Kiedy powstawał Meteor-1 i tworzono wstępny projekt rakiety Meteor-2 mającej osiągnąć pułap 60km Almanzor był studentem na Wydziale Lotniczym PW. W wyniku działań opisanych w odcinku Hamowanie Gomułki Wydział Lotniczy został zlikwidowany przez połączenie z wydziałem konstrukcyjnym w wydział Mechaniczny Energetyki i Lotnictwa (MEiL).
Wywołało to ostre protesty studentów lotników. Załagodził je dziekan profesor Władysław Fiszdon. Zwołał do auli studentów starszych roczników i powiedział, że ich postawę rozumie, że jako dziekan zrobił wszystko aby tak się nie stało ale w obecnej sytuacji tej decyzji zmienić się nie da. Dał natomiast słowo, że zrobi wszystko, aby zawartość programu kierunków lotniczych na tej zmianie merytorycznie nic nie straciła.
W kwietniu 1964 roku, kiedy Almanzor w dostępnej tylko dla dyplomantów kreślarni wydziałowej mając nad głową powieszony przez starszych kolegów topór z napisem „Lasciate ogni speranza” żmudnie ślęczał konstruując samolot dyspozycyjny, profesor Zbigniew Brzoska zaproponował mu skontaktowanie się z mgr inż. Witoldem Błaszczykiem z Instytutu Lotnictwa poszukującym obliczeniowca do Zakładu Konstrukcji Specjalnych.
W ten sposób, jeszcze jako student autor rozpoczął pracę w Instytucie jako obliczeniowiec. Przyjął to jako relaks, bo prace obliczeniowe były zawsze dla niego bardziej ciekawe niż dłubanina konstruktora. Po uzyskaniu w następnym roku dyplomu był najmłodszym wśród dziesięciu inżynierów Zakładu Konstrukcji Specjalnych (TKS) zajmującymi się budową rakiet Meteor.
W pierwszym tygodniu pracy wziął udział w próbie układu odzyskowego nowo projektowanej rakiety Meteor-2. Model rakiety Meteor-2 w skali 1:1 wyposażony w zespół dwóch spadochronów został zrzucony przez pilotowanego przez Andrzeja Abłamowicza MiGa-15 nad lotniskiem koło Grójca.
Tę udana próbę układu odzyskowego rakiety Meteor-2, jak i kilka innych zdarzeń z realizacji projektu Meteor uwiecznił autor tej notki na fotografii swoim enerdowskim AltixemNB. Po udziale w kilku próbach rakiety Meteor-1 autor został włączony do tematu Meteor-2. PIHM zachęcony sukcesem realizacji tematu Meteor-1 i osiąganym przez nią regularnie pułapem około 35 kilometrów zrobił następny krok. Ponieważ pułap 35 kilometrów niewiele przekraczał pułap lotu balonów meteorologicznych dolatujących do 30km, do tematu finansowanego z Planu pięcioletniego wstawione zostało zbudowanie rakiety sondującej wynoszącej na pułap 60km kilka kilogramów aparatury badawczej mającej większe gabaryty niż ładunek grota jej poprzednika. Projekt nazwano METEOR-2.
Uważam za stosowne wspomnieć o współpracownikach realizujących temat Meteor i opowiedzieć nieco o sposobie prowadzenia naszej pracy. Pierwszym zaskoczeniem dla żyjącego dotąd na luzie studenta była całkowita tajność pracy. Żadnego zabierania roboty „do domu”. Dokumentację, nad którą pracowaliśmy, trzeba było pod koniec dnia zdawać a następnego dnia pobierać z zakładowego archiwum za pokwitowaniem. Wszyscy zajmowali pokoje obok siebie, w jednej połówce korytarzyka na piętrze dwupiętrowego budyneczku „przyklejonego” do wielkiego tunelu aerodynamicznego, w którym obecnie sprawdzają się skoczkowie narciarscy. Pierwsze zaskoczenie rygorem tajności szybko minęło, bo w realizowaniu pracy każdy miał dużą swobodę
Kierownikiem Zakładu Konstrukcji Specjalnych i zarazem Głównym konstruktorem był mgr inż. Jerzy Haraźny. Całość konstrukcji rakiet projektował Józef Pogoda, który na bieżąco współpracował z Głównym konstruktorem.
Mgr inż Józef Pogoda (z lewej strony).
Kierownikiem pracowni prób w locie był mgr inż. Grzegorz Pawlak. Później dołączyła do jego pracowni mgr inż. Elżbieta Bakoń.
Krzysztof Nowak konstruktor pirotechniki i sprytnej automatyki pirotechnicznej rakiet w lutym 1968 rozebrany do pasa uprząta śnieg z wyrzutni.
Pracownia obliczeniowa podczas próby w Łebie. Od lewej: Wiktor Kobyliński, Waldemar Dylewski i Witold Błaszczyk (kierownik pracowni)
Rygor w naszej pracy był tylko formalny i polegał głównie na konieczności rozpoczynania jej sześć razy w tygodniu o godzinie 7:30. Odczuwałem w pracy dużą swobodę, rzadko kto ingerował w metody działania i formę. Chyba z racji wielości wyzwań z jakimi się spotkaliśmy nie było wielu okazji do swarów a nawet swobodnych pogaduszek - interesowano się głównie rezultatami.
Praca zespołowa nie wyglądała tak, jak teraz wyobraża sobie wielu poczciwie myślących. Nad całością tematu panował Szef zakładu J.Haraźny a każdy z nas miał swoją „działkę", nad którą pracował. Zakres tematyczny tej "działki" w dużej mierze zależał od realizują człowieka. Chociaż nikt tego wewnętrznie nie kontrolował rzadko ktoś opuszczał swoje miejsce pracy. Czasem z instytutowego bufetu przynosiło się w trudnych sytuacjach flaszkę lub dwie piwa. Szef w zasadzie nie wydawał nikomu poleceń, zwykle tylko zadawał pytania. Raz w tygodniu, co poniedziałek, urządzane było seminarium zakładowe, na którym głównie według swojego uznania referowaliśmy kolejno swoje wyniki, wątpliwości i przemyślenia.
Dla prowadzenia prób rakietowych Instytut Lotnictwa dostał około hektar terenu na Mierzei Łebskiej.
Miejsce to było w czasie II Wojny światowej przygotowywane przez Niemców do podobnego celu. Z instalacji poniemieckiej zastaliśmy zabetonowany prostokąt około 10x20 metrów z wgłębieniem w środku na którym Ilot ustawił swoją wyrzutnię.
Z Zakładem Konstrukcji Specjalnych współpracowało kilku inżynierów z innych zakładów Instytutu.
Silniki rakietowe i paliwo stałe do nich opracowali i badali mgr inż. Adam Obidziński i mgr inż. Antoni Jankowski. W całość prac silnikowych zaangażowany był dr inż. Czesław Skoczylas. Pokładowe urządzenia pomiarowe opracowywali mgr inż. Cezary Lichodziejewski i mgr inż Stanisław Rojszyk, z którym w teamie autor tej notatki grywał w brydża a w listopadowe wieczory w Łebie uprawiał kąpiele w kilkustopniowym Bałtyku kończone rozgrzewką w restauracji Mewa.
|