Jakie opozycji potrzebują Polacy?
Dziennik Polski, 19 sierpnia 2010 roku
Wspólnym elementem wielu definicji demokratycznego systemu politycznego są nie tylko wolne i powszechne wybory, ale także istnienie realistycznej alternatywy politycznej dla aktualnie rządzących; bez niej nie istnieje demokratyczny wybór, lecz jedynie powtarzany sondażowy i wyborczy plebiscyt, w którym rządzący przeglądają się jak w upiększającym zwierciadle.
Realistyczna alternatywa powstaje tylko wtedy, gdy partia lub partie opozycyjne osiągają programową i przywódczą oraz kadrową jakość, czyniącą z nich w oczach większości wyborców potencjalnych zmienników rządzących. Dojrzała demokracja powinna zapewniać potencjalną przemienność rządów i polityk publicznych. Jeśli, jak na Białorusi czy w Rosji, rządzący tłumią partie opozycyjne lub manipulują przy pomocy kontrolowanych przez siebie mediów opinią publiczną, to demokracja redukowana jest do plebiscytu popularności. Zdarza się, oczywiście, że w systemie wielopartyjnym jedna partia, jak na przykład Partia Liberalno-Demokratyczna w Japonii, kieruje rządem przez 54 lata (co trwało do jesieni 2009 roku) zyskując konsensus większości wyborców. Dobrze jest jednak, aby taka dominacja zbudowana była na atrakcyjności ideowej i programowej popartej jakością rządzenia, a nie na słabości opozycji.
Warunek konieczny, niewystarczający
Jakość opozycji jest więc poniekąd dobrem publicznym, sprawą ważną dla wszystkich obywateli. Bez wysokiej jakości opozycji nie jest możliwa kontrola rządzących, gdyż opozycja, która nie jest realistyczną alternatywą dla rządzących, nie wywiera na nich presji, nie zmusza do wysiłku - rozleniwia i demoralizuje. Nie przyłączałbym się więc do tych, którzy zagrożenia dla demokracji w Polsce upatrują w koncentracji władzy wykonawczej (urzędów prezydenta i premiera) w rękach przedstawicieli jednej partii. Troszczyć się należy o to, aby w naszym kraju istniały warunki, w których rządy zmieniałyby się w sposób odpowiedzialny, modyfikując lub kontynuując polityki, aby po wygranych wyborach partie opozycyjne proponowały rozwiązania i wykonawców lepszych niż ustępujący poprzednicy.
Spróbujmy odpowiedzieć na pytania: od czego zależy jakość opozycji i partii opozycyjnych oraz czy polskie partie opozycyjne spełniają te warunki?
Podstawowym warunkiem pojawienia się realistycznej alternatywy politycznej jest stabilność systemu partyjnego. Do wyborów w roku 2001 polska scena polityczna zmieniała się co cztery lata, gdy raz po razie pojawiały się nowe partie (nieraz tak egzotyczne, jak obecna w parlamencie w latach 1991-1993 Polska Partia Przyjaciół Piwa) czy zróżnicowane wewnętrznie koalicje wyborcze, takie jak na przykład rządząca w latach 1997-2001 Akcja Wyborcza Solidarność. Stałość partii to szansa na profesjonalizację ich działań, to potencjalnie wyższy poziom ich przygotowania do rządzenia. Po tym, jak w wyborach 2007 roku ukształtował się, potwierdzony w wyborach prezydenckich w 2010 roku, względnie trwały partyjny czworokąt, okazało się jednak, że stabilność sceny politycznej jest wprawdzie warunkiem koniecznym, lecz niewystarczającym dla pojawienia się opozycji, oferującej wysokiej jakości alternatywę rządzenia.
Co to jest realizm?
Termin "realistyczna alternatywa" może się wydawać nadmiernie subiektywny. Warto jednak zauważyć, że realizm to wykonalność programu w danych warunkach, w krótkiej lub co najwyżej średniookresowej perspektywie. Po dwudziestu latach demokratycznych doświadczeń większość z nas odrzuci programy partii, które zaproponują likwidację wszelkich podatków, gdyż propozycja taka (słusznie!) zostanie oceniona jako anarchistyczna i populistyczna.
Wybór rządzących we współczesnych średnio- i wysokorozwiniętych państwach nie jest ani wyborem ideologicznym, ani wyborem skrajności. Nie jest formułowany jako wybór: komunizm lub kapitalizm, do głosu nie dochodzą populiści, a jeśli już, jak w przypadku Brazylii, prezydentem zostaje związkowiec Luiz Inacio Lula da Silva, to nie wprowadza on ustroju samorządności pracowniczej, lecz cele socjalne pracowników najemnych harmonizuje z mechanizmem prywatnej gospodarki rynkowej.
Na tych łamach stwierdzono ("Od wyborów do rządzenia", 8.07. br.), że Donald Tusk wysiadł z tramwaju liberalizm na przystanku władza. Czyni to jego politykę bardziej pragmatyczną, lecz równocześnie utrudnia opozycji krytykę. Gdy słyszymy jak Mariusz Błaszczak czy Paweł Kowal wypominają premierowi niezrealizowanie wyborczych obietnic, to wiemy, że taka ocena z punktu widzenia ideowej opozycji jest bezzasadna ("Jeśli program Tuska był liberalny, a my tego nie chcieliśmy, to cieszmy się, że nie został zrealizowany"), lecz domyślamy się, że jako krytyka całościowa służy głównie podważaniu wiarygodności rządzących poprzez formułowanie przesłania, że "czegokolwiek by PO nie obiecała, to niczego i tak by nie dotrzymała". Lepiej byłoby więc, aby krytycy przypomnieli premierowi, że w kampanii 2007 roku PO wyliczała, ile to osób ginie rocznie na drogach na skutek ślimaczego tempa realizacji inwestycji drogowych. Po zapowiedzi cięć wydatków na inwestycje drogowe w 2010 roku (całkowite wydatki na drogi wyniosą w 2010 roku 20,5 miliarda złotych - o 7 miliardów mniej niż zakładały wcześniejsze plany - zob. "Gazeta Wyborcza", 5.08. br.) krytyka ta byłaby i konkretna, i... porażająca.
