Wszystko wskazuje na to, że Prawo i Sprawiedliwość gra na odebranie rządzącej koalicji sejmowej większości i doprowadzenie do przyspieszonych wyborów parlamentarnych. No dobra, nie wszystko i nieoficjalnie, ale przesłanki są. Ot weźmy chociażby plotkę o budowaniu przez Gowina i Wiplera jakiegoś nowego, konserwatywnego tworu niezależnego zarówno od Platformy jak i PiS. Obaj politycy zaprzeczają, ale... żadna plotka nie powstaje sama z siebie, ktoś musiał coś gdzieś bąknąć, ktoś inny podchwycić i puścić dalej.
Taka strategia Jarosława Kaczyńskiego dziwić nie może, zwłaszcza po ostatniej awanturze na posiedzeniu klubu Platformy, który miał wyłonić jeden, wspólny projekt ustawy o związkach partnerskich. Konserwatyści twardo stali na swoim stanowisku wyraźnie pokazując, że na żaden kompromis – czy to z partią, czy z własnym sumieniem – iść nie zamierzają. Dodając do tego groźby Donalda Tuska o wykluczeniu z partii każdego, kto nie będzie w tej kwestii głosował zgodnie z jej linią programową mamy bardzo klarowny obraz – albo konserwatyści pozwolą sobie złamać kręgosłupy, albo won. Klasyczne zagranie va banque, ale w sytuacji, kiedy nie ma się już niczego do stracenia całkowicie zasadne.
Problem polega na tym, że jeżeli PiS-owi uda się rozbić platformę to żadnych wyborów nie wygra. Z prostej przyczyny: polskie partie opierają się na elektoracie negatywnym, głosującym nie za, ale przeciw. Niszcząc Platformę prezes Kaczyński odbierze po prostu większości głosujących na jego partię ludzi powód do tego głosowania. Moim zdaniem wepchnie nas w ten sposób ponownie pod panowanie Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który jako jedyna partia ma rozbudowany tzw. twardy elektorat, zawsze głosujący w ten sam sposób; a na stanowisko premiera powróci triumfujący Leszek Miller. Koalicjantem będzie oczywiście PSL, ale tego chyba tłumaczyć nikomu nie trzeba, który jest – proszę sprawdzić, jak kto nie wierzy – najdłużej rządzącą partią w III RP.
Komentarze
Pokaż komentarze (61)