Mam w rękach książkę.
Wydaną tylko raz po 8 latach badań w Komitecie Historycznym PAN przez Profesora Krzysztofa Jasiewicza w roku 1995. Na szczęście cenzury już wtedy nie było.

Książka poraża skalą mordów i grabieży tak przez okupantów sowieckich i niemieckich jak i władze komunistyczne PRL.
Cała populacja, elita narodu przestała istnieć.
W 70 rocznicę Konferencji Jałtańskiej zaglądamy do Pałacu Potockich ...
wielkopolskie.naszemiasto.pl/.../w-70-rocznice-konferencji-jaltanskiej-zagladamy-do-...
11 lut 2015 - 11 lutego 1945 roku w Pałacu Potockich w Liwadii pod Jałtą na Krymie Wielka Trójka zadecydowała o losach narodów Europy, m.in. o losie ..
W 70 rocznicę Konferencji Jałtańskiej zaglądamy do Pałacu Potockich, gdzie ją podpisano
11 lutego 1945 roku w Pałacu Potockich w Liwadii pod Jałtą na Krymie Wielka Trójka zadecydowała o losach narodów Europy, m.in. o losie Polaków. Oto kilka zdjęć, które w lecie 2013 roku tam zrobiliśmy
http://wielkopolskie.naszemiasto.pl/artykul/w-70-rocznice-konferencji-jaltanskiej-zagladamy-do-palacu,3277387,artgal,t,id,tm.html
Jałta kojarzy się Polakom jednoznacznie. W Pałacu Potockich w Liwadii - obecnie dzielnicy Jałty, od 4 do 11 lutego 1945 roku trwała Konferencja Jałtańska - spotkanie przywódców koalicji antyhitlerowskiej (tzw. Wielkiej Trójki): przywódca ZSRR Józef Stalin, premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill oraz prezydent USA Franklin Delano Roosevelt.
Była to jedna z konferencji Wielkiej Trójki, miała miejsce po konferencji teherańskiej (listopad-grudzień 1943), a przed konferencją poczdamską (lipiec-sierpień 1945). Wielka Trójka odbyła wiele konferencji, jednak na konferencjach teherańskiej, jałtańskiej oraz poczdamskiej zapadły decyzje najwyższej wagi.
.Postanowienia
Na konferencji rozstrzygnięto sprawę Niemiec: siły każdego z trzech mocarstw łącznie z Francją będą okupowały wyznaczone na konferencji 4 strefy Niemiec (jedna dla każdego państwa). Zgodnie z tym planem przewidziano utworzenie skoordynowanej administracji i kontroli za pośrednictwem Sojuszniczej Komisji Kontroli, złożonej z naczelnych dowódców trzech mocarstw.
Obciążono Niemcy reparacjami wojennymi[1]
Związek Radziecki otrzymał „zwierzchnictwo” nad Polską i jedną trzecią Niemiec (Turyngią, Saksonią, Meklemburgią, Brandenburgią i Pomorzem Przednim)[1].
Podjęto decyzje o transferze ludności pomiędzy państwami (m.in. przesiedleniu Niemców z Polski, Węgier, Czechosłowacji)[1].
Władzom III RP ku pamięci!
Krym - Liwadia - Лівадія - Ливадия - Pałac Potockich w Liwadii - Konferencja Jałtańska
78dario
Opublikowany 15 cze 2014
Krym - Crimea - Liwadia - Лівадія - Ливадия - Pałac w Liwadii - Pałac Potockich w Liwadii - Konferencja Jałtańska - Ukraina - Ukraine - Rosja - Russia
Polska utraciła Kresy Wschodnie na rzecz Związku Radzieckiego[1].
Ustalono rekompensatę dla Polski w postaci dotychczasowych ziem niemieckich: Ziemi Lubuskiej, Pomorza Zachodniego, Prus Wschodnich i Śląska oraz – ponadto – byłego Wolnego Miasta Gdańsk[1],.
Mocarstwa zgodziły się na utworzenie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej urzędującego w Warszawie, który zobowiązany został do przeprowadzenia wolnych, nieskrępowanych wyborów na zasadzie powszechnego głosowania (wybory zostały sfałszowane)[1].
Churchill i Roosevelt uznali zgodność działań NKWD z konwencją dotyczącą prowadzenia wojny na lądzie – w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa, spokoju i porządku na tyłach Armii Czerwonej na terytorium Polski. Sojusznicy dali Stalinowi carte blanche na siłowe zniszczenie podziemia zbrojnego – przede wszystkim Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych[2]. Roosevelt zapewnił Stalina, że Stany Zjednoczone nigdy nie będą popierać tymczasowych władz polskich, które byłyby wrogie jego interesom[3].
Stalin zobowiązał się do przystąpienia w dwa do trzech miesięcy po kapitulacji Niemiec do wojny z Japonią, w zamian za co otrzymał obietnicę m.in. utrzymania status quo w Mongolii Zewnętrznej, przywrócenia praw utraconych przez Rosję w 1904 roku, dotyczących Południowego Sachalinu i Portu Arthur, oraz przejęcie przez ZSRR Wysp Kurylskich.
Konferencją analogiczną do spotkań Wielkiej Trójki, ale dotyczącą Dalekiego Wschodu była konferencja kairska (22-26 listopada 1943).
Pałac Potockich w Liwadii jest położony na wysokim brzegu Morza Czarnego. Na parterze pałacu jest ekspozycja upamiętniająca obrady Wielkiej Trójki. Jest stół okrągły z wizytówkami Stalina, Churchilla i Rossevelta, pokoje, w których mieszkali politycy, Biała Sala, gdzie toczyły się obrady. Na ścianach zdjęcia hostoryczne.
Na piętrze ekspozycja poświęcona carskiej rodzinie Romanowów - ostatniego cara Rosji Mikołaja, jego żony, czterech córek oraz syna, Romanowowie spędzili tu kilka razy wakacje. Są zdjęcia rodzinne, dokumenty, sala szkolna, gdzie córki carskie uczyły się, meble, biblioteka, zastawa.
Przewodniczka z wielkim uszanowaniem opowiada o rodzinie carskiej
Na tyłach pałacu kaplica Romanowów, którzy zginęli męczeńską śmiercią z rąk bolszewików. Cerkiew prawosławna uznała ich za świętych
W 1989-1995 Powstawały partie polityczne.


Ustawa o zmianie nazwisk
Dz.U. 1945 nr 56 poz. 310 - Internetowy System Aktów Prawnych
prawo.sejm.gov.pl/isap.nsf/DocDetails.xsp?id=WDU19450560310
Dekret z dnia 10 listopada 1945 r. o zmianie i ustalaniu imion i nazwisk. Tekst ogłoszony: D19450310.pdf. Status aktu prawnego: uchylony. Data wydania:.
Dz.U. 1945 nr 56 poz. 310
Dziennik Ustaw194556poz. 310
Dekret z dnia 10 listopada 1945 r. o zmianie i ustalaniu imion i nazwisk.
Tekst ogłoszony:
D19450310.pdf

Status aktu prawnego:uchylony
Data wydania:1945-11-10
Data wejścia w życie:1945-12-16
Data obowiązywania:1945-12-16
Data uchylenia:1956-11-30
Organ wydający:PREZ. KRAJOWEJ RADY NARODOWEJ
Organ uprawniony:MIN. ADMINISTRACJI PUBLICZNEJ
Jak konspirowano Syjonistów ? Zmiana nazwisk.
www.klubinteligencjipolskiej.pl/2016/08/jak-konspirowano-syjonistow/
9 sie 2016 - Dekret z dnia 10 listopada 1945 r. o zmianie i ustalaniu imion i nazwisk. Na podstawie ustawy z dnia 3 stycznia 1945 r . o trybie wydawania ...
I te z lewa jak SLD i te z prawa jak Porozumienie Centrum, Platforma Obywatelska i Unia Polityki Realnej oraz Konfederacja Polski Niepodległej. Pod troskliwą opieką albo SB (służby bezpieczeństwa), albo BND lub w najlepszym wypadku WSI.
Niektóre wpływowe środowiska miały głęboki zakorzenienie w KOR-ze. Obrońcy praw robotnika i obywatela w PRL-u.

Pamiętamy "ścieżki zdrowia" organizowane przez władzę ludową dla robotników z Radomia i innych miejscowości.
Dziś prawdziwych obrońców już nie ma.
https://wpolityce.pl/historia/225827-tylko-u-nas-bylismy-dla-nich-pozytecznymi-idiotami-kulisy-przejmowania-wladzy-w-srodowisku-opozycji-przez-grupe-michnika
To pozycja wyjątkowa. Dokument epoki i opowieść ludzi, którzy zapisali wiele ważnych kart w historii Polski. To także szczere i bezkompromisowe wypowiedzi niezwykłych postaci, w tym nieżyjącego już śp. senatora Zbigniewa Romaszewskiego. Dzięki tej książce poznajemy też, po raz pierwszy tak otwarcie opowiedziane, kulisy przejmowania władzy w środowisku opozycji przez grupę Adama Michnika oraz stosowane przez nią, tak naprawdę do dzisiaj, metody.**

https://wpolityce.pl/historia/225827-tylko-u-nas-bylismy-dla-nich-pozytecznymi-idiotami-kulisy-przejmowania-wladzy-w-srodowisku-opozycji-przez-grupe-michnika
TYLKO U NAS. "Byliśmy dla nich pożytecznymi idiotami". Kulisy przejmowania władzy w środowisku opozycji przez grupę Michnika
opublikowano: 13 grudnia 2014 · aktualizacja: 13 grudnia 2014
PŁATNI PACHOŁKI MOSKWY
Kto pamięta, no kto.

dr habilitowany TW Leszek Moczulski - KPN. Działacz opozycji w okresie PRL, wielokrotnie aresztowany, łącznie przez około sześć lat więziony w tym okresie z przyczyn politycznych. Współzałożyciel Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, założyciel i wieloletni przywódca Konfederacji Polski Niepodległej.
III Rzeczpospolita
W 1990 wystartował w wyborach prezydenckich. Zajął ostatnie, 6. miejsce, zdobywając 411 516 głosów, czyli 2,50%[20]. W latach 1991–1997 sprawował mandat posła na Sejm I i II kadencji, wybieranego w okręgach krakowskich: nr 33 i nr 21 z ramienia Konfederacji Polski Niepodległej. Występując w Sejmie, rozwinął skrót PZPR jako Płatni Zdrajcy, Pachołki Rosji[21].

W 2005 obronił na Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku pracę doktorską pt. Geopolityka. Dzieje myśli i stan obecny dyscypliny[28], której promotorem był profesor Bronisław Geremek[29], uzyskując stopień naukowy doktora nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce. Praca doktorska została oparta na publikacji Geopolityka. Potęga w czasie i przestrzeni, stanowiącą podstawową współczesną polską syntezę geopolityki. Habilitował się w 2009, w tym samym roku został honorowym prezesem Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego.
W 2014 współzałożyciel i członek Komitetu Obywatelskiego Solidarności z Ukrainą (KOSzU)[30].
Prawa ręka Leszka Moczulskiego kontynuuje dzielnie to dzieło:
Lance do boju… « Dziennik gajowego Maruchy
Nienawiść do Rosjan i do Cara mają wyssaną z mlekiem matki mają we krwi. Podobnie jak Zofia Romaszewska.
Nawet Stephan Bandera ujdzie jako Ukraiński Patriota co to wyrżnął co do nogi w szatański sposób polskich osadników wojskowych z nadania Józefa Piłsudskiego. Mordy i pogromy na Wołyniu pochłonęły ponad 120 000 niewinnych Ofiar Ludobójstwa.
Jest to bardzo groźne szczególnie w kontekście dzisiejszego konfliktu na Ukrainie.
Od którego cały świat jaki znamy może w pożodze wojennej spłonąć.
WSZYSCY MAJĄ OCHOTĘ NA PAŁAC POTOCKICH W JAŁCIE.
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1535271,1,saga-rodu-romaszewskich.read
Tekst ukazał się w POLITYCE w lutym 2013 r.
Esbek podczas jednej z rewizji przypadkiem ujawnił, że w mieszkaniu założono podsłuch, bo pochwalił Agnieszkę, córkę Zofii i Zbigniewa Romaszewskich, że słucha fajnej muzyki. – Słuchałam Okudżawy i Wysockiego, ale to były taśmy taty – mówi Agnieszka Romaszewska-Guzy. Mieszkali wtedy przy ul. Kopińskiej, na warszawskiej Ochocie. Przez dom nieustannie przetaczali się znajomi rodziców, opozycjoniści, których celem było „knucie przeciwko władzy ludowej”. Knuli m.in. Konrad Bieliński (matematyk), Jan Kelus (socjolog, autor i wykonawca tzw. drugoobiegowych piosenek), Krzysztof Hagemejer (ekonomista), Mirosław Chojecki (założyciel podziemnego wydawnictwa). Czasem wpadał też Adam Michnik. Janusz Szpotański (poeta i satyryk) przychodził na niedzielne obiady. Agnieszka uwielbiała wizyty Jana Józefa Lipskiego (historyk literatury i publicysta). Pamięta też, że kiedy w 1977 r. milicja aresztowała kilku członków Komitetu Obrony Robotników, działalność wzięły w swoje ręce kobiety. W ich domu bywały wówczas Halina Mikołajska (aktorka) i Gajka Kuroniowa (pierwsza żona Jacka Kuronia).
Zofia i Zbigniew Romaszewscy działali w KOR na pierwszej linii.
Opowieści rodzinne
Konspirowanie towarzyszyło tej rodzinie od pokoleń. Dziadkowie Zofii Romaszewskiej nosili nazwisko Prauss, mieli niemiecko-czeskie korzenie. Franciszek Ksawery Prauss był synem inżyniera kolejowego i socjalistą z PPS. Gdy musiał uciekać z zaboru rosyjskiego, wraz z żoną mieszkał w Zakopanem, założyli gimnazjum koedukacyjne. Teściowa prowadziła tam pensjonat Krokus, który upodobała sobie warszawska inteligencja. Przyjeżdżał z rodzicami mały Stefan Kisielewski, zwany Stefankiem. Używał kunsztownej polszczyzny i podnosił kwestie wprowadzające dorosłych w zakłopotanie.
Praussowie w czasie I wojny prowadzili werbunek do Legionów Piłsudskiego. Franciszek Ksawery był słabego zdrowia i już po wyborze na senatora w niepodległej Polsce zmarł na gruźlicę. Jego żona Zofia przeprowadziła się do Warszawy, była tu radną i dwukrotnie posłanką na Sejm z listy PPS. Jej córka Ewa Prauss wyszła za mąż za Stanisława Płoskiego, historyka z Wojskowego Biura Historycznego i, jak podejrzewała rodzina, współpracownika wywiadu, tzw. Dwójki, czyli Oddziału II Sztabu Generalnego.
Stanisław był synem pułkownika carskiego, rosyjskim posługiwał się biegle. W 1920 r. brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, a podczas II wojny kierował Biurem Historycznym Komendy Głównej AK. Ewa Płoska, matka Zofii Romaszewskiej, działała w pionie wywiadu batalionu Parasol. Oboje rodzice brali udział w powstaniu warszawskim. Stanisław trafił później do niemieckiego oflagu. Po wojnie obawiał się, że go aresztują. Ale nikt z rodziny w PRL za kraty nie trafił. Być może ochroniła ich przedwojenna przynależność do PPS i znajomości z tamtych czasów (m.in. z późniejszym premierem Józefem Cyrankiewiczem i przewodniczącym Rady Państwa Henrykiem Jabłońskim).
Rodzina Zbigniewa Romaszewskiego to warszawscy mieszczanie. Jego matka, z domu Šipka, miała co prawda słowackie korzenie, ale jej rodzice zasymilowali się w Polsce. Dziadek Zbigniewa przed wojną miał w Warszawie duży sklep galanteryjny. Ojciec handlował drewnem. Podczas wojny cały majątek przepadł. Zbigniew, chociaż w metryce ma wpisany rok urodzenia 1940, na świat przyszedł w 1939 r. Ponoć było to wynikiem zapobiegliwości matki i babci. Zadbały, aby za wcześnie nie wcielono go do armii, jakakolwiek by była. Wojnę spędził w Warszawie, a w czasie powstania Niemcy wywieźli czterolatka z matką do obozu pracy w Turyngii. Po powrocie zamieszkali kątem u rodziny na Pradze. Ojciec zmarł w obozie w Sachsenhausen. Małego Zbyszka wychowywały matka i ciotka. Czyniły to starannie.
Dojrzeć do opozycji
Z dzisiejszej perspektywy moment, w którym zeszły się drogi Zofii i Zbigniewa Romaszewskich, był paradoksalny, ale charakterystyczny dla polskich losów. Poznali się w czasach licealnych na zjeździe, na którym rozwiązywano Związek Młodzieży Polskiej, organizację zrzeszającą ideową młodzież PRL. Do utworzonego w miejsce ZMP Związku Młodzieży Socjalistycznej Zofia Płoska i Zbigniew Romaszewski już się nie zapisali. Ślub wzięli po maturze. Potem już nigdy, z przerwami na aresztowania, się nie rozstawali. – Nie znałem drugiego takiego małżeństwa – wspomina Andrzej Celiński, w latach 70. działacz KOR i współtwórca tzw. latających uniwersytetów. – Byli złączeni ze sobą w sposób niezwykły.
Studiowali na tym samym Wydziale Matematyczno-Fizycznym Uniwersytetu Warszawskiego, ale tylko Zbigniew ukończył studia, został naukowcem w Polskiej Akademii Nauk, odbył staż w Akademii Nauk ZSRR, obronił doktorat. Natomiast Zofia przerwała studia, gdy w 1962 r. na świat przyszła Agnieszka.
Oboje jeździli do Radomia, by wspomagać robotników. Zofia wspominała później jednego z podopiecznych o nazwisku Gierek. Został zmasakrowany, bo kiedy, pytany o nazwisko, odpowiadał: Gierek, milicjanci myśleli, że z nich drwi. Tenże Gierek nie okazał wdzięczności, kiedy w 1983 r. zeznawał na procesie Romaszewskich. Obciążył ich, mówiąc m.in., że łamali praworządność i czerpali z tego korzyści dla siebie. Inny podopieczny z Radomia okazał się współpracownikiem SB, w nagrodę władza pomogła mu założyć stację benzynową.
Życie konspiracyjne
Agnieszka, jak wspomina, już w wieku 4 lat zaczęła rozumieć, że żyje w świecie konspiry. U jej babci Ewy Płoskiej pomieszkiwał pisarz January Grzędziński, przed wojną adiutant marszałka Piłsudskiego. W 1965 r. został aresztowany m.in. za publikowanie w paryskiej „Kulturze”. – Zachowałam się niestosownie, bo kiedy przed domem zobaczyłam panów w długich płaszczach ortalionowych, donośnie poinformowałam babcię, że to stoją tajniacy – opowiada Agnieszka. Zapamiętała pierwszą rewizję w domu, esbecy szukali dokumentów Grzędzińskiego, a jeden z nich bestialsko nakłuwał drutem jej ulubionego misia.
W 1976 r. w mieszkaniu rodziców SB urządziła regularny kocioł, chcieli wyłapać ludzi z KOR. Agnieszka miała 14 lat, intuicja podpowiedziała jej, co zrobić. Esbecy wpadli raniutko, a ona, zwykle opieszale szykująca się do szkoły, teraz błyskawicznie się ubrała i spakowała torbę. Esbecy uzyskali z centrali zgodę, aby latorośl Romaszewskich wypuścić. Agnieszka, rzecz jasna, do żadnej szkoły nie poszła. Powiadomiła wszystkich znajomych rodziców, że w mieszkaniu jest kocioł.
Po maturze w 1980 r. wybierała się na studia, ale była uzasadniona obawa, że z powodu działalności rodziców przepadnie na egzaminie. Dlatego wystartowała w olimpiadzie wiedzy historycznej i ją wygrała. Jako zdobywczyni pierwszego miejsca została przyjęta na Wydział Historii UW bez egzaminu. Rok później poznała Jarosława Guzego, wówczas szefa Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Spodobał jej się, dopytywała o niego znajomego studenta Jacka Rakowieckiego, później znanego dziennikarza. – Miał smutną wiadomość, że Jarek ma narzeczoną w Krakowie. Ostatecznie skończyło się dobrze. Przeprowadził się do Warszawy – opowiada Agnieszka.
Podziemne radio
Moment ogłoszenia stanu wojennego zastał rodzinę Romaszewskich w rozsypce. Zofia bawiła akurat na imieninach u znajomej, Zbigniew jechał pociągiem z Gdańska. W mieszkaniu była tylko Agnieszka. – Myślę, że zostałam internowana w zastępstwie rodziców – mówi. Funkcjonariusz spytał: Pani Irena, Zofia? Odparła, że Agnieszka. A to nie szkodzi, usłyszała, pani pójdzie z nami. Strasznie się potem martwiła, że zostawiła bez opieki rudą spanielkę rodziców, Gamę.
W miejscu internowania spędziła pięć miesięcy. Wypuszczono ją na miesięczną przepustkę z powodu uczulenia na leki, jakie aplikował jej lekarz więzienny. Zapamiętała, że pierwszego dnia wolności usłyszała głos mamy, to nadawało Radio Solidarność. Dowiedziała się, że jej rodzice wciąż są wolni i że to oni stworzyli podziemną stację, ściganą przez esbecję równie uporczywie, co nieskutecznie. Agnieszkę wzięła na swój oddział dr Zofia Kuratowska (później działaczka Unii Demokratycznej). Dzięki zaświadczeniu o rzekomej chorobie do więzienia już nie wróciła. Jarek dostał trzydniową przepustkę z Białołęki, gdzie był internowany. Wzięli ślub, wesela nie urządzili. Jarek wrócił za kraty, a o zawartym związku przypominało 20 nienapoczętych butelek wódki Baltic, cały deputat przysługujący nowożeńcom.
Romaszewscy wpadli latem 1982 r. Wcześniej, bo w czerwcu, SB namierzyła nadajnik Radia Solidarność. To był chwilowy triumf władzy, bo nawołujące do oporu audycje podziemnego radia były w Warszawie powszechnie słuchane. Wieczorami, na znak solidarności, słuchacze zapalali i gasili światła w domach, miasto w tym czasie na przemian rozbłyskiwało i ciemniało. W rocznicę ślubu Romaszewskich, 5 lipca 1982 r., SB wpadła do mieszkania, gdzie się ukrywali. Wzięli tylko Zofię, bo Zbigniew ich przechytrzył. Wykorzystał moment nieuwagi esbeków i jak sprinter, tyle że w kapciach, wypadł na ulicę. Potem niewygodne bambosze zrzucił i dalej uciekał. Aresztowano go dopiero 29 sierpnia 1982 r.
Agnieszka musiała radzić sobie sama. W sprawie męża odważyła się zaniepokoić gen. Kiszczaka, ministra spraw wewnętrznych. Zatelefonowała do jego sekretariatu, przedstawiła się. Po kilku dniach Kiszczak osobiście oddzwonił. W krótkich żołnierskich słowach oświadczył, że pan Guzy niebawem wyjdzie na wolność. I po 10 dniach Jarosław (w grudniu 1982 r.) rzeczywiście opuścił mury więzienia. Odsiedział prawie rok.
W 1983 r. odbył się proces twórców Radia Solidarność. Jednym z obrońców był mec. Krzysztof Piesiewicz, scenarzysta filmów Krzysztofa Kieślowskiego i późniejszy senator RP. Zapamiętał, że kiedy wszedł na salę sądową, Romaszewscy uśmiechali się, jakby za nic mieli grożące im kary. – To byli ludzie pewni swoich poglądów, nieulękli – wspomina. Prokurator dla Romaszewskiego domagał się 8 lat więzienia, sąd orzekł 4,5 roku. Zofia dostała trzy lata. Oboje wyszli na wolność w 1984 r., gdy ogłoszono amnestię.
Senator i społeczniczka
W wyborach 4 czerwca 1989 r. Zbigniew Romaszewski został wybrany do Senatu z listy Komitetu Obywatelskiego. Senatorem będzie nieprzerwanie przez 22 lata, kolejno jako: kandydat Komitetu Obywatelskiego, reprezentant NSZZ Solidarność, Ruchu Odbudowy Polski, Bloku Senat 2001 i dwukrotnie z list PiS. Związał się z prawą stroną sceny, chociaż wcześniej wydawało się, że bliżej mu do tej części kolegów z KOR, którzy potem zakładali Unię Demokratyczną. Blisko współpracował z Ludwiką i Henrykiem Wujcami, niezwykle szanował Jacka Kuronia, ale ostatecznie wybrał opcję braci Kaczyńskich. – Chciał, aby rozliczono przeszłość, nie wyobrażał sobie, że można budować nową rzeczywistość bez lustracji, udawać, że nic się nie stało. Pewnie dlatego w świecie politycznym ulokował się tak, a nie inaczej – mówi Mirosław Chojecki.
Mogło też zaważyć rozgoryczenie, że UD była przeciwko jego wyborowi na prezesa NIK w 1990 r. i w 1992 r. Ale przeciwny był też ZChN (poza m.in. Antonim Macierewiczem). Jan Walc pisał wtedy w „Życiu Warszawy”, że przeciwko Romaszewskiemu głosowano nie dlatego, że jest niekompetentny, ale odwrotnie – jego bezkompromisowość w tropieniu nieprawości może grozić paraliżem państwa.
Pojawiły się opinie, że Romaszewski to połączenie Dzierżyńskiego z Robespierre’em – mieszanka wybuchowa. Może dlatego funkcje państwowe go omijały. Z jednym wyjątkiem: pod koniec rządów premiera Jana Olszewskiego na dwa tygodnie został prezesem Komitetu ds. Radia i Telewizji. Rząd jednak upadł, prezesa odwołano. – Na szczęście dziennikarką telewizyjną zostałam, zanim tata objął tę funkcję, zarzut nepotyzmu odpada – komentuje Agnieszka Romaszewska-Guzy.
Zbigniew, jako senator, zajmował się głównie obroną praw człowieka. Był autorem raportu o łamaniu praw młodocianych podopiecznych zakładów poprawczych. Kierował senacką komisją dokumentującą zbrodnie byłej SB. Zaangażował się wtedy w pomoc byłemu funkcjonariuszowi SB Kazimierzowi Sulce, który udaremnił plany zamachu na jednego z księży z Małopolski. Interesował się probacją, walczył o większe nakłady na kuratorów sądowych.
Zofia na początku lat 90. prowadziła Biuro Interwencji Senatu, była też przez dwa lata sędzią Trybunału Stanu. Od 2011 r. należy do Rady Stowarzyszenia Solidarni 2010, kieruje też Biurem Interwencji przy PiS – to funkcje społeczne, nie pobiera wynagrodzenia.
Niespodziewane odszkodowanie
Zbigniew z latami stawał się coraz bardziej zgorzkniały. O takich ludziach mówi się: trudna osobowość. Kiedy występował w telewizji, stawał się nadzwyczaj surowy w ocenach, łatwo się unosił. Na jednego z rozmówców nakrzyczał, że jest komuchem. – Niełatwo było go przekonać do innych racji – ocenia Krzysztof Piesiewicz.
Agnieszka Romaszewska uważa, że ojciec był coraz bardziej zawiedziony, twierdził, że demokracja staje się fasadowa. Z czasem coraz bardziej drażnili go dziennikarze, ich pytania i metoda napuszczania jednych na drugich. – Bywał nierozumiany, bo nadużywał ironii. Kiedyś, po jakiejś antysemickiej hecy, powiedział, że w Polsce kilka tysięcy Żydów chyba nie może zdominować 38 mln Polaków, poszło w świat, że jest antysemitą.
Dusił go sztywny gorset dyscypliny partyjnej, głosowania pod dyktando. – Nie martwiłam się, kiedy przegrał ostatnie wybory do Senatu, bo w poprzedniej kadencji wszystko w Senacie uchwalała PO, opozycja tylko statystowała. Był coraz bardziej sfrustrowany – tłumaczy córka.
I trochę samotny, bo nigdy nie otaczało go szerokie grono przyjaciół. Jeżeli już, to raczej spoza świata politycznego, z wyjątkiem byłego premiera Jana Olszewskiego. Agnieszka Romaszewska mówi, że ojciec wielką wagę przywiązuje do kultywowania więzów z wąskim kręgiem. Zalicza do niego swojego byłego kierowcę, którego zna z czasów PRL. – Janek często bywa u rodziców do dzisiaj. Mirosław Chojecki twierdzi, że jego coroczne wizyty u Romaszewskich to już tradycja: – Wpadamy do nich zawsze w drugi dzień świąt, siedzimy, gadamy o literaturze, filmie, ale ani słowa o polityce.
https://wpolityce.pl/historia/225827-tylko-u-nas-bylismy-dla-nich-pozytecznymi-idiotami-kulisy-przejmowania-wladzy-w-srodowisku-opozycji-przez-grupe-michnika
TYLKO U NAS. "Byliśmy dla nich pożytecznymi idiotami". Kulisy przejmowania władzy w środowisku opozycji przez grupę Michnika
opublikowano: 13 grudnia 2014 · aktualizacja: 13 grudnia 2014

Zbigniew wyłamał się z dyscypliny własnego klubu parlamentarnego, kiedy głosowano uchylenie immunitetu senatorowi PO Krzysztofowi Piesiewiczowi, był przeciwny i za to wyrzucono go wtedy z klubu PiS. Potem wrócił, ale frustracja nie minęła. – Nigdy nie otaczał się swoimi ludźmi, nie forsował nikogo, był outsiderem – to opinia polityka z PiS. – Pomagał innym, do niego można było przyjść po pomoc w środku nocy – mówi Krzysztof Piesiewicz.
W ostatnich wyborach kandydował do Senatu z warszawskiej Pragi i przegrał. Ogłosił, że przechodzi na emeryturę i będzie kimś w rodzaju starszego pana z KOR. Zastanawiano się, czy jego porażka była reakcją elektoratu na poręczenie, jakie złożył za aresztowanego kibica Legii Warszawa Piotra S., zwanego Staruchem. „W kraju praworządnym człowiek nieskazany uchodzi za niewinnego” – tłumaczył w jednym z wywiadów.
Kiedy sąd przyznał mu 265 tys. zł odszkodowania za dwa lata więzienia w czasach PRL, wybuchła burza. Krytycy zarzucali mu, że postąpił niegodziwie, ludzie takiego pokroju nie powinni domagać się od państwa rekompensaty za przeszłość. Ale wyrok nie jest prawomocny, prokuratura prawdopodobnie się odwoła, suma może ulec zmianie.
– Nawet nie wiedziałam, że wystąpił do sądu o odszkodowanie – przyznaje Agnieszka. – Dlaczego to zrobił? Może uznał, że skoro jest takie prawo, to przysługuje wszystkim. Coś jest na rzeczy w opinii, że to odszkodowanie jest efektem żalu mojego ojca do III RP. Myślę, że gdyby uznał, iż państwo jest dobrze urządzone, osoby zasłużone są doceniane, nie domagałby się pieniędzy.
Andrzej Celiński ustawia wagę. Na jednej szali czyny Romaszewskiego z czasów PRL. – Gdyby była lista rankingowa osób, które ryzykowały dla innych i były skuteczne, to on i jego żona byliby w czołówce. Ale jest druga szala – pieniądze, o które wystąpił. – To oceniam źle, bo sytuacja jest niezręczna, a nawet nieprzyzwoita.
Krzysztof Piesiewicz oceniać nie chce. Woli pamiętać, że Romaszewscy zawsze byli bezinteresowni aż do bólu.
Następne pokolenie
Zofia i Zbigniew Romaszewscy są dzisiaj emerytami. Nie zgromadzili żadnych oszczędności, nie mają daczy, działek, mieszkań pod wynajem. Zofia bierze 1100 zł emerytury, Zbigniew – ok. 4 tys. Chyba nie spodziewali się awantury, jaką spowodowało przyznane odszkodowanie. Zamknęli się w domu na cztery spusty, nie odbierają telefonów, nikomu nie chcą się tłumaczyć.
Agnieszka Romaszewska-Guzy stworzyła i od kilku lat kieruje telewizją Biełsat (nadającą dla Białorusi jak niegdyś Wolna Europa dla Polski). – Wymagająca, ale sprawiedliwa – mówi jeden z dziennikarzy stacji. Większość energii zabiera jej nieustanna walka o budżet anteny. Pieniądze daje MSZ, ale pokrywają tylko część wydatków. Romaszewska zdobywa środki niekonwencjonalnymi sposobami. Kłóci się, potrafi walnąć pięścią w stół, a kiedy trzeba – uronić łzę. Ostatnio została uhonorowana przez międzynarodowy miesięcznik „Reader’s Digest” tytułem Europejczyka Roku 2013. Jest pierwszą osobą z Polski wyróżnioną w tym plebiscycie.
Jarosław Guzy, mąż Agnieszki, kierował Klubem Atlantyckim, pracował w kilku firmach. Ostatnio pozostaje bez pracy.
Dziennik gajowego Maruchy - WordPress.com
I-sza brygada komendanta Adama Słomki wyruszyła w bój i kontynuuje swoją antysędziowską krucjatę. Po kabaretowych występach na stole i rzucaniu tortem ...

W latach 1914-1956 nastąpił koniec świata szlachty polskiej i Ziemian.


Opublikowany 2017-01-23 05:05:00
Piotr Zychowicz Pakt Piłsudski-Lenin czyli jak Polacy uratowali bolszewizm i zmarnowali szansę na budowę imperium. Był to triumf, ale tego rodzaju, że jeszcze kilka takich triumfów - a koniec Polski. Władysław Studnicki Spis treści Wprowadzenie 1. Polacy na Kremlu 2. Dobić komunę, odzyskać imperium Część I. Anton Denikin 1. Na kursie kolizyjnym 2. Moskwa nasza 3. Mozyrz, słaby punkt bolszewików 4. Kto uratował bolszewizm? 5. Cezar opuszcza kciuk 6. Towarzysz „Wiktor” 7. Wśród komarów, żubrów i bolszewików 8. Spisek w Mikaszewiczach 9. Ani piędzi ziemi rosyjskiej 10. Chcieć nie znaczy móc 11. Czy to było możliwe? 12. Pierwsza krew 13. Anty-Rosja Część II. Piotr Wrangel 1. Chwała Najjaśniejszej Rzeczypospolitej 2. Unia, czyli imperium 3. Nowy pomysł na Polskę 4. Idea federacyjna 5. Pod rękę z terrorystą 6. Na Kijów! 7. Czyja wina? 8. Wróg u bram 9. „Czarny Baron” 10. Choćby z diabłem 11. Pakt Piłsudski-Lenin II 12. Co by było, gdyby 13. Nacjonalizm sojusznikiem komunizmu Część III. Hańba ryska 1. Kapitulacja zwycięzców 2. Minimum czasu, maksimum ustępstw 3. Białoruś - wycinamy wrzód 4. Nowa Targowica 5. Jałta ’21 6. Kozacy-won! 7. Nie za dużo mniejszości 8. Linia Dmowskiego 9. Piłsudski porzuca marzenie 10. Wielkie Księstwo Litewskie 11. Co zrobić z korkiem? 12. Na Kowno! 13. Inflanty też tracimy Część IV. Holokaust Polaków 1. Zdrada braci 2. Nadberezyńcy 3. Kainie Grabski! 4. Koniec świata ziemian 5. Lewicowy początek II RP 6. Ostatni bojar 7. W piekle Wielkiego Głodu 8. Operacja (anty)polska Zakończenie WPROWADZENIE Rozdział 1: Polacy na Kremlu Potężna armia inwazyjna marszałka Michaiła Tuchaczewskiego została rozniesiona w puch. Bolszewicy w popłochu uciekali na wschód. Drogę ich odwrotu znaczyły końskie i ludzkie trupy, porzucony sprzęt wojskowy i rozbite furmanki. Wiatr rozwiewał po polach banknoty z rozbitych kas pułkowych i propagandowe ulotki zapowiadające rychły podbój świata. Pierwsze lanie czerwoni dostali 15 sierpnia 1920 roku na przedpolach Warszawy. Cios ostateczny armia Rzeczypospolitej zadała im w wielkiej bitwie nad Niemnem. Wojska Józefa Piłsudskiego doścignęły uciekającego nieprzyjaciela i z marszu, z pełnym impetem uderzyły na sowieckie dywizje. Był 28 sierpnia 1920 roku. Cały front Armii Czerwonej poszedł ostatecznie w rozsypkę. Na Kremlu wybuchła panika. Reżim bolszewicki został bowiem wzięty w nieubłaganie zaciskające się kleszcze. Z zachodu nacierali Polacy, a na froncie południowym pod biało-niebiesko-czerwonymi sztandarami do przodu szła biała armia rosyjskiego generała Piotra Wrangla zwanego Czarnym Baronem. W tej rozpaczliwej dla rewolucji sytuacji Włodzimierz Lenin wystąpił wobec Warszawy z ofertą zawarcia natychmiastowego zawieszenia broni. Naczelnik Państwa Józef Piłsudski stanął przed dylematem. Mógł podpisać rozejm i pozwolić, aby wojna polsko-bolszewicka zakończyła się bez rozstrzygnięcia. Albo wykorzystać do końca zwycięstwo pod Warszawą. Czyli pójść na Moskwę, aby w kolebce urwać łeb czerwonej bestii. Po krótkim wahaniu wybrał drugie rozwiązanie. Rozkaz był krótki: „Do ataku!”. Polskie wojska ruszyły z kopyta, rozbijając grupki sowieckich maruderów, które ocalały z pogromu armii Tuchaczewskiego. Tempo polskiej ofensywy było zawrotne. 5 września wyzwolona została Lida, 8 września Mińsk, a 12 września Orsza i Mohylew. Wkraczające oddziały wszędzie były entuzjastycznie witane przez miejscowych Polaków. 15 września polskie wojska stanęły w Bramie Smoleńskiej, osiągając przedrozbiorową granicę Rzeczpospolitej z 1772 roku. Naród ogarnęła euforia, spełniały się najśmielsze marzenia pokoleń Polaków. W kościołach Poznania, Warszawy, Wilna, Lwowa, Mińska i Kijowa bito w dzwony. Po krótkim odpoczynku i podciągnięciu odwodów Józef Piłsudski wydał rozkaz, który przeszedł do historii jako „dyrektywa moskiewska”. Nakazywał on podjęcie marszu na bolszewicką stolicę. Naczelnik Państwa wszedł na szlak, którym w 1610 roku podążał hetman Stanisław Żółkiewski i jego husaria. Cofnął wskazówki zegara do czasów największej świetności oręża i politycznej potęgi Rzeczypospolitej. Smoleńsk padł po krótkim oblężeniu. Załoga miasta wyrżnęła swoich komisarzy politycznych i przeszła na stronę Polaków. Na ulice, aby powitać wyzwolicieli, wyległy wiwatujące tłumy, pod kopyta ułańskich koni sypały się naręcza kwiatów. Na budynkach pojawiły się obok siebie flagi biało-czerwone i rosyjskie trójkolorowe. Zerwane z masztów czerwone szmaty walały się w rynsztokach. Marszałek Piłsudski, który triumfalnie wjechał do miasta, wydał uroczystą odezwę do narodu rosyjskiego: Bracia Moskale! Wojska Rzeczypospolitej Polskiej na rozkaz mój ruszyły naprzód, wstępując głęboko na ziemie Rosji. Ludności ziem tych czynię wiadomem, że wojska polskie usuną bolszewików z terenów przez naród rosyjski zamieszkanych. Usuną naszego wspólnego wroga, który niósł wam gwałt, rozbój i grabieże. Wojska polskie pozostaną w Rosji przez czas potrzebny po to, by władzę na ziemiach tych mógł objąć prawy rząd rosyjski. Z chwilą, gdy rząd narodowy Rosji powoła do życia władze państwowe zdolne uchronić kraj ten przed nawrotem azjatyckiego bolszewizmu, a wolny naród sam o losach swoich stanowić będzie mocen - żołnierz polski powróci w granice Rzeczypospolitej Polskiej, spełniwszy szczytne zadanie walki o wolność ludów. Razem z wojskami polskiemi wracają na ziemie rosyjskie szeregi walecznych jej synów pod wodzą premiera Borisa Sawinkowa i generała Borisa Piermikina. Szeregi, które w Rzeczypospolitej Polskiej znalazły schronienie i pomoc w najcięższych dniach próby dla ludu rosyjskiego. Wierzę, że naród rosyjski wytęży wszystkie siły, by z pomocą Rzeczypospolitej Polskiej wywalczyć wolność własną i zapewnić żyznym ziemiom swej ojczyzny szczęście i dobrobyt, któremi cieszyć się będzie po powrocie do pracy i pokoju. Józef Piłsudski Wódz Naczelny Wojsk Polskich 20 września 1920 r., kwatera główna w Smoleńsku Do Smoleńska u boku Polaków wkroczyła wspomniana przez Naczelnika Państwa rosyjska 3. Armia. Była to stworzona w Polsce antybolszewicka formacja zbrojna. W Smoleńsku proklamowano zaś powstanie nowego, demokratycznego rządu Rosji, na czele którego stanął przybyły z Warszawy przywódca eserowców Boris Sawinkow. Choć na początku kampanii armia Piermikina liczyła zaledwie 20 tysięcy bagnetów i szabel, z każdym dniem ofensywy powiększała swoje stany. Na jej stronę przechodziły całe oddziały Armii Czerwonej, masowo garnęli się do niej nowi rekruci. Polacy i ich rosyjscy sojusznicy nie marnowali bowiem czasu. 4 października wyzwolili Wiaźmę, a 10 października Możajsk. Dzień później stanęli na przedpolach Moskwy. Aż do tego miejsca Polacy i Rosjanie niemal nie natrafili na opór. Armia Czerwona po klęskach pod Warszawą i nad Niemnem była w stanie rozkładu. Morale padło, dowódcy stracili głowę, żołnierze nie mieli broni, amunicji, a nawet butów i mundurów. Duża część jednostek Armii Czerwonej zaangażowana była na Syberii i w innych częściach kraju ogarniętych pożogą gwałtownych chłopskich i kozackich powstań. Na Kaukazie do walki zerwali się Gruzini, Azerowie i Ormianie. Krytyczna dla bolszewików sytuacja wytworzyła się również na Rusi. Wojska polskiego Frontu Południowego i walcząca u ich boku armia atamana Symona Petlury wyzwoliły Kijów i przekroczyły Dniepr. Następnie w rejonie Czerkasów połączyły się z kontrrewolucyjną armią Wrangla. Po krótkim przegrupowaniu potężne polsko-rosyjsko-ukraińskie siły zaczęły nacierać w kierunku Moskwy. Wątły reżim bolszewicki zaczął trzeszczeć w szwach. Towarzysze! - krzyczał histerycznie Lenin na wielkim wiecu zwołanym w Moskwie. - Nasza święta sprawa, sprawa światowej rewolucji proletariatu, znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Ważą się losy komunizmu! Ważą się losy klasy robotniczej! Polscy imperialiści zbliżają się do naszej stolicy. Wszystkie siły do obrony Moskwy! Wszystkie siły dla frontu zachodniego! Zwycięstwo albo śmierć! Bolszewicy przeprowadzili totalną mobilizację. Wyciągnęli z biur działaczy partyjnych, urzędników, a nawet czekistów. A z fabryk zaufanych robotników. Rozdali im karabiny i utworzyli naprędce szturmowe formacje, które miały opanować panikę szerzącą się w szeregach Armii Czerwonej. Większość posiłków, które Lew Trocki próbował ściągnąć z odległych części Rosji, utknęła po drodze. Drogi i linie kolejowe zostały zablokowane przez chłopskich rebeliantów - „zielonych” - którzy na wieść o postępach polskiej ofensywy zdwoili siły w walce ze znienawidzonym reżimem. Bolszewikom we znaki dawała się również operująca na wschodniej Rusi armia anarchistycznego watażki Nestora Machny. Ludność Rosji nie ukrywała wrogiego stosunku do czerwonych. Kraj ogarnęła fala strajków, głodni ludzie wychodzili na ulice. Rozpoczęły się ataki na pojedynczych żołnierzy i akty sabotażu. Zapłonęły komitety partyjne i siedziby Czeki. Tłumy rozbijały więzienia i łagry. Rosjanie mieli dość krwawego terroru i nędzy, które zafundował im Lenin. Wszystko to utrudniało Sowietom przygotowania do rozstrzygającej bitwy o Moskwę. Dowodzący wojskami inwazyjnymi Józef Piłsudski ściągał tymczasem posiłki i dokonywał przegrupowania. U boku Polaków znalazły się liczne formacje sojusznicze: rosyjska armia generała Piermikina, brygada Kozaków dońskich Aleksandra Salnikowa, dywizja Kozaków kubańskich esauła Wadima Jakowlewa i złożona z antykomunistycznych idealistów wielonarodowa armia legendarnego zagończyka generała Stanisława Bułak-Bałachowicza. Polacy dysponowali nowoczesnym uzbrojeniem pochodzącym ze świeżych amerykańskich i francuskich dostaw. Morale stało wysoko. Wojsko Polskie było uskrzydlone zawrotnymi sukcesami ostatnich tygodni. Żołnierze zdawali sobie sprawę, że biorą udział w wydarzeniach, które dla ich państwa i narodu mają charakter epokowy. Chodziło bowiem nie tylko o wygranie kampanii. Gra toczyła się o wykucie imperium. Żołnierze! - napisał Józef Piłsudski w odezwie do wojska. - Wybiła dziejowa godzina. Jesteście spadkobiercami dzielnych rycerzy Rzeczypospolitej Obojga Narodów, którzy trzy wieki temu, rozbiwszy hufce Moskali, zatknęli polską chorągiew na kremlowskich wieżach. Tak jak oni wtedy, tak i wy teraz piszecie historię. Cała Rzeczpospolita patrzy na was z podziwem i nadzieją. Śmierć bolszewickiej zarazie! Niech żyje wielka Polska! Do wielkiej bitwy - którą Edgar Vincent D’Abernon nazwał później trzecią najważniejszą batalią w dziejach świata - doszło 6 listopada 1920 roku. Gdy Polacy ruszyli do natarcia, przywitał ich grad pocisków artyleryjskich i gęsty ogień kulomiotów. W pierwszej sowieckiej linii stanęły elitarne jednostki fanatycznych komunistów. Wiedzieli bowiem, że gra toczy się nie tylko o przetrwanie rewolucji, ale również o ich życie. Jasne było, że po okrucieństwach, jakich dokonywali w Polsce, pardonu nikt im dawać nie będzie. Polaków ten zdecydowany opór zaskoczył. Ich natarcie straciło impet, aż w końcu ugrzęzło. Był to przełomowy moment bitwy, kiedy wydawało się, że czerwoni zdołają się obronić. Wówczas jednak doszło do wydarzenia, które złośliwa opozycyjna prasa warszawska nazwała później „Cudem pod Moskwą”. Otóż kawaleria generała Bułak-Bałachowicza pod osłoną nocy przekradła się między sowieckimi dywizjami i teraz jak grom z jasnego nieba spadła na bolszewickie tyły. Malowniczy wschodni jeźdźcy jakby żywcem wyjęci z kart Trylogii Sienkiewicza z groźnym okrzykiem bojowym zaczęli rąbać szablami przerażonych bolszewików. Ten nagły atak wywołał panikę, która szybko ogarnęła całe sowieckie linie. Dywizja za dywizją czerwonoarmiści zaczęli rzucać broń i rozbiegać się na wszystkie strony. Widząc, co się dzieje, polskie dowództwo rzuciło piechotę do frontalnego natarcia. Polacy wdarli się między nieprzyjacielskie pozycje. Komunistyczne oddziały złożone z Łotyszy, Węgrów, czekistów i członków partii bolszewickiej zostały wycięte w pień. A następnie polscy wyzwoliciele na karkach niedobitków wpadli na ulice czerwonej stolicy. W mieście rozegrały się sceny mrożące krew w żyłach. Zdobywcy, wsparci przez tłumy moskwian, polowali na komunistów. Doszło do linczów na bolszewickich katach, których wywlekano z komitetów partyjnych i mieszkań. Załoga Łubianki została rozerwana na strzępy przez rozwścieczonych bliskich ofiar czerwonego terroru. Po ulicach walały się porzucone dokumenty, legitymacje partyjne i mundury. Komuniści starali się wmieszać w tłum i ocalić życie. Zgromadzeni na Kremlu członkowie Rady Komisarzy Ludowych do końca nie zdawali sobie sprawy z katastrofy. Dowiedzieli się o niej, dopiero gdy przez okno sali plenarnej wpadł pocisk artyleryjski. Komisarze z wrzaskiem pospadali z krzeseł, posypały się na nich ostre jak brzytwa odłamki szkła i kawałki cegieł. Tak oto swoje przybycie zaanonsował oddział zagończyków z Wielkiego Księstwa Litewskiego dowodzony przez rotmistrza Jerzego Dąmbrowskiego „Łupaszkę”. To jego żołnierze podtoczyli na plac Czerwony zdobyczne działo i oddali strzał w stronę Kremla. Oni też wysiekli ochronę budynku i wdarli się do środka. Włodzimierz Lenin próbował - w przebraniu kobiety - wymknąć się tylnym wyjściem. Drogę zagrodził mu młody ułan, który dojrzawszy wąsy i brodę pod babską chustą, wzniósł ramię do ciosu. Słońce błysnęło na klindze szabli. Polak celował w szyję, chcąc zrąbać czerep, ale nie trafił. Cios poszedł w powietrze. Lenin, zanim dosięgła go szabla, padł bowiem trupem. Jak ustalili później w trakcie sekcji zwłok wybitni rosyjscy lekarze, ze strachu dostał silnego ataku serca. Tym młodym kawalerzystą był litewski ziemianin Józef Mackiewicz. Wówczas osiemnastoletni ochotnik, a w przyszłości najwybitniejszy polski prozaik. Kilka miesięcy po zdobyciu Moskwy w rodzinnym Wilnie Józef Piłsudski za ten bohaterski czyn udekorował go krzyżem Virtuti Militari. Lwa Trockiego Polacy znaleźli ukrytego w kremlowskiej latrynie. Wywleczony za uszy na plac Czerwony został - ku uciesze gawiedzi - powieszony na najbliższym drzewie. Obok niego zawisnęli inni komuniści: Nikołaj Bucharin, Gieorgij Cziczerin i Karol Radek. Ten sam los spotkał zdrajców Feliksa Dzierżyńskiego, Juliana Marchlewskiego, Józefa Unszlichta i Feliksa Kona, członków Polskiego Komitetu Rewolucyjnego, który w imieniu Kremla miał rządzić ujarzmioną Polską. Z całego tego towarzystwa jedynie „Krwawy Feliks” przyjął śmierć z godnością i nie błagał o litość. Na wieść o upadku Moskwy kapitulowały dywizje Armii Czerwonej walczące na południu przeciwko Polakom, Ukraińcom i armii Wrangla. Komisarz polityczny tego frontu, Józef Stalin, włożył sobie w usta niemiecki pistolet Walther i nacisnął spust. Kula przeszła przez kark, druzgocząc kręgi szyjne. Gdy do sowieckiej kwatery wdarli się polscy żołnierze, zobaczyli sowieckiego dygnitarza leżącego na ziemi z dziurą w tyle czaszki. Pistolet jeszcze dymił. To był koniec komunizmu. Ludobójczego systemu, który przez trzy lata zgładził setki tysięcy ludzi. Była to więc choroba gwałtowna, ale - na szczęście dla Rosji, Polski i całego świata - krótka. Nad Kremlem tymczasem pierwszy raz od 1612 roku załopotał polski sztandar. A wkrótce na placu Czerwonym Józef Piłsudski, premier Boris Sawinkow i generał Piotr Wrangel przyjmowali wielką polsko-rosyjską defiladę zwycięstwa nad bolszewikami. Tłumy mieszkańców miasta wiwatowały na widok ułanów w rogatywkach jadących strzemię w strzemię z kirasjerami z moskiewskiego pułku lejbgwardii. Obietnica Józefa Piłsudskiego o szybkim opuszczeniu przez Wojsko Polskie terenu Rosji niestety nie została dotrzymana. Ale nikt o to do Polaków nie miał pretensji. Mimo pokonania bolszewików sytuacja Rosji - która została ogłoszona republiką parlamentarną - była bowiem krytyczna. Nowe władze nie były zdolne zapanować nad licznymi buntami i powstaniami. Opór nowej władzy stawiała bolszewicka partyzantka, „zieloni” oraz plemiona Dalekiego Wschodu. Gospodarka spustoszonego przez wojnę domową kraju była w stanie katastrofalnym. Co gorsza lewicowy premier Sawinkow ustawicznie darł koty z prawicowym prezydentem Wranglem. Sami Rosjanie poprosili więc Polaków, aby zostali i pomogli im w posprzątaniu bałaganu, który pozostał po bolszewikach. Słaba, uzależniona od Polski Rosja podpisała z Rzecząpospolitą traktat o ostatecznym przebiegu granic. Wrangel, choć nie był zachwycony takim obrotem spraw, nie miał wyboru i musiał uznać utworzone przez Józefa Piłsudskiego imperium. W jego skład weszły Polska, Ukraina, Wielkie Księstwo Litewskie, Łotwa i Estonia. Kraje te zostały połączone więzami federacji. Finlandia, Rumunia, Gruzja, Armenia i Azerbejdżan stały się zaś częścią polskiej strefy wpływów. Ów potężny blok rozciągał się na olbrzymiej przestrzeni między Zatoką Fińską a Morzem Kaspijskim. Federacja Piłsudskiego stanowiła barierę przeciwko rewizjonistycznym apetytom Rosji i Niemiec. Uznawszy fakty dokonane, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Francja porzuciły swoją rosyjską sojuszniczkę i zawarły z Polską umowę o sojuszu wojskowym i wymianie handlowej. Tak oto Rzeczpospolita wróciła na swoje miejsce, które na sto pięćdziesiąt lat odebrała jej Rosja. Było to miejsce hegemona Europy Wschodniej. Choć od opisywanych wydarzeń minęło dziewięćdziesiąt pięć lat, nie zmieniło się to do dziś. Warszawa szybko zdetronizowała Paryż i stała się kulturalną stolicą Europy. Powstały w niej wspaniałe sale koncertowe, muzea i galerie. Z całego kontynentu do polskiej stolicy zjeżdżali poszukujący szczęścia i szczodrych mecenasów artyści. Do tej ostatniej roli idealnie nadawali się bajecznie bogaci magnaci Litwy i Rusi, których włości rozciągały się na szerokich przestrzeniach wschodu. Jednym z nich był książę Janusz Radziwiłł. Pewnego razu, 1 września 1939 roku, książę siedział w salonie swojego warszawskiego pałacu, popijał kawę i stawiał porannego pasjansa. Przyjemną chwilę przerwał mu kamerdyner, który zaanonsował przybycie ubogiego zagranicznego malarza. Książę raczył przyjąć gościa, przybył on bowiem z polecenia jednego z radziwiłłowskich przyjaciół. Interesant przedstawiał sobą żałosny widok. Stanął przed księciem w wymiętym pocerowanym garniturze i dziurawych butach. Mówił łamaną polszczyzną, był wyraźnie zdenerwowany i speszony. Jego głos przechodził momentami w skrzek, zdecydowanie zbyt mocno gestykulował. Malarz spoglądał na arystokratę pokornym, psim wzrokiem. Pod pachą miał teczkę ze swoimi pracami. Obrazy były słabe i nie spodobały się wyraźnie znudzonemu księciu. Kierowany litością kupił jednak dwa za pięćdziesiąt złotych. Kazał malarza nakarmić w kuchni i wypuścić czarnymi schodami. Wzruszony artysta na pożegnanie długo czapkował arystokracie. Jeszcze tego samego dnia książę Radziwiłł spotkał się na raucie w Polskim Towarzystwie Kolonialnym (Polska kupiła akurat od Wielkiej Brytanii Ugandę) ze swoim przyjacielem. - No i jakże ci się spodobał ten nasz niemiecki malarz? - spytał przyjaciel. - Prawda, że pocieszny? - Mówiąc szczerze, mój drogi, jakoś nie przypadł mi do gustu - odparł książę Janusz Radziwiłł, zastanawiając się nad dobraniem właściwej sałatki do śledzia. - Ale to, zdaje się, nie jest Niemiec, tylko Austriak. - Czy to nie wszystko jedno? - Rzeczywiście, wszystko jedno. Straszny jednak z niego gaduła. I antysemita. Rozdział 2: Dobić komunę, odzyskać imperium Alternatywny scenariusz przedstawiony w poprzednim rozdziale mógł się spełnić, gdyby jeden człowiek zmienił jedną decyzję. Chodzi o Naczelnika Państwa i naczelnego wodza wojsk polskich Józefa Piłsudskiego. Człowieka, który słusznie uznawany jest za jedną z najważniejszych postaci w dziejach Polski. Mało kto jednak wie, że niewiele zabrakło, aby Piłsudski odegrał również decydującą rolę w dziejach świata. W jego rękach znajdował się bowiem nie tylko los Rzeczypospolitej, ale również Rosji i co najmniej kilkudziesięciu innych krajów. Od jego decyzji zależało bowiem, czy ideologia komunistyczna przetrwa, czy też zostanie zmiażdżona i będzie tylko krwawym epizodem w dziejach Europy. Podczas wojny polsko-bolszewickiej Wojsko Polskie dwukrotnie - w roku 1919 i 1920 - stanęło przed pewną szansą na zadanie reżimowi Włodzimierza Lenina śmiertelnego ciosu. Aby to zrobić, należało się jednak sprzymierzyć z armiami białych i wziąć czerwonych w dwa ognie. Piłsudski niestety nie potrafił jednak się wznieść ponad niechęć do Rosji, zapomnieć o historycznych krzywdach i osobistych urazach. Nie zrozumiał natury komunizmu, który uważał za mniejsze zło od „carskiego imperializmu”. Zamiast zdobyć Moskwę i powiesić Włodzimierza Lenina na suchej gałęzi, Naczelnik Państwa podjął z sowieckim dyktatorem tajne negocjacje i zawarł nieformalny, tajny pakt Piłsudski-Lenin. Tym samym ocalił bolszewizm. Był to błąd o wymiarze dziejowym. Błąd, który zgubił Rosję, a w dłuższej perspektywie Polskę. Według bardzo zaniżonych szacunków z Czarnej księgi komunizmu ideologia ta pochłonęła na całym świecie 100 milionów ofiar śmiertelnych. Setki milionów ludzi zamknęła w więzieniach i obozach koncentracyjnych, wpędziła w otchłań nędzy, złamała im życie. I nie jest to wcale bilans zamknięty. Komunizm bowiem wciąż istnieje w pięciu krajach świata - Chinach, Korei Północnej, Wietnamie, Laosie i na Kubie. I wciąż zabija. Komunizm jest jednak nie tylko najbardziej ludobójczym systemem, jaki wymyślił człowiek. Jest również systemem najbardziej totalitarnym. Tylko pod rządami komunistów dzieci donoszą na rodziców. Tylko pod rządami komunistów podsądni miotają pod własnym adresem najgorsze oskarżenia i domagają się dla siebie kary śmierci. Tylko pod rządami komunistów państwo kontroluje myśli swoich obywateli. „Postępowi” intelektualiści z Zachodu wpadają w amok, gdy ktoś próbuje porównać komunizm do narodowego socjalizmu. W rzeczywistości komunizm do narodowego socjalizmu porównywać nie tylko można, ale nawet należy. Porównanie takie dowodzi bowiem niezbicie, że komunizm był systemem wielokroć gorszym niż narodowy socjalizm. Hitler był tylko nieśmiałym naśladowcą Lenina i Stalina. Ich niewprawnym uczniem. Wśród kilkudziesięciu krajów świata, które zostały dotknięte bakcylem czerwonej epidemii, znalazła się też Polska. Dwadzieścia lat po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej Sowieci zaatakowali nas ponownie. W wyniku II wojny światowej Rzeczpospolita podzieliła los Rosji, której nie podała dłoni, gdy znalazła się ona w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Bolszewicy wymordowali naszych oficerów, zgładzili nasze elity i zdeprawowali nasze społeczeństwo. Przetrącili kręgosłup narodowi polskiemu, tak jak wcześniej przetrącili go rosyjskiemu. Wbrew temu, co twierdzili i twierdzą marksiści, ta dziejowa tragedia wcale nie musiała się wydarzyć. Wcale nie musiało dojść do Wielkiego Głodu, Wielkiego Terroru i całej upiornej epoki Józefa Stalina. Nie musiała wybuchnąć tak zwana Wielka Wojna Ojczyźniana, a wszystkie popełnione podczas niej mrożące krew w żyłach zbrodnie nie musiały zostać popełnione. Europa Środkowo-Wschodnia wcale nie musiała się znaleźć pod butem Armii Czerwonej. Czechosłowacja, Węgry, Bułgaria, Rumunia, Estonia, Łotwa i wiele innych krajów mogło się cieszyć wolnością. Nie musiały się narodzić komunistyczne Chiny, komunistyczna Kuba i Wietnam. Pol-Pot nie musiał wyrżnąć na „polach śmierci” połowy mieszkańców Kambodży, a Mengystu Hajle Marjam zdziesiątkować Etiopczyków. Nie musiało być wojny w Afganistanie, Wietnamie, Korei i wszystkich innych konfliktów zimnej wojny. Nie musiała powstać III Rzesza. Narodowy socjalizm był bowiem tylko niemiecką odpowiedzią na komunizm i gdyby bolszewizm przestał istnieć w 1920 roku, Adolf Hitler pozostałby nikomu nie znanym biedującym malarzem. NKWD nie przeprowadziłby „operacji polskiej”, która w latach 1937-1938 pochłonęła życie co najmniej 200 tysięcy naszych rodaków. Nie doszłoby także do agresji 17 września i deportacji setek tysięcy Polaków na Syberię w latach 1939-1941. Nikt by nie strzelał naszym oficerom w tył czaszki w katyńskim lesie. Nie byłoby koszmaru akcji „Burza”, Powstania Warszawskiego i wszystkich innych sowieckich zbrodni i prowokacji wymierzonych w naród polski. Nie byłoby PRL-u, Bieruta, Bermana, Gomułki, Różańskiego i UB. Wojciech Jaruzelski pozostałby miłym chłopakiem z dobrego domu. Gdyby Józef Piłsudski w latach 1919-1920 sprzymierzył się z rosyjskimi patriotami i wydał rozkaz marszu na Moskwę, losy Europy, Rosji i Polski potoczyłyby się całkowicie innymi torami. Świat bez komunizmu byłby lepszym miejscem. Wybitny niemiecki generał i strateg Мах Hoffmann nazwał I wojnę światową „wojną straconych okazji”. Określenie to jak ulał pasuje do wojny polsko-bolszewickiej. Jednoczesny upadek wszystkich trzech mocarstw zaborczych otworzyłby przed Polakami olbrzymie możliwości. Mogliśmy nie tylko odzyskać niepodległość, ale również restaurować mocarstwo stworzone przez naszych przodków. Nie kadłubową „Polskę dla Polaków”, ale imperialną Rzeczpospolitą od morza do morza, w której herbie obok Orła Białego znalazłoby się miejsce dla litewskiej Pogoni i patrona Rusi, Archanioła Michała. Militarnie było to do osiągnięcia. Zarówno w 1919, jak i w 1920 roku odzyskanie granicy z 1772 roku leżało w zasięgu naszych żołnierzy. Mimo wspaniałego zwycięstwa w bitwie warszawskiej stało się inaczej. Zatrzymaliśmy się w pół drogi. O krok od wielkości. O krok od imperium. 18 marca 1921 roku podpisany został polsko-sowiecki układ pokojowy, który do historii przeszedł jako traktat ryski. Był to jeden z najczarniejszych, najbardziej haniebnych dni w dziejach naszego państwa i narodu. Polska do spółki z Sowietami dokonała rozbioru Rzeczypospolitej. Oddaliśmy wrogowi połowę własnego terytorium i wydaliśmy na pastwę czerezwyczajki 1,5 miliona rodaków. Przyszłe pokolenia Polaków będą się wstydzić za ten akt zdrady. Traktat ryski był nie tylko nikczemny. Był również aktem głupoty politycznej. Odroczonym w czasie samobójstwem. Ocalił on bowiem ostatecznie bolszewizm przed niechybną klęską, a stworzona w jego wyniku Polska była państwem zbyt słabym. Wypierając się braci znad Berezyny i Dniepru, nasi przywódcy podpisali wyrok śmierci na całą Polskę. Apologetycy ryscy - pisał Michał K. Pawlikowski, wybitny pisarz polski pochodzący z Mińszczyzny - chełpili się racją stanu i „wstrzemięźliwością”. Oddanie bez walki wielkiego terytorium z kilku milionami mieszkańców poczytane zostało za wielką mądrość polityczną. A wszak każde cofnięcie się jest porażką! To tylko w prozie artystycznej istnieje figura poetycka o lwie, który się cofa dla nabrania przestrzeni do skoku. W życiu żaden lew się nie cofa: po prostu skacze i dzierży zdobycz, chyba że mu ktoś mocniejszy odbierze tę zdobycz siłą. Po drugie nikt z nas nie zamierzał „skoczyć”. A jednak obłudny i płaczliwy mit o naszej „wstrzemięźliwości” nie tylko pokutował w okresie dwudziestolecia, lecz ostał się - a nawet rozwinął - do naszych czasów. Ostał się bowiem z tragiczną poprawką, że z linii traktatu ryskiego cofamy się już na „linię Curzona”. Tak, prawda o wojnie polsko-bolszewickiej jest szokująca. Choć powtarza się nam, że zakończyła się ona wielkim triumfem, w rzeczywistości była naszą wielką klęską. Wiktoria, którą odnieśliśmy w bitwie warszawskiej, została zmarnowana. Część I: ANTON DENIKIN Rozdział 1: Na kursie kolizyjnym 31 grudnia 1918 roku na plac...
Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka