Niedawno czytałem wypowiedź Davida Gilmoura odnośnie jednego ze swoich utworów i on użył tam stwierdzenia „prawicowi konserwatywni politycy”. Na pierwszy rzut oka wygląda to na pleonazm, ale po głębszym zastanowieniu wszystko się zgadza. Brytyjczycy bowiem już właściwie rozróżniają konserwatyzm prawicowy i lewicowy. Czym zatem jest ów konserwatyzm lewicowy? Najprościej byłoby stwierdzić, że polega on na słuchaniu się autorytetów lewicowych, co od razu budzi kolejne pytanie, w jaki sposób lewica dorobiła się autorytetów? Żeby na nie właściwie odpowiedzieć, musimy się cofnąć w czasie przynajmniej do połowy lat 60 XX wieku. Marksiści ze szkoły frankfurckiej wymyślili taką sobie koncepcję, którą nazwali teorią krytyczną. Jej głównym założeniem jest negacja starego porządku poprzez krytykowanie kultury i społecznych przyzwyczajeń wynikających z tradycji. Trzeba było zniszczyć autorytet rodziców, nauczycieli, księży i zaszczepiać w ludziach postawę roszczeniową. Nowy człowiek miał być krytyczny i się domagać. Kulturowi marksiści pomyśleli w ten sposób, że skoro oni proponują permisywizm zamiast ostrych reguł dławiących popędy, młodzi ludzie, a do nich adresowano kontrkulturową rewolucję, będą skakać z zachwytu i wyniosą pod niebiosa nowych rewolucjonistów. W końcu, oni pozwalają, nie zakazują. Plan ten jednak miał pewną wadę, którą być może neomarksiści nawet zakładali, ale którą także zlekceważyli (o tym za chwilę).
Otóż wolność nie jest za darmo. To, że wytworzą się jakieś lewicowe elity i one będą beneficjentami systemu to oczywiście jedno, ale co z masą dzieciaków, którym naobiecywano wolności, ale nie powiedziano przy okazji, że będą musieli na nią zarobić własną pracą? Między innymi dlatego, rewolucja ’68 zawiodła, co skutkowało nową koncepcją i tak zwanym marszem przez instytucje, zrobionym w celu kompletnego rozkładu tradycyjnie pojmowanych norm. Teraz wrócę do planu, którego neomarksiści do końca nie przemyśleli. Otóż zakładam oczywiście, że zdawali sobie sprawę, iż postawa roszczeniowa może uderzyć kiedyś w ich elity, ale zapewne zakładali też, że do tego czasu zostanie wprowadzony totalny zamordyzm. Ten totalny zamordyzm będący rzecz jasna finalną częścią marksistowskiej doktryny. Z tym, że politycy przez całe dekady kupowali sobie czas. Ostatecznie nikt nie chce dzierżyć sztandaru pioniera, który wprowadzi terror i weźmie społeczeństwa za pysk. Tymczasem obok elit rosły kolejne pokolenia coraz bardziej sfrustrowanych ludzi pragnących być częścią świata do jakiego nie mieli dostępu. Roszczeniowość uderzyła silną falą w lewicowe autorytety, które nagle poczuły że muszą nimi być i tłumaczyć następujące mądrości etapu, gdyż sam permisywizm już nie wystarczy.
Euforia rewolucyjna zniknęła dawno temu, najpilniejsi uczniowie frankfurtczyków, dzisiaj ponad 70 letni rewolucjoniści stali się karykaturą samych siebie. Młodzi widząc, że elity chcą jedynie utrzymać status quo, a więc własną pozycje za wszelką cenę, buntują się przeciw zakonserwowanej lewicy. Konserwatyzm lewicowy jak najbardziej więc istnieje, zaś wszystkie elementy które dla niepoznaki nazywane są postępem, mają zwinąć oczekiwania ludzi do minimum, tak by kontynuowanie tego systemu było możliwe. Stąd promowanie najprostszych przyjemności, do których nie trzeba wiele wysiłku (seksualizacja i to od najmłodszych lat) oraz bzik na punkcie ekologii, tak naprawdę będącej pretekstem by ograniczyć konsumpcjonizm. Otóż zapamiętajcie, według konserwatywnej lewicy konsumować mają lewicowe elity, jak dawniej, przy pełnej czasem hipokryzji. Pozostali muszą się ograniczać, by starczyło dla elit, ale przede wszystkim dla ogółu zdemoralizowanego rewolucyjnie społeczeństwa. Zero buntów, bo planeta jest ważniejsza od indywidualnych oczekiwań. Wiecie już po co to wszystko robią.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo