Ekonomiczne mistyfikacje: ekspansja sektora finansowego a rozwój gospodarki realnej
Jest ekonomią nauką ważną, lecz także mistyfikującą i zmistyfikowaną. Postępy w wyjaśnianiu funkcjonowania procesów gospodarczych dają nadzieję na zmniejszanie kosztów kryzysów, jeśli wprost nie na zapobieganie im. Jednakże pomiędzy wyrafinowaniem badań ekonomicznych, a popularną wersją ekonomii, nazwijmy ją „ekonomią dla prostaczków”, istnieje wielka, być może nie do zasypania, przepaść. Ludzie domagają się prostych prawd. Nauki ekonomiczne ich nie dostarczają. Stąd wielka popularność „ekonomicznych spin doktorów”, którzy zaludniają telewizyjne okienka. Przyjrzyjmy się najważniejszej z mistyfikacji, którą do niedawna był szerzony kult instytucji i rynków finansowych.
Koniec wieku XXI był okresem ekspansji finansów. W ciągu ćwierćwiecza od 1980 do 2005 roku udział sektora finansowego w dochodzie narodowym Stanów Zjednoczonych wzrósł 3-krotnie z około 5 do prawie 15 procent. W 2007 roku zyski sektora finansowego stanowiły ponad połowę zysków sektora przedsiębiorstw prywatnych. Płace prezesów firm finansowych wciąż rosły pomimo tego, że przeciętne realne płace w Stanach Zjednoczonych zatrzymały się na poziomie 1995 roku. Stany Zjednoczone, twierdzono, nie muszą mieć gospodarki realnej, gdyż specjalizują się w globalnym pośrednictwie finansowym. Chiny produkują dobra materialne, zyski ze sprzedaży lokują w lub za pośrednictwem amerykańskich instytucji finansowych, które z kolei wspierają finansowo inwestycje bezpośrednie w Chinach. Do obsługi globalnych strumieni finansowych potrzebne są wielkie instytucje finansowe i wysokowykwalifikowane kadry. Nowoczesne produkty finansowe stawały się coraz bardziej wyrafinowane. Sposoby ich konstruowania wymagały dobrego matematycznego przygotowania. Płace w sektorze szły w górę. „Globalne talenty”, jak mówiono, garnęły się do pracy w instytucjach finansowych. Na naszych oczach rodził się nowy wspaniały świat rynków finansowych.
Kryzys zachwiał tą konstrukcją, rodzącą złudę, że pieniądz tworzy bogactwo, gdyż rozrywała ona więź pomiędzy realną aktywnością gospodarczą a wskaźnikami finansowymi, które tworzyły świat dla siebie, świat ułudy. Obecny kryzys prowadzi do „przystrzygania finansów”, sprowadza je z kosmicznej orbity w świat gospodarczego stawania się.
Sektor finansowy jest i pozostanie ważny. Ale, po pierwsze, jego wielkość musi pozostawać w rozsądnej proporcji do reszty gospodarki. Nawet w Stanach Zjednoczonych!
Przepływy finansowe mają charakter globalny. Ale, powinny być spowalniane, aby gwałtowne przypływy i odpływy nie destabilizowały realnej gospodarki. Wiedziały o tym, prezentowane jako hurraliberalne, rządy Chile, gdy zmuszały inwestorów portfelowych do deponowania dodatkowych środków na nieoprocentowanych rachunkach, aby zniechęcić do spekulacyjnych przepływów kapitału.
Dostęp do zagranicznych oszczędności, pożyczanie za granicą, bywa korzystne, ale spłata zawsze polega na wygenerowaniu nadwyżek w bilansie handlowym, na sile eksportu. Przekonali się o tym kraje bałtyckie pożyczające w euro i w koronach szwedzkich. Przekonują się o tym Hiszpanie, gdy okazuje się, że napędzany napływem środków z zewnątrz boom budowlany, nie przekłada się na poprawę bilansu handlowego.
Należy oszczędzać, nie zadłużać nadmiernie ani siebie, ani budżetu państwa. Nie da się bowiem przerzucić wszystkich kosztów na przyszłe pokolenia.
Z globalnego kryzysu może wyłonić się bardziej realistyczna polityka gospodarcza i bardziej realistyczna polityka wobec rynków finansowych: bez etatystycznych („państwo żywi i broni”) i liberalnych ekscesów („rynki kapitałowe nie tworzą wirów i finansowych topielców”). Strzeżmy się ekstremistów za sterem!
Dbajmy, aby decyzje publiczne podejmowane były w oparciu o rzetelne informacje i rozumowanie, a demagogia była ujawniana i ograniczana.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka