W styczniu 1907 r. zdałem egzamin do wstępnej klasy tej szkoły. Z polskiego, arytmetyki i religii otrzymałem stopnie b. dobre, natomiast z jęz. rosyjskiego - źle. Zostałem jednak przyjęty. Uczyłem się dość dobrze. Szwankował tylko rosyjski, bo nie znałem ani gramatyki ani pisowni rosyjskiej. Robiłem błędy na znak miękki czy „e”. Wpadłem na pomysł taki. Nauczyciel pisał na tablicy tekst dyktanda, które na następnej lekcji rosyjskiego miał nam dyktować. Kazał uważać i nie pozwolił robić żadnych notatek. Zadaniem moim było zanotować lub zapamiętać pierwsze zdanie i zakończenie. Brat wynalazł podręcznik, z którego nauczyciel dyktował. Wtedy w domu nauczyłem się całej lekcji. Obliczając w jakim słowie jest trudny znak (jat'), od razu pisałem dyktando bez błędu. Z dwójki poprawiłem się od razu na piątkę. Mimo to nauczyciel na koniec roku postawił mi z języka rosyjskiego 3. Widocznie poznał się na tym.
[8]
Do dziś pamiętam listę kolegów z pierwszej klasy, byli to:
1. Bieliński
2. Biernacki
3. Błoński
4. Bogucki
5. Gorazdowski
6. Grabowski
7. Hipsch
8. Kobyliński
9. Krause
10. Latour
10a. Łubkowski
11. Małachowski
12. Małycha
13. Mamczyk
14. Matejczyk
15. Michalak
16. Mosiej
17. Niewęgłowski
18. Nowosielski
19. Olszewski
20. Orzechowski
21. Oświęcimski
22. Ołdakowski
23. Piesiewicz
24. Pruski
25. Rajzacher
26. Rozmuszcz
27. Samborski
28. Skowroński
29. Tatarzyński
30. Tchórznicki
31. Wyrobek
32. Wysokiński
33. Zakrzewski
34. Zwoliński
Do klasy I-szej *) przeszedłem bez poprawek t.j. bez stopni niedostatecznych, gdyż dostawałem nawet dość dobre stopnie. Jedynie z języka rosyjskiego miałem stopień dostateczny, poza tym większość b. dobrze.
Pamiętam swój pierwszy przyjazd do Siedlec i pierwszy egzamin. Straszono mnie w domu, że ktokolwiek pierwszy raz przyjedzie do miasta Siedlce, obowiązany jest pocałować gołego Jacka (posąg Jowisza - Atlas z globusem na starym ratuszu).
I o dziwo jakoś mi się udało wjechać bez tych ceremonii do miasta. Ale strachu miałem dużo, zwłaszcza przed wyjazdem z domu.
W Siedlcach zamieszkałem w pokoiku na strychu przy ul. Brzeskiej w domu wujaŻółkowskiego razem z bratem Franciszkiem i siostrą Marysią, wówczas 13-letnią panienką, która miała nam przygotowywać jedzenie i zajmować się gospodarstwem. Początkowo została z nami Matka a później mała siostra. Ojciec przyjeżdżał co wtorek do nas i przywoził wszystko z domu do gospodarstwa domowego. Na wiosnę przenosiliśmy się do dużego pokoju na parterze od ulicy.
[9]
Jednocześnie z nami zamieszkał Henio Mioduszewski, syn organisty z Krześlina, późniejszy lekarz w Siedlcach i mały Andrzej Nasiłowski ze wsi Uziębły, którego brat Franek przygotowywał do gimnazjum. Ponadto brat pomagał w lekcjach ciotecznemu bratu Leopoldowi Czarnockiemu, który niechętnie uczył się. Z nim mieliśmy sporo kłopotów i zatargów, bo był niezgodny. Przychodzili do nas koledzy brata, moi koledzy:Marysia Czarnocka z bratem Julkim. Ona uczęszczała do III klasy, a Julek do II-ej. Jednym słowem było nam dobrze i wesoło. Poza tym zachodzili i rewolucjoniściKarwat i Świątkowski, którzy dużo mówili o walce klasowej z caratem. Najbardziej utkwiła mi w pamięci wycieczka w zimie za miasto chyba na Sekułę, gdzie bawiliśmy się w wojnę, pod kierownictwem profesora od gimnastyki Gnoińskiego. Biliśmy się śniegiem. Klasy IIa, Ia i wstępna „A” przeciwko klasom I, II i wstępna „B”. Był to bój jakby z Moskalami. Chłopcy tak się zapalili, że aż do krwi pobili się śniegiem. Szedłem wtedy pod rękę w parze z kolegą Frankiem Tarkowskim, z którym później spotkałem się w Wojsku Polskim w 1919r..
Po wakacjach w 1907r. uczęszczałem do klasy wstępnej Zaraz na wstępie ks. prefekt Piotrowski zauważył, że nie posiadam książki do nauki religii, co zanotował w moim dzienniczku. Następnie z przyrody nie mam podręcznika i przy odpowiedzi nie wiedziałem dlaczego woda deszczowa nie ma żadnego smaku. Dlatego, że minerały nie parują - podpowiedział mi kol. Piesiewicz. Traciłem chęć do nauki. Podczas dyktanda z jęz. niemieckiego dostałem 4. Na następnej lekcji siedzący obok mnie kolega Błański Eugeniusz ściągnął ode mnie całą stronę, za co obaj zostaliśmy ukarani i moje 3+ zostało zmienione na 1. Takie miałem niepowodzenie w pierwszym miesiącu nauki w I klasie. I kiedy dyr. Redliński wszedł do klasy i wyczytał kilka nazwisk, między innymi i moje
[10]
że Ojciec dotychczas nie wpłacił wpisowego za naukę, i że mam zabrać książki i opuścić szkołę. Byłem dosłownie jak przybity tym zarządzeniem. Czułem, że kończy się w ten sposób moja nauka, od której przecież zależy los całego życia. Pojechałem na wieś. Pozostała mi tylko szkolna czapka. Mundurka szkolnego jeszcze nie miałem. Wstydziłem się nosić inną, a wiedziałem, że tej szkolnej czapki na wzór francuski zrobionej, nosić mi nie wypada, bo nie jestem uczniem. Tą jedną lubiłem, a każda inna cywilna wydawala mi się okropna i wstrętna. Musiałem i to przeboleć.