Nie interesuję się piłką nożną, ani na dobrą sprawę sportem w ogóle, ale ten fenomen nie przestaje mnie zadziwiać. Jest też dla mnie jasną wskazówką w jakim celu powstał i że tak naprawdę nigdy się nie znudzi, bowiem codzienne życie ludzkie jest zbyt monotonne, a to przecież najprostsze, uruchamiające najbardziej podstawowe instynkty hobby. Fanem sportu może być każdy, gdyż każdy miewa prymitywne potrzeby, i niezależnie z jakiego poletka rozrywki czerpie, jest jasnym po co to robi.
Nie oglądałem wczorajszego meczu, ale znam rezultat. Na Twitterze zwalniają już trenera Nawałkę, wszak to on biegał po boisku i całkowicie odpowiada za wynik, ale ja zastanawiam się nad czym innym. Otóż nie ma drugiej tak miłujące futbol nacji jak Anglicy. Uważają się za twórców tego sportu i jest on dla nich naprawdę świętością. Niezależnie od wyników reprezentacji. Moim hobby jest akurat muzyka, ale patrząc na okładki płyt, czy zawartość tekstową niektórych albumów wykonawców brytyjskich, widzę sporo nawiązań do piłki nożnej. Anglicy kochają piłkę nawet bardziej niż odnoszący większe sukcesy Brazylijczycy czy Włosi, kojarzeni z futbolowym fanatyzmem. Tyle, że dla przeciętnego Anglika gwiazdą nie musi być akurat najlepszy piłkarz, ba, gwiazdą nie musi być ktokolwiek, a zupełnie marginalne klubiki jak West Ham United obrastają legendą. Za ikonę brytyjskiego futbolu zaś uważa się George’a Besta, który co prawda nie był najlepszym piłkarzem swoich czasów, ale jego wyczyny poza boiskiem zrobiły z niego prawdziwą legendę. Nawet nie Bobby Charlton, też gdzieś tam przewijający się. Młodsze pokolenie pamięta Garyego Linekera, ale Besta to nawet ja lubię, mimo iż mam w nosie cały futbol.
No i jak wspomniałem, angielska reprezentacja mimo tej całej otoczki, sukcesów praktycznie w swojej narodowej dziedzinie nie odnosiła, poza jednym, w 1966 roku kiedy to wygrali mistrzostwa świata, u siebie zresztą. Później bywało różnie, ale nie udało się po raz drugi dotrzeć do finału, zaś w półfinałach grali jedynie dwa razy, na Mistrzostwach Europy w 1996 (też u siebie), oraz na Mistrzostwach Świata w 1990, kiedy filarem reprezentacji był Gary Lineker, który zapewnił ten sukces. No właśnie, ten sam Lineker powiedział wówczas, iż piłka nożna to taka gra gdzie 22 zawodników biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy. I coś w tym rzeczywiście jest. Tylko, że tam trener trzyma się na stołku i 10 lat, niezależnie jak radzi sobie drużyna, i nikt nie myśli o zwalnianiu go po zawalonym meczu. Nikt nie wywalał Loewa po kompromitującym spotkaniu z Czechami kiedy piłkarze z nad Renu przegrali trzy do zera, nie wywalili go po absolutnie niezrozumiałym remisie ze Szwecją, gdzie roztrwoniono aż cztery bramki. Konsekwencja w trzymaniu się jednej koncepcji nie zawiodła, Niemcy są aktualnym mistrzem świata, bez finezji, bez żadnej cudownej myśli szkoleniowej, poza taką, iż potrzeba dużo treningów, wielkiego nakładu siły i przede wszystkim odpowiedniej mentalności. To w zasadzie wystarcza, gdyż dla Niemców futbol nie jest religią, nie jest narodowym hobby, jest ważnym, bo popularnym na całym świecie sportem, zaś liczy się wygrana. Chodzi o to by być najlepszym i to jest ta mentalność.
Reprezentacja Polski nigdy tego poziomu nie osiągnie, gdyż u nas myśl szkoleniowa polega na obwinianiu trenera za porażki. Dominuje postawa bliższa Anglikom, którzy mają drużynę raczej przeciętną, ale za to są święcie przekonani, iż zasługują na więcej i dziwią się, że im sukcesy nie spadają z nieba. Wszak jak kiedyś powiedział zdumiony przegraną Anglii z Niemcami brytyjski kibic: no przecież wygraliśmy wojnę. Anglicy mają swoją legendę Besta, my zaś mamy legendę trenera tysiąclecia. I Wembley. I niech tak zostanie.
Inne tematy w dziale Sport