Dłużej żyjący ludzie muszą dłużej pracować, jeśli poziom ich życia w okresie emerytalnym ma nie ulec drastycznemu pogorszeniu. Choć nie jest to jeszcze! stwierdzenie powszechnie zrozumiałe i akceptowanie, nie powinno być przedmiotem referendum. Gdy w końcu XIX wieku Bismarck wprowadził zasiłki państwowe dla ludzi starych, otrzymywały je osoby kończące 65 rok życia w społeczeństwie, w którym średnia oczekiwana długość życia wynosiła mniej niż 60 lat. Obecnie, gdy oczekiwana długość życia zbliża się do 80 lat, przejście na emeryturę w wieku lat 60, a nawet 65, staje się społecznie kosztowne. Wydłużenie wieku przejścia na emeryturę staje się więc koniecznością płynącą z korzyści wydłużania czasu życia ludzi (niektórzy powiedzieliby "z odkładania momentu śmierci").
Wiemy, oczywiście, że emerytury nie są jałmużną, lecz w systemie publicznych zabezpieczeń społecznych, są transferem od pracujących na rzecz już nie pracujących, przy czym obecnie niepracujący kiedyś przecież sami płacili składki.
Kluczową kwestią jest więc relacja pomiędzy tym, co dana osoba wnosi do systemu emerytalnego a tym co później otrzymuje. Do wprowadzenia reformy systemu emerytalnego w 1999 roku polski system emerytalny można było nazwać systemem zdefiniowanego świadczenia, w którym osoby, które pracowały określoną w ustawie minimalną ilość lat uzyskiwały prawo do gwarantowanego świadczenia emerytalnego o danej wysokości. Oznaczało to w praktyce, że osoba, która „składkowała” przez ów minimalny okres nie była zainteresowana wydłużeniem okresu pracy. Jak już się na emeryturę „załapała” to jej wysokość była niezmienna.
Wprowadzona zmiana jest zmianą z systemu określonego świadczenia na system określonej składki. Od mniej więcej 10 lat Polacy płacą wymaganą przez państwo część swojego wynagrodzenia na cele przyszłej emerytury, przy czym wiedzą ile płacą, nie wiedzą natomiast na jak wysoką emeryturę ich składki się w przyszłości przełożą.
To jak „określone” składki przekładają się na przyszłe emerytury zależy od rozwiązań systemu emerytalnego. Polskie państwo zdecydowało, że część składki będzie podstawą finansowania minimalnych (bardzo! minimalnych) gwarantowanych emerytur, a część będzie inwestowana przez system specjalistycznych funduszy dających nadzieję na uzyskiwanie rynkowej stopy zwrotu, a więc pomnażanie składek.
Obecnie widać, że otwarte fundusze emerytalne, ów obowiązkowy pośrednik, są ociężałymi, zainteresowanymi maksymalizowaniem własnych opłat i kosztów, operatorami sum, które z państwowego przymusu powierzamy im co miesiąc. Pierwsze wypłaty pokazują, jak marny to inwestor.
Dłużej pracujący ludzie powinni oszczędzać na starość. Gdy już Polacy odkryją, że płacona przez nich składka przekłada się na żebraczą emeryturę, będą chcieli dłużej pracować i więcej oszczędzać. Do oszczędzania można ich nawet zmusić! Należy jednak dać im wybór gdzie mają oszczędzać. Może mogliby kupować obligacje skarbu państwa dające im zwrot wysokości wielkości inflacji (mieliby wtedy gwarancje zachowania wartości dochodu, bez ryzyka inflacyjnego wypłukania jego wartości). Może mogliby oszczędzać na zwolnionych od podatku kontach oszczędnościowych w bankach. Większy wybór, większa elastyczność, niższe koszty transakcyjne to korzyść indywidualna i społeczna.
Dbajmy, aby decyzje publiczne podejmowane były w oparciu o rzetelne informacje i rozumowanie, a demagogia była ujawniana i ograniczana.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka