Berlin jest rok 1938, jeszcze rok "pokoju".
Patrząc w jedną stronę:
http://patrzacwjednastrone.blogspot.com/2014/

Marszałek był miłośnikiem amerykańskiej motoryzacji. Pierwszy raz zetknął się z nią w 1919 roku gdy do Wojska Polskiego kilkaset kupionych z amerykańskiego demobilu cadillaców 57. Piłsudski jako pierwszy w Europie formował i wykorzystywał do walki zmotoryzowane oddziały piechoty. Po wojnie w motoryzacji upatrywał on możliwości zwiększenia wojskowego potencjału kraju. Sam najchętniej poruszał się cadillacami. Początkowo były to te pozostałe po wojnie, kolejne pochodziły już ze specjalnych zakupów.
Auto o którym dziś opowiadamy przypłynęło do Europy statkiem pod koniec listopada 1934 roku i znalazło się w Polsce na dwa miesiące przed śmiercią Piłsudskiego. Podobno na jego widok Marszałek miał powiedzieć No, trumnę mi tu kupiliście! Niestety nie wiadomo jednak czy kiedykolwiek nim jechał. Pewne natomiast, jest to że w nim usiadł, miał wówczas powiedzieć Mój fotel lepszy. Po śmierci Marszałka, autem tym poruszała się wdowa po nim.Było tak, aż do zaoferowania jej nowego buicka, wtedy cadillac przeszedł na powrót w posiadanie Samodzielnej Kolumny Samochodowej Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych. Stąd wypożyczany był jednak przez Kolumnę Zamkową Prezydenta RP i obsługiwał uroczystości państwowe. Spośród wożonych nim gości i dygnitarzy warto wymienić m.in. króla Rumunii Karola II, marszałka Trzeciej Rzeczy Niemieckiej Hermana Goeringa, czy prezydenta RP Ignacego Mościckiego.
We wrześniu 1939 roku służył on marszałkowi Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu i z nim został internowany w Rumunii gdzie przetrwał wojnę. W końcu 1946 roku znalazł się w grupie "samochodów reprezentacyjnych", których rewindykację zorganizował inż. Stefan Wengierow, który od kwietnia 1946 roku był charge d'affaires Polski w Bukareszcie. Przypuszcza się, że to właśnie tym Cadillaciem poruszał się inż. Wengierow w czasie swego pobytu w Rumunii.
W drugiej połowie lat 40. przez pewien czas samochód użytkowało Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Został on wówczas kompletnie zniszczony, wymontowano silnik, osprzęt i wyposażenie kabiny, nożem wycięto skórę z tapicerki i zniszczono kanapy, próbowano również przestrzelić szyby. W drugiej połowie lat 50. auto trafiło do składnicy muzealnej we Wrocławiu, a następnie do Muzeum Techniki Organizacji Technicznej w Warszawie. Tu odpowiednio zabezpieczony przez wiele lat czekał na drugie życie.
Pułkownik Kwiatkowski
13 marca 2013 roku rozpoczął działalność Społeczny Zespół ds. Opracowania Inwentaryzacji i Wstępnej Dokumentacji Konserwatorskiej Samochodu Cadillac Fleetwood Special Józefa Piłsudskiego. Inicjatorem działań mających na celu przywrócenie mu dawnej świetności był Prezydent Rzeczpospolitej Bronisław Komorowski. 20 lutego 2014 roku auto wyruszyło z Muzeum Techniki do Poznania, gdzie w firmie Classic Cars przeszło kompleksową restaurację. W USA udało się znaleźć niemal identyczny samochód, z którego udało się pozyskać wiele brakujących części.
7 listopada 2014 r. Cadillac został zaprezentowany w Belwederze, a 11 listopada jechał na czele prezydenckiego marszu "Razem dla Niepodległej". Prezentując odrestaurowany samochód Prezydent nie wykluczył, że przy okazji przyszłorocznego Święta Niepodległości odrestaurowany zostanie samochód prezydenta Ignacego Mościckiego. Nie wiemy jak Wy, ale My już się nie możemy tego doczekać.
Ściśle tajne przez poufne.
“Samochód Prezydenta Ignacego Mościckiego”
Polecam lekturę wywiadu o sensacyjnym odkryciu dotyczącym samochodu prezydenta Ignacego Mościckiego. Rozmowę przeprowadziłem w grudniu 2010 roku.
Materiał po raz pierwszy prezentowany tutaj !!!
Ściśle tajne
SAMOCHÓD MYŚLIWSKI DLA PREZYDENTA
Kilka miesięcy temu spotkałem się z panem Jarosławem Krawczykiem z Białegostoku, który żmudnie pracował nad rozwiązaniem sensacyjnej tajemnicy samochodu myśliwskiego prezydenta Ignacego Mościckiego. Rzecz wydawała się nieprawdopodobna, ale coraz więcej dokumentów rozjaśniało tę sprawę. Ktoś powie – .cóż wielkiego, kolejne auto Kolumny Zamkowej.
FOTO: Mercedes G5 podczas prób terenowych.
A jednak nie, bo kiedy zestawi się: markę i model tego samochodu z osobą darczyńcy oraz kulisami i czasem, kiedy to auto dotarło do Polski – wychodzi z tego niesamowita historia. Zacznijmy jednak od początku.
Prezydent Ignacy Mościckie był zapalonym myśliwym. Znał się na broni i skutecznym jej używaniu.K99
Każda wyprawa w knieje była dla niego wielkim wydarzeniem, z jednej strony były to chwile odpoczynku od obowiązków głowy państwa, z drugiej mógł oddać się swojej wielkiej pasji – łowom. Osoby znające dobrze prezydenta Mościckiego wiedziały, że najbardziej cieszyły go prezenty związane z myślistwem. Dyplomatyczna kurtuazja wymagała od prezydenta Polski okazywania radości z każdego podarku, jednak dobra strzelba lub rasowy pies myśliwski wywoływała dodatkowy błysk w oku Mościckiego.
Tyle drogą wstępu, resztę niech opowie pan Jarosław Krawczyk.
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1511504,1,prezent-od-gringa.read
Jarosław Krawczyk 26 grudnia 2010
Prezent od Göringa
Prezent z napędem na cztery koła
O tym prezencie dla prezydenta RP Ignacego Mościckiego od feldmarszałka Rzeszy Hermanna Göringa starano się zbyt wiele nie mówić, choć ówczesna prasa pilnie śledziła zachowania głowy państwa.
Ignacy Mościcki (drugi od lewej) ogląda podarowanego mu przez Goringa Mercedesa G5, sierpień 1938 r.
Muzeum Klasztoru w Jasnej Górze
Ignacy Mościcki (drugi od lewej) ogląda podarowanego mu przez Goringa Mercedesa G5, sierpień 1938 r.

Informacja z „Dziennika Białostockiego” z 1 lutego 1935 r.: „Polowanie reprezentacyjne w Białowieży. Wspaniałe trofea myśliwych.
W dniu onegdajszym powrócił do Warszawy z wielkiego polowania w Białowieży P. Prezydent Rzplitej wraz z towarzyszącemi mu osobami. Reprezentacyjne łowy w najpiękniejszym zakątku Polski zostały ukończone. Ostatni, wtorkowy, dzień łowów obfitował w szereg sensacyj. Ogółem na rozkładzie było: 42 dziki, 4 rysie, 7 lisów, 1 rogacz i 9 zajęcy. Z tego P. Prezydent Rzplitej upolował 1 dzika i jednego kozła. Syn P. Prezydenta Rzplitej, Józef Mościcki dwa lisy, a premjer Prus p. Göring położył dwa dziki i jednego postrzelił.
Pierwszego dzika zastrzelił w puszczy na daleką odległość w następujących okolicznościach. W poniedziałek podczas polowania, dzik wyszedł z puszczy na P. Prezydenta Rzplitej. P. Prezydent, z którego z lewej strony stał premjer Göring nie strzelił, oddając jako gospodarz ten zaszczyt premjerowi Göringowi, który strzelił i położył dzika trafiając go w komorę.
Po powrocie uczestników polowania z puszczy ułożono na pomoście przed pałacem myśliwskim wszystkie trofea. Dookoła ułożonej zwierzyny zapalono 8 kagańców. Karpina nasycona benzyną, oświetliła cały dziedziniec pałacowy roztaczając olbrzymią łunę nad Białowieżą (...). Uczestnicy polowania oglądali jeszcze swe trofea, poczem Pan Prezydent wraz z otoczeniem wrócił do pałacu, natomiast premjer Göring w olbrzymiem futrze z kołnierzem z wydry i wielkiej czapie z szarych karakułów, pozostał jeszcze przez dłuższy czas na miejscu rozprawiając żywo o polowaniu”.
O polowaniach napisał w diariuszu dyplomata i wiceminister spraw zagranicznych w II RP Jan Szembek, że „stały się już zwykłym sposobem organizowania politycznych spotkań polsko-niemieckich”. Powód był i ten, że głównym niemieckim rozmówcą był Hermann Göring, piastujący w Rzeszy również urząd łowczego, sam zapalony myśliwy.
Göring przyjeżdżał do Polski na polowania kilkakrotnie. W samej tylko Białowieży uczestniczył w trzech reprezentacyjnych – z udziałem prezydenta Ignacego Mościckiego – łowach. Prezydent wraz z zaproszonymi gośćmi z upodobaniem celebrował duże polowania z myśliwskim rytuałem. Czuł się dobrze w roli gospodarza, a niemiecki dygnitarz na każdym uroczystym polowaniu w Polsce doznawał satysfakcji z niezapomnianych przeżyć, tym większej, że łowy zawsze kończyły się jego osobistym sukcesem myśliwskim i miały niepowtarzalną oprawę w śnieżnej scenerii puszczy.
Jak dostarczono samochód myśliwski
W świecie dyplomacji powszechna jest praktyka obdarowywania oficjalnych gości. Zagraniczni goście z Berlina otrzymywali jednak cenne prezenty różniące się od tych, które zwykły ofiarowywać inne rządy europejskie. Nie chodziło już tylko o dzieła sztuki, wyroby regionalne czy porcelanę, ale również o samochody kosztujące do 35 tys. marek. Mercedesa takiej wartości otrzymali między innymi: Paweł – regent Jugosławii, Faruk I – król Egiptu, Zoglu I – król Albanii (biały kabriolet w prezencie ślubnym), Francisko Bahamonde Franco – generał, dyktator Hiszpanii, Carl Mannerheim – marszałek Finlandii, Ghazi I – król Iraku.
Do grona wybrańców dołączyć miał prezydent Polski, który już i tak korzystał ze środków transportu dodających mu splendoru. W dyspozycji Ignacego Mościckiego znajdowała się bowiem kolumna samochodów, złożona z 4–6 limuzyn i kilkunastu innych aut, oraz wagon kolejowy – salonka. W zbiorze pamiątek po Ignacym i Marii Mościckich, przechowywanym w Archiwum Jasnogórskim oo. Paulinów w Częstochowie, można zobaczyć fotografie prezydenta w takich samochodach jak CWS-2, Buick i Cadillac.
O prestiżu, jakim przed II wojną światową cieszył się rządowy samochód, może świadczyć anegdota wspominana przez Antoniego Słonimskiego: „Panował wówczas straszny snobizm na Piłsudskiego. Kiedy marszałek przed prezentacją szopki w Belwederze przysłał po Skamandrytów swój służbowy samochód (znanego w całej Warszawie Packarda), Tuwim, zajmując w nim miejsce, westchnął z dumą: Ach, gdyby teraz tak przejechać jakiegoś znajomego”.
Już w trakcie białowieskiego polowania w 1937 r. Göring podarował głowie państwa polskiego posokowca hanowerskiego, ułożonego do tropienia. Rok później zapowiedział kolejny podarunek. Tym razem miałby on umożliwiać spełnienie powszechnie znanych pasji prezydenta: myślistwa i automobilizmu, a więc samochód myśliwski. Jaki? Otóż Mercedes-Benz od 1928 r. zaprzestał produkcji ciężkich, niekształtnych podwozi i konstruował modele szybkich aut, wyposażonych w potężne silniki. Celem firmy było tworzenie luksusowych samochodów dla bogatych klientów. Fabryka cieszyła się przychylnością rządu. Dygnitarze niemieccy cenili markę za komfort i linię.
Sprawą podarunku zajął się Peter Menthe – od września 1934 r. do maja 1945 r. adiutant Hermanna Göringa – pełniący również funkcję oberjägermeistra w urzędzie leśnym i łowieckim Rzeszy (Jagd und Forstreferent des Reichsforst). Zaufany człowiek do specjalnych poruczeń.
W kilka miesięcy fabryka przygotowała pojazd na specjalne rządowe zamówienie. 27 sierpnia 1938 r. kpt. Menthe dostarczył samochód myśliwski dla prezydenta Ignacego Mościckiego. Polska Agencja Telegraficzna odnotowała ten fakt. Jednak nienadanie temu wydarzeniu reprezentacyjnej rangi i udział w nim personelu co najwyżej średniego szczebla ambasady niemieckiej i polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych sugerują, że chciano, aby o prezencie wiedział jedynie krąg wtajemniczonych.
Po kilku dniach polski prezydent w osobistym, odręcznym liście podziękował Wielkiemu Łowczemu Rzeszy za: „precyzyjnie i praktycznie wykonany” prezent, przy okazji odmówił jednak udziału w polowaniu na byki, na które zapraszał Göring. Samochód dostarczony z zagranicy wymagał oclenia. W dokumentach podatkowych wszystko musiało być dokładnie i konkretnie opisane. Szef Gabinetu Wojskowego prezydenta RP wymieniał nazwę marki otrzymanego samochodu w piśmie skierowanym w październiku 1938 r. do Ministerstwa Skarbu w sprawie zwolnienia z opłat celnych: Mercedes-Benz.
Das Auto, nr rejestracyjny BPR-065
Na archiwalnych zdjęciach widać, że prezydent, oddając się swojej pasji, nie oszczędzał limuzyn. Zarówno Cadillakiem jak i Rolls-Roycem bez zahamowań wjeżdżał w leśne ostępy. Na stanowiska strzeleckie myśliwi rozwożeni byli zaprzęgami.
Göring chyba musiał dojść do wniosku, że prezydentowi – towarzyszowi łowów przydałby się samochód terenowy, którego konstrukcja dawałaby gwarancję przemieszczania się w leśnym terenie nie mniejszą niż zaprzęgi, ale zawsze lepszą i bezpieczniejszą niż limuzyny. W latach 30. produkowano dwa modele Mercedesów nadające się do jazdy terenowej i celów myśliwskich, oznaczone symbolami G4 i G5. Sześciokołowy Mercedes-Benz G4 to była prawdziwa terenowa limuzyna. Okazały, reprezentacyjny, do dzisiaj imponuje wyglądem i parametrami podawanymi przez fabrykę, która w latach 1934–39 wyprodukowała 57 sztuk. Do czasów współczesnych zachowały się jedynie trzy oryginalne egzemplarze modelu G4, własność hiszpańskiej rodziny królewskiej. Model G5 był mniejszy i nie wyglądał okazale jak na prezent dla głowy państwa.
Prezent od Göringa
Prezent z napędem na cztery koła
A jednak – według dr. Nilsa Beckmanna z Brand Communications Mercedes-Benz w Stuttgarcie, wypowiadającego się w prowadzonej z autorem tego tekstu korespondencji – samochodem myśliwskim podarowanym prezydentowi Ignacemu Mościckiemu przez Hermanna Göringa był właśnie Mercedes-Benz G5. Produkcję tego modelu rozpoczęto w 1937 r., był więc nowością na rynku (w porównaniu z produkowanym już od czterech lat modelem G4).
Do swojego listu dr Nils Beckmann dołączył kilka zdjęć modelu G5. Na tych archiwalnych fotografiach – jak można przypuszczać, zleconych przez fabrykę (w lśniącej karoserii odbija się sylwetka fotografa i aparatu na statywie) – widać dokładnie wygląd i detale wyposażenia wnętrza samochodu myśliwskiego. Jedno z tych zdjęć jest niezwykle intrygujące. Przedstawia prezentowany myśliwski Mercedes-Benz G5 od strony bagażnika, do prawej strony tylnego zderzaka przymocowana jest owalna plakietka ze znakiem PL. Czyżby to był właśnie samochód dla prezydenta Mościckiego?
Mościcki i Goering na polowaniu - Białowieża 1935-37
Dziś już wiadomo, że przypuszczenia dr. Nilsa Beckmanna były słuszne. Kilka miesięcy później odkrycie dokonane w Archiwum Jasnogórskim oo. Paulinów w Częstochowie potwierdziło jednoznacznie dotychczasowe przypuszczenia. W zbiorze pamiątek po Ignacym i Marii Mościckich zachowały się dwie fotografie, na których prezydent Mościcki, przebywając w pałacu w Spale, wsiada do samochodu. Jest nim bez żadnej wątpliwości, porównując ze zdjęciami nadesłanymi ze Stuttgartu, Mercedes-Benz model G5 o numerze rejestracyjnym BPR-065.
https://www.newsweek.pl/wiedza/historia/cadillac-pilsudskiego-wrocil-do-domu-newsweekpl/eg381k5
MARCIN MARCZAK
Słabość marszałka do samochodów z Ameryki trwała niemal dwie dekady. Ostatni z jego lśniących chromem Cadillaców przetrwał wojnę, odzyskał blask i zaparkował pod Belwederem.
W poznańskiej firmie Classic Cars zajmującej się renowacjami rolls-royce’ów, mercedesów i bentleyów dawne auto Józefa Piłsudskiego rozkręcono do najmniejszej śrubki. Specjaliści czyścili, szukali resztek niewyblakłego materiału tapicerki, by na jego wzór zamówić nowy, cieszyli się, gdy na pozostałościach zdewastowanego podłokietnika znaleźli informacje o gatunku i kolorze użytej skóry, drżeli, czy holenderskiemu podwykonawcy uda się zregenerować chłodnicę, a lakiernikowi nadać czerni dostateczną głębię. Wreszcie wszystko skręcili na nowo i upewnili się, że działa.
