Wyjaśniam od razu. Tytuł tej wypowiedzi został zapożyczony. Piękno tego wyrażenia broni się samo. Znaczenie zostanie wyjaśnione, a źródło zapożyczenia wskazane później.
Nie ma w Polsce żadnego innego obszaru, w stosunku do którego panowałaby tak głęboka zgoda jak inwestowanie w sport i finansowanie wydarzeń sportowych. Odkąd Michel Platini przyznał Polsce organizację Mistrzostw Europy w piłce nożnej, a Minister Drzewiecki stworzył program budowy stadionów „orlików” stało się jasne, że w rozwoju piłki kopanej kolejne polskie rządy widzą główne źródło przewagi konkurencyjnej Polski i Polaków. Na rynkową ekspansję piłkarzy brazylijskich, argentyńskich i afrykańskich odpowiemy nową generacją polskich Bońków. Jeśli młodzi Polacy zaczną masowo migrować, to trafią do Realu Madryt, gdzie wynagrodzenie rezerwowego znacznie przewyższa płacę minimalną. W tym celu budujemy w większych miastach kosztujące po kilkaset milionów złotych stadiony (w Warszawie i w Krakowie nawet po dwa). Przysłowiowy Kowalski będzie mógł tam pożonglować piłką z synem. Dlaczego mu tego zabraniać, przecież nasi ligowcy także grają przy pustych trybunach.
Przedsięwzięcia te mogłyby nie tylko mnie, ale i wielu obywatelom wydać się chybione, gdyby nie propagandowa wrzawa, która towarzyszy przygotowaniom do mistrzostw. Ten rząd (a także i rządy poprzednie) przedstawiają wydatki na organizację mistrzostw jako bardzo zyskowną inwestycję.
Spróbujmy otrząsnąć się z propagandy i przyjrzeć się faktom. Nie istnieje żadna praca, która wykazuje, że na wielkich imprezach sportowych (olimpiadach czy mistrzostwach świata w piłce nożnej) da się zarobić. Nie zarobił na olimpiadzie roku 1976 Montreal, nie zarobiła Barcelona w 1992 roku, nie zarobił także Pekin w 2008 roku. Montreal przez ponad 30 lat spłacał olimpijskie długi, Chiny nie stawiały pytań o finansową opłacalność. Chciały pokazać światu, że stać je, że są w stanie ponieść każde koszty.
W Polsce nie mówi się jednak otwarcie, że chcemy światu zafundować chwilę sportowego święta, że wydajemy globalne przyjęcie... Mówimy, że zarobimy, gdy zewsząd ciśnie się gombrowiczowskie „nie zarobimy”.
Przyjrzyjmy się jednej z ostatnich, przykro to powiedzieć, ale jednak propagandowych prac, chociaż mocno inkrustowanych ekonomicznym żargonem. Grono autorów zamówionego przez Ministerstwo Sportu i Turystyki raportu na temat „Wpływu organizacji Mistrzostw Europy w piłce nośnej UEFA EURO 2012 na polską gospodarkę” przedstawiło wyliczenie, że „w wariancie podstawowym”, a więc w domyśle najbardziej prawdopodobnym skumulowane efekty organizowania EURO 2012 w okresie od 2008 do 2012 roku wyniosą 27,9 miliarda złotych.
Jak autorzy doszli do tej kwoty? Otóż wykonali obliczenia uznając, że przyspieszenie budowy infrastruktury transportowej przyniesie Polsce trwałe korzyści w postaci wzrostu liczby odwiedzających nasz kraj w tym okresie turystów (przed EURO po to, aby oglądać budowane stadiony, po EURO 2010 po to, aby patrzeć jak świecą pustkami!), w postaci przyrostu inwestycji zagranicznych oraz dzięki generalnemu wzrostowi produktywności gospodarki (lepsze drogi to wyższa produkcyjność, choć może wtedy część z nas nie będzie chciała wstawać od kierownicy!).
Dzięki decyzji sztabu UEFA przyspieszyliśmy budowę dróg i autostrad, gdyż zostaliśmy w prestiżowy sposób zobowiązani, zadany nam został, jak finezyjnie nazywają to autorzy, „pozytywny wstrząs zewnętrzny”, otrząsnęliśmy się z marazmu. Szkoda jednak, że autorzy jeszcze nie wskazali co może być hitem eksportowym Polski po EURO 2012, gdyż Afryka Południowa z pewnością zyska na wzroście sprzedaży wuwuzeli.
Osobiście wolałbym, aby częściej dotykał nas „pozytywny wstrząs wewnętrzny”, aby polskie rządy konsekwentnie i racjonalnie rozwijały infrastrukturę transportową, gdyż wszelkie przyspieszanie kosztuje, za pośpiech płaci się więcej. Wolałbym, aby zamiast dwóch stadionów w jednym mieście odbudowano jakiś pałac lub zamek, gdyż wybudowanie stadionu Cracovii kosztuje więcej niż kosztowało odbudowanie wspaniałego zamku królewskiego w Niepołomicach. Wolałbym także, aby nie fabrykowano dowodów opłacalności, a po prostu powiedziano nam: „fundujemy kibicom futbolu święto” i nie ważne ile to będzie kosztować, gdyż stać nas na to! Nasze nowe bogactwo zobowiązuje!
Dbajmy, aby decyzje publiczne podejmowane były w oparciu o rzetelne informacje i rozumowanie, a demagogia była ujawniana i ograniczana.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka