W Niemczech samochody straży pożarnej razem z remizą. A nasz rząd projektuje ustawę, aby
nakazać kupowanie elektrycznych autobusów komunikacji miejskiej. Kto będzie chciał z nich korzystać?
Zaczyna się codzienna ruletka: trafi dziś na mnie, czy nie. Według oficjalnych obliczeń mam tylko 4 sekundy na oddalenie się od samochodu elektrycznego, w którym wybuchł pożar. Muszę jeszcze uciekać pod wiatr, aby nie zatruć się morderczym dymem. Jednak opuszczenie zatłoczonego autobusu w takim tempie może okazać się niemożliwe. Lepiej więc unikać takiej komunikacji.
Na codzień potrzebuję też uważać, gdzie stawiam samochód. Jeśli mi go nie szkoda, mogę sobie odpuścić, lecz w przeciwnym razie wypada bacznie obserwować, czy w pobliżu nie stoi taki z zielonymi tablicami. Albo wykupić AC.
Rzadko słucham komunikatów drogowych, ale w tych ostatnio słuchanych w trakcie dwugodzinnej podróży paliła się gdzieś tam w Polsce ciężarówka i gdzieś indziej samochód osobowy. Nie wiem, czy to już norma.
Może więc lepiej zlikwidować pomysłodawców projektowanej ustawy, Ministerstwo Klimatu i Środowiska, albo w pierwszej kolejności przesadzić ich do lansowanych elektryczków i niech mają codzienny zastrzyk adrenaliny: przeżyję ten dzień, czy nie.
Następne pokolenia - jeśli będą, a będą normalne, w głowę będą zachodzić, że mogło być coś takiego, jak Ministerstwo Klimatu.
Inne tematy w dziale Gospodarka