Wiele brakujących części pochodzi od dawcy. Cudem znaleziono w USA niemal identyczny samochód, z którego wyciągnięto silnik, chromowane elementy ozdobne, zegary – słowem wszystko, co przez lata komuny zostało ukradzione z maszyny marszałka. – Gdyby nie ten drugi egzemplarz, nie udałoby się przeprowadzić renowacji w tak krótkim czasie, a jej koszt byłby wyższy – mówi Paweł Sławiński, właściciel Classic Cars. Do tego, by zajął się renowacją samochodu marszałka, namówiła go żona. – Nie zrobiliśmy tego dla pieniędzy. To jak poznawanie pasjonującej historii – mówi. A właśnie udało się odtworzyć niemal 80 lat dziejów Polski.

Mościcki w Spale.
https://bosonweb.wordpress.com/2018/10/31/mialem-wiec-do-moscickiego-tego-parweniusza-i-eks-socjalisty-nieprzezwyciezony-wstret/
Requiem dla ziemiaństwa – Mieczysław Jałowiecki:
„Rok 1926 zastał Polskę dławiącą się w dusznej, jakby przepełnionej elektrycznością atmosferze. W powietrzu czuć było zbliżającą się burzę. Obserwując tylko wieś, sytuację gospodarczą można było uznać za złą i budzącą sprzeciw społeczny. Ziemiaństwo i gospodarstwa folwarczne, a więcnajbardziej produktywny odłam rolnictwa, były systematycznie rujnowane przez niewspółmierne podatki, przez brak tańszego kredytu, przez reformę rolną, która coraz bardziej wżerała się we własność powyżej 50 hektarów i rokrocznie zagarniała za bezcen ziemie folwarczne. Niemieckie ziemiaństwo w tym czasie korzystało z jak najdalej idącej pomocy ze strony Rzeszy, z niskoprocentowych pożyczek, z pomocy w postaci nawozów mineralnych, maszyn i narzędzi rolniczych.
Natomiast w Polsce na majątkach niemieckich, których właściciele wyemigrowali do Vaterlandu, majątkach o wysokiej kulturze rolnej, uprzemysłowieniu i produkcji pan minister rolnictwa Poniatowski osadzał małorolnych z Małopolski, którzy za cały sprzęt przywieźli z sobą jakieś drobne koniki i jednokonne pługi i tymi to narzędziami zaczęli drapać ciężkie, pszenno-buraczane gleby pomorskie. Pan Poniatowski osadzał tych swoich pupili w naprędce skleconych domkach, podczas gdy obok zabudowania folwarczne szły w ruinę. Ten bezmyślny, głupi proces reformy rolnej wzbudził do rządu polskiego jawną nienawiść zamożnego, przywiązanego do tradycji chłopa pomorskiego i niejeden z nich wzdychał do przedwojennych czasów dobrej pruskiej administracji i opieki nad rolnictwem.
Widok tych „poniatówek”, tych zrujnowanych, dawniej pięknych zabudowań, widok porośniętych chwastami ugorów, tam gdzie dawniej złociły się łany pszenicy i ciemną zielenią odbijały pola buraczane, był dla każdego zdrowo myślącego rolnika czymś, co można określić jednym słowem: obrzydliwość. Było to prawdziwe „Polnische Wirtschaft”, za które się wstydziłem w czasie mojego pobytu w Genewie, skierowany tam przez MSZ do negocjacji z Litwą w sprawie żeglugi na Niemnie. Oglądałem oficjalne raporty do Ligi Narodów, opatrzone danymi liczbowymi i fotografiami, stwierdzające zniszczenie rolnictwa na ziemiach dawnego zaboru pruskiego.
Brak nawozów stał się również poważnym problemem. Rolnictwo polskie było prawie z nich ogołocone. Na Śląsku rząd polski przejął od Niemców zakłady chemiczne produkujące azotniak i saletrę wapniową. Osiadł tam prof. Mościcki jako naczelny dyrektor i pseudowynalazca metody produkcji azotniaku, która to metoda była już wynaleziona przez Norwega, prof. Hegelunda. Mimo tej produkcji, nie można było jednak uzyskać potrzebnych ilości nawozów azotowych. Rolnik miotał się jak ryba w sieci, ale korzyści polityczne brały przewagę nad interesem gospodarczym. Gdy podczas gwałtownego spadku cen na zboże otworzono szerokie wrota dla importu żyta węgierskiego, rolnicy polscy po interpelacji w Sejmie otrzymali prostą odpowiedź: „Panowie nie znają się na polityce zagranicznej. Rządowi polskiemu chodzi o utrzymanie jak najlepszych stosunków z Węgrami”…
Wreszcie zobaczycie kogo wam wyznaczą na prezydenta, na pewno ani Zamoyskiego, ani Bnińskiego, wyznaczą wam Mościckiego, tego ex-Weleta, dla którego nawet ta dla nas -Arkonów, mało sympatyczna, lewicująca korporacja okazała się zanadto prawicowa. Szanuję wszelkie przekonania, ale socjaliści jak Mościcki przekonań w ogóle nie posiadają i zobaczysz, że z chwilą, gdy zasiądzie „przy korycie”, na pewno zapomni o swojej przeszłości i będzie się pławił w dobrobycie i reprezentacji. Zapewniam ciebie, że będzie to kosztowny prezydent, za którego i ja, i ty będziemy płacić…
Nie zamieniłem z prof. Mościckim bodaj jednego słowa, ani będąc kilkakrotnie zaproszony na przyjęcia na Zamku, ani w Kaliszu, gdy jako prezes Związku Ziemian witałem go na granicy powiatu, ani siedząc naprzeciw przy stole w czasie przyjęcia prezydenta na ratuszu tego miasta. O Mościckim słyszałem natomiast wiele od ś.p. Matki mojej. Było to w roku 1905. Matka z młodszą moją siostrą Anielką spędzała zimę w Lozannie, a Mościcki ze swoim przyjacielem Suligowskim prowadzili prace naukowe na uniwersytecie we Fryburgu i nieraz odwiedzali moją Matkę, która zawsze lubiła młodzież. Z tych dwóch uczonych Suligowski był wołem roboczym, a Mościcki potrafił zbierać laury wyłącznie dla siebie i umiał zręcznie usunąć w cień Suligowskiego, któremu zawdzięczał jeżeli nie wszystko, to wiele.
Spotykałem Suligowskiego później często: spotkałem go w Syłgudyszkach, gdy przyjechał złożyć uszanowanie mojej Matce, spotkałem go w Strzelcach u mojego szwagra Beliny, spotkałem go wreszcie w Łodzi jako człowieka bardzo rozgoryczonego. Mościcki był już wówczas prezydentem i pławił się we własnej chwale, w zbytku i „reprezentacji”. Mościckiemu zależało bardzo, aby nie dopuścić imienia Suligowskiego do zasług związanych z ich pracami chemicznymi i tępił swojego byłego kolegę gdzie mógł i jak mógł. W efekcie Suligowski, wybitny uczony, zajmował jakieś podrzędne stanowisko w przemyśle łódzkim.
Miałem więc do Mościckiego, tego parweniusza i eks-socjalisty nieprzezwyciężony wstręt i daleko posuniętą antypatię. Kto Marszałkowi sugerował wybór Mościckiego, tego nie wiem, podobno była to inicjatywa Bartla, niech mu Bóg ją wybaczy; Marszałek wysunął jeszcze jedną kandydaturę zacnego prof. Mariana Zdziechowskiego, jednego z rzadkich już dziś, kryształowo czystych ludzi. Narodowcy wysunęli kandydaturę hr. Bnińskiego. W czasie wyborów głupota wyborców i socjalistyczna demagogia zwyciężyły. Ludowcy oddali swoje głosy na Mościckiego i w dniu 1 czerwca 1926 roku Ignacy Mościcki został prezydentem. Zaczął się nowy, nie mniej tragiczny okres Rzeczypospolitej, okres życia nad stan, okres szastania publicznymi pieniędzmi na utrzymanie dworu prezydenta, na rozdmuchane do wielkości ambasad placówki zagraniczne, zaczęło się życie na pokaz, kilkanaście samochodów osobistych prezydenta,rezydencje, polowania i różne reprezentacyjne zbytki, na które nigdy nie pozwoliłaby sobie ani bogata Szwecja, ani Dania, ani Holandia.
Typowy dla parweniuszy brak umiaru pociągnął innych. Córka Jodko-Narkiewicza szastająca tysiącami dolarów w Paryżu, pan Przedpełski, szef półpaństwowego koncernu „Wspólnota Interesów” przywożący z Moskwy łupy w postaci biżuterii i innych kosztowności, to tylko czubek góry lodowej, w jakiej niegdyś skromni socjaliści i legionowe wywiałki mościły się na posadach o wielotysięcznych pensjach. Zaczął się nieprzebierający w środkach nepotyzm, obsadzanie miejsc przez krewnych Mościckiego. Uszy były wiecznie prześwidrowane wiadomościami o bohaterskich wyczynach inżyniera Bobkowskiego, zięcia Mościckiego, a skandal z Michałem Mościckim, synem prezydenta, którego zrobiono ambasadorem w Brukseli, mógł oburzyć każdego uczciwego człowieka. Jak większość dzieci parweniuszy dopuszczonych do władzy, synek Mościckiego wsławił się tam rozwiązłym życiem i przegraniem w karty znacznych sum opłaconych z funduszy dyspozycyjnych MSZ czy fundacji kórnickiej. Hołota na ogół degeneruje się już w pierwszym pokoleniu. Nie czułem jednak w sobie „schadenfreude”, widząc tego obraz, bo wszystko to nie przynosiło zaszczytu Polsce, a zagrażało jej bezpieczeństwu.
Może jedyną dodatnią cechą, ale bynajmniej nie charakteru, lecz czysto zewnętrzną pana Ignacego Mościckiego była wyniosła postać i dobra mina. Zaroiło się od jego fotografii i portretów już to we fraku przepasanym wielką wstęgą Orderu Orla Białego, już to na koniu, już to ze strzelbą w ręku na stanowisku w kniei. „Wiry, wiry, i to piaskowe. Piasek zasypuje Polskę całą, zmieniając ją w pustynię, na której rodzić się będą jeno szakale” – myślałem często o tych słowach Sienkiewicza.
Pieniądze publiczne pochodziły z podatków, a urząd skarbowy jak dawniej czynił wszystko, by je pomnażać kosztem obywatela produkującego. Dwójka pomnożona przez dwójkę daje w rezultacie pięć, a jedynka pomnożona przez jedynkę daje w rezultacie dwójkę. Miałem w życiu i na wyższych studiach dużo do czynienia z matematyką, alematematyka polskiej skarbowości pozostała dla mnie na zawsze czymś niezrozumiałym, co może teoria względności mogłaby zgłębić…
Polska zaczynała wstępować na drogę rządów totalitarnych, a przy tym miała dwa obozy równolegle do totalitaryzmu dążące, a więc endecję i Ozon, który w znacznej mierze na endecji się wzorował i wiele przejął z jej ideologii. Stanowisko zajęte przez generała Kazimierza Sosnkowskiego, drugiego bliskiego współpracownika ś.p. Marszałka i przy tym Inspektora Armii, wobec tego co się działo w kraju było dla mnie niesmaczne. Te „laissez faire, laissez aller” również względem zagadnień wojskowych budziło we mnie sprzeciw. Sosnkowski był człowiekiem zdolnym, inteligentnym, nie pozbawionym pięknych porywów i tego, co potocznie nazywamy patriotyzmem. Wydaje mi się, że przyczyną jego życiowej inercji i obrania drogi nie wymagającej najmniejszego wysiłku z jego strony był być może dobrobyt, który go całkowicie pochłonął po jego młodości połączonej z ciężkimi warunkami materialnymi. Tak to często bywa z ludźmi, którzy wyszli z biedy, a dorwali się do pieniędzy, majątków i zaszczytów.
Miałem możność obserwowania jego życia i mam wrażenie, że pozycja „ziemianina” w nabytym za bezcen pięknym Bukowcu, polowania po kniejach arystokracji polskiej, do której jako parweniusz miał dziwny sentyment, wreszcie inne słabostki ludzkie, które każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu posiada, całkowicie go pochłonęły. Trudno mi było uwierzyć, aby Inspektor Armii miał oczy do takiego stopnia zaślepione własną osobą, że nie widział tego, co się dzieje na szczytach wojskowych i administracyjnych. W każdym razie ani razu nie słyszałem, aby się postawił sztorcem, aby stuknął pięścią w stół, aby wywalił prawdę Mościckiemu lub Rydzowi-Śmigłemu… Nie zrobił tego, bo było mu to osobiście niewygodnie, bo to wymagało natężenia woli, której ten człowiek nie posiadał.
Gdy zabrakło w Polsce autorytetu, to trzeba było sztucznie ten autorytet stworzyć. Użyto więc statysty, któremu pod patronatem pana Mościckiego dano w rękę buławę marszałkowską. Tą kukłą był generał Rydz-Śmigły. Jako żołnierz bił się dobrze w czasie wojny bolszewickiej, ale był inspirowany wolą Marszałka. Gdy Piłsudski zabrał do grobu całą moralną i ideową treść, Rydz-Śmigły stał się nieużytecznym już akcesorium ekwipunku osobistego Marszałka, nadającym się do upiększenia ściany MuzeumWojska Polskiego. Mościckiemu zależało jednak, aby mieć przy boku marionetkę i dnia 13 czerwca 1936 roku gen. Składkowski jako premier wydaje okólnik, w którym powołując się na rozkaz prezydenta Mościckiego ogłasza Rydza drugą po prezydencie osobą w państwie.
Pewnej jesieni Józek Radoński zaprosił mnie na polowanie do swojego Żelazkowa, na którym miał być marszałek Rydz-Śmigły. W Żelazkowie oprócz Rydza-Śmigłego zastałem panów: Miedzińskiego, Michałowskiego, sanacyjne eminencje i wpływowych dyrektorów banków: Janiszewskiego, Sułowskiego iStaniszewskiego. Spędziłem w tym towarzystwie dwa dni i byłem przygnębiony poziomem rozmów toczących się przy obiedzie, poziomem anegdot i całym ich zachowaniem. Rydz-Śmigły zachowywał się może najlepiej, bo z dużą skromnością. Robił wrażenie człowieka nieśmiałego i widocznie zażenowanego własną pozycją, na którą wyniosła go fala wypadków. Na jego raczej dobrodusznej twarzy igrał również „dobroduszny” uśmiech. Był to człowiek cichy, skromny, ale nad wyraz przeciętny, a tej przeciętności graniczącej z pewnym odcieniem tępoty nie mogła wyrównać ani buława marszałkowska, ani stanowisko drugiej osoby w państwie.”
A tutaj nasz słynny już prezydent Bronek K przymierza się do "Trumny" marszałka Piłsudskiego.


pogoda listopadowa
https://dzieje.pl/aktualnosci/w-belwederze-zaprezentowano-cadillaca-marszalka-pilsudskiego
W Belwederze zaprezentowano w piątek Cadillaca 355D, który został wyprodukowany w 1934 roku dla marszałka Józefa Piłsudskiego. Od dziś wiemy, że marszałek nie jeździł wyłącznie na Kasztance - mówił prezydent Bronisław Komorowski.

"Wspólnie mogliśmy przywrócić do życia nie tylko zabytek kultury materialnej (...) ale także pamiątkę istotną z punktu widzenia pamięci o państwie polskim" - podkreślił Komorowski podczas piątkowej uroczystości.
Jak zaznaczył, przywracane są "niektóre piękne blaski II RP". Możemy łączyć porwane nici polskiej państwowości, przywracając blaski dawnej RP i budując dumę ze współczesnego państwa - dodał Komorowski.
Jak podkreślił, samochód będzie cieszył "oczy i serca" nie tylko 11 listopada podczas prezydenckiego marszu "Razem dla Niepodległej" z Pl. Piłsudskiego do Belwederu. Później będzie garażowany i eksponowany w pobliżu Belwederu.
Historyk prof. Jan Tarczyński podkreślał szczególne zamiłowanie Piłsudskiego do motoryzacji, a w szczególności do marki Cadillac. "Lubił szybką jazdę samochodem" - dodał.
Prezydent nie wykluczył, że przy okazji przyszłorocznego Święta Niepodległości odrestaurowany zostanie samochód prezydenta Ignacego Mościckiego.
Historyk prof. Jan Tarczyński podkreślał szczególne zamiłowanie Piłsudskiego do motoryzacji, a w szczególności do marki Cadillac. "Lubił szybką jazdę samochodem" - dodał.
Cadillac 355D został zamówiony w 1934 roku. Został wyprodukowany na specjalne zamówienie w USA i statkiem przetransportowany do Europy.
Jak relacjonował Tarczyński, Piłsudski widział ten samochód najprawdopodobniej na przełomie lutego i marca 1935 roku. "Stanął przed tym samochodem i mówi" +trumnę mi tu kupiliście+" - opowiadał. Nie wiadomo czy marszałek Piłsudski jeździł tym konkretnym Cadillakiem. Po śmierci marszałka z samochodu korzystała jego żona.
Później samochodu używał marszałek Edward Rydz-Śmigły. Na początku II światowej wyjechał wraz z Rydzem-Śmigłym do Rumunii. Był następnie w dyspozycji Prezydium Rady Ministrów Rumunii. Wrócił do Polski na przełomie 1946 i 1947 roku i trafił do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
We wrześniu 1965 roku Cadillac został wpisany do księgi inwentarzowej Muzeum Techniki Naczelnej Organizacji Technicznej w Warszawie i jest do dzisiaj w jego zbiorach. Muzeum Techniki otrzymało samochód w stanie daleko posuniętej dewastacji. Prace nad odrestaurowaniem pojazdu trwały od marca 2013 roku do końca października 2014 roku.
Właścicielem samochodu jest obecnie Naczelna Organizacja Techniczna. (PAP)
ajg/ laz/
Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo