Sztuka smoleńska w Sotheby's Christie's i Philips
Sztuka smoleńska w Sotheby's Christie's i Philips
Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
267
BLOG

Katastrofa smoleńska daje zarobić, nie tylko w wymiarze politycznym.

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Kultura Obserwuj notkę 0

Najwyższy już czas, zakończyć ten etap. Bo z tupolewa jako "obiekt badań" lub "relikwie smoleńskie" nic nie zostanie!

https://finanse.wp.pl/katastrofa-smolenska-daje-zarobic-obrazy-koszulki-modele-tu-154-to-jeszcze-nie-wszystko-6111575959996545a

Katastrofa smoleńska daje zarobić. Obrazy, koszulki, modele TU 154 to jeszcze nie wszystko

"Tryptyk smoleński" - 3 akwarele na płótnie, T-shirt "Zdradzenie o świcie", model samolotu TU 154 w polskich barwach rządowych, niezliczona liczba monet pamiątkowych. Wszystko to pokazuje, że w siedem lat po katastrofie biznes związany z tą narodową tragedią kręci się całkiem nieźle.

"Tryptyk smoleński" - trzy akwarele na płótnie, T-shirt "Zdradzenie o świcie", model rządowego samolotu TU-154 w polskich barwach, niezliczona liczba monet pamiątkowych - to i wiele innych smoleńskich gadżetów można znaleźć na aukcjach internetowych. Wszystko to pokazuje, że w siedem lat po katastrofie biznes związany z tą narodową tragedią, kręci się całkiem nieźle. Choć czasem trudno stwierdzić, czy to poważne oferty, czy może jednak pastisz.

Wśród książek i filmów, które stanowią zdecydowaną większość oferty na Allegro związanej z katastrofą smoleńską, zdecydowanie wyróżnia się dzieło artystki z Nowego Sącza. Już za jedyne 390 zł można wzbogacić swoją kolekcję obrazów "Tryptyk smoleński".

Te dzieło, jak podkreśla allegrowiczka, wykonane w całości ręcznie farbami akrylowymi na płótnie. Składają się z trzech obrazów - Matka Boska Katyńska, Róża Smoleńska, Tulipan Maria Kaczyńska. Są identycznych rozmiarów 20 na 50 cm i wszystkie oprawione są identycznie w czarną, płaską kasetonową ramę o szerokości 2 cm.

Oczywiście nie można kupić tylko jednego obrazu. Tryptyk sprzedawany jest w całości, a na stronie z ofertą można nawet obejrzeć wizualizację, pokazująca jak dzieło będzie się prezentować w salonie tuż nad sofą. Artystka zapewnia również, że kupujący może liczyć na fakturę VAT.

Może Muzeum Narodowe w Warszawie i pan Minister Gliński powinien się pospieszyć. Bo jak pójdzie na Aukcje do Londynu

image

Tryptyk smoleński za jedyne 390,_ zl PLN


http://rynekisztuka.pl/2013/02/28/aukcje-sztuka-wspolczesna-londyn-domy-aukcyjne-swiat/

W połowie lutego największe londyńskie domy aukcyjne zorganizowały cykl licytacji sztuki współczesnej. W europejskich siedzibach Sotheby’s Christie’s i Philips pod młotek poszły dzieła między innymi Basquiat’a, Bacon’a oraz Calder’a.

Sotheby’s

 W sumie, przez dwa dni aukcji dom Sotheby’s zaprezentował kolekcjonerom 44 przedmioty. Wieczorna sesja rozpoczęła się demonstracją czterech obrazów Alexandra Caldera. Przedmioty z prywatnej szwajcarskiej kolekcji osiągnęły w sumie wartość 9,98 miliona dolarów.

 Najważniejszym punktem wieczoru była jednak długo wyczekiwana aukcja autoportretu Francisa Bacona. Składający się z trzech oddzielnych obrazów portret został sprzedany za łączną sumę ponad 19 milionów dolarów. Największym zainteresowaniem cieszył się część zatytułowana „Study for Portrait” , która osiągnęła wartość znacznie większą od zakładanej – 6,3 miliona dolarów.

 Poniżej oczekiwań przebiegły za to aukcje dwóch obrazów Jeana-Michela Basquiata. Jeden z nich – niezatytułowany – został już raz sprzedany przez Sotheby’s w 2008 roku. Obecna wartość 9,5 miliona dolarów nieznacznie przekroczyła tę sprzed pięciu lat. Oczekiwania były jednak znacznie większe, obraz nie osiągnął nawet minimalnej zakładanej wartości. Cena drugiej z prac Basquiata – „Five Fish Species”, rok 1983 – również nie osiągnęła zakładanej wysokości, zmieniając właściciela za „zaledwie” 5,17 miliona dolarów.

 Dobrze za to na aukcjach Sotheby’s poradziła sobie praca Romana Opałki, osiągając wartość 600 tysięcy Euro. „1965/1, Detail 143,362-185,085” jest trzecim co do najdroższych obrazów Opałki, który przeszedł przez galerię Sotheby’s. Dwa droższe dzieła sprzedane zostały w zeszłym roku.

 Łącznie, przez dwa dni aukcji, w galerii Sotheby’s sprzedano 44 przedmioty, przy sprzedaży na poziomie 95.3 procent. Suma wartości zlicytowanych przedmiotów osiągnęła wysokości 111 milionów dolarów. Przy oczekiwaniach pomiędzy 95 a 130 milionami dolarów, dwa dni aukcji były dla Sotheby’s całkiem udane.

 Christie’s

Z kolei na deskach domu Christie’s na aukcjach nowych właścicieli znalazło 65 przedmiotów o łącznej wartości 68 milionów dolarów. Nie sprzedanych zostało tylko cztery procenty z całego przewidzianego na dwa dni asortymentu.

Z największym zainteresowaniem spotkał się obraz Jeana – Michela Basquiata „Museum Security”. Najwyższą oferta opiewała na kwotę 12.98 miliona dolarów. Jest to piąta więc co do najdroższych prac amerykańskiego artysty. Za 6,88 miliona dolarów galeria Christie’s znalazła nowego właściciela dla „Man in Blue” Francisa Bacona. Obraz nie mógł zostać sprzedanym od 2009 roku, kiedy to został wycofany z aukcji. Obecna wartość okazała się być jednak wyższą od przewidywanej.

Philips

Tego samego dnia również dom Philips wystawił swoje zbiory sztuki współczesnej. Na wieczornych aukcjach za 12,8 miliona dolarów sprzedane zostało 82 procent przewidzianych na ten dzień przedmiotów. Znów najwyższą wartość osiągnęła praca Basquiata. Niezatytułowany obraz, którego powstanie datuje się na rok 1982 kosztował kolekcjonera 2,65 miliona dolarów.

Oprac.: BS

Źródło: ArtPrice.com

Będzie może to kosztowało ponad 13 milionów złotych.

Może warto rozebrać Tupolewa do końca (co prawda to Nie oryginał a Bliźnak) ale jota w jotę ten sam!

https://www.youtube.com/watch?v=JTKFZ9rthnY

Cezary Gmyz w Jaworznie - we wraku TU-154 wykryto zapalnik

https://wpolityce.pl/smolensk/413367-wiecej-profesjonalizmu-w-odpowiedzi-ewie-stankiewicz

Więcej powagi, profesjonalizmu i przejrzystości! W odpowiedzi Ewie Stankiewicz

image

Badanie nieszczące i demontaż Tupolewa Tu154M PLF102 w Mińsku Mazowieckim za czyim przyzwoleniem ?

KTO ZA TO "BEKNIE"

Remont w Samarze w rok 2010 ile kosztował?

Jakie są pozytywne skutki tych badań NISZCZĄCYCH. Jak wiemy z nauki są stosowane rownież badania nieniszczące.

https://www.salon24.pl/u/albatros/403034,eksperyment-czyli-latamy-dalej-po-10-kwietnia-2010-roku

Eksperyment czyli - Latamy dalej po 10 kwietnia 2010 roku.

Dymiący piecyk i inne opowiadania

http://j_uhma.republika.pl/galczynski2.html#8

Motto:

DYMIĄCY PIECYK:

O, biedny, biedny jam piecyk,

od wieków te same rzecy.

Od tej ściany do tej ściany

cały piec zaczarowany,

więc czy to w lecie, czy w zimie

dymem natrętnym dymię,

i nic się, ach, nic nie zmienia,

a ci Polacy modlą się i grają Szopena,

Och !

http://eur-lex.europa.eu/LexUriServ/LexUriServ.do?uri=OJ:L:2008:010:0001:01:PL:HTML

Zainspirowany tym mottem i trochę „wk-rzony” na siebie i innych Polaków wziąłem się do pracy:

Eksperyment. Bracia Rodacy do pracy. Ojczyzna w potrzebie.

1. Status prawny

Badania należy wykonać zgodnie z zasadami postępowania sądowego wg określonych procedur metrologicznych i z użyciem atestowanego sprzętu pomiarowego i kamery Sławomira Wiśniewskiego jako dowód materialny i rzeczowy w sprawie(czy jest w depozycie sądowym lub prokuratury?!). Jeśli nie to koniec zabawy.

Pomiar winien odbyć się komisyjnie z udziałem:

ROZPORZĄDZENIE MINISTRA TRANSPORTU I GOSPODARKI ...

www.piib.org.pl/.../555-rozporzidzenie-ministra-transportu-i-gospod...

3 Gru 2008 – 41) temperatura referencyjna lotniska - to średnia miesięczna ... zwany dalej "kodem", składa się z dwóch elementów: cyfry i litery. 3. ... Tryb udostępniania danych określają przepisy w sprawie informacji lotniczej. ..... w których występują silne podmuchy silników odrzutowych. ..... 5) poprzeczek zatrzymania, ...

Szczegółowe wymagania dla poszczególnych rodzajów licencji ...

prawo.legeo.pl/prawo/rozporzadzenie-ministra...z...3.../zal1/

7) procedury operacyjne: przepisy międzynarodowe i krajowe o eksploatacji statków...... b) trybu nadawania i potwierdzania tych uprawnień oraz przedłużania i ..... b) zespołu napędowego (silniki: tłokowe, turbośmigłowe, turboodrzutowe), .... W przypadku utworzenia nowego lotniska kontrolowanego i wyznaczenia ...

[PDF]

PRACE INSTYTUTU LOTNICTWA

ilot.edu.pl/PIL/PIL_213.pdf

Format pliku: PDF/Adobe Acrobat

cji silników, kosztów eksploatacji (głównie paliwa), uzyskania możliwie dużej trwałości... rzadko przekraczał 2kg/s, a wiele wdrażanych obecnie silników odrzutowych ...Wysokie obciążenia elementów współcześnie produkowanych silników ....strukcyjnych umożliwiających wzrost temperatury spalin przed turbiną i sprężu ...

Prokuratury,

Naukowców: z WAT i z Instytytutu Lotnictwa w Warszawie

Politechniki Warszawskiej Zakład Silników Lotniczych http://www.itc.pw.edu.pl/Struktura/Zaklady/Zaklad-Silnikow-Lotniczych/Dydaktyka

3 . Notariusza sądowego

2-3 Mężów zaufania.

Firmy np.: http://www.jkcontrols.co.uk/JK%20Sales%20Brochure-PolishPDF1.pdf

Obserwatorów Blogerów Grupy FYM-a

Cel pomiaru:

Wyznaczenie w warunkach eksperymentu temperatury schładzania konstrukcji układów napędowych Tu154m 102 analogia do schładzania wraku silników Tu154m 101 Sołowiew D-30KU

http://albatros.salon24.pl/314775,lekcje-z-geofizyki-na-ziemi-smolenskiej-dni-07-11-04-2010-cz-v

Pogoda na ziemi Smoleńskiej w miesiącu kwietniu 2010 roku:

3. Dzień 10 kwietnia (sobota) 2010 roku

http://www.wunderground.com/history/station/26781/2010/4/10/DailyHistory.html

DailyWeeklyMonthlyCustom


Wracając do Mińska Mazowieckiego podczas badań w lutym rok 2018

TU-154M nr 102 w Mińsku Mazowieckim w lutym 2018 r. w czasie prac ekspertów z NIAR i podkomisji przy MON. / autor: Fratria / M. Czutko

Ewa Stankiewicz zarzuciła mi oraz Marcinowi Wikle mijanie się z prawdą i uderzenie w pracę części członków podkomisji smoleńskiej. Przedstawiła swoją wersję tego, co dzieje się w Mińsku Mazowieckim, gdzie w hangarze stoi TU-154M o numerze bocznym 102. Opublikowaliśmy jej tekst, bo nasza redakcja jest otwarta na polemikę, również piór autorów odnoszących się krytycznie do naszej pracy. Zgodnie z umową z Autorką, odpowiadam, posługując się moją najlepszą wiedzą i kierując się dobrem wyjaśniania narodowej tragedii.

CZYTAJ TAKŻE: Ewa Stankiewicz: Co się dzieje w Mińsku Mazowieckim z drugim tupolewem

Mam dużo szacunku do pracy Ewy, jej dorobku dziennikarskiego i filmowego, zwłaszcza po 10 kwietnia 2010 r. Swoimi działaniami, produkcjami, tekstami, nieustępliwością w dążeniu do prawdy o katastrofie zrobiła sporo dla zburzenia wielu mitów, jakie budowano od pierwszych chwil po tragedii. Dziś też walczy do końca o to w co wierzy. Mimo że paradoksalnie może być jej trudniej, albo choć nieco niezręcznie – wszak jej mąż Glenn Jorgensen jest członkiem podkomisji i to on prowadzi większość działań w Mińsku.

Niestety dziś muszę się z Ewą mocno nie zgodzić.

Oburza się ona na fragment artykułu, jaki z Marcinem opublikowaliśmy w ostatnim numerze tygodnika „Sieci”. Przytoczę cały wątek:

Nasi śledczy w czasie pobytu w Smoleńsku obejrzeli też miejsce, w którym rozbił się polski tupolew. Na ile przyda się to w prowadzonym śledztwie? Trudno być optymistą, bo jest ono bardzo porośnięte krzakami, a jego wygląd zmienił się już w pierwszych dniach po tragedii, gdy wycięto tam wiele drzew i ułożono betonową drogę dla ciężkich pojazdów. W czasie późniejszych prac polskich archeologów pozwolono zbadać tylko część wrakowiska (specjaliści oszacowali wówczas, że tupolew roztrzaskał się na ok. 60 tys. kawałków).

Osobiste zapoznanie się z miejscem katastrofy interesuje również prof. Goonga Chena i jego współpracowników. I to może się udać. Gorzej będzie ze zrealizowaniem innego ich planu – oględzin drugiego tupolewa, który stoi w bazie wojskowej w Mińsku Mazowieckim. W lutym opisywaliśmy badania, jakie prowadzili tam eksperci z National Institute for Aviation Research, którzy współpracują z wyjaśniającą katastrofę podkomisją przy MON. „Tutka” o numerze 102 została rozebrana niemal na części pierwsze (zdjęto m.in. wewnętrzne warstwy maszyny, by jak najdokładniej ją zeskanować, co ma posłużyć do stworzenia jej elektronicznego modelu). Niestety, jak się dowiedzieliśmy, samolot został zdekompletowany, zniknęła część jego elementów i wojsko ma problem z ponownym jego złożeniem.

Gdy wyszło to na jaw, minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak zlecił kontrolę we wszystkich jednostkach wojskowych, dotyczącą procedur wjazdu i wyjazdu osób postronnych na teren baz. Według naszych informatorów wnioski są przygnębiające. – Jest gorzej, niż myśleliśmy – mówi nasz rozmówca zbliżony do kierownictwa MON. I dodaje: – W Mińsku była wolnoamerykanka – wjeżdżał tam niemal, kto chciał, lista obecnych nie pokrywała się ze zgłoszeniami, czasem w ogóle nie było żadnych zgłoszeń, a członkowie podkomisji mieli jakieś blankietowe pozwolenie na wielokrotne wjeżdżanie do jednostki i poruszanie się po niej.

Przekonaliśmy się o tym zresztą osobiście. Gdy późną zimą na zaproszenie prof. Wiesława Biniendy przyglądaliśmy się pracom ekipy NIAR w Mińsku, nikt nas nie legitymował ani nie kontrolował auta, zarówno przy wjeździe do bazy, jak i jej opuszczaniu.

Ewa zaś pisze:

Zastanawiam się, dlaczego badania polegające na pobieraniu pomiarów, próbek materiałowych do szczegółowych oględzin, nazywane są przez dziennikarzy „znikaniem” i „brakowaniem”? Nie wiem, kto jest źródłem tych informacji przekazywanych autorom tekstu i dlaczego one nie zostały zweryfikowane w podkomisji przed opublikowaniem. Z przykrością muszę stwierdzić, że nie tylko są one nieprawdziwe, ale uderzają w istotę niezwykle ważnych badań, postępujących tylko i wyłącznie dzięki sporemu wysiłkowi i determinacji poszczególnych członków Podkomisji, wbrew bardzo wielu przeciwnościom i warunkom pracy. Jakie elementy samolotu Marek Pyza i Marcin Wikło mają na myśli? Co jest przeszkodą w złożeniu tupolewa (które już zostało wykonane) i w jego oględzinach?

To zasadniczy zarzut Autorki, do którego muszę odnieść się szczegółowo.

Nie napisaliśmy nieprawdy. Stacjonujący w Mińsku tupolew w istocie został wybrakowany. Brakuje w nim nie tylko kilku foteli (o czym zresztą sami pisaliśmy przed kilkoma miesiącami), ale wielu innych elementów. Od Ewy jako pierwszej opinia publiczna może dowiedzieć się, że badania drugiej „tutki” prowadzone we współpracy z NIAR, polegają nie tylko na skanowaniu celem stworzenia elektronicznego modelu samolotu i poddania go wirtualnym badaniom, ale również na „pobieraniu próbek materiałowych”. Co to oznacza? Że z tupolewa wycinane są pewne elementy, które następnie zostaną gdzieś wysłane.

Ewa pyta, jakie brakujące elementy samolotu mamy na myśli, więc odpowiadam (choć ona akurat zapewne dobrze to wszystko wie): elementy podłogi i jednego z okien, fragmenty lewego skrzydła (wycięte na stałe), fragmenty blachy z jednej z burt oraz wspomniane fotele.

Hangar, w którym stoi tupolew, przypomina dziś warsztat remontowy, w którym wala się mnóstwo narzędzi, znajdziemy w nim leżące na podłodze elementy pociętego poszycia samolotu, ślady obróbki skrawaniem (mnóstwo wiórów).

Gdy rozmawialiśmy w lutym w Mińsku z członkami podkomisji prof. Wiesławem Biniendą i Glennem Jorgensenem, przekonywali oni, że samolot został rozmontowany tak, by po przeprowadzeniu wszystkich analiz złożyć go z powrotem do pierwotnego stanu. To jest już po prostu niemożliwe. Maszyna będzie miała straszące z daleka dziury.

I tego właśnie tyczył się fragment naszego artykułu dotyczący „wybrakowanego tupolewa”.

Ewa pisze:

Dlaczego nie można w tej gestii współpracować? W wielu krajach śledczy katastrof lotniczych i prokuratorzy dzielą się dowodami – nie hipotezami oczywiście, ale pozyskanymi dowodami. Zwłaszcza że prokuratura – jeśli nie chce skorzystać z prac Podkomisji – powinna wykonać tę samą pracę. A jeśli chce ją wykonać równie dokładnie, nie ominie jej rozłożenie tupolewa na części pierwsze.

Czy prokuratura wiedziała o tym, co dzieje się w Mińsku Mazowieckim? Nie, nie została poinformowana o planowanej nieodwracalnej ingerencji w konstrukcję 102. Z tego co wiem, nie włączyła tej maszyny w poczet materiałów dowodowych (choć mogła, a moim prywatnym zdaniem powinna była to zrobić), by nie antagonizować się z podkomisją i nie narażać się na zarzuty utrudniania pracy instytucji kierowanej dziś przez Antoniego Macierewicza.

Nie mam tej pewności, że jeśli prokuratura nie zechce skorzystać z badań podkomisji dotyczących bliźniaczego tupolewa, będzie musiała wykonać tę samą pracę. Mówimy tu o metodologii badań naukowych, które bywają różne i niekoniecznie trzeba stosować wszystkie naraz. NIAR (Narodowy Instytut Badań Lotniczych w Wichita) zaproponował przeprowadzenie symulacji na wirtualnym modelu tupolewa utworzonym dzięki dokładnemu zeskanowaniu maszyny. Z mojej wiedzy wynika, że amerykański biegli, którzy będą współpracować ze śledczymi, nie widzą konieczności prowadzenia tego typu analiz, by znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania. To nie jest więc naukowy mus, lecz jedna z dróg. Nie mierzę ich wagi, bo nie mam do tego kompetencji.

Co zaś się tyczy współpracy prokuratury z podkomisją, przypomnę jeden tylko fakt, o którym już pisałem: śledczy na wielokrotne prośby nie otrzymali dotychczas żadnych wyników badań podkomisji. Wciąż słyszą, że te jeszcze trwają. Na marginesie: na jakiej zatem podstawie sporządzono „raport techniczny”?

Wracam do tekstu Ewy:

Otóż na potrzeby badań amerykańskiego Instytutu sukcesywnie są dokonywane prace, do których samolot musi być odpowiednio przygotowany, wysyłane są wymagane pomiary, elementy i próbki materiałowe. Istnieje szczegółowa dokumentacja w tej sprawie włącznie z zapisem systemu namierzania przesyłek.

Przyznam, że to ostatnie zdanie mocno mnie zaniepokoiło. Mamy rozumieć, że elementy samolotu oraz próbki materiałowe wysyłane są ekonomiczną drogą do USA? Jakąś firmą kurierską, udostępniającą możliwość śledzenia przesyłek? A może Pocztą Polską? Przepraszam, ale brzmi to po prostu niepoważnie. Zwłaszcza w kontekście wysokości kontraktu, o jakim mówimy. Wszak tylko pierwszy przelew, jaki popłynął na konta NIAR, wynosił ok. pół miliona dolarów.

Kolejny cytat z tekstu Ewy Stankiewicz:

Tak jak prokuratorzy przesyłają próbki do laboratoriów w Hiszpanii, a dowody z Irlandii nie „znikają”, tylko służą ważnym badaniom, tak próbki materiałowe i elementy bliźniaczego tupolewa są również przedmiotem badań.

Błędne umiejscowienie laboratoriów współpracujących z prokuraturą (nie w Hiszpanii i Irlandii, lecz we Włoszech, Anglii i Irlandii Północnej) to drobnostka. Co zaś się tyczy słania próbek „tutki” z Mińska do USA, bardzo chciałbym mieć pewność, że wszystko dzieje się zgodnie z procedurami i za wiedzą wszystkich zainteresowanych organów (każde wycięcie przez członków podkomisji kawałka tupolewa powinno być dokładnie udokumentowane i odbywać się za wiedzą przewodniczącego podkomisji, który ponosi odpowiedzialność za bezpieczeństwo materiału „dowodowego” - jeszcze w rozumieniu nieprocesowym). Nie mogę jej mieć, bo wiem, że choćby słynne już fotele zostały odkręcone „po cichu” i wysłane prywatną przesyłką za ocean. Tak nie prowadzi się profesjonalnego badania tragicznej śmierci prezydenta. I mam tu na myśli zarówno osobę fizycznie „odkręcającą”, jak i nienadzorującą swoich podwładnych.

Wycofany z użytku tupolew jest niezwykle istotny dla śledztwa. Całe szczęście, że po latach postoju w kiepskich warunkach pod gołym niebem przeniesiono samolot do środka hangaru. I zawalczyli o to właśnie członkowie Podkomisji.

— pisze Ewa. Na Boga! Przecież człowiek, który tę podkomisję powołał do życia, a dziś stoi na jej czele, przez dwa lata był ministrem obrony narodowej i miął pod swoją pieczą wszystkie bazy wojskowe. Co stało na przeszkodzie, by już w 2015, czy nawet 2016 r. „schować” ten samolot w hangarze (oddalonym o 100 metrów, chodziło o wylanie asfaltu na kawałku trawnika!)? To dla mnie jedna z największych „mińskich” zagadek.

I jeszcze jeden fragment tekstu Ewy Stankiewicz:

Autorzy artykułu Tygodnika „Sieci” wydają się postulować zaostrzenie procedur, mówiąc że wstęp do bazy, w której znajduje się bliźniaczy tupolew był niekontrolowany i każdy mógł tam wejść. Marek Pyza podaje tu siebie za przykład (jeśli chodzi o ścisłość, wyłącznie siebie), jak łatwo został wpuszczony. A przecież wchodził nie „z ulicy” ale na zaproszenie i odpowiedzialność współpracujących z amerykańskim Instytutem członków Podkomisji w celu udokumentowania prowadzonych badań, a przede wszystkim uświadomienia ich wagi oraz poziomu precyzji. Dlaczego członkowie Podkomisji nie mieliby możliwości pracy na terenie bazy na przykład z osobami, które uznają za konieczne do efektywnego działania? Zaproszeni zostali również prokuratorzy, z którymi na poziomie roboczym kontakty mogą przynosić pozytywne efekty dla dochodzenia.

Nie podaję za przykład wyłącznie siebie, bo piszemy w „Sieci” z Marcinem Wikłą o naszym wspólnym doświadczeniu (co znajdą Państwo w obszernym cytacie na początku). Nie postulujemy też zaostrzenia procedur, lecz ich PRZESTRZEGANIE! Nie ma znaczenia, że udaliśmy się do Mińska na zaproszenie członków podkomisji. Powtórzę raz jeszcze, szczegółowo: pod bramę bazy przyjechaliśmy w lutym sami, moim prywatnym samochodem. Nie zostaliśmy wylegitymowani. Nikt nie skontrolował mojego auta. Przepuszczono nas i pozwolono w zasadzie dowolnie poruszać się po jednostce wojskowej. Pojeździliśmy więc trochę, zanim odnaleźliśmy stojący pod gołym niebem samolot, podjechaliśmy do niego i spokojnie zaparkowaliśmy. W pobliżu nie było żadnego człowieka, weszliśmy więc do stojącego obok hangaru, gdzie mogliśmy zobaczyć, jak remontuje się migi… Wojskowi stwierdzili, że nie kojarzą człowieka, o którego pytamy, więc wyszliśmy, skorzystaliśmy z toi toia i wtedy dopiero (po ok. 15 minutach zwiedzania 23 Bazy Lotnictwa Taktycznego) trafiliśmy na prof. Biniendę i Glenna Jorgensena. Przy wyjeździe było tak samo: strażnik po prostu otworzył nam bramę, a w bagażniku mogliśmy wywieźć stamtąd, co tylko chcieliśmy. Takie rzeczy nie mają prawa się dziać w Wojsku Polskim!

Chcę zwrócić uwagę na jeszcze jeden wątek w artykule Ewy:

Mam duże oczekiwania wobec pracy prokuratury, jednak z prac Podkomisji wynika że wielu kluczowych świadków nie zostało nigdy, ani w 2010 r., ani do dnia dzisiejszego przesłuchanych przez prokuraturę w tej sprawie. Co gorsza, osoby te dalej funkcjonują np. w polskim wojsku.

Ewa wspomina o tym nie pierwszy raz. Zadaję więc tą drogą, publicznie pytanie: o kogo chodzi? Rzecz brzmi mocno tajemniczo, więc może czas wyłożyć karty na stół?

Moja adwersarka kontynuuje kwestię śledczych:

Mam nadzieję że prokuratorzy, którzy odwiedzili ostatnio Smoleńsk, nie mogąc dokonać oględzin, przywieźli choćby ze sobą to, co mogli, np. odpowiednie próbki gleby, czy też dokonali ważnych pomiarów ukształtowania terenu głównego pola szczątków, choćby za pomocą drona.

Hm… rozumiem, że prokuratorzy mieli po zmroku wybrać się na pilnowany przez rosyjskie wojsko teren przy lotnisku i zbierać po krzakach glebę do probówek? Mieli skryć się w lesie, odpalić drona i polatać nad miejscem katastrofy, w strefie zakazanej dla lotów dronami? Rozumiem, że nasza niedawna brawura w Smoleńsku (lataliśmy dronem na trasie podejścia do lotniska, PRZED miejscem katastrofy) rozbudza wyobraźnię, ale opamiętajmy się! Dziennikarze mogą w takiej sytuacji rżnąć głupa – zatrzymani mówić, że nie wiedzieli, że już sobie pójdą, że filmowali tylko okolicę. A prokuratorzy? Odrobinę powagi…

O „raporcie technicznym”, który Ewa tak chwali, pisałem już kilkakrotnie, nie będę się ponownie znęcał nad tym „dokumentem”. Odsyłam do wcześniejszych publikacji.

Natomiast zgadzam się z ostatnim akapitem Ewy:

Potrzebujemy dwóch równoległych niezależnych śledztw, Podkomisji i Prokuratury, wzajemnego udostępnienia dowodów, którymi oba podmioty dysponują w tej sprawie oraz bliskiej współpracy w działaniach związanych z pozyskiwaniem dowodów. Potrzebujemy śledztw dobrze zarządzanych i nie poddanych obstrukcji.

Z jednym zastrzeżeniem: że dotrzymamy standardów, powagi, procedur i naukowej uczciwości. A z tym – jak widać powyżej – bywa różnie. Nie można oburzać się na trybunał w Strasbourgu za to, że zignorował dbałość polskich prokuratorów o wypełnianie kpk, a jednocześnie ignorować dziesiątki innych przepisów i uprawiać partyzantkę w dochodzeniu prawdy o śmierci wielu wybitnych Polaków.

Rządzący dziś obóz ma wszystkie narzędzia, by zrobić to profesjonalnie. Na prowizorce, działaniu pod tezę, w ukryciu, na manipulacjach i publicystyce zamiast nauki straciliśmy już kilka lat. O kilka za dużo.

Zdjęcie Marek Pyza

autor: Marek Pyza

Dziennikarz radiowy, prasowy i telewizyjny. Były redaktor naczelny portalu wPolityce.pl. Dziennikarz tygodnika "Sieci". Wcześniej m.in. w tygodniku "Uważam Rze", prowadził autorski program w radiu TOK FM, reporter TV Puls, "Panoramy" i "Wiadomości" TVP. Autor książki "Pogrzebana prawda. Zwierzenia rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej". Wspólnie z Marcinem Wikło laureat Nagrody Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w 2017 r. (za artykuł "Tajemnice fortuny Adamowicza") i w 2016 r. (za artykuły "Zawód prowokator" i "Taśmy brudnej kampanii" - o kulisach prowokacji z udziałem Andrzeja Hadacza wymierzonej w Andrzeja Dudę - oraz "Holenderska lekcja" - reportaż śledczy z Holandii porównujący wyjaśnianie zamachu nad Ukrainą na malezyjskiego boeinga z katastrofą smoleńską).

 

Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura