Za miesiąc będziemy obchodzić kolejną rocznicę Powstania Warszawskiego.
63 Dni Heroicznej Walki o Honor.
Bo o nic więcej.
Cena ponad 180 tysięcy zamordowanych dzieci, kobiet i mężczyzn. CYWILI.
I ponad 20 tysięcy młodych ludzi: Dziewcząt i chłopaków.
Tak była CENA POWSZECHNEJ ZDRADY ALIANTÓW i SOJUSZNIKÓW WIELKIEJ BRYTANII, STANOW ZJEDNOCZONYCH AMERYKI PÓLNOCNEJ I ROSJAN- OD CZASÓW MORDU NA GENERALE SIKORSKIM. Zbrodnia, ubój rytualny zorganizowany przez Niemców na Mieszkańcach Warszawy.
Sprawa zamieciona pod dywan ponownie w roku 2014.
...
Jeszcze trochę bo w roku 2019 każdy bedzie nosil przy sobie GPS - nowy skomputeryzowany dowód osobisty z micro-chip.
Obywatel IV Rzeszy ? Do czego ten obłęd zmierza ?
Von dem Bach Zalewski - niemiec z Kaszub
II wojna światowa
Akcje pacyfikacyjne i deportacyjne w Polsce
Po agresji III Rzeszy na Polskę 1 września 1939 nie brał bezpośredniego udziału w walkach kampanii wrześniowej, natomiast w czasie jej trwania podległe mu formacje policyjne ze Śląska uczestniczyły w akcjach pacyfikacyjnych i terrorystycznych na zajętych terenach polskich[3].
W październiku 1939 został pełnomocnikiem Heinricha Himmlera do spraw umacniania niemczyzny na wcielonym po kampanii wrześniowej do III Rzeszy polskim Górnym Śląsku. Rezydował wówczas w Katowicach, które stały się centrum niemieckiej administracji. Jego zadaniem było organizowanie przesiedleń miejscowej ludności i umieszczanie na jej miejscu osadników niemieckich. W okresie od września do grudnia 1940 oddziały von dem Bacha, w ramach tzw. Saybuscher Aktion, zmusiły do opuszczenia miejsc zamieszkania ok. 17,5 tysięcy Polaków (liczba zarejestrowana w dokumentach niemieckich, z planowanych 20 000 Polaków do wysiedlenia[3]) w rejonie Żywca[4] (historyczne ziemie małopolskie), których przymusowo wysłano do Generalnego Gubernatorstwa. W ich miejsce sprowadzono ok. 600-800 rodzin niemieckich górników z Galicji, którzy przejęli polskie gospodarstwa z całym mieniem (wysiedlani Polacy mieli możliwość zabrania jedynie bagażu ręcznego)[3]. Von dem Bach osobiście nadzorował operację przesiedleńczą, objeżdżając Żywiecczyznę i nadzorując sprawny przebieg wysiedleń[4].
Pod koniec 1939 wystąpił do Himmlera (jako Wyższy Dowódca SS i Policji we Wrocławiu, za pośrednictwem podległego mu SS-Obersturmbannführera Arpada Wieganda[5]), z propozycją utworzenia w Oświęcimiu obozu koncentracyjnego dla 10 000 więźniów[4][6]. Skutkiem tego było powstanie w czerwcu 1940 obozu Auschwitz-Birkenau.
Akcje ludobójcze i pacyfikacyjne w ZSRR
Bach-Zelewski podczas parady Ordnungspolizei na Placu Lenina w Mińsku (1943)
22 czerwca 1941, w dniu napaści Niemiec na ZSRR, został mianowany wyższym dowódcą SS i Policji w regionie działania Armii „Środek” (Heeresgruppe Mitte). W przyszłości miał zostać Wyższym Dowódcą SS i Policji w Moskwie, co w wyniku klęski III Rzeszy nigdy nie nastąpiło. Do końca 1942 von dem Bach dowodził natomiast jednostkami SS i policji przydzielonymi do Armii „Środek”, które zajmowały się eksterminacją ludności żydowskiej. M.in. kierował rozstrzelaniem 35 tysięcy Żydów w Rydze czy masakrami w Mińsku i Mohylewie na Białorusi. W styczniu 1942, w związku z tymi zbrodniami, dostał nawet rozstroju nerwowego i do służby powrócił dopiero w lipcu 1942.
10 czerwca 1943 mianowany przez Heinricha Himmlera pełnomocnikiem do spraw zwalczania partyzantki w okupowanej Europie (Chef der Bandenkampfverbände). W okresie po mianowaniu na to stanowisko, podległe mu formacje zbrojne zwalczające ruch partyzancki dopuściły się masowych zbrodni na terenach ZSRR i Polski[7]. W sumie oblicza się, że von dem Bach jest odpowiedzialny za śmierć ok. 230 tysięcy ludzi w krajach bałtyckich, na Białorusi i we wschodniej Polsce.
Zobacz też: Dyrektywa 46.
Pacyfikacja powstania warszawskiego
Bach-Zelewski podczas ceremonii podpisania „Układu o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie”
Spotkanie Bacha-Zelewskiego z Komendantem Głównym AK, generałem Tadeuszem Borem-Komorowskim. Ożarów, 4 października 1944
1 sierpnia 1944 von dem Bach przebywał w sopockim Grand Hotelu, po wybuchu powstania warszawskiego został mianowany przez Heinricha Himmlera na dowódcę oddziałów SS skierowanych (zgodnie z dyrektywą Hitlera) do jego stłumienia. Do Sochaczewa pod Warszawą przybył prawdopodobnie wieczorem 5 sierpnia, choć na procesie w Norymberdze utrzymywał, że stało się to dopiero w połowie sierpnia. Oddziały SS i tzw. Osttruppen[8] pod komendą von dem Bacha dopuściły się zbrodni wojennych na ludności cywilnej Warszawy (głównie podczas masakry na Woli i Ochocie), za które jest odpowiedzialny von dem Bach jako dowódca Korpsgruppe von dem Bach[7][9][10]. Wieczorem 5 sierpnia von dem Bach doprowadził do złagodzenia eksterminacyjnego rozkazu Hitlera, zakazując mordowania kobiet i dzieci, które miały być odtąd kierowane do obozu przejściowego w podwarszawskim Pruszkowie[11]. 12 sierpnia Bach jeszcze bardziej złagodził rozkaz Hitlera poprzez wydanie zakazu mordowania polskich mężczyzn – cywilów[12]. Mimo to niektóre oddziały niemieckie nadal dopuszczały się zbrodni na ludności cywilnej i wziętych do niewoli powstańcach. Oblicza się, że z 150–200 tysięcy cywilnych ofiar powstania, aż 65 tysięcy zginęło w masowych egzekucjach.
Po 2 miesiącach ciężkich walk powstańcy skapitulowali. Von dem Bach osobiście potwierdził swoją odpowiedzialność za zbrodnicze działania wojsk niemieckich w trakcie pacyfikacji powstania warszawskiego, które podlegały mu w czasie gdy nimi dowodził[13] – zeznania te złożył przed polskim prokuratorem przesłuchującym go na przełomie stycznia i lutego 1946 w Norymberdze[14].
Von dem Bach przypisywał sobie zasługę przekonania Hitlera do uznania AK za stronę walczącą i przyznania powstańcom praw kombatanckich. W imieniu dowództwa niemieckiego podpisał 2 października 1944 w swojej kwaterze w Ożarowie akt zaprzestania działań wojennych w Warszawie (ze strony polskiej podpisali go Kazimierz Iranek-Osmecki i Zygmunt Dobrowolski)[15].
Von dem Bach otrzymał Krzyż Rycerski[10] za przeprowadzenie tej operacji (Warszawa została zburzona w znacznej części), w szczególności Hitler docenił (nadane odznaczenie) bezwzględność wobec ludności cywilnej miasta. 11 października 1944 został przeniesiony do Budapesztu. Następnie awansował na dowódcę X Korpusu Armijnego SS, lecz stanowisko to piastował jedynie od 26 stycznia do 10 lutego 1945, gdyż jego oddziały zostały błyskawicznie rozbite przez aliantów.
Procesy powojenne
Gdy klęska III Rzeszy stała się nieunikniona próbował się ukryć, lecz 1 sierpnia 1945 został aresztowany przez Amerykanów. W zamian za zeznania przeciwko swoim byłym przełożonym w trakcie procesu głównych zbrodniarzy hitlerowskich przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, władze amerykańskie odmówiły ekstradycji von dem Bacha do Polski lub ZSRR[7]. 26 stycznia 1946 został przesłuchany przez prokuratora KRN Jerzego Sawickiego. W 1947 roku został „wypożyczony” przez Amerykanów i składał zeznania w Warszawie na procesie gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera. W 1949 opuścił areszt, a w 1951 Izba denazyfikacyjna w Monachium skazała go na 10 lat obozu pracy, jednak szybko karę zamieniono na areszt domowy.
W 1961 został ponownie aresztowany i za udział w „nocy długich noży” skazany na 4,5 roku pozbawienia wolności. Podczas procesu w 1961 zadeklarował, iż nie wierzy w odpowiedzialność Hitlera za popełnione zbrodnie, stwierdzając m.in.: „Byłem do końca człowiekiem Hitlera. I jestem do dziś jeszcze przekonany o jego niewinności”[3]. Oskarżony ponownie już w 1962 o morderstwo 6 niemieckich komunistów został w 1963 skazany przez sąd w Norymberdze na dożywocie, nie odpowiadając przed sądem za zbrodnie ludobójstwa[7]. Zmarł w szpitalu więziennym na przedmieściach Monachium (München-Harlaching) 8 marca 1972. Za swoje zbrodnie wobec ludności cywilnej ZSRR i Polski nigdy von dem Bach nie poniósł odpowiedzialności.
Von dem Bach twierdził, iż pomógł w popełnieniu samobójstwa Hermannowi Göringowi w 1946, przekazując mu kapsułkę z cyjankiem. Alianci nigdy nie skomentowali tych twierdzeń, ale i nie oskarżyli von dem Bacha o udział w śmierci Göringa. Obecnie większość historyków odrzuca tę wersję wydarzeń.
Z czasów wojny zachował się spisywany na gorąco przez von dem Bacha „Dziennik wojenny” (Kriegstagebuch), który obecnie przechowywany jest w archiwum federalnym w Koblencji.
Życie rodzinne
Na temat najbliższej rodziny von dem Bacha wiadomo niewiele. Ożenił się w 1922 z Ruth Apfeld, miał dwie córki i trzech synów. W 1947, będąc więźniem w Norymberdze wziął z żoną katolicki ślub kościelny.
Teoretyczne Państwo Polskie?
https://kierunki.info.pl/2016/05/prokuratura-lekcewazy-zniewage-pomnika-pomordowanych-woli/
SPOŁECZEŃSTWO
Marcin Brocki: Prokuratura lekceważy zniewagę pomnika pomordowanych na Woli
12 MAJA 2016 O 16:00 / KOMENTARZY (3)
POMNIK NA WOLI PROKURATURA
Nasza prokuratura to organ pełen rozmaitych skrajności. Jeszcze niedawno jej pracownicy z Koszalina grzmieli i straszyli konsekwencjami za internetową mowę nienawiści względem muzułmanki kąpiącej się w koszalińskim Parku Wodnym w tradycyjnej burce. Gdy zaś przychodzi do obrony godności polskich pomników upamiętniających męczeństwo czasów wojny, sprawa jest zamiatana pod dywan, a dochodzenie z miejsca umarzane.
Tak właśnie było w przypadku zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa złożonego przez jednego z działaczy Obozu Narodowo – Radykalnego w obliczu znieważenia pomnika pomordowanych w czasie rzezi Woli dokonanej przez Niemców w okresie powstania warszawskiego. Miejsce pamięci mieści się w Warszawie, na skrzyżowaniu ulic Okopowej i Wolskiej. Opublikowane przez jeden z portali internetowych zdjęcie, które skłoniło działacza do powiadomienia prokuratury, przedstawiało wyjątkowo oburzający obrazek – niezidentyfikowany mężczyzna oddawał mocz na pomnik. Nie ulega wątpliwości, że czyn ukazany na fotografii jest podstawą do stwierdzenia dokonania czynu zabronionego przez kodeks karny, a konkretnie mieszczącego się w hipotezie art. 261, zgodnie z treścią którego: „Kto znieważa pomnik lub inne miejsce publiczne urządzone w celu upamiętnienia zdarzenia historycznego, lub uczczenia osoby, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności”.
Zgodnie zaś z brzmieniem art. 304 § 1 kodeksu postępowania karnego: „Każdy, dowiedziawszy się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, ma społeczny obowiązek zawiadomić o tym prokuratora lub Policję”. Czyn znieważenia pomnika jest przestępstwem ściganym z urzędu, Prokuratura Rejonowa Warszawa – Wola otrzymała stosowne zawiadomienie wraz ze zdjęciem ukazującym mężczyznę popełniającego przestępstwo – pozostało więc tylko wszcząć dochodzenie i podjąć wszelkie niezbędne działania celem zidentyfikowania oraz ujęcia sprawcy, co w myśl art. 297 § 1 pkt 2 powinno stanowić jedno z pryncypiów prowadzonego postępowania. Żyjemy przecież w świecie, w którym istnieje monitoring, a same organy ścigania dysponują szeregiem narzędzi i środków, którymi są w stanie dotrzeć do zróżnicowanego materiału dowodowego. A co zrobił prokurator? Swoim postanowieniem umorzył postępowanie prowadzone pod sygnaturą akt 4 Ds. 495/14/I.
...
Nasz działacz zdecydował w związku z tym wystąpić do Prokuratora Apelacyjnego w Warszawie Pana Dariusza Korneluka z wnioskiem o podjęcie działań mających na celu sprawdzenie zasadności umorzenia sprawy o sygn. akt 4 Ds. 495/14/I prowadzonej przez Prokuraturę Rejonową Warszawa-Wola. Odpowiedź była satysfakcjonująca o tyle, że Wydział III Nadzoru nad Postępowaniem Przygotowawczym (III 2 Dsa 319/14/W) uznał zaniechanie ścigania za przedwczesne, przekazując zarazem uwagi ponownie do Prokuratury Rejonowej. Problem polega na tym, że uwagi te nie spotkały się z żadną reakcją. I na tym się skończyło.
Powyższa sytuacja pokazuje, że wobec niechęci organów ścigania trudno jest znaleźć środki do ukarania i napiętnowania postaw przestępnych wymierzonych w pamięć o ofiarach z przeszłości. Prokuratura stosuje, jak widać pewnego rodzaju schematy wartościowania poszczególnych czynów zabronionych, wśród których obrona muzułmanów stanowi najwyraźniej najwyższy priorytet, zaś chronienie polskich pomników pozostaje czymś zupełnie nieistotnym.
Piszę o tym z bólem i nie kryję żalu. Warto jednak próbować w ten czy inny sposób wywierać na organach presję, ponieważ wobec tego ewidentnego przykładu bierności, społeczny obowiązek zawiadamiania o tego rodzaju występkach oraz dochodzenia sprawiedliwości staje się dla nas tym większy.
Marcin Brocki
...
Konstanty Ildefons Gałczyński
Niobe
[…]
Nieforemna, niewesoła,
dzień i noc nad brzegiem morza
stoi w skałę przemieniona –
biedna córka Tantalowa,
biedna żona Amfionowi,
Niobe, nieszczęsna rodzica
siedmiu synów, siedem córek,
Diana z Apollonem z łuku
rozstrzelali jej o świcie.
[…]
Jest coś czego się nie wybacza.
Nawet wśrod kryminalistów. To gwałt i śmierć na dziecku.
http://www.profesor.pl/publikacja,21988,Scenariusze,Scenariusz-lekcji-jezyka-polskiego-Wokol-Niobe-matki-oplakujacej-wlasne-dzieci
Tak polscy rządzący winni wieść pana Timermansa, Junckera i Tuska oraz panią Merkel na Warszawską Wolę.
Mają obowiązek w zadumie pochylić się na POLSKĄ NIOBE i INNYM POMORDOWANYM NA WOLI.
A nie wyprane mózgi śnią o nowej IV Rzeszy Niemieckiej (pardon europejskiej) narodu wybranego.
A później pod pomnik Getta i aż do skutku.
Dopóki lekcja pokory nie zostanie odrobiona. 50 razy po lekcjach !
https://www.facebook.com/niezapomnijonas/posts/2332712620288673
Nie Zapomnij O Nas, Powstańcach Warszawskich
23 czerwca o 17:00 ·
Bardzo smutna wiadomość ????
Wczoraj zmarł Mścisław Lurie, ocalały z Rzezi Woli, syn Warszawskiej Niobe - Wandy Lurie.
"Kula trafiła w kark, ale nie zabiła. Wanda Lurie upadła. Pod stosem ciał leżała trzy dni, aż poruszyło się dziecko, które nosiła pod sercem. Dała mu imię: Mścisław."
Do miejsca egzekucji podeszła w ostatniej czwórce. Wanda Lurie, żona przedwojennego przedsiębiorcy, razem z trojgiem dzieci błagała, by ocalić ich życie.
Do ostatniej chwili miała nadzieję, że oprawcy z oddziałów pod dowództwem Heinza Reinefartha oraz brygady kryminalistów i zawodowych przestępców niemieckich podkomendnych Oskara Dirlewangera oszczędzą kobietę w dziewiątym miesiącu ciąży i jej dzieci.
Ale 5 sierpnia nie oszczędzano nikogo z mieszkańców Woli.
Bramy place, podwórka - nie było miejsca, które nie nasiąkłyby wówczas niewinną krwią mieszkańców Warszawy. Rozkaz Himmlera był jasny: zrównać miasto z ziemią. Nie brać jeńców. Ślady zatrzeć.
#NieZapomnijONas
Zdjęcie: Tomasz Gołąb
Więcej: https://warszawa.gosc.pl/…/4079640.W-lonie-matki-ocalony-z-…
http://fakty.interia.pl/polska/news-zmarl-mscislaw-lurie-syn-warszawskiej-niobe,nId,2598418
Zmarł Mścisław Lurie, syn "warszawskiej Niobe"
POLSKA Wczoraj, 24 czerwca (14:03)
Udostępnij
W wieku 74 lat zmarł Mścisław Lurie, syn Wandy Lurie, która nazywana była "warszawską Niobe". Ocalała z Rzezi Woli, a syn pielęgnował pamięć o matce.
Rzeź Woli została dokonana przez hitlerowców w pierwszych dniach powstania warszawskiego, w sierpniu 1944 roku. Zginęło wówczas kilka tysięcy ludzi.
Na śmierć szła również Wanda Lurie, która była wówczas w ósmym miesiącu ciąży. Niemcy zabili jej trójkę dzieci, ale kobieta cudem ocalała, leżąc przez dwa dni pod stosem ciał. Miesiąc później urodziła syna, któremu nadała imię Mścisław.
Mścisław Lurie przez całe życie pielęgnował pamięć o matce, a także innych powstańcach.
Zmarł w wieku 74 lat.
Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/polska/news-zmarl-mscislaw-lurie-syn-warszawskiej-niobe,nId,2598418#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome
http://www.profesor.pl/publikacja,21988,Scenariusze,Scenariusz-lekcji-jezyka-polskiego-Wokol-Niobe-matki-oplakujacej-wlasne-dzieci
Niobe – to postać z mitologii greckiej. Była córką króla Tantala oraz żoną króla Teb – Amfiona. Miała czternaścioro dzieci: siedmiu synów i siedem córek.
Niobe była okrutnie dumna z tak licznego potomstwa. Mówiła, że nie rozumie, jak ludzie mogą oddawać cześć Leto, która ma tylko dwoje dzieci. Powinni raczej czcić ją – potężną królową i błogosławioną matkę.
Leto, dotknięta zniewagą, poskarżyła się swoim dzieciom: Apollinowi i Artemidzie.
Oboje natychmiast zeszli z Olimpu.
Po kolei ginęli pod strzałami Apolla synowie pysznej Niobe. Najmłodszy z nich wzniósł ręce do nieba z prośbą o łaskę. Mimo że spowodowało to zawahanie się boga, strzała dosięgła również jego.
Amfion popełnił samobójstwo, dowiedziawszy się o śmierci synów, a Niobe z rozpaczą wzniosła ręce do niebios, wołając: „Ciesz się, okrutna bogini, z mojego cierpienia! Ale wiedz, nawet w tym nieszczęściu jestem szczęśliwsza niż ty! Zostało mi bowiem więcej dzieci, niż ty miałaś kiedykolwiek!”
W odpowiedzi na tę zuchwałość Artemida wypuściła śmiertelna strzałę w stronę najstarszej córki Niobe, a potem po kolei strzelała do następnych. Kiedy przy życiu została ostatnia – Niobe z błaganiem zwróciła się do Leto, aby choć ostatnie dziecko zostawiła jej przy życiu. Niestety, bogini pozostała nieubłagana.
Skamieniała z bólu i rozpaczy Niobe pozostała pośród swoich martwych dzieci.
Był rok 1950, strona po stronie opublikuję kalendarz Przyjaciółki, przykład obłędu tamtych dni.
Załącznik 2
były też postacie heroiczne i ludzkie jak:
Konstanty Ildefons Gałczyński
Niobe
[…]
Nieforemna, niewesoła,
dzień i noc nad brzegiem morza
stoi w skałę przemieniona –
biedna córka Tantalowa,
biedna żona Amfionowi,
Niobe, nieszczęsna rodzica
siedmiu synów, siedem córek,
Diana z Apollonem z łuku
rozstrzelali jej o świcie.
[…]
Niebo zimno patrzy w Niobe,
ciemna chmura błyska spodem
woda kamień ochlapuje.
Stoi Niobe z wielką głową,
śnieg nad głową zakołował,
głowa żony muzykanta,
głową żony Amfionowej,
głową córy Tantalowej,
tyle śniegu na powiekach.
[…]
Leśniczówka Pranie, 1950 r.
https://pl.wikisource.org/wiki/Zeznanie_Wandy_Lurie_o_zbrodniach_pope%C5%82nionych_przez_Niemc%C3%B3w_w_fabryce_%E2%80%9EUrsus%E2%80%9D_przy_ul._Wolskiej_w_Warszawie
Zeznanie Wandy Lurie o zbrodniach popełnionych przez Niemców w fabryce „Ursus” przy ul. Wolskiej w Warszawie
Nr 17
Sygn. 249/z/l, k. 202
Dnia 10.XII.1945 r. w Warszawie p.o. SO H. Wereńko, dOKBZN, przesłuchała niż. wym. świadka. Świadek: WANDA FELICJA LURIE z d. Podwysocka, ur. 23.V.1911 r., zam. w Podkowie Leśnej, ul. Dębowa 2.
Od roku 1937 mieszkałam wraz z rodziną w Warszawie, przy ul. Wawelberga 18 m. 30.
W dniu 1 sierpnia 1944 r. o godzinie 3 po południu rozpoczęły się na naszym punkcie zacięte walki. Powstańcy wybudowali w pobliżu naszego domu, tj. na rogu Wolskiej i Górczewskiej, dwie zapory. W sąsiednim domu znajdowały się karabiny maszynowe, amunicja, granaty. Sytuacja od pierwszych chwil była bardzo ciężka. Liczni zamieszkujący tu Volksdeutsche strzelali z ukrycia do powstańców i wskazywali Niemcom położenie i sytuację Polaków. Użyto do akcji czołgi – tygrysy, rozbito szereg domów. Czołgi niemieckie atakowały od ulicy Górczewskiej i od Wolskiej i wtargnąwszy na nasz teren Niemcy wyciągnęli z domów mężczyzn, każąc im rozbierać barykady. Jednocześnie podpalono parę domów rzucając z ulicy do mieszkań butelki z benzyną. Ludność, której nie wezwano przedtem do opuszczenia mieszkań, uniemożliwione miała wyjście na ulicę.
Do dnia 5 sierpnia przebywałam w piwnicy domu z trojgiem dzieci w wieku lat 11, 6, 3,5 i sama będąc w ostatnim miesiącu ciąży. Tegoż dnia o godz. 11–12 wkroczyli na podwórko żandarmi niemieccy oraz Ukraińcy, wzywając ludność do natychmiastowego opuszczenia domu. Kiedy mieszkańcy piwnic od strony podwórza wyszli, żandarmi wrzucili do piwnic granaty zapalające. Zapanował popłoch i pośpiech. Nie mając przy sobie męża, który nie powrócił z miasta, ociągałam się z opuszczeniem domu, miałam nadzieję, że pozwolą mi zostać. Musiałam jednak opuścić dom. Wraz z dziećmi i rodziną Gulów wyszłam na ulicę Działdowską. Domy na ulicy już płonęły.
Usiłowałam przejść początkowo w stronę Górczewskiej, ale na ulicy Działdowskiej stało dużo Ukraińców i żandarmów, którzy nie pozwolili mi przejść w tym kierunku, a kazali mi udać się na ulicę Wolską. Droga była ciężka. Na ulicach leżało pełno kabli, drutów, resztek barykad, gumy, trupy. Domy paliły się po obu stronach ulic. Na ul. Wolskiej i na ul. Skierniewickiej wszystkie domy były już spalone. Na rogu Działdowskiej i Wolskiej widziałam pojedyncze trupy młodych mężczyzn w cywilnym ubraniu. Na ul. Wolskiej podeszłam do grupy osób z naszego domu. Ogółem było nas pod fabryką ponad 500 osób. Z rozmów współtowarzyszy zorientowałam się, że w fabryce zgromadzono mieszkańców domów z ulic Działdowskiej, Płockiej, Sokołowskiej, Staszica, Wolskiej i z ul. Wawelberga.
Staliśmy przed bramą fabryki „Ursus”, położonej przy ul. Wolskiej nr 55. Fabryka ta stanowi oddział państwowej fabryki, położonej w miejscowości Ursus pod Warszawą. Przed bramą fabryki czekaliśmy około godziny. Z podwórza fabryki słychać było strzały, błagania i jęki. Do wnętrza fabryki Niemcy wpuszczali, a raczej wpychali, przez bramę od ul. Wolskiej po sto osób. Chłopiec około lat 12 ujrzawszy przez uchyloną bramę zabitych swoich rodziców i brata dostał wprost szalu, zaczął krzyczeć, wzywając matkę i ojca. Niemcy i Ukraińcy bili go i odpychali, gdy usiłował wedrzeć się do środka.
Nie mieliśmy wątpliwości, że na terenie fabryki zabijają, nie wiedzieliśmy czy wszystkich. Ja trzymałam się z tyłu, stale się wycofując, w nadziei, że kobietę w ciąży przecież nie zabiją. Zostałam wprowadzona w ostatniej grupie. Na podwórzu fabryki zobaczyłam zwały trupów do wysokości jednego metra. Trupy leżały w kilku miejscach, po całej lewej i prawej stronie pierwszego podwórza. Wśród trupów rozpoznałam zabitych sąsiadów i znajomych. Środkiem podwórza wprowadzono nas w głąb, do przejścia wąskiego na drugie podwórze. Tu Ukraińcy i żandarmi ustawili nas czwórkami. Mężczyźni szli z rękoma podniesionymi w górę. W grupie prowadzonej było około 20 osób, w tym dużo dzieci lat 10–12, często bez rodziców. Jedną bezwładną staruszkę przez całą drogę niósł na plecach zięć, obok szła jej córka z dwojgiem dzieci 4 i 7 lat. Trupy leżały na prawo i lewo, w różnych pozycjach.
Naszą grupę skierowano w kierunku przejścia między budynkami. Leżały tam już trupy. Gdy pierwsza czwórka dochodziła do miejsca, gdzie leżały trupy, strzelali Niemcy i Ukraińcy w kark od tyłu. Zabici padali, podchodziła następna czwórka, by tak samo zginąć. Bezwładną staruszkę zabito na plecach zięcia, on również zginął. Przy ustawianiu ludzie krzyczeli, błagali lub modlili się. Ja byłam w ostatniej czwórce. Błagałam otaczających nas Ukraińców, by ratowali dzieci i mnie, któryś z nich zapytał, czy mogę się wykupić. Dałam mu złote 3 pierścienie. Zabrawszy to, chciał mnie wyprowadzić, jednak kierujący egzekucją Niemiec – oficer–żandarm, który to zauważył, nie pozwolił i kazał mnie dołączyć do grupy przeznaczonej na rozstrzelanie, zaczęłam go błagać o życie dzieci i moje, mówiłam coś o honorze oficera. Odepchnął mnie jednak, tak że się przewróciłam. Uderzył też i pchnął mojego starszego synka wołając „prędzej, prędzej, ty polski bandyto”.
W międzyczasie wprowadzono nową partię Polaków. Podeszłam więc w ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą – rączkę starszego synka. Dzieci szły płacząc i modląc się. Starszy widząc zabitych wołał, że i nas zabiją. W pewnym momencie Ukrainiec stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się na prawy bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny. Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część czaszki wychodząc przez prawy policzek. Dostałam krwotok ciążowy. Wraz z kulą wyplułam kilka zębów. Czułam odrętwienie lewej części głowy i ciała. Byłam jednak przytomna i leżąc wśród trupów widziałam prawie wszystko, co się działo dookoła. Obserwowałam dalsze egzekucje. Wprowadzono nową partię mężczyzn, których trupy padały i na mnie. Przywaliły mnie około 4 trupy. Wprowadzono dalszą partię kobiet i dzieci – i tak grupa za grupą rozstrzeliwano aż do późnego wieczoru.
Było już ciemno, kiedy egzekucje ustały. W przerwach oprawcy chodzili po trupach, kopali, przewracali, dobijali żyjących, rabowali kosztowności. Ciała dotykali przez jakieś specjalne szmatki. Mnie samej zdjęto z ręki zegarek, nie zauważyli przy tym, że jeszcze żyję. W czasie tych okropnych czynności pili wódkę, śpiewali wesołe piosenki, śmieli się. Obok mnie leżał jakiś tęgi, wysoki mężczyzna w skórzanej kurtce, który długo rzęził. Niemcy oddali 5 strzałów, zanim skonał. W czasie dobijania strzały raniły mi nogę. Leżałam tak przez długi czas w kałuży krwi, przyciśnięta trupami. Myślałam tylko o śmierci, jak długo będę się jeszcze męczyć. W nocy zepchnęłam martwe ciała leżące na mnie.
Następnego dnia egzekucje ustały. Niemcy wpadli tylko kilkakrotnie z psami, biegali po trupach, sprawdzali, czy kto nie żyje. Słyszałam pojedyncze strzały, prawdopodobnie dobijali żyjących. Leżałam tak trzy dni, tj. do poniedziałku (egzekucja odbyła się w sobotę). Trzeciego dnia poczułam, że dziecko, którego oczekiwałam, żyje. To dodało mi energii i podsunęło myśl o ratunku. Zaczęłam myśleć i badać możliwości ocalenia. Próbując wstać kilka razy dostałam torsji i zawrotu głowy. Wreszcie na czworakach przeczołgałam się po trupach do muru. Wszędzie leżały trupy, wysokości co najmniej mojego wzrostu i to na całym podwórzu. Odniosłam wrażenie, że mogło tam być ponad 6000 zabitych.
Z miejsca, na którym leżałam, przeczołgałam się pod mur i stąd szukałam możliwości wydostania się dalej. Droga przejściowa przez pierwsze podwórze, przez które nas prowadzono, była zawalona trupami. Za bramą słychać było głosy Niemców, musiałam szukać innego wyjścia. Przeczołgałam się na trzecie podwórze, po drabinie przez otwarty lufcik weszłam do hali. W obawie przed Niemcami pozostałam tu całą noc. W nocy tygrysy (czołgi – red.) wyły bezustannie na ulicy Płockiej, samoloty bombardowały. Myślałam, że lada chwila fabryka spłonie wraz z trupami. Nad ranem uciszyło się. Weszłam na okno i na podwórzu zobaczyłam żywego człowieka – mieszkankę naszego domu ob. Zofię Staworzyńską. Połączyłam się z nią.
Przyczołgał się do nas jakiś niedobity mężczyzna w wieku około 60 lat z wybitym okiem, którego nazwiska nie znam. Po długim szukaniu i wielu próbach wydostania się odkryliśmy wyjście od ul. Skierniewickiej i tamtędy wraz z ob. Staworzyńską opuściłyśmy fabrykę. Mężczyzna, słysząc głosy Ukraińców, został. Wyszłyśmy na ul. Skierniewicką, chcąc się udać na przedmieście Czyste, gdzie znajdował się szpital. Ukraińcy stali na ulicy Wolskiej i początkowo nie zorientowali się, skąd idziemy. Zatrzymali nas i pomimo próśb i błagań, by nas puścili do szpitala jako ranne, popędzili nas w kierunku Woli, zabierając po drodze coraz więcej osób.
Niedaleko kościoła św. Stanisława rozdzielono grupę młodych i starych. Grupę młodych mężczyzn i kobiet wprowadzono do jakiegoś zburzonego domu, skąd po chwili doszły nas odgłosy strzałów. Przypuszczam, że odbyła się tam egzekucja. Resztę, w tej grupie i mnie, popędzono do szpitala[1] św. Wojciecha przy ul. Wolskiej. Po drodze widziałam leżące na jezdni i na chodnikach trupy i części ciała. Grupy Polaków pod strażą uprzątały trupy. Stojący przed kościołem oficerowie niemieccy przyjęli nas popychaniem, biciem i kopaniem. Kościół był już zapełniony ludnością Warszawy z różnych dzielnic. Leżałam przez parę dni przy głównym ołtarzu. Żadnej pomocy nie udzielono. Jedynie współtowarzysze niedoli podali mnie tylko trochę wody. Po dwóch dniach zostałam przewieziona furmanką z ciężko rannymi lub chorymi do obozu przejściowego w Pruszkowie, skąd do szpitali w Komorowie i Leśnej Podkowie. Obecnie nie czuję się zdrowa, jakkolwiek muszę pracować, by wychować dziecko urodzone po strasznych przeżyciach.
(–) Wanda Felicja Lurie
Sędzia (–) Halina Wereńko
Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka