Aleksander Surdej Aleksander Surdej
162
BLOG

Scenariusze zagłady

Aleksander Surdej Aleksander Surdej Gospodarka Obserwuj notkę 12

 

 

           Trzęsienie ziemi na Oceanie Indyjskim w 2004 roku, które wywołało tsunami i przyczyniło się do śmierci 4985 osób, huragan Katrina, w 2005 roku, trzęsienie ziemi w Chile w lutym 2010 roku oraz powódź w Polsce.

           Wydarzenia te trudno było przewidzieć. Gdyby ktoś wcześniej próbował określić prawdopodobieństwo ich zaistnienia, wynosiłoby być może jak jeden do miliona, a może jeden do dziesięciu milionów. Przyznajmy oszacowania takie nie wywołują poczucia zagrożenia. Większość z osób, które w oparciu o takie prawdopodobieństwo miałaby decydować czy spędzić zimowe wakacje w Tajlandii nie zrezygnowałaby z atrakcyjnego wyjazdu.

           Owe wydarzenia o niskim (lecz nie zerowym) prawdopodobieństwie mogą prowadzić do skutków, których skala jest również trudna do precyzyjnego przewidzenia. Czy tsunami zniszczy pięć kilometrów wybrzeża i „zabije” 10 osób, czy też poczyni spustoszenia na znacznie większym obszarze? Nie wiemy na pewno. Przypuszczamy, ale owo przypuszczenie jest obarczone znaczną niepewnością.

           Gdy jednak takie wydarzenia zaistnieją i okaże się, że to co rzadkie nie jest jednak niemożliwe, a skala negatywnych skutków przerasta wyobrażenia nawet skrajnych pesymistów, pojawiają się wypowiedzi, które sugerują, że: ktoś (sami dotknięci kataklizmem lub władze publiczne) błędnie podeszli do zagrożeń o niskim prawdopodobieństwie i nieznanej skali: powinni byli je potraktować jako wydarzenia wysoce prawdopodobne i w swojej skali wielce groźne. Powinni byli zakazać wyjazdów na wybrzeża zagrożone falami tsunami, powinni byli zabronić budowy domów na terenach zalewowych, powinni byli budować wysokie, jeszcze wyższe, wały ochronne oraz powinni byli ponieść większe wydatki na zabezpieczenia i ubezpieczenia.

           Po katastrofie racjonalne zdawałoby się decyzje o nie wprowadzaniu zakazów oraz nie ponoszeniu dodatkowych kosztów, jawią się jako zaniechania, jako niemalże publiczna wina.

           Pamiętajmy, że niestety jest to błąd perspektywy. Jeśli zagrożenia wciąż cechuje niskie prawdopodobieństwo i nieznana skala, nie wiemy jak racjonalnie postępować. Zazwyczaj błądzimy albo po stronie nadmiernej ostrożności, co sprawia, że ponosimy nadmierne koszty zabezpieczenia przed rzadkimi zagrożeniami, albo błądzimy po stronie nadmiernej beztroski nie podejmując należytych działań. I jedno, i drugie zachowanie wydaje się równie uzasadnione, gdy stajemy wobec rzadkich (lecz niekiedy o katastroficznych rozmiarach) zdarzeń.

           W takich sytuacjach nie istnieje obiektywna podstawa dla racjonalnych decyzji. Istnieją natomiast psychologiczne i społeczne mechanizmy wzmacniania indywidualnej i zbiorowej irracjonalności. Ludzie nadmiernie reagują na świeże zagrożenia (zwiększy się pewno dystans dzielący nowe budynki od cieków wodnych), a przestają reagować na „przykryte”, lecz wcale nie wyeliminowane stare zagrożenia. Media krzykliwymi tytułami wzbudzają lęk, wystraszeni obywatele domagają się od rządzących pilnych działań. Politycy obiecują, że tym razem zabezpieczą nas przed nadciągającymi zagrożeniami, lecz, tak jak my wszyscy, będą kompletnie zaskoczeni, gdy dotkną nas następne, rzadkie lecz katastroficzne wydarzenia.

           Nie twierdzę, że nic nie można zrobić. Pożądane wydają się analizy potencjalnych zagrożeń i ich prawdopodobieństwa. Konieczne jest wyjaśnianie natury zagrożeń tak, aby świadome wybory ludzi (gdzie budować? jak budować? gdzie jeździć, a gdzie nie jeździć) zmniejszały, a nie potęgowały negatywne skutki. Niezbędne jest społeczne uczenie się. Na szczęście rząd się uczy. Wprawdzie nie wiadomo po co, ale do Brukseli cały rząd Donalda Tuska poleciał czterema samolotami.

Dbajmy, aby decyzje publiczne podejmowane były w oparciu o rzetelne informacje i rozumowanie, a demagogia była ujawniana i ograniczana.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Gospodarka