poprzedni rozdział
6. Przygotowywanie się do egzaminu
Siedząc na wsi nie zaniedbywałem się jednak całkowicie. Myśl, że może jeszcze kiedyś będę się mógł uczyć, stale mnie nurtowała. Ojciec prenumerował wtedy „Gazetę Świąteczną” tygodnik założony i redagowany przez Kazimierza Pruszyńskiego - „Promyka”. Przeznaczony dla wsi i pisany bardzo popularnie. Litery sz, cz, rz łączono w jedno, żeby ludzie mogli łatwiej czytać. Używano wyrażeń zrozumiałych dla czytelników np. „buchadło” zamiast bomba i t.p. Pamiętam rok 1910, kiedy obchodzono 500 lecie bitwy pod Grunwaldem i w Krakowie stawiano pomnik króla Jagiełły ufundowany przez muzyka Ignacego Paderewskiego. Zaczytywałem się wiadomościami zwłaszcza z historii Polski. Człowiek zarażony patriotyzmem w dzieciństwie, już do końca życia nie wyleczy się z tego. Czytałem historię Polski, wydaną we Lwowie dla dzieci, z obrazkami. Portrety królów Polski według obrazów Jana Matejki poznałem wtedy z innej książki. Brakowało mi tylko dla całości wiadomości z historii Polski od czasów rozbiorów do naszych dni. Nie mogłem tego nigdzie zdobyć. Poszczególne fragmenty poznałem z książek o Napoleonie, coś więcej o Legionach Dąbrowskiego i innych, ale nie znałem przyczyn upadku Polski. Wiedziałem tylko, że „rodem z piekła Katarzyna Moskalami nas zalała”, lub „patrz Kościuszko na nas z nieba, jak w krwi wrogów będziem brodzić, twego miecza nam potrzeba, by ojczyznę wyswobodzić”. Obraz bitwy pod Grunwaldem był wtedy popularyzowany w całym kraju.
W lecie 1910r. przyjechali na letnisko do rodziców mojego kolegi i przyjaciela Józefa Kobylińskiego goście z Warszawy. Byli to wujek jego Grześ Czarnocki i p. Kopczyńska z synkami Józiem i Stasiem. Józio był o rok młodszy ode mnie, a Stasio o dwa lata.
Pewnego razu gdy przechodzili w niedzielę koło naszego domu, p. Grześ ukłonił się Ojcu i wszczął rozmowę, że u nas tak dużo jest bzu w ogrodzie. Ojciec mój, bardzo gościnny jak zawsze, zaprosił ich do domu. Matka poczęstowała ich herbatą i ciastkami. Po kilku godzinach p. Kopczyńska zainteresowała się nasza rodziną i zaproponowała, że weźmie do siebie siostrę Marysię na kasjerkę do cukierni Zakopiańskiej przy Saskim Ogrodzie, przy ul. Niecałej 14 w Warszawie, której była właścicielką. A bratu Frankowi zaproponowała korepetycje, żeby udzielał jej synom lekcji. Tak też się stało. W jesieni brat Franek, który wtedy skończył 6 klas gimnazjum polskiego w Siedlcach chciał koniecznie zdobyć świadectwo rządowe, bo polska szkoła nie miała żadnych praw. Rozpoczął dawać korepetycje młodym synom p. Kopczyńskiej i uzgodnił, że Marysia i ja pojedziemy do Warszawy. Marysia do pracy, a ja do dalszej nauki.
7. Podróż do Warszawy
W dniu 27 stycznia 1911r. o godzinie 5 po południu znaleźliśmy się w pociągu na dworcu w Siedlcach. Franek spotkał się z Klemensem Kiereńskim na dworcu i zostawił mnie z Marysią w wagonie, a sam poszedł do bufetu. Pamiętam jak kolejarz w mundurze dzwonił po raz pierwszy i oznajmiał po rosyjsku „w Warszawu”, później zadzwonił dwa razy i powtórzył „w Warszawu”. Byliśmy z Marysią w okropnym strachu, gdyż obawialiśmy się, czy nasz kochany braciszek nie zagapi się i czy zdąży wskoczyć do pociągu. Obawy były płonne, gdyż za chwilę ujrzeliśmy go żegnającego się z Klemensem i wskakującego do wagonu. Pociąg ruszył. Był to przedział III klasy. Liczyłem przystanki: Kotuń, Mrozy, Cegłów, Mińsk Mazowiecki, gdzie pamiętam dużo świateł i jakieś wielkie budynki z kopułami. Ale braciszek nie mógł usiedzieć z nami razem, tylko odszedł do innego przedziału i znów strach, bo przyszedł kontroler, a my nie mamy biletów. Dziwiłem się, że nas nie wyrzuca z pociągu w biegu, ale Franuś, jak się później dowiedziałem okazał mu wcześniej bilety i powiedział, że tam siedzi takich dwoje „pacanów” i żeby nas już nie pytał. Wszystko przeszło spokojnie, ale co wtedy przeżyliśmy, to tylko ja wiem.
Po przybyciu na Dworzec Wschodni byłem oszołomiony mnóstwem świateł, tramwajów, dorożek i w ogóle ruchem ulicznym.
Zajechaliśmy do p. Kopczyńskiej na ul. Niecałą 14. Tam wieczorem zostawiliśmy Marysię, a sami poszliśmy do p.p. Wołowiczów na ul. Chmielną 80, gdzie miałem zamieszkać i spać w jednym łóżku z bratem.
Wyjeżdżając z domu od Rodziców żal mi było rozstawać się z bratem Grześkiem, którego bardzo kochałem. On dodawał mi żalu, że sam będzie musiał spać przy koniach w stajni i że będzie się bał beze mnie. W ostatni wieczór tak rzewnie płakał, że później prawie całą noc nie spałem.
8. W Warszawie
Po przyjeździe do Warszawy znalazłem się między starszymi i dorosłymi synami Wołowiczów. Poza nauką mogłem tylko wyglądać oknem na podwórko i czasami posyłano mnie do sklepu lub do apteki po zakupy. Żona Wołowicza, który był tragarzem na Dworcu Głównym, prowadziła dom czysto i oszczędnie. Posyłając mnie do sklepu po naftę lub do apteki po jodynę, żądała aby mi dolewano więcej ponad miarę. Prawie zawsze z tego tytułu miałem wymówki. Jednego razu, gdy zażądałem w aptece więcej jodyny, subiekt przy opakowywaniu rozlał trochę i nie chciał mi więcej dolać. Znów były wymówki. Poza tym musiałem nosić węgiel i drzewo z piwnicy, co było jak na 12 letniego chłopca nie zbyt lekkie.
W następną niedzielę poszedłem z braciszkiem do p. Kopczyńskiej, gdzie zobaczyłem się z siostrą i byłem na obiedzie. Po południu bawiliśmy się w wojsko razem z Józiem, Stasiem i ich cioteczną siostrą Martą. Mieli oni dużo zabawek, więc popołudnie przeszło nam szybko i miło. Wieczorem wróciłem z bratem na Chmielną idąc przez Plac Grzybowski i Mariańską.
W następną niedzielę brat Franek kazał mi iść na Niecałą 14 do chłopców, gdyż prosili żebym koniecznie do nich zaszedł. Ponieważ Franek nie mógł mnie zaprowadzić, wyjaśnił mi że mam pójść ulicą Chmielną do Marszałkowskiej, po której chodzą tramwaje i Marszałkowską w lewo do Ogrodu Saskiego a przez Ogród jedyną alejką na której jest chodnik dojdę do sadzawki przy ul. Niecałej. Nakreślił mi przy tym plan, którędy mam iść.
Poszedłem więc sam. Kiedy skręciłem w Marszałkowską, zorientowałem się, że muszę przechodzić przez wiele ulic i jak ja później odnajdę ulicę Chmielną? W tym celu zapamiętałem szczyt domu po drugiej stronie ulicy Marszałkowskiej gdzie widniał napis „Casimire”. Był to dla mnie znak, którym później posługiwałem się, gdy wracałem na Chmielną.
Szczęśliwie doszedłem do Ogrodu Saskiego i znaną mi alejką do sadzawki, gdzie spotkałem bawiącego się z kolegami Stasia Kopczyńskiego. Kiedy do niego podszedłem zapytał mnie o brata, gdyż nie uwierzył, że ja sam tu przyszedłem. Byłem tak nieśmiały, że miałem zamiar wracać do domu. I gdybym nie spotkał Stasia, to sam nie ośmieliłbym się wejść do domu p. Kopczyńskiej. Jednak Staś zaciągnął mnie do mieszkania i opowiedział o tym swej mamusi, która była bardzo zdziwiona, że ja odważyłem się sam chodzić po mieście. Kazała mi bawić się z chłopcami i czekać aż Franek przyjdzie i zabierze mnie z sobą. Franek przyszedł, ale ja byłem w innym pokoju i nie widząc mnie poszedł do domu. Zorientował się na ul. Marszałkowskiej i zawrócił po mnie. Wracaliśmy razem pieszo, ale innymi ulicami, gdzieś przez plac Grzybowski, Mariańska do Chmielnej. Ale od tego czasu już miałem odwagę chodzić sam po mieście. Zadaniem moim było przygotować się do egzaminu i zdać w czerwcu do II klasy. Przerabiałem więc historię rosyjską, geografię po rosyjsku, arytmetykę w tym znienawidzonym języku i gramatykę. Lekcji udzielał mi brat Franek lub czasami najmłodszy syn Wołowiczów Bronisław, wtenczas już żonaty. Człowiek ten był bez zajęcia, miał dubeltówkę i psa wyżła. Udawał wielkiego pana i przyjeżdżał do nas na wieś na polowania. Był krótkowidzem - nosił okulary, więc wątpię w jego zdolności strzeleckie. Z żoną, z którą później się rozszedł, stale były niesnaski. Prawdziwe nazwisko jego Ojca było Wołowiec. On jeden nazywał się Wołowski, bo koniecznie chciał się wkręcić do wyższych sfer, gdzie takie nazwisko było źle widziane.
Do egzaminu przystąpiłem w początkach czerwca 1911r. w gimnazjum Kowalskiego przy ul. Świętokrzyskiej 27. Odpowiedzi przy egzaminie trzeba było dawać w języku rosyjskim. Zdawało nas 28-iu. Wolnych miejsc było dwa. Przyjęty został jeden Polak i jeden Żyd. Ja zdałem, ale z braku miejsca nie zostałem przyjęty. Tak się skończyła po raz drugi moja kariera naukowa.
9. Powrót do domu
Dnia 12 czerwca o godz. 20-tej pojechaliśmy z bratem do Siedlec. Franek nie miał wcześniej pieniędzy nawet na znaczek pocztowy, żeby do Rodziców napisać o naszym przyjeździe. Zaszliśmy ze stacji do Ciotki Ślecickiej na ulicę Sokołowską w Siedlcach. Lecz tam wszyscy wyjechali na wieś i nie mając gdzie przenocować zostawiliśmy walizki i poszliśmy w nocy pieszo do domu.
Noc była pogodna. Szliśmy przez Golice - była wtedy godzina 1 w nocy. Wartownicy zapytywali nas skąd i dokąd idziemy. W topolach za Golicami usiedliśmy na mały odpoczynek. Spotkaliśmy pierwsze furmanki zdążające na jarmark do Siedlec, który przypada we wtorek po św. Antonim. A był to dokładnie dzień tego patrona 13 czerwca.
Po chwili ruszyliśmy w dalszą drogę. Między Liwcem i Krześlinem rosły koniczyna i pszenica. Wtedy Franek pobiegł naprzód i zostawił mnie. Początkowo biegłem za nim, a później zostałem i z duszą na ramieniu szedłem gościńcem. Franek ukrył się w pszenicy i czekał aż nadejdę. Wtedy wyskoczył nagle na mnie chcąc mnie nastraszyć. Żart mu się udał, bo ja ze strachu słowa nie mogłem wymówić. Aleć to już był 22 letni młodzieniec! Później szliśmy razem. Nogi bolały mnie okropnie. Zaczęło się rozwidniać. Słońce wzeszło jak byliśmy w czarnym lesie. Na granicy naszej wsi spotkaliśmy sąsiadów wyprowadzających bydło i konie na pastwisko. Ja szedłem wtedy w słomkowym kapeluszu, który dostałem od Stasia Wołowicza.
Ubranie miałem kupione w Warszawie na wyrost z zamiarem, żeby starczyło na później do szkoły. W tym mundurku chodziłem jeszcze z Herodami w końcu 1914r., ale już był na mnie bardzo za ciasny.
10. Przed I Wojną światową
I znów powrót do koni, do brony i krów. Ucieszyłem się, że tym razem będę już chyba na stałe ze swym braciszkiem Grzesiem, którego bardzo kochałem. Bo kiedy raz jeden odwiedził mnie Ojciec w Warszawie i opowiadał, że Grześ czuje się bardzo osamotniony beze mnie, to wtedy popłakałem się, najwięcej z tęsknoty za nim. Teraz już miałem lat 12, a za rok Grześ miał stanąć do poboru wojskowego. Rodzice martwili się bardzo, co to będzie w wypadku gdyby go zabrali do wojska. Ojciec postanowił bronić go za wszelką cenę. Opowiadano wtedy o wojnie. Kolega Grzesia, starszy o jeden rok Tomasz Czarnocki, został wzięty w jesieni 1911r. do Briańska, Orłowskiej guberni. Grześ szykował się na jesień 1912r. razem z kol. Ksawerym Kobylińskim. Ojciec postawił obiad naczelnikowi i członkom komisji poborowej i udało się zwolnić Grzesia od obowiązku służby wojskowej. Dostał on t.zw. siny bilet. Wylosował dość duży numer 554 i w ten sposób został w domu. Ksawery zaś poszedł służyć w artylerii. Grześ został zwolniony pod pozorem, że miał platfusa w nogach, ale głównie pomógł postawiony komisji obiad. Wypada tu wspomnieć, że starszy brat Franek, jako najstarszy syn miał ulgę. W 1909 r. stawał do poboru, wylosował N-r 609 i również nie poszedł do wojska.
Cała rodzina była bardzo zadowolona, a najwięcej chyba matka, że jej synowie nie poszli na służbę wojskową do Moskali. Był to czas kiedy na Bałkanach wybuchła wojna małych państw przeciw Turcji, a następnie tych samych zwycięskich państw t.j. Serbii, Czarnogóry, Grecji, Rumunii przeciw Bułgarii oraz wojna Włosko - Turecka w Afryce o Trypolis i Cyrenajkę. Zaczytywałem się jako młody chłopak w gazetach i uczyłem się przy tym geografii i historii. Cieszyłem się, kiedy dzielni i waleczni Bułgarzy bili na głowę znienawidzonych Turków - mahometan. Ich zwycięstwa pod Lule - Burgasem, Kirkkilissą, Adrianopolem radowały mnie nie mniej niż zwycięstwa Japończyków pod Laojanem lub Mukdenem w Mandżurii. Przed tym powstanie w Albanii przeciw Turkom również przypominało mi nasze powstania. Dużo wówczas mówiono o wojnie. Polacy za Mickiewiczem modlili się o wojnę ludów, bo wiedzieli, że tylko wojna może nam przynieść niepodległość i wolność.
Słyszało się, że gdzieś w Galicji, pod austriackim zaborem jest nieco lżej Polakom. Że tam tworzą się oddziały Strzelców, Sokołów i Drużyny Bartoszowe.
Ale za to w zaborze pruskim jest jeszcze gorzej, bo tam Niemcy rugują Polaków z ziemi. Że działa tam Ha-Ka-Ta. Wiedziałem o Wrześni i o wozie Drzymały, o Korfantym (fot), który w parlamencie berlińskim walczył o polskość Śląska. Słyszało się o poczynaniach posłów polskich w Dumie Petersburskiej. Ale tu nastały gorsze czasy i car zezwalał biskupowi prawosławnemu Eulogumowi oderwać Chełmszczyznę i część Podlasia od Królestwa Polskiego. Pamiętało się dni większej swobody, kiedy w czasie wizytacji parafii przez biskupów zezwolono na tworzenie konnej banderii. Widziało się rogatywki krakowskie i polskie biało - czerwone chorągiewki. Ale teraz znów było to zakazane i nienawiść do Moskali wzrastała. Pojęcia: złodziej, pop, moskal, bandyta miały podobne znaczenie.
Wreszcie poważnie zaczęła się wyłaniać kwestia żydowska. Żydzi opanowywali wtedy cały prawie polski handel. Hasło rzucone bij żydów w Rosji i na Ukrainie przeniosło się i do Polski. Sprawa Bojlisa, bojkot żydów były na porządku dziennym.
Ojciec mój prenumerował „Gazetę Polską 2 grosze” redagowaną przez Sadzewicza. Dawała się ona we znaki żydom i dość skutecznie z nimi walczyła. Siedząc na wsi zaczytywałem się w tym piśmie. Felietonów Żyżkowskiego uczyłem się na pamięć. Brat mój Franek dostał w tym czasie posadę w Grodnie w firmie Bracia Borkowscy.
Franek w Grodnie, 1914
Gdy przyjechał do domu na święta - przywiózł mi podręczniki do arytmetyki, geografii, historię literatury niepodległej Polski i inne. Od kolegi Józefa Kobylińskiego dowiedziałem się o książkach Sienkiewicza: Ogniem i Mieczem, Potop, Pan Wołodyjowski, Quo Vadis, Krzyżacy. Z tych pism najpierw wpadła mi w ręce III część trylogii „Pan Wołodyjowski”. Czytałem ją nie mogąc się oderwać. Pamiętam było już po zachodzie słońca, a ja pilnowałem, żeby krowy nie weszły do marchwi i kapusty. Tak się zaczytałem, bo było już ciemno, a krówki sporo wyrządziły szkody nim się spostrzegłem, za co dostałem od Ojca burę. Zbiór zadań arytmetycznych przerobiłem sam od pierwszego do ostatniego. Literaturę niepodległej Polski Chrzanowskiego częściowo przestudiowałem, z geografii dużo zapamiętałem z kursu kiedy przygotowywałem się do egzaminu w Warszawie.
11. Wybuch wojny
I tak zastał mnie dzień 1 sierpnia 1914 r. kiedy wybuchła I wojna światowa, początkowo nazywana wojną europejską. Wiadomość o wybuchu wojny przywiózł żydek Lejba. Szedłem wtedy łąką z lasu do domu i w pierwszej chwili nie dałem temu wiary. Ale wkrótce dostałem potwierdzenie tej wiadomości w gazecie. Byli u nas wówczas na letnisku synowie p. Kopczyńskiej Staś i Józio. Wkrótce przyjechała po nich matka i zabrała ich do Warszawy. Zjechała do domu i moja siostra Marysia, bo Rodzice nie chcieli się zgodzić na jej dalszy pobyt w Warszawie w czasie wojny. I w ten sposób młoda dziewczyna, która przez 3 1/2 lat widziała dużo w mieście, powróciła na wieś na gospodarstwo aczkolwiek nie miała do tego ani chęci ani zdolności.
Po wybuchu wojny rosyjsko, angielsko, francusko - niemieckiej i austriackiej, Rosja wydała odezwę do Polaków. Stryj cara Mikołaj Mikołajewicz pisał: „Polacy! Dziejów wybiła godzina, w której marzenia Waszych Ojców i dziadów ziścić się mogą, że jeszcze nie zardzewiał miecz, który poraził wroga pod Grunwaldem” i t.p. Podziałało to na wielu Polaków. Niektórzy szli do wojska rosyjskiego, żeby bić germańca. Nawet Gorczyński zaczął organizować legiony Polskie w Puławach. Jednakże na ten temat redaktor Buchner napisał w tygodniku „Mucha”:
”Na Niemca co wciąż się sroży
I który pragnie z rozboju żniwa,
Imć Pan Gorczyński legiony tworzy
I do szeregów Polaków wzywa.
Lecz chociaż czuje zapal do sprawy
Zda się że trochę złudnie oblicza
Nie wskrzesi dawnej Legionów sławy
Bez Dąbrowskiego i Kniaziewicza.”
W naszym domu rodzinnym niewiele się zmieniło. Tylko najstarszy brat - Franek został powołany do wojska odrazu pierwszego dnia wojny t.j. 1.8.1914r. Dostał przydział do 149 pieszej grodzieńskiej drużyny i pracował na razie w kancelarii w Małkini, gdzie jego oddział miał za zadanie pilnowanie mostów na Bugu. Rzeczy swoje t.j. ubranie cywilne, rower i inne drobiazgi przywiózł do rodziców. Ja osobiście ucieszyłem się bardzo z roweru, na którym umiałem już od roku jeździć. Wówczas rower był mało znanym środkiem lokomocji. Zwłaszcza na wsi - starsze kobiety uważały, że to coś nadzwyczajnego, bo na dwóch kołach jedzie i nie przewraca się. Jazdy na rowerze nauczyłem się w lecie 1913r. kiedy Franek przyjechał z Grodna pociągiem do Sokołowa, a od stacji 12 km rowerem. Była to niedziela godzina 10 rano. Rodzice udali się wtedy do kościoła a w domu byłem ja sam. I zanim wrócili z kościoła ja już umiałem jeździć i popisywałem się na wsi wobec kolegów swymi wyczynami. Na co Ojciec, gdy mnie zobaczył na rowerze powiedział: „żebyś był taki chętny i zdolny do roboty jak do roweru!”
Ostatnie kilka lat przed wojną t.j. 1908 - 1913 były dość ciężkie w naszym życiu domowym pod względem gospodarczym. Ojciec wydał sporo gotówki na budowę stodoły w 1906r, obory i chlewni w 1908r. oraz studni w 1909r., a ponadto były wydatki na naukę brat w szkole, tak, ze na inne rzeczy brakło pieniędzy. Ojciec zadłużył się na sumę około 500rb., co poważny wpływ miało na moje usposobienie, gdyż na wszystko brakowało pieniędzy. W latach 1911 i 1912 chodziliśmy z dziećmi ze wsi na zarobek do kopania kartofli na Patrykozy. Dziedzic płacił dziennie po 30gr, a starszym po 40 gr. Zarobione pieniądze oddawaliśmy rodzicom. Byliśmy kilka razy t.j. Grześ, Pola, Marysia i ja. Matka bardzo nad tym ubolewała i było jej przykro, ale Ojciec zezwalał, bo brak było gotówki. Matka domagała się żeby Ojciec sprzedał część lasu na ..., gdzie najbardziej ludzie wycinali drzewo. Wreszcie przed samą wojną Ojciec się zdenerwował i sprzedali drzewostan obaj ze stryjem. W ten sposób pozbyli się rodzice długu i kosztów oprocentowania. A przy tym wstydu, bo już nie potrzebowali pożyczać. W zimie 1914r. w styczniu kupił Ojciec kierat do sieczki i nie musieliśmy z Grzesiem męczyć się w sieczkarni, bo odtąd konie za nas pracowały. Jednocześnie Franek przysłał Ojcu 100rb przez pocztę, za co kupiono bryczkę (wolant za 75rb). Ten sprawunek nie był bardzo potrzebny, ale duma szlachecka nie pozwalała, żeby największy gospodarz we wsi jakim był Ojciec nie jechał bryczką w niedzielę do kościoła. Zresztą siostry już dorastały i wymagały wydatków na stroje t.j. sukienki i kapelusze więc i bryczka była potrzebna.
Ojciec mój został w tym czasie wybrany sołtysem, więc miał sporo spraw ogólnych do załatwiania. Bardzo lubił wyjazdy do miasta i zajmować się interesami całej wsi, do których należały: sprawy podatkowe, szarwarki i ostatnio rozpoczęte w 1912r. scalanie wsi. Geometra Janusz Wroński, który miał zrobić scalanie został zaaresztowany, gdyż działał bez odpowiednich świadectw. Wpłacona zaliczka w związku z tym przepadła. Scalenie pól zostało dokonane dopiero w 1929r.
Mnie Ojciec zatrudniał przy obliczaniu podatku od poszczególnych gospodarzy. Trudność polegała na tym, że nakaz płatniczy dostawała wieś z 390 morgów. A wykaz morgów poszczególnych gospodarzy wynosił 378 morgów. Nie było komu płacić należności z brakujących 12 morgów.
Na tym tle powstawały częste kłótnie, gdyż niektórzy bardziej niezgodni chcieli płacić tylko ze swych morgów. Do mnie należało sporządzenie listy płatniczej na pełną kwotę. Musiałem więc liczyć wyższy podatek od każdego morga. I tak się długo męczyłem, aż sporządziłem sobie wykaz morgów na pełne 390 morgów t.j. dodałem każdemu proporcjonalnie do powierzchni morgów pewna ilość powierzchni. Później już szło mi łatwo. Miałem dobra szkołę, bo nauczyłem się dobrze i szybko liczyć.
Na święta Bożego Narodzenia 1914 postanowiliśmy nauczyć się przedstawienia „Heroda”. Mnie przypadła rola Anioła, ale Andrzej Czarnocki syn Hipolita nie mógł nauczyć się roli króla Heroda, więc z konieczności na kilka dni przed świętami mnie oddano tę najtrudniejsza rolę. Umiałem na pamięć cały tekst, więc wszystko poszło mi łatwo. A że miałem i głos niezły więc wywiązałem się znakomicie ze swej roli. Byliśmy z przedstawieniem w naszej wsi oraz w Smuniewie, Kobylanach i Czarnotach. W Smuniewie urządzono zabawę taneczną i ja 16 letni kawaler już tańczyłem z panienkami, chociaż bardzo byłem nieśmiały.
Na jesieni, kiedy Niemcy zajęli Mławę i Ciechanów oraz podeszli pod Dęblin słychać było grzmot armat z frontu. Ale później nastąpiła ofensywa rosyjska i znów front cofnął się pod Kraków, Łódź i do Prus Wschodnich. Pamiętam kazanie ks. Słabczyńskiego na odpuście w Paprotni dn. 24.8.1914r. w dniu św. Bartłomieja: „Matka Boska w niewoli, słońce się zaćmiło, Ojciec św. Pius X zmarł, a tu wojna szaleje na ziemiach Polski i zbliża się do nas”. Podziałało to bardzo na ludzi.
W czasie pierwszej mobilizacji na początku sierpnia 1914r. w Siedlcach, kiedy ludzie stawiali się do wojska i przyprowadzali swe konie, jakiś jegomość ubrany w mundur rosyjskiego oficera wszedł na wóz i zawołał: „Ej rozejdźcie się! Pokój został zawarty”, co w rosyjskim języku brzmiało: „Ej rozejdities, mir uże zakluczen”. Ludzie jak zahypnotyzowanie zaczęli rzucać czapki do góry i wszystko się rozjechało do domu. Dopiero musieli Moskale po raz drugi wszystko zwoływać i w ten sposób stracili kilka dni.
Na następny pobór koni pojechałem z ojcem do Siedlec. Było to w jesieni. Jechałem konno rano gdy było jeszcze ciemno. Słońce wzeszło, gdy byliśmy w Golicach. Ale wtedy kochanej klaczy gniadej nam nie zabrali i wracaliśmy uradowani. W październiku nakazano stawić się 6-ciu młodym chłopcom ze wsi na stacji w Siedlcach z przeznaczeniem na wyjazd do Kraśnika do kopania okopów. Między innymi byłem i ja na stacji, gdyż Ojciec bał się wysłać Grześka, który wtedy miał 23 lata, żeby go gdzieś nie wywieźli. Zamiast do Kraśnika, skierowano nas na rampę przy szosie Łukowskiej, do ładowania siana prasowanego do wagonów. Było około 200 ludzi. Obiecali dać jeść, abyśmy tylko dobrze pracowali. Powoli co sprytniejsi zaczęli się ulatniać i kiedy zbliżał się zachód słońca pomyślałem i ja o ucieczce. Ale Moskale nas pilnowali i kiedy wyciągnęliśmy bele siana ze stogu, na którym stał strażnik i wydzierał się biery, biery i.t.d., stóg się obsunął, bele zaczęły spadać, a z nimi i ten kacap. On widocznie zauważył, że była to moja sprawka, bo podszedł do mnie i zaczął mnie specjalnie poganiać. Uderzył mnie przy tym po plecach kijem. Uderzenie to pamiętam do dziś. Skutek był taki, że zdecydowaliśmy się uciekać po pod wagonami, co się nam udało i po pół godzinie byliśmy już w śródmieściu, skąd furmankami pojechaliśmy do domu.
Pod koniec października o godzinie 11 wieczorem wyszedł z domu pastuch Adamek po kolacji, i z okrzykiem „poleciało i siadło w choinie” zaczął się wydzierać do okna. Wybiegliśmy z domu i widać było światło gdzieś nad lasem, które powoli się poruszało. Słychać było przy tym odgłosy mężczyzn na wsi. Ludzie się zbiegli i opowiadali co światlejsi, że to na pewno balon niemiecki jedzie z bombami i światło to jest kosz pod balonem. Wrażenie na ludziach było duże. A to chłopi osadzili dynię na żerdzi ze świeca w środku, która błyszczała na wszystkie strony, bo było ciemno i siąpił drobny deszcz. Takie kawały trzymały się ludzi w dni wojny.
Na wiosnę 1916 r. Komitet Opiekuńczy organizował pomoc dla miast i pod hasłem „Ratujcie dzieci” zbierano na kweście. Siostra moja Pola brała w tych pracach udział. Młode i przystojne dziewczęta na odpustach zbierały na kwestę.
W maju przyjechał do nas Franek z wojska, jakby na pożegnanie, bo powołany został do szkoły oficerskiej w Pskowie. Matka jak zwykle płakała, bo zawsze drżała o jego los. Był to jej najstarszy i może najbardziej ukochany syn. Nie zobaczyliśmy go więcej, aż po powrocie z wojny w lipcu 1918 r. po rozbrojeniu korpusu Dowbora - Muśnickiego w Bobrujsku.
Rok 1918 we wspomnieniach Ojca
PRZEGLĄDARKA BLOGU LONGINA W S24
Kolekcjonuję osiągnięcia geniuszy i ludzi dużego formatu a również osiągnięcia nibynauki, nibyprawa, nibyuczciwości.
W czasie jednego ze swoich wykładów David Hilbert, znany matematyk, powiedział z ironią: "Każdy człowiek ma pewien określony horyzont myślowy. Kiedy ten się zwęża i staje się nieskończenie mały, zamienia się w punkt. Wtedy człowiek mówi: To jest mój punkt widzenia".
Poznanie świata dobrze jest zacząć od poznania samego siebie.
Chętnie czytam komentarze. Lubię spierać się z mającymi inne ode mnie zdanie. Jednak jeden z ostatnich komentarzy zdumiał mnie tym, jak jego autor daleki jest od zrozumienia tekstu pisanego po polsku. Szok miałem tak wielki, że zużyłem pół nocy dla przypomnienia swojego IQ. Namawiam czytelników do tego samego, a osoby z IQ poniżej 90 proszę aby darowały sobie czytanie moich tekstów.
Dla komentowania zapraszam bardzo tych, co mają IQ powyżej 120. Tu kliknij jeżeli chcesz się sprawdzić! Cytat miesiąca czerwca "Przed długi czas o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego nie można było powiedzieć nic krytycznego, bo od razu zachowanie takie traktowano jako niegodne."
Janina Paradowska
Ciężko być cynglem ...
Cytat lipca "Dzisiaj okazuje się, że od Bronisława Komorowskiego trochę lepsza była demokracja."
ezekiel Cytat sierpnia "Nie doceniałam dziś tej drzemiącej siły, która w czasach stanu wojennego kazała mieszkańcom Warszawy codziennie układać krzyż z kwiatów przy kościele św. Anny."
Janina Jankowska Cytat listopada "gdyby wybory mogły naprawdę cokolwiek zmienić, to już dawno byłyby zakazane"
(-Stanisław Michalkiewicz)
O dznaczenie mojej Mamy, siostry Stanisława Sadkowskiego (+KW) poległego 22 sierpnia 1944 w ataku ze Starego Miasta na Dworzec Gdański. Prezydent poszedł na Wawel
Dźwięczy requiem pod dzwonu kloszem,
Salonowcy - skończcie tę wrzawę!
O czas smutnej zadumy proszę,
gdy Prezydent poszedł na Wawel.
Kogo powiódł w żałobnej gali?
Jakieś cienie, mundury krwawe,
ci w Katyniu z dołów powstali,
z Prezydentem poszli na Wawel.
Poszli wolno, lecz równym krokiem,
bo im marsza rozbrzmiewało grave.
Niezbadanym Boga wyrokiem
z Prezydentem zaszli na Wawel.
Gdy próg przeszli królewskich pokoi,
krótki apel – czas z misji zdać sprawę,
potem spać – pierwsza noc już wśród swoich
z Prezydentem, co wwiódł ich na Wawel.
Ciiiiiicho! śpią …Ale może obudzi
ich los w nas to, co czyste i prawe?
Niech pojedna – i partie i ludzi,
dzień, gdy oni dotarli na Wawel.
wg. Henryka Krzyżanowskiego
Zapraszam do przeczytania moich notek:
1. - bliskich Powstaniu:
~ Pamiątka Powstania na Górczewskiej
~ Najdroższym Weronikom Matce i Siostrze ku wiecznej pamięci
~ Czy ktoś jeszcze pamięta?
~ Nasza barykada
Gdy kiedykolwiek zauważysz, że jesteś po stronie większości - powstrzymaj się i dobrze nad sobą zastanów! - Mark Twain „ ... tylko człowiek wolny ma czas by bloga prowadzić” -Grzegorz P. Świderski
Do ników klikam per 'Ty', oczekuję wzajemności.
* Blog z Przeszłości
*Blog Longina Cz. 1 Wstęp.
*Blog Longina Cz. 2: Pobyt w szkole
*Blog Longina Cz. 3: Przerwa w nauce
*Blog Longina Cz. 4: Przed I wojną światową
*Blog Longina Cz. 5: Wybuch wojny, front, okupacja niemiecka
*Blog Longina Cz. 6: Rok 1918
*Blog Longina Cz. 7: Rok 1920
*Blog Longina Cz. 8. Kursy dokształcające dla wojskowych
*Blog Longina Cz. 8a. Kursy dokształcające dla wojskowych
*Blog Longina Cz. 9. W.S.H.
*Blog Longina Cz.10. Absolutorium i praca
*Blog Longina Cz.11: Blog z przeszłości. Longin
*Blog Longina Cz.12 - 1933: Morzem po słońce Afryki
*Blog Longina Cz.13 - 1933: Casablanka, Marakesz, Góry Atlasu
*Blog Longina Cz.14 - 1933: Hiszpania - Malaga, Granada, Alhambra
*Blog Longina Cz.15 - 1933: Sewilla - Byki i Don Kiszot
*Blog Longina Cz.16 - 1933: Sewilla, Cadiz, Al Casar
*Blog Longina Cz.17 - 1933: Sztorm z Zatoce Biskajskiej, Znaczy
*Blog Longina Cz.18 - 1933: Belgia, Bal kapitanski
*Blog Longina Cz.19 - Jastarnia / Jurata '34
*Blog z przeszłości dopisane - Dowborczyk i Rodzina
*Blog Longina Cz.20 - morze, Austria, Jugosławia, Węgry
*Blog Longina Cz.21 - Hania
*Blog Longina cz.22 - Przerwane wspomnienie
Planowane do napisania 37. Wybuch II wojny światowej
38. Okupacja
39. Rok 1940
1941
1942
1943
40. Powstanie Warszawskie
41. Ewakuacja
42. Milanówek
43. Obóz w Gawłowie
44. Powrót z obozu
45. Ucieczka Niemców
46. Powrót do Warszawy
47. Praca organizacyjna w Banku
48. Wrocław
49. Warszawa - praca w Banku
50. Więzienie
51. Powrót do domu
52. W poszukiwaniu pracy
53. C.Z.S.P.J.D.
54. Sp. „Plan”
55. Sp. W.S.P.U.TiR
56. Rok 1956
57. Spółdzielnia „Plan”
NAPISZ DO MNIE
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura