wieży wiele już parafian kosztowało. Wieża została złamana u nasady bombardowaniem niemieckim we wrześniu 1939 roku. Podczas okupacji zburzenie naprawiono a po wojnie dobudowano ją do pierwotnej wysokości ale, jak widać nie było to zrobić łatwo.
Na koniec podziękowanie w zakrystii, rzut oka na organy, wspólna wyprawa na kawę z ciastkiem a w końcu pojechałem zobaczyć jeszcze swoją ulicę Kutnowską, która mnie wychowała.