Problem myślenia, problem przywództwa
Program opozycji musi się oczywiście ideowo różnić od programu rządów (w przeciwnym razie opozycja musiałaby twierdzić "Zrobimy to samo, lecz lepiej"), ale różnica ta nie może polegać na prostym zanegowaniu propozycji rządzących. Dojrzewającej polskiej demokracji oraz wybierających obywateli nie przekona już partia, która na zapowiedź podnoszenia podatków odpowie "My podatków nie podniesiemy", jeśli nie przedstawi równocześnie planu fiskalnego, który pokaże, czy zamierza zmniejszyć deficyt budżetowy. Skąd weźmie środki na jego ewentualne zmniejszenie? Czy dokona cięć wydatków i czego będą dotyczyć takie ewentualne cięcia?
Jeśli opozycja nie posiada rzetelnych informacji dotyczących stanu finansów państwa, to powinna domagać się powołania niezależnej agencji fiskalnej, dokonującej obiektywnych wyliczeń przychodów i wydatków państwa oraz poziomu długu publicznego. Jeśli nie dysponuje ludźmi zdolnymi do oceny propozycji podatkowych Ministerstwa Finansów, to pieniądze z dotacji publicznej na funkcjonowanie partii powinny pójść na sfinansowanie pracy think tanków, a nie na kampanie reklamowe.
Istnienie różniącego się i realistycznego programu alternatywnego powinno być wsparte alternatywą przywódczą i osobową. Partia opozycyjna, tak jak "kolarska stajnia", powinna pracować na swojego lidera. Na trasie wyścigu liczy się praca zespołu, na finiszu zespół ginie w cieniu lidera. Po odejściu Margaret Thatcher, której przywództwo zapewniło rządzenie przez 18 lat, brytyjscy konserwatyści musieli czekać 13 lat na pojawienie się nowego atrakcyjnego lidera w osobie Davida Camerona, aby wygrać wybory. Energiczni, twórczy i popularni przywódcy są niezbędni dla wygrania wyborów. Apatyczni, schematyczni i destrukcyjni przywódcy stają się dla aspirujących do wygrania wyborów partii opozycyjnych kulą u nogi.
"Najgorsi na szczyt"
Dominujące w Polsce partie polityczne (tak PO, jak i PiS) mają wyrazistych przywódców. Za nimi kryją się rozrastające się machiny partyjne. Mało wiemy o tym, jak funkcjonują aparaty partyjne, gdyż nie istnieją na ten temat systematyczne badania. Dostępne informacje zdają się jednak wskazywać na silną personalizację władzy na górze (liderzy mogą wszystko: "Każdego mogą wynieść na piedestał i każdego zdegradować") oraz na rosnącą nijakość na dole. Jeśli, jak zauważa europoseł PiS Marek Migalski, w partii nie istnieją jasne i sprawiedliwe zasady awansu, to kto będzie budował swoją karierę, a więc i satysfakcję życiową, i bezpieczeństwo materialne, na zależności od emocjonalnych kaprysów lidera...
Polskie partie polityczne są "młode"; są tworami konkretnych ludzi, którzy niekiedy wydają się traktować je jako w pewnym sensie swoją własność. Nie powinno więc całkowicie dziwić, że są swoistymi drużynami "władców partyjnego pierścienia". Jednakże liderzy ci powinni pamiętać, że z czasem mechanizm ten doprowadzi do selekcji, którą w odniesieniu do partii komunistycznych Friedrich von Hayek określał mianem selekcji "najgorsi na szczyt".
Zasady awansu w partiach i ich polityka kadrowa mogłyby zostać uznane za ich sprawę wewnętrzną. Jednakże, jeśli zgodzimy się z amerykańskim badaczem Terrym Moe, że problemem ustroju demokratycznego jest to, że kolejne partie "biorą w dzierżawę" urzędy publiczne i zachowują się często, jak wyjaławiający ziemię dzierżawcy, to domagać się powinniśmy, aby kolejni dzierżawcy polskich urzędów byli i uczciwi, i kompetentni. Może więc powinna zostać zmieniona ustawa o partiach tak, aby na przykład pół miliona osób (niekoniecznie członków partii) mogło domagać się przeprowadzenia komisarycznych wyborów w jakiejś partii, gdyby opinia publiczna doszła do przekonania, że opanowała ją grupa kolesiów?
W ustroju demokratycznym, a dowodzi tego historia wielu państw, jakość rządów zależy od jakości opozycji. Gdy już opadną emocje "walki o krzyż", zacznijmy myśleć o jakości opozycji.
[Opublikowano w Dzienniku Polskim, 19 sierpnia 2010 roku, www.dziennik.krakow.pl
Dbajmy, aby decyzje publiczne podejmowane były w oparciu o rzetelne informacje i rozumowanie, a demagogia była ujawniana i ograniczana.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka