Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
818
BLOG

Badacze z IPN nie wiadomo dlaczego ... śmierć Generała !? : KG AK Zagroda 1939-45

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Polityka Obserwuj notkę 1

Nie ma jak to AUTOCENZURA.

Reklama
Polsko języczna Grupa NKWD-GESTAPO nie przewija się w badaniach Naukowych IPN.


IPN /Getty Images

http://www.gryf-pomorski.pl/2-Ksiazki-wiersze/Stefan-Dargacz-zbrodnie-Gestapo-2.pdf

Reklama
Stefan Dargacz Zbrodnie polskojęzycznej grupy Gestapo przemianowanej po 1945 r. na UB w okresie okupacji niemieckiej i sowieckiej w Polsce

Stefan Dargacz Zbrodnie polskojęzycznej grupy Gestapo przemianowanej po 1945 r. na UB w okresie okupacji niemieckiej i sowieckiej w Polsce Recenzenci: Gertruda Medyńska-Wojewska (Szefowa Sztabu Komendanta Naczelnego TOW Gryf Pomorski w latach 1943-1945 por. inż. Grzegorza Wojewskiego zamordowanego skrytobójczo przez UB) Edmund Hulsz Przywódca Powstania Grudniowego z 1970 roku w Gdyni Prezes Stonnictwa Chrześcijańsko Demokratycznego w Londynie Gdańsk, Gdynia 2010 ZESPÓŁ DO SPRAW UPAMIĘTNIENIA ETOSU TAJNEJ ORGANIZACJI WOJSKOWEJ „GRYF POMORSKI” ZESPÓŁ DS. UPAMIĘTNIANIA ETOSU TOW „GRYF POMORSKI” Recenzenci: Gertruda Medyńska-Wojewska (Szefowa Sztabu Komendanta Naczelnego TOW Gryf Pomorski w latach 1943-1945 por. inż. Grzegorza Wojewskiego zamordowanego skrytobójczo przez UB) Edmund Hulsz Przywódca Powstania Grudniowego z 1970 roku w Gdyni Prezes Stonnictwa Chrześcijańsko Demokratycznego w Londynie Na okładce wykorzystano: Heraldyczny znak Tajnej Organizacji Wojskowej „Gryf Pomorski” Mapę Pomorze Nadwiślańskie 1939-1945 © Copyright by Stowarzyszenie Dzieci Wojny w Polsce Oddział Pomorski ISBN 978-83-931426-1-3 Wydanie II Gdańsk, Gdynia 2010


w kontekście oskarżenia jak wyżej:

Reklama
należy to dokładnie zbadać i skrupulatnie wyjaśnić !!!

Polsko języczna Grupa NKWD-GESTAPO


https://core.ac.uk/download/pdf/11600046.pdf

Reklama

DIPLOMARBEIT

Titel der Diplomarbeit

Die konspirative Tätigkeit der polnischen

Reklama
Widerstandskämpferinnen der Armia Krajowa

während des Zweiten Weltkrieges am Beispiel von

Elbieta Zawacka

Verfasserin

Reklama
Dominika Leksa-Sowiska

angestrebter akademischer Grad

Magistra der Philosophie (Mag. phil.)

Wien, 2012

Studienkennzahl lt. Studienblatt: A 312

Studienrichtung lt. Studienblatt: Geschichte Diplom

Betreuerin / Betreuer: Univ.-Prof. Dr. Johanna Gehmacher


i OFIAR W ZAGRODZIE KG AK

http://www.stankiewicze.com/vm/kobiety_vm.htm


Malessa-Izdebska Emilia     

image

Urodzona 26 lutego 1909 roku w Rostowie. Pseudonim “Marcysia”, “Miłasza”, “Maniuta”. Kapitan Wojska Polskiego. Córka Władysława Izdebskiego i Marii z domu Krukowska. Po przyjeździe do Polski w 1924 roku ukończyła Szkołę Handlową Polskiej Macierzy Szkolnej w Łucku. Pracowała w Głównym Urzędzie Statystycznym w Warszawie, po czym wyjechała do Gdyni. Brała udział w Kampanii Wrześniowej 1939 roku w ramach Ochotniczej Służby Kobiet. Pełniła funkcję kierowcy i organizatora lotnych punktów dożywiania i punktów sanitarnych przy 19 Dywizji Piechoty. Od połowy października 1939 roku w konspiracji. Członkini Służby Zwycięstwu Polski, Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej. Do końca niemieckiej okupacji była szefem działu Komórki Łączności Zagranicznej „Zagroda”, Oddziału V Komendy Głównej Armii Krajowej. W 1935 lub 1939 roku poślubiła Stanisława Malessę, z którym rozwiodła się po dwóch latach małżeństwa. Prawdopodobnie w listopadzie 1943 roku wyszła za mąż za Jana Piwnika, pseudonim “Ponury”. Uczestniczka Powstania Warszawskiego. Po upadku powstania uciekła z pociągu transportującego powstańców do Niemiec. Przedostała się do Krakowa. Pomagała w przerzucie do kraju kapitana Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Po rozwiązaniu Armii Krajowej należała do organizacji NIE, Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, gdzie była członkiem ścisłego sztabu, oraz Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość (WIN), gdzie pełniła funkcję kierownika łączności zagranicznej. 16 października 1945 roku zdecydowała się wystąpić z organizacji. Aresztowana 31 października 1945 roku w czasie przekazywania swoich obowiązków. W areszcie, uwierzywszy “oficerskiemu słowu honoru” szefa Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP) Józefa Różańskiego, że żadna z ujawnionych osób nie będzie aresztowana i osądzona, za wiedzą i na rozkaz swoich przełożonych, pułkowników Jana Rzepeckiego i Antoniego Sanojcy, podjęła decyzję o ujawnieniu członków i przywódców I Komendy Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Po aresztowaniach, będąc nadal w więzieniu, na znak protestu przeciw niedotrzymaniu słowa przez Różańskiego rozpoczęła strajk głodowy. 14 lutego 1947 roku skazana na 2 lata pozbawienia wolności. Kilka dni później (decyzją prezydenta Bolesława Bieruta) ułaskawiona wraz z innymi współoskarżonymi. Podjęła próby interwencji i pisała do Bieruta, ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza, wreszcie do Różańskiego, domagając się dotrzymania umowy i uwolnienia ujawnionych przez nią żołnierzy podziemia. Bojkotowana przez część środowiska byłych żołnierzy Armii Krajowej, 5 czerwca 1949 roku popełniła samobójstwo. Pochowana na Cmentarzu Bródnowskim. 19 września 2005 roku w Katedrze Polowej Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego odprawiono mszę świętą a jej szczątki po włożeniu do urny, przeniesiono do nowego grobu na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie.

Odznaczenia

Order Wojenny Virtuti Militari V Klasy (nr 14195)


Zawacka Elżbieta     

image

Urodzona 19 marca 1909 roku w Toruniu. Pseudonim “Zo”. Kurierka Komendy Głównej Armii Krajowej. Jedyna kobieta spośród 15 kandydatek w szeregach cichociemnych. Druga Polka w historii Wojska Polskiego awansowana na stopień generała brygady. Maturę zdała w Żeńskim Gimnazjum Humanistycznym i ukończyła studia matematyczne na Uniwersytecie Poznańskim. Do roku 1939 pełniła w Katowicach funkcję komendantki Rejonu Śląskiego Przysposobienia Wojskowego Kobiet. We wrześniu 1939 roku walczyła w obronie Lwowa w Kobiecym Batalionie Pomocniczej Służby Wojskowej. W październiku 1939 roku wstąpiła do Służby Zwycięstwu Polski. Pod koniec 1940 roku przeniesiona do Warszawy i przydzielona do Wydziału Łączności Zagranicznej Komendy Głównej Armii Krajowej Zagroda. Od połowy 1941 roku jeździła między Warszawą a Berlinem przewożąc w obie strony pocztę, która kursowała przez Szwecję do Londynu i z powrotem. W latach 1939–1945 korzystając z fałszywych dokumentów przekraczała granice Rzeszy ponad sto razy, przenosząc meldunki. W lutym 1943 roku wyruszyła jako emisariuszka Komendanta Głównego AK Stefana Roweckiego przez Niemcy, Francję, Andorę, Hiszpanię i Gibraltar do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie. Z Londynu powróciła 10 września 1943 roku zrzucona ze spadochronem we wsi Osowiec. W marcu 1944 roku wycofano ją z działalności kurierskiej i przeniesiono do służby w dowództwie Wojskowej Służby Kobiet (WSK). Brała udział w powstaniu warszawskim a po kapitulacji przedostała się do Krakowa skąd koordynowała działalność kurierską na trasach prowadzących do Szwajcarii. W październiku 1944 roku mianowana kapitanem a następnie majorem Wojska Polskiego. W roku 1946 podjęła pracę w Państwowym Urzędzie Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego przy Ministerstwie Obrony Narodowej. W roku 1948 pracowała jako nauczycielka w Łodzi, Toruniu i Olsztynie. 5 września 1951 roku aresztowana przez Urząd Bezpieczeństwa i po procesie skazana na 10 lat więzienia. Na wolność wyszła 24 lutego 1955 roku i wróciła do pracy w szkolnictwie. W roku 1965 uzyskała doktorat nauk humanistycznych na Uniwersytecie Gdańskim i pracowała jako adiunkt. Po uzyskanej w roku 1972 habilitacji wróciła do Torunia i podjęła pracę w Instytucie Pedagogiki i Psychologii. Była założycielką Zakładu Andragogiki a po jego likwidacji (na skutek represji SB) w roku 1978 odeszła na emeryturę. Z jej inicjatywy powstało stowarzyszenie byłych żołnierzy Armii Krajowej (obecnie Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej). Od 1995 roku profesor nauk humanistycznych. W 1995 roku odznaczona Orderem Orła Białego przez prezydenta RP Lecha Wałęsę. 3 maja 2006 roku Prezydent RP Lech Kaczyński mianował ją na stopień generała brygady. Zmarła 10 stycznia 2009 roku i jest pochowana na Cmentarzu św. Jerzego w Toruniu.
image
Odznaczenia

Order Orła Białego – w 1995 roku
Order Wojenny Virtuti Militari V Klasy (nr 13576)
Order Odrodzenia Polski II Klasy – w 1993 roku
Order Odrodzenia Polski IV Klasy – w 1990 roku
Krzyż Walecznych – pięciokrotnie
Złoty Krzyż Zasługi z Mieczami
Medal Wojska – czterokrotnie
Krzyż Armii Krajowej

jak Jedna  Z Nich na skutek zdrady w ZAGRODZIE !


Marczewska Róża Elżbieta     

image

Urodzona 21 lutego 1910 roku w Baku. Pseudonim “Lula”. W 1928 roku zdała maturę i rozpoczęła studia w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Związana z grupą artystyczną „Bractwo Św. Łukasza”. W konspiracji od jesieni 1939 roku w Służbie Zwycięstwu Polsce-Związek Walki Zbrojnej-Armii Krajowej (SZP–ZWZ–AK). Współorganizatorka łączności i główna łączniczka Komórki Łączności Zagranicznej „Zagroda”, Oddziału V Komendy Głównej Armii Krajowej. W połowie 1940 roku na zlecenie swojej kierowniczki Emilii Malessy, pseudonim “Marcysia” (patrz biogram), zorganizowała trasę kurierską przez Szwecję na Zachód. Nawiązała i utrzymywała kontakt z inżynierem Aleksandrem Brzuzkiem (dyrektorem handlowym szwedzkiego koncernu elektroenergetycznego i transportowego ASEA). Na skutek dekonspiracji Brzuzek został aresztowany i stracony (zgilotynowany) w Berlinie. Aresztowano też ojca Marczewskiej, która pod konspiracyjnym nazwiskiem Anna Garczyńska nadal pełniła funkcję łączniczki (w jej mieszkaniu działała radiostacja). Aresztowana 6 marca 1944 roku przy ul. Długiej (rozpracowana przez konfidenta Gestapo Antoniego Mazurkiewicza, pseudonim “Jarach”). Od 7 marca 1944 roku więziona na Pawiaku i torturowana w siedzibie Gestapo w alei Szucha. Zdążyła zawiadomić kto jest zdrajcą i nie rozszyfrowana przez Gestapo została rozstrzelana 26 kwietnia 1944 roku jako Anna Garczyńska.

Odznaczenia

Order Wojenny Virturi Militari V Klasy (nr 13885) - pośmiertnie
Złoty Krzyż Zasługi z Mieczam



https://www.ogrodywspomnien.pl/index/showd/72984

image

Ofiary zbrodni i represji sowieckich w latach 1939-1945,
Żołnierze podziemnych formacji niepodległościowych
Data urodzenia / odejścia: *poniedziałek, 21-02-1910
†środa, 26-04-1944
Kalendarium: Nie żyje od 73 lat. Żyła 34 lata (12483 dni).
Miejsce urodz. / zamieszkania: Baku / Milanówek
Miejsce śmierci / pochówku: Warszawa / ?
Rodzice: brak danych
Współmałżonek: brak danych
Dzieci: brak danych
Wspomnienia: 0
Bliscy: zobacz bliskie osoby
Osoby oddające hołd:  zobacz pełną księgę
Profil stworzony przez: Andrzej Jaśkiewicz, 2014-10-23
Córka Witolda i Róży.

Artystka malarka. Związana twórczo z grupą artystyczną ,,Bractwo Św. Łukasza".

Od jesieni 1939 roku działała w SZP - ZWZ -AK. Organizowała trasę kurierską na Zachód przez Szwecję, łączniczka, nawiązywała kontakty z ,,cichociemnymi", w swoim mieszkaniu zorganizowała punkt z radiostacją.

Aresztowana 6 marca 1944 roku wskutek donosu konfidenta (Antoni Mazurkiewicz ps. ,,Jarach"). Więziona na Pawiaku. Przesłuchiwana i torturowana na Szucha. Niczego nie ujawniła.

Rozstrzelana pod przybranym nazwiskiem okupacyjnym Anna Garczyńska).

Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami oraz pośmiertnie Orderem Virtuti Militari.

Źródła:

1. Słownik uczestniczek walki o niepodległość Polski 1939-1945. pr.zb. Warszawa 1988,s.261;
2. opr. J.A.


http://www.dws-xip.pl/PW/formacje/pw98.html

Dział Łączności Zagranicznej "Zenobia", "Łza", "Załoga", "Zagroda".

7.12.2017 Komenda Główna ZWZ - AK 1940 - 1944

http://www.dws-xip.pl/PW/formacje/pw98.html 7/30

Kierowniczka:

- Emilia Males sa "Maniuta", "Marcysia", "Mila", "Miłasza".: ?? - 1944 r.

Zastępcy:

- Wanda K limaszewska-Filler "Dziunia".: ?? - 1941 r.

- Helena Latkowska-Rudzińska "Dorota", "Hela".: 19 41 - ??

- Tadeusz Niedbalski "Seweryn".: ?? - wrzesień 1943 r.

- Elżbieta Zawacka "Zo".: wrzesień 1943 - 6 marca 194 4 r. (aresztowana).

- Anna Kulesza "Ania", "Teresa".: czerwiec 1944 - ??

Komórka łączności wewnętrznej:

- Róża Marczewska "Lula".: 1940 - 6 marca 1943 r. (aresztowana).

Komórka Legalizacji.

Szefowie:

- inż. arch . Lesław Neuman "Paweł".: połowa 1940 - lipiec 1943 r. (aresztowany).

- Feliks Grodzicki "Zdzisław".: 1943 - 6 marca 1944 r. (aresztowany).

Zastępca:

- Tadeusz Deubel "Janusz".: połowa 1943 - ??

Pracownie Fotograficzne.

- Janusz Podoski "Janusz" .

- Marian Cichy "Wojciech".

mjr Niemczyński.

Pracownia Wycieniania Poczty.

Pracownie skrytek.

- prof. Wacław Rad wan "Profesor".

Trasy Kurierskie:

Odcinek Południe (trasy kurierskie przez Słowację.).

Kierownicy:

- Adam Smu likowski "Rafał", "Kotwicz".: 1940 - 1942 r.

- Jerzy Wiesław Laskowski "Sławek".: 1942 - 6 marca 1 943 r. (aresztowany).

ppor. Antoni Lasota "Antek".: marzec (?) - maj 1944 r.

- N.N. "Urban".

Zastępcy:

kpt. Józef Prus "Adolf".

- Halina Żurowska "Heniek".

- Tadeusz Deubel "Janusz".: 1942 - połowa 1943 r.

ppor. Antoni Lasota "Antek".: (1943 r.).

Odcinek Zachód (trasy kurierskie przez Śląsk i Rzeszę).

Kierownicy:

- Emilia Mal essa "Marcysia".

- Adam Smulikowski "Rafał". : (1942 r.)

- Tadeusz Niedbalski "Seweryn".

- Zażdel "Jarach".: (1943 r. kiero wnik trasy berlińskiej).

- Stanisław Zaborowski "Grzegorz".: (1943 r., kierownik trasy paryskiej).

- Elżbieta Zawacka "Zo".: wrzesień 1943 - 6 marca 1944 r. (aresztowana ).

Odcinek Północ (trasy kurierskie przez Gdynię).

(działał w ramach odcinka Zachód).

Dział Łączności na Kraj "Patrycja"

(w 1941 r. podporządkowany zastępczyni s zefa V-K).

Kierowniczka:

- Irena Wyręb owska "Sewera".

Łączność kurierska z Terenami Wschodnimi "Warzywo".

- Jadwiga Puchalska-Kowalska "Agnieszka".: ?? - czerwie c 1944 r.

- p.o. Helena Piszczatowska "Fela".: sierpień - wrzesień 1941 r.

- Janina Tuwan "Ina".: czerwiec - lipiec 1944 r.

7.12.2017 Komenda Główna ZWZ - AK 1940 - 1944

http://www.dws-xip.pl/PW/formacje/pw98.html 8/30

Łączność kurierska z Terenami Zachodnimi i Generalną Gubernią "Ziarno".

- Halina Rose "Dagna".: 1940 - 28 kwietnia 1941 r. (aresztowana). - Wand a Charnasson "Paula".: 1941 - 1942 r.

- Irena Tomalak "Soldau".

- Stanisława Horodyńska " Jura", "Łącka".: grudzień 1942 - ??

- Stefania Frołowicz "Beata".: maj - lipiec 1944 r.

Dział Legalizacji i Przerzutów Granicznych "Ferma".

Kierownik:

kpt./mjr Włodzimierz Nawrocki "Baca", "Bicz", "Kmita".: marzec 1940 - ??

Zastępcy:

- N.N. "Kle mens".

kpt. Feliks Nowosielski "Maks".

Sekretariat:

- Czesława C zajkowska-Nowosielska "Roma", "Mała".: listopad 1941 - ??

Komórka Legalizacji:

por. N.N. "Kos".


Odsłonięto pomnik Generała Sikorskiego na Gibraltarze

www.londyn.msz.gov.pl/.../odslonieto_pomnik_generala_sikorskie...
Translate this page
Jul 4, 2013 - W siedemdziesiątą rocznicę tragicznej śmierci Generała Władysława Sikorskiego naGibraltarze odbyły się uroczystości upamiętniające tragedię.

Image result for odsłonięcie pomnika w Gibraltarze


Translate this pageJul 18, 2013 - W 70 rocznicę słynnej katastrofy lotniczej Teresa Ciesielska opowiada o odsłonięciu wGibraltarze pomnika generała Władysława Sikorskiego. Jej relacji wysłuchał.

hiszpania.org.es - Zobacz temat - PONOWNE ODSŁONIĘCIE pomnika gen ...

hiszpania.org.es/viewtopic.php?t=5008
Translate this page
Jun 24, 2013 - 16 posts - ‎9 authors
Uroczystość odsłonięcia pomnika nastąpi 4 lipca 2013 r. Projekt został uzgodniony i zaaprobowany przez wadze Gibraltaru. Nowa lokalizacja zaproponowana przez władze Gibraltaru znajduje się w niezwykłym miejscu, w południowej jego części, zwanej EUROPA POINT, na tarasie widokowym w pobliżu ...



https://wpolityce.pl/polityka/184800-sledztwo-ws-smierci-gen-sikorskiego-prokuratorzy-ipn-umorzyli-sprawe-ale-przeoczyli-dowody-jaka-role-w-postepowaniu-odegral-maciej-lasek

https://www.youtube.com/watch?v=TSrMiOyio7A




Śledztwo ws. śmierci gen. Sikorskiego: prokuratorzy IPN umorzyli sprawę, ale przeoczyli dowody? Jaką rolę w postępowaniu odegrał Maciej Lasek?

Fot. IPN


Córka płk. Andrzeja Mareckiego, który zginął w katastrofie lotniczej w Gibraltarze razem z Naczelnym Wodzem gen. Władysławem Sikorskim i 14 innymi osobami, domaga się wznowienia umorzonego pod koniec grudnia ub. roku przez prokuratorów IPN śledztwa w tej sprawie.

Do Sądu Okręgowego w Katowicach trafił wniosek Teresy Ciesielskiej, która nie zgadza się ze stanowiskiem śledczych IPN. Jej zdaniem nie zrobiono wszystkiego, aby wyjaśnić przyczyny katastrofy, w której 4 lipca 1943 roku, oprócz jej ojca i generała Sikorskiego zginęło czternaścioro innych osób, w tym Zofia Leśniowska, córka Naczelnego Wodza i Premiera Rządu na Uchodźstwie.

Nieoficjalnie dowiedziałem się, że T. Ciesielska ma mocne argumenty. Otóż z niewyjaśnionych do tej pory powodów, dyrektor Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, czyli szef pionu śledczego IPN-u Dariusz Gabrel, zdecydował o przeniesieniu śledztwa w sprawie katastrofy w Gibraltarze z Katowic (gdzie rozpoczęto je w 2008 r.) do Warszawy. Stosowne zarządzenie dyrektor podpisał 2 września 2011 r. Stało się tak na krótko przed zaplanowaną ekshumacją w Gibraltarze Jana Gralewskiego. Trumna z jego szczątkami miała zostać przewieziona samolotem do Polski, i poddana dokładnym badaniom.

Tak się jednak nie stało. Nie wiadomo, dlaczego nagle zablokowano ekshumację, a tym samym śledczy nie wyczerpał wszystkich środków dowodowych w prowadzonym postępowaniu. To duży błąd w sztuce. Nie można prowadzić rzetelnego śledztwa pomijając istotne czynności!

Losy Jana Gralewskiego są najprawdopodobniej kluczem do rozwiązania zagadki dotyczącej okoliczności śmierci gen. Władysława Sikorskiego. Są trudności w określeniu okoliczności w jakich zginął Jan Gralewski. Badacz katastrofy Eugeniusz Niebelski uważa, że ciało Jana Gralewskiego z przestrzeloną głową zostało znalezione na pasie startowym. Podobnie pisze o okolicznościach śmierci Gralewskiego Tadeusz Kisielewski.

Na rodzaj śmierci Jana Gralewskiego wskazuje też jego żona, Alicja Iwańska, w powieści o charakterze autobiograficznej zatytułowanej „Niezdemobilizowani”, w której jej mąż występuje pod postacią Marka: „To niby tak zwane „szczęście”, że Marek się nie męczył, bo śmierć od kuli jest podobno lekka: ostry ból i krótka chwila świadomości.”

Czyli reasumując – niewykluczone, że gdyby doszło do otwarcia grobu Gralewskiego i ekshumacji, można by stwierdzić przyczynę jego śmierci!

Katastrofa

Nie byłaby to pierwsza ekshumacja w tym śledztwie. Ekshumowano szczątki gen. Władysława Sikorskiego, gen. Tadeusza Klimeckiego, płk Andrzeja Mareckiego i por. Józefa Ponikiewskiego. Wyniki sekcji zwłok oraz badań specjalistycznych wskazały, że ofiary doznały urazów wielonarządowych, typowych dla katastrofy lotniczej. W odniesieniu do gen. Sikorskiego wnioski sekcji dodatkowo pozwoliły na kategoryczne odrzucenie innych możliwości mechanizmu śmierci, takich jak: uduszenie; postrzał, rany kłute, cięte lub rąbane czy otrucie.

W listopadzie 2008 r. ekshumowano szczątki gen. Sikorskiego z trumny w katedrze na Wawelu. Przy okazji okazało się, że w 1943 r. ciała generała nie ubrano w mundur wojskowy, pochowano go ponownie już w nim. Szczątkom Naczelnego Wodza przywrócono wy ten sposób szacunek.

Trzeba zadać kilka pytań. Dlaczego ekshumowano szczątki kilku innych ofiar tej katastrofy, a zablokowano te procedurę wobec Gralewskiego? Skąd przyszło polecenie? Dlatego mało profesjonalnie brzmią stwierdzenia z oficjalnego komunikatu, który wydał IPN po umorzeniu śledztwa:

Nie można ani potwierdzić, ani wykluczyć sabotażu ws. katastrofy lotniczej w Gibraltarze, w której w 1943 r. zginął gen. Władysław Sikorski, premier i naczelny wódz.[…]. Wykluczono ponad wszelką wątpliwość, aby śmierć Naczelnego Wodza oraz pozostałych poddanych badaniom pośmiertnym osób została spowodowana w sposób przestępczy, przed wylotem z Gibraltaru. […]W śledztwie zebrano całość dostępnej dokumentacji źródłowej związanej z katastrofą gibraltarską, zarówno z archiwów i instytucji na terenie Polski, jak i Wlk. Brytanii.

Praca magisterska kluczem?

Ostatnie zdanie także jest nieprawdziwe. Śledczy z IPN w Warszawie nie dotarli do kolejnego, kluczowego dowodu, a mianowicie … pracy magisterskiej Franciszka Grabowskiego. Praca powinna być znana śledczym, bo było o niej głośno.

Otóż w maju 2012 roku w Kazimierzu Dolnym odbyła się konferencja „Mechanika w lotnictwie”, zorganizowana przez Polskie Towarzystwo Mechaniki Teoretycznej i Stosowanej. Podczas tej konferencji dr Maciej Lasek (ten sam!) przedstawił prezentację, w której omówił wyniki pracy magisterskiej wykonanej przez studenta Franciszka Grabowskiego. Praca Grabowskiego dotyczyła katastrofy w Gibraltarze, w której zginął premier polskiego rządu, gen. Władysław Sikorski.

Obliczenia wykonywane pod kierunkiem Laska przez Grabowskiego dowiodły, że przebieg lotu i upadku liberatora zgodny z zeznaniami pilota Eduarda Prchala, jedynego ocalonego z wypadku, był niemożliwy.

Inne dane wskazują, że już w 1943 r. wiedziano, że po wodowaniu tego typu samolotu załodze jest stosunkowo łatwo się uratować, a pasażerowie z reguły giną. Według Grabowskiego, pilot świadomie wykonał takie wodowanie. Oczywistym, chociaż nie wyrażonym wprost przez Laska wnioskiem z tych wyników jest uznanie, że Prchal był uczestnikiem spisku mającego na celu zabicie pasażerów. To dowód na słuszną tezę, która legła u rozpoczęcia śledztwa w 2008 r. Jest to paradoksalnie.

Lasek odmawia i wyśmiewa możliwość zamachu w sprawie Smoleńska. A praca Grabowskiego i jego symulacja komputerowa kwestionuje oficjalne ustalenia rządowe komisji brytyjskiej i jeszcze na dodatek w rezultacie sugeruje, że doszło do swego rodzaju zamachu. W aktach „sprawy katastrofy w Gibraltarze”, nie ma śladu, że prokuratorzy z pracą i wnioskami F. Grabowskiego się zapoznali.

Katowicki IPN wszczął śledztwo w 2008 r. Prokuratorzy uznali, że są przesłanki do postawienia hipotezy, iż Sikorski zginął w wyniku spisku. Formalnie postępowanie wszczęto w sprawie „zbrodni komunistycznej polegającej na sprowadzeniu niebezpieczeństwa katastrofy w komunikacji powietrznej”.

Gen. Sikorski, wraz z towarzyszącymi mu osobami, zginął w katastrofie brytyjskiego samolotu B-24 Liberator II LB-30 nr. AL 523 4 lipca 1943 r. (ocalał tylko czeski pilot Eduard Prchal, który zmarł w USA w 1984 r.) 16 sekund po starcie samolot spadł do morza kilkaset metrów od końca pasa startowego. Według oficjalnej wersji, przedstawionej w raporcie brytyjskiej komisji badającej wypadek w 1943 r., przyczyną katastrofy było zablokowanie steru wysokości.

Niektórzy publicyści uważają, że był to zamach. Jako domniemanych autorów wskazywano m.in. sowiecki wywiad, Anglików oraz polską opozycję wobec Sikorskiego. Pojawiły się nawet tezy, jakoby Sikorskiego zamordowano w samolocie jeszcze przed startem z Gibraltaru.

http://blogmedia24.pl/node/44709

Niewygodne śledztwa IPN - dr. hab. Jan Żaryn

avatar użytkownika Maryla

Z dr. hab. Janem Żarynem, historykiem, profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, pracownikiem naukowym w Instytucie Pamięci Narodowej, byłym szefem Biura Edukacji Publicznej IPN, rozmawia Agnieszka Żurek

Andrzej Seremet wystosował do prezydenta wniosek o odwołanie szefa pionu śledczego IPN Dariusza Gabrela. Co mogło być tego przyczyną?
- Dariusz Gabrel był niewątpliwie jednym z najlepszych prokuratorów w IPN za czasów Witolda Kuleszy i Leona Kieresa. Prowadził bardzo trudne śledztwa, np. w sprawie uwięzienia Prymasa ks. kard. Stefana Wyszyńskiego czy w sprawie pomówień Jana Nowaka-Jeziorańskiego o kolaborację w czasie II wojny światowej. Kiedy został szefem pionu śledczego IPN, razem z prezesem Januszem Kurtyką podjęli decyzję o wysunięciu na pierwszy plan śledztw dotyczących bardziej współczesnych przestępstw, których sprawcy jeszcze żyją, a w związku z tym istnieje możliwość postawienia im zarzutów i pociągnięcia ich do odpowiedzialności karnej. To jest moim zdaniem główny powód, dla którego Dariusz Gabrel jest dzisiaj tak kontestowany. Nie mam wątpliwości, że decyzja prokuratora generalnego ucieszyła środowiska postkomunistyczne - dawnych funkcjonariuszy SB, gen. Wojciecha Jaruzelskiego czy gen. Czesława Kiszczaka. 

Jakich spraw prowadzonych przez prokuratorów pionu śledczego IPN i nadzorowanych przez Dariusza Gabrela obawiają się te środowiska?
- Trzeba mieć świadomość, że mówimy o kategoriach śledztw bardzo różnorodnych dotyczących lat 1939-1989, a liczonych w setkach bądź tysiącach. Na przykład ważnym śledztwem prowadzonym przez prokuratorów warszawskich jest to dotyczące związku przestępczego, jakim było MSW w latach 1956-1989. Olbrzymi akt oskarżenia rozbity jest bodaj na kilkadziesiąt spraw. Jedną z najważniejszych jest ta dotycząca zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki i poszukiwania osób odpowiedzialnych za tę zbrodnię, które nie zostały osądzone w procesie toruńskim. Świadomość prowadzonego przez IPN śledztwa powoduje dyskomfort u tych, których ono dotyczy, np. u towarzysza Wolskiego, który był szefem Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych w latach 80. i który został decyzją polityczną wyłączony z procesu toruńskiego. Tymczasem był on szefem struktury odpowiedzialnej za prowadzenie w latach 1982-1984 sprawy o kryptonimie "Popiel", czyli sprawy przeciwko ks. Jerzemu Popiełuszce. Inne śledztwa dotyczą np. funkcjonariuszy Organizacji AntySolidarnościowej (OAS), którzy w latach 1983-1984 porywali ludzi, wywozili ich do lasu, oblewali kwasem albo bili, a potem wypuszczali. Najbardziej znaną ofiarą tych działań jest dzisiejszy poseł PO Antoni Mężydło. Ofiarą takich praktyk padł również śp. Janusz Krupski. Śledztwa te nie zawsze były publicznie nagłaśniane, natomiast wzywanie świadków czy potencjalnych oskarżonych wywołało w ich środowisku duże poruszenie. Niektóre sprawy trafiały do sądu.

Dariusz Gabrel nadzorował również śledztwo katyńskie. Był on także członkiem polsko-rosyjskiej komisji ds. trudnych...
- IPN stał twardo na stanowisku, że Katyń jest zbrodnią ludobójstwa, a zatem w prawie, także międzynarodowym, jest to zbrodnia niepodlegająca przedawnieniu. Ma to olbrzymie znaczenie w prowadzeniu śledztwa i rozmów ze stroną rosyjską. Niezależnie od tego, na jakim etapie stosunków polsko-rosyjskich jesteśmy obecnie, prawda historyczna jest jedna i niepodzielna. Katyń jest ludobójstwem, czyli zbrodnią porównywalną do zbrodni sądzonych w Norymberdze. Nie jest to stanowisko podzielane przez wszystkie podmioty życia publicznego w Polsce. Podobna kwalifikacja dotyczy zbrodni na Wołyniu - także niezależnie od potrzeb wynikających z bieżących relacji polsko-ukraińskich.

Solą w oku niektórym publicystom jest również śledztwo w sprawie katastrofy w Gibraltarze. Profesor Jacek Tebinka z Uniwersytetu Gdańskiego pisze o nim na łamach "Gazety Wyborczej": "Na śledztwo oparte o fantastyczne teorie państwo wydaje ogromne pieniądze, a na poważne badania naukowe grosze". Zgadza się Pan z tym?
- Co jakiś czas pojawia się w dyskusji publicznej temat gen. Władysława Sikorskiego i okoliczności jego śmierci. Nie ma wątpliwości, że była to jedna z najważniejszych postaci polskiego życia politycznego - premier i naczelny wódz. Jaka zatem instytucja powinna zająć się próbą rzetelnego wyjaśnienia okoliczności jego śmierci, jeżeli nie IPN? Czuliśmy się do tego powołani jako instytucja niepodległego państwa, która ma za zadanie budować pamięć narodową i rozstrzygać kwestie związane z najważniejszymi wydarzeniami naszej najnowszej historii. Do takich wydarzeń niewątpliwie należy "Gibraltar". Być może próbujemy wyjaśnić coś, czego wyjaśnić się już nie uda. Można wobec tego dyskutować, czy nakłady poniesione w związku z prowadzeniem tego śledztwa nie były zbyt duże wobec romantycznej niejako wizji wyjaśnienia wszystkich okoliczności katastrofy. Nie da się jednak zaprzeczyć, że ekshumacja doczesnych szczątków gen. Sikorskiego przynajmniej wykluczyła kilka wariantów przebiegu tego zdarzenia, np. śmierć zadaną przez strzał z broni palnej, ponieważ na czaszce generała nie znaleziono śladów po kuli. Drugą ważną kwestią jest to, że do momentu śledztwa, poza gen. Sikorskim, pozostałe ofiary tego wypadku czy też zamachu nie miały godnych pogrzebów. Jeżeli mamy honorować naszych bohaterów, powinniśmy umieć uczynić zadość ich doczesnym szczątkom. To jest po prostu nasz obowiązek jako wolnego Narodu, posiadającego własne państwo. Trzeba zatem brać pod uwagę to wszystko, a dopiero potem rozpoczynać krytykę wydatków związanych z tym czy innym celem, który tego wymagał. 

Rozmiar działalności prowadzonej przez IPN stał się również okazją do oskarżeń Instytutu o zmonopolizowanie badań historycznych w Polsce...
- Kiedy z inicjatywy Janusza Kurtyki zostałem dyrektorem Biura Edukacji Publicznej, wszystkie badania ogólnopolskie podjęte przez IPN prowadzone były w zespołach mieszanych. Oznacza to, że podpisywaliśmy umowy z historykami spoza IPN i włączaliśmy ich do zespołów badających dane sfery historyczne w charakterze koordynatorów lub uczestników. Przykładów takich zespołów można wymienić wiele, np. "SB wobec dziennikarzy", gdzie koordynatorem jest prof. Tadeusz Wolsza z Polskiej Akademii Nauk, "SB wobec środowisk twórczych" pod kierownictwem prof. Andrzeja Chojnowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego, "SB wobec naukowców" - temat opracowywany przez zespół historyków pod kierownictwem prof. Piotra Franaszka z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Były to projekty mające za zadanie z jednej strony wykorzystać możliwości, jakie daje istnienie ogólnopolskiej instytucji mogącej zaangażować wielu historyków pracujących na etacie, a jednocześnie ściśle współpracować z fachowcami specjalizującymi się w różnych dziedzinach. Zespoły mieszane dają możliwość sprawnego prowadzenia badań historycznych. Efektem tej pracy są liczne opracowania wydawane przez IPN od 2006 roku - choćby w serii TDN. Nowa ustawa o IPN zwiększa prerogatywy Rady IPN, uszczuplając z kolei kompetencje prezesa Instytutu. W gestii Rady leży dysponowanie tzw. dotacjami celowymi, czyli faktycznie grantami zewnętrznymi. Oznacza to, że członkowie Rady dysponują pieniędzmi przydzielanymi nie IPN, ale instytucjom i zespołom zewnętrznym na projekty badawcze. Jestem bardzo ciekaw, jaki będzie klucz doboru tych projektów.

Czy to źle, że IPN prowadzi własną politykę historyczną?
- Zarówno ja, jak i Janusz Kurtyka nigdy nie ukrywaliśmy, że Instytut Pamięci Narodowej jest powołany po to właśnie, by prowadzić politykę historyczną, czyli dokonywać świadomego wyboru tematów badawczych, postaci z naszej historii, aby budować przemyślaną, a nie przypadkową tożsamość obywateli Polski niepodległej i demokratycznej. Podejście to było jednak kontestowane. A przecież IPN jest instytucją służebną wobec społeczeństwa polskiego. Jej rola polega na takim prowadzeniu badań historycznych czy projektów edukacyjnych, by Polacy mogli lepiej rozumieć własną przeszłość. W moim pojęciu nie ma tu alternatywy. Jeżeli ktoś podejmuje pracę w instytucji nazywającej się Instytutem Pamięci Narodowej, to nie może abstrahować od prowadzenia polityki historycznej rozumianej jako służba wobec nowych pokoleń, szczególnie młodych ludzi. Młodzież jest tu zawsze odbiorcą najbardziej poszukiwanym, w imię tworzenia łańcucha pokoleniowej tożsamości. 

Podczas nagonki na IPN za czasów Janusza Kurtyki pojawiały się zarzuty, że IPN prowadzi politykę historyczną zbyt "jednostronną ideowo"...
- Zarzucano nam, że skoro jesteśmy ludźmi o określonych poglądach - mówiąc w skrócie - niepodległościowych, to jesteśmy podobno nietolerancyjni wobec prób innego przekazu historycznego. Faktem jest, że wielu pracowników IPN prezentuje wspólną - nazwijmy to - jednostronną wizję przeszłości, jeśli chodzi o PRL. Mówiąc krótko, wielu z nas nie uznaje pozytywnych dokonań komunistów. Reżim komunistyczny, którego sposób funkcjonowania przebija z akt SB, był obrzydliwym reżimem totalitarnym, niepolskim, któremu służyli ludzie pozbawieni honoru, z czego do końca swoich dni powinni się tłumaczyć. Można zadać pytanie, co się z nami, Polakami, stanie, jeśli ludzie zajmujący się szukaniem dobrych stron systemu komunistycznego dojdą do władzy w IPN? 

Wszystko do tego zmierza...
- Słusznie więc można się obawiać, czy IPN będzie jeszcze kontynuował politykę historyczną prowadzoną w imię ideałów niepodległej Polski, czy raczej nastąpi próba zmiksowania tradycji Komunistycznej Partii Polski z tradycją Piłsudskiego i Dmowskiego, Polskiego Państwa Podziemnego z Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego. Niech ci, którzy tak pojmują polską tożsamość, odważą się powiedzieć jasno, że to właśnie według nich nazywa się pozytywną pamięcią narodową, naszym wspólnym dorobkiem. Papierkiem lakmusowym dla opinii świata naukowego o działalności śp. Janusza Kurtyki były wybory kandydatów do Rady przy prezesie IPN. Bez wątpienia przepadła tam, i to prawie w 100 proc., jedna kategoria osób - najbliżsi zwolennicy polityki pamięci Janusza Kurtyki. Jest to niepokojący sygnał, mówiący o tym, że większość elektorów wywodząca się z najważniejszych polskich instytucji naukowych kontestuje dokonania IPN z lat 2006-2010. Brzmi to fatalnie, ponieważ oznacza brak pluralizmu w polskim środowisku naukowym.

Jak może wyglądać przyszłość IPN?
- Bardzo dużo będzie zależeć od wyboru nowego prezesa i od publicznie wyrażonej przez niego koncepcji prowadzenia Instytutu. Jak już wspomniałem, są małe szanse na to, że będzie to osoba, która wykorzysta dorobek śp. Janusza Kurtyki i podkreśli publicznie jego zasługi. Natomiast oby nie był to ktoś, kto ten dorobek roztrwoni lub publicznie napiętnuje. Przyszły prezes, choć w swoich decyzjach suwerenny, niewątpliwie, w przeciwieństwie do śp. prezesa Kurtyki, będzie uzależniony od relacji z Radą. Co roku więc może stawać przed groźbą utraty stanowiska. Płynie stąd realne niebezpieczeństwo wywierania przez Radę presji na prezesa IPN, a wszystko wskazuje na to, że Rada będzie w zdecydowanej przewadze składała się z członków reprezentujących zupełnie inny punkt widzenia niż poprzednie Kolegium IPN. Szkoda, bo wiele działań śp. prezesa Janusza Kurtyki jest godnych twórczego kontynuowania. 

Dziękuję za rozmowę.

 

 

http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=110190


https://www.tvp.info/25316836/szef-pionu-sledczego-ipn-prok-dariusz-gabrel-straci-stanowisko

Prok. Dariusz Gabrel (fot. arch.PAP/Andrzej Hrechorowicz)

Prok. Dariusz Gabrel wkrótce przestanie być dyrektorem Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu – dowiedział się portal tvp.info. Szef pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej nie jest już zastępcą Prokuratora Generalnego, a swoją funkcję pełni jako „wykonujący obowiązki”.

Pion śledczy IPN z nowym szefem?

Dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i zastępca prokuratora generalnego ma zostać odwołany – dowiedzieli się...

zobacz więcej

– Będzie zmiana na stanowisku dyrektora Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Prokurator Gabrel utraci swoje stanowisko, a na jego miejsce zostanie wkrótce wyznaczony nowy prokurator. Personaliów nie możemy jeszcze ujawnić – powiedział tvp.info wysoki rangą urzędnik resortu sprawiedliwości. 

Czekając na dymisję 

Prok. Dariusz Gabrel mówi krótko: – Potwierdzam, że nie jestem formalnie dyrektorem Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, tylko wykonującym obowiązki dyrektora GKŚZpNP. Nie jestem także zastępcą Prokuratora Generalnego, jak podawały media w marcu. 

Słowa prok. Gabrela mogą oznaczać, że zdaje on sobie sprawę z czekającej go dymisji, choć formalnie nikt z nim na ten temat nie rozmawiał.

Z rejonu do pionu śledczego IPN 

47-letni Dariusz Gabrel został szefem pionu śledczego IPN w lutym 2007 r., z powołania premiera Jarosława Kaczyńskiego, w miejsce odwołanego w październiku 2006 r. prof. Witolda Kuleszy. Ukończył wydział prawa kanonicznego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Pracował w Prokuraturze Rejonowej w Sokółce. Od 2002 r. pracował w warszawskim oddziale pionu śledczego IPN. W listopadzie 2006 r. został oddelegowany do GKŚZpNP. 

W grudniu 2010 r. Prokurator Generalny Andrzej Seremet skierował do prezydenta Bronisława Komorowskiego wniosek o odwołanie Gabrela, ale prezydent nie wyraził na to zgody.

źródło: 



Ostatniego cenzora z urzędu co to udał się z książka życzeń do Szwecji znaliśmy jeszcze z czasów ostatnich dni PRL.

Image result for ostani cenzor PRL

Jestem Polakiem - blog Albatros ... z lotu ptaka

Salon241707 × 1248Search by image
Image result for Ostani cenzor PRL


Taką pieczątkę miałem w zaproszeniu na ślub

Image result for ostani cenzor PRL


I wszystko się rypło - blog Albatros ... z lotu ptaka

Salon24625 × 473Search by image
Image result for ostatni cenzor PRL


http://knm.uksw.edu.pl/cenzura-w-polsce-ludowej-propaganda-manipulacja-destrukcja/

Jan Nowak Jezierański z Radia Wolna Europa (Freie Europa) miał kolejny przykład zgnilizny tamtego systemu społecznego.

Okazuje się, że problem nie przestał istnieć i żyje do dnia dzisiejszego, szczególnie wtedy kiedy chodzi o najbardziej żywotne interesy. Ktoś mówi NIE LZIA i STOP wszystko musi umrzeć śmiercią naturalną "ZAMIECIONE POD DYWAN"

Tak stało się ze śledztwem w sprawie śmierci Generała Sikorskiego. Mimo upływu 70 lat od tamtego tragicznego dla Rzeczypospolitej Polskiej dniu wszystko stoi w miejscu - bo musi?

CZY TAK BEDZIUE W PRZYPADKU TRAGEDII SMOLEŃSKIEJ 10 KWIETNIA 2010 ROKU.

Narazie wszyscy gonią kruliczka. Nie tylko dr Lasek z dawnej Komisji Badania Wypadkow Lotniczych ale i dr Nowaczyk z Podkomisji Ministra MON Antoniego Macierewicza.

I ciągle słyszymy z usta Pana Prezesa Jarosława Kaczyńskiego, że jesteśmy tuż, tuż.

Czy tak będzie do 10 kwietnia 2018 roku kiedy powstaną POMNIKI SMOLEŃSKIE JAK TEN W GIBRALTARZE ODSLONĘTY W 70 ROCZNICĘ WYPADKU, ZAMACHU, ZBRODNI - niech każdy czyta jak kto woli.

I co z tego że Córku pułkownika Mareckiego Teresa Ciesielska i kaprala Gralewskiego domagają się EKSHUMACJI tego ostatniego.

Być może z przestrzeloną głową - co zadłoby kłam oficjalnej wersji. A badania DNA ? czy z całą pewnością jest to Jan Gralewski Kurier KG AK z Warszawy Oddział ZAGRODA Kierowany przez Marcysię, Zo i Jaracha.

Kto zdradził ? Skoro Jan Gralewski po obozie koncentracyjnym w Miranda del Ebro występował w Gibraltarze przed Zamachem w 5 slownie 5 postaciach różnych osobnikow w tym dwóch wyraźnie o preweniecji Agentury polsko języcznej Grupy GESTAPO i NKWD.

Zdradził na pewno Rudolf Zżdar niby Czech ze ŚLĄSKA. Ale kto jeszcze ?


Jan Nowak Jeziorański w monografii Kurier z Warszawy pisze w rozdziale XVII

w języku dla niwidomych de Bragilie czytamy

              Kurier z Warszawy

       

                    Tom

       

               Całość w tomach

       

         Polski Związek Niewidomych

         Zakład Wydawnictw i Nagrań

               Warszawa 1991

 

          Tłoczono w nakładzie 10 egz.

        pismem punktowym

          dla niewidomych w Drukarni

        P$z$n,

        Warszawa, ul. Konwiktorska 9

        pap. kart. 140 g kl. III_Bą1

       

          Przedruk z Wydawnictwa

        "Res Publica" i Społecznego

        Instytutu Wydawniczego "Znak",

        Warszawa - Kraków 1989

       

          Pisał A. Galbarski,

          Korekty dokonały:

          K. Markiewicz

          i  K. Kruk

Jak ważne to są informacje !

 

Dotykiem czytane - czyli wszystko o książkach brajlowskich ...

www.niepelnosprawni.pl/ledge/x/14200
Translate this page
Nov 14, 2005 - Alfabet Braille'a jest alfabetem uniwersalnym - posługują się nim osoby niewidome na całym świecie. Występujące w różnych językach litery ze znakami diakrytycznymi, takie jak polskie ę, ą czy ś, zostały ustalone oddzielnie dla każdego języka. Znajomość alfabetu Braille'a zapewnia większą niezależność ...

Image result for język dla niewidomych


Translate this pageIstnieje zatem pismo integralne (zapis litera po literze), ortograficzne pismo skrótowe rożnych stopni, w zależności od kraju i specyfiki danego języka, notacje: matematyczna, muzyczna, chemiczna, fizyczna. Zapis integralny, nazywany także Braille Grade 1 lub Uncontracted Braille, polega na wiernym zapisie litera po literze ...

Nawet na dworcach kolejowych PKP InterCity występuje !!!

Wracając do Jana Nowaka Jeziorańskiego i Jego Monografii

Przedruk z Wydawnictwa

        "Res Publica" i Społecznego

        Instytutu Wydawniczego "Znak",

        Warszawa - Kraków 1989

       

       

          Pisał A. Galbarski,

          Korekty dokonały:

          K. Markiewicz

          i  K. Kruk

 


          Przedmowa

       

          Różne bywają pamiętniki,

        szczere i podfarbowane,

        pretensjonalne i proste, opisowe

        i psychoanalityczne, czyli

        egocentryczne. Materiał jest

        obfity, można więc mnożyć te

        podziały dzieląc je przede

        wszystkim zasadniczo na warte

        czytania i różnego gatunku

        makulaturę.

          Pamiętnik Jana Nowaka należy

        bezwzględnie do tych, których

        przeoczyć nie wolno. Dotyczy

        spraw dla każdego Polaka

        najistotniejszych i mówi o nich

        otwarcie, bez zabezpieczania

        się przed krytyką z tej lub

        innej strony. Jest napisany z

        talentem, który pozwolił

        autorowi odtworzyć w sposób

        uderzający atmosferę opisywanych

        wydarzeń. Wprowadzając siebie na

        tle nakreślonego obrazu - obraz

        aktualizuje. Siebie zaś

        bynajmniej nie wynosi ponad

        innych. Dba o to, by być w swym

        sprawozdaniu rzetelny, a przy

        tym możliwie dokładny.

          Jan Nowak należy do bardzo

        szczupłego grona kurierów,

        którzy zdołali się przedrzeć z

        kraju pod okupacją hitlerowską

        do sojuszniczego Londynu i zdać

        sprawozdanie naszemu rządowi na

        uchodźstwie. Poznałem go po jego

        pierwszej udanej przeprawie -

        uderzyła mnie szybkość jego

        orientacji w sytuacji

        politycznej brytyjskiej i

        naszych polskich trudnościach i

        kłopotach, a także jasność i

        precyzja w sprawozdaniach o

        sytuacji w kraju. Te przymioty

        zapewniały mu posłuch u naszych

        brytyjskich gospodarzy.

        Zapraszano go na rozmowy i

        zebrania, słuchano uważnie i na

        ogół przychylnie.

          Treść ówczesnych rozmów i

        dyskusji znajdzie czytelnik

        przytoczoną szczegółowo w

        rozdziale książki poświęconym

        pierwszej wizycie w Londynie. Tę

        niespotykaną na ogół precyzję

        zawdzięcza pamiętnik

        dokumentacji przechowywanej w

        Studium Polski Podziemnej,

        Instytucie Polskim w Londynie

        oraz brytyjskiemu Public Record

        Office, który po upływie lat

        trzydziestu udostępnia

        przechowywane dokumenty. Autor z

        pomocą żony, kurierki "Grety"

        wsławionej w pamiętniku,

        wykorzystał te cenne źródła

        zapewniając wspomnieniom tym

        mocniej ugruntowaną

        autentyczność.

          Książka Jana Nowaka nie jest

        antypamiętnikiem silącym się na

        nowatorstwo literackie. Swoje

        przeżycia wojenne przytacza

        kolejno jako przyczynek do

        wspaniałej epopei Armii

        Krajowej. W opisywanych

        Epizodach Jan Nowak jest jedną z

        osób działających - obok

        męŻczyzn i kobiet, studentów,

        robotników i kolejarzy -

        wprowadza ją w tok opowiadania

        jak gdyby z zewnątrz, każąc

        czytelnikowi domyślać się

        swoich przeżyć wewnętrznych i

        patriotycznego uniesienia, które

        dla niego jak i dla wszystkich

        żołnierzy tej armii było źródłem

        siły.

          Opisy poszczególnych

        indywidualnych i zbiorowych

        wyczynów - jak pierwsza wyprawa

        autora do Szwecji albo lot

        brytyjską Dakotą na polanę pod

        Tarnowem - są pasjonujące.

        Przebieg wydarzeń oddał

        szczegółowo jak w najlepszym

        dreszczowcu. Im prostsze zaś są

        słowa opisu, tym bardziej

        wzruszająca jest aura, która tę

        opowieść osnuwa.

          Pozostała w moich oczach

        chłopska gromada, popychająca

        angielski samolot do startu,

        krzycząca nie bacząc na

        bliskich o kilkaset metrów

        Niemców - i zaraz potem obrazek

        chałupy bielonej na błękitno i

        jej gospodarzy - rzetelnych

        potomków Piasta Kołodzieja.


...XIV

       

          XIV - "Czarny tydzień". Śmierć

        Sikorskiego. Aresztowanie

        "Grota". Rozmowa z "Prezesem".

        Rozkaz wyprawy do Londynu.

        Spotkanie z "Gretą" - szczęśliwa

        trzynastka. Przygoda na Piusa.

        Komunistyczna dywersja.

       

          Aresztowanie "Robaka" w

        Poznaniu, wpadka nieocenionego

        "Żbika", do którego przywiązałem

        się jak do rodzonego brata,

        aresztowanie odważnego "Wosia",

        którego wspólnie ze Żbikiem"

        zabraliśmy starym rodzicom,

        uwięzienie "Hildy" i "Tadeusza"

        - oto tragiczny bilans, jaki

        zastałem po powrocie do

        Warszawy. Nie ulegało

        wątpliwości, że ich wszystkich

        po torturach i śledztwie czeka

        stracenie.

          Zła passa nie ograniczała się

        jednak do kręgu kolegów i

        towarzyszy. Dni na przełomie

        czerwca i lipca tego roku

        przeszły do historii jako

        "czarny tydzień". W ostatnim

        dniu czerwca, kiedy opuszczałem

        Gdynię w kierunku Poznania i

        Warszawy, ekipa gestapowców pod

        dowództwem

        S$s_$unterschturmf~uhrera Ericha

        Mertena aresztowała "Grota" -

        Dowódcę Armii Krajowej. Wiadomość

        o uwięzieniu i prawie

        natychmiastowym wywiezieniu gen.

        Roweckiego do Berlina jego

        otoczenie trzymało w tajemnicy,

        dopóki nie stało się pewne, że

        Komendant A$k został rozpoznany

        i zidentyfikowany przez Niemców.

        W szerokich kręgach konspiracji

        wiadomość o straszliwym ciosie,

        jaki poniosła Polska Podziemna,

        zbiegła się z inną wieścią,

        która wywołała wstrząs w całym

        kraju.

          Szedłem właśnie na obiad do

        Kuchni pani Goetlowej, gdy na

 

        placu Trzech Krzyży przemówiły

        megafony. Na ogół podawano przez

        nie komunikaty Oberkommando der

        Wehrmacht zaprawione propagandą.

        Minąłbym grupkę ludzi

        zgromadzonych wokół głośnika,

        gdyby nie wyraz ich twarzy.

        Kobiety i mężczyźni mieli łzy w

        oczach.

          - Co się stało? - zapytałem

        pierwszą z brzegu kobiecinę.

          - Sikorski nie żyje -

        odpowiedziała głośno łkając.

          W ciągu jednego tygodnia, w

        odstępie pięciu dni, Polska

        straciła dwóch czołowych

        dowódców wielkiego kalibru. Lecz

        nazwisko Roweckiego znane było

        tylko stosunkowo wąskiej elicie

        konspiracji wojskowej i

        cywilnej. Dla szeregowych

        Podziemia i dla społeczeństwa

        istniał jakiś legendarny i

        tajemniczy generał "Grot", który

        tym pseudonimem podpisywał

        lakoniczne komunikaty, odezwy i

        rozkazy pojawiające się w

        "Biuletynie Informacyjnym".

        Sikorski był dla szerokich mas

        po prostu symbolem trwania

        państwa polskiego. W chwili, gdy

        niemieckie "szczekaczki" z

        tryumfalną Schadenfreude

        obwieszczały hałaśliwie

        wiadomość o katastrofie

        gibraltarskiej, bruki i mury

        kamienic miasta pokryte były

        jeszcze hasłami wypisywanymi

        kredą i farbą przez młodzież z

        Małego Sabotażu: "Kraj z

        Sikorskim".

          Autorytet Sikorskiego, którego

        nazwisko znało każde polskie

        dziecko, i Roweckiego, którego

        otaczała tajemnica konspiracji,

        były w chwili ich odejścia tak

        wielkie, że poza komunistyczną

        agenturą Moskwy oraz N$s$z na

        skrajnej prawicy,

        podporządkowali się im wszyscy.

        Osiągnięcie niezwykłej w

        polskich warunkach jedności

        narodowej było największą

        zasługą Roweckiego, lecz

        dokonało się pod scalającym

        wpływem nazwiska Sikorskiego

        jako Premiera i Naczelnego Wodza.

          Bezpośrednio po "Grocie" za

        najwybitniejszych oficerów z

        otoczenia Roweckiego uchodzili

        szef Sztabu "Grzegorz" (gen.

        Tadeusz Pełczyński) i "Prezes"

        (płk Jan Rzepecki), dwaj ludzie

        o zupełnie odmiennej genealogii

        polityczno_wojskowej. Jednakże

        "Biuletyn Informacyjny"

        przyniósł w połowie lipca

        odezwę, pod którą zamiast

        "Grota", jako Komendanta

        Głównego, ukazał się nowy,

        nikomu nie znany pseudonim:

        "Bór".

          Nie miałem jeszcze pojęcia,

        kim był ów "Bór", kiedy w

        tydzień po przyjeździe wezwany

        zostałem na spotkanie z

        "Prezesem".

          Idąc pod wskazany adres

        wiedziałem, że będę rozmawiał z

        człowiekiem mającym w polskim

        Podziemiu potężne wpływy, bodaj

        czy nie większe od Delegata

        Rządu. Jako szef Biura

        Informacji i Propagandy był

        właściwie jakby ministrem

        propagandy i polityki

        wewnętrznej A$k. Podlegała mu

        nie tylko wojskowa prasa

        podziemna z "Biuletynem

        Informacyjnym" na czele, która,

        rozchodząc się w największych

        nakładach i mając apolityczną

        markę "wojska", kształtowała

        nastrój i opinię społeczeństwa.

        W skład B$i$p_u wchodził także

        szeroko rozbudowany aparat

        informacji. Zespół cywilów o

        wybitnych walorach

        intelektualnych dokonywał tu

        permanentnej analizy sytuacji

        politycznej, poglądów i

        stanowisk stronnictw i grup

        konspiracyjnych, prasy i

        wydawnictw tajnych wszystkich

        kierunków, nastrojów

        społeczeństwa w mieście i na

        wsi. Ich meldunki i raporty

        okresowe, naświetlenia

        problemowe, informacje i oceny

        wywierały z kolei przemożny

        wpływ na poglądy i decyzje

        dowództwa wojskowego.

          Jako szefowi propagandy

        podlegała "Prezesowi"

        najliczniejsza i najbardziej

        rozbudowana, obejmująca cały

        kraj organizacyjna siatka

        kolportażu oraz cała techniczna

        strona propagandy A$k, a więc

        świetnie zorganizowane i

        funkcjonujące drukarnie

        podziemne.

          Do zadań B$i$p_u należały

        także przygotowania do

        działalności propagandowej w

        czasie powstania powszechnego. W

        sumie Rzepecki stał na czele co

        najmniej kilku tysięcy ludzi.

        Siłą B$i$p_u był jednak przede

        wszystkim ich kaliber oraz

        wysoka sprawność organizacyjna.

        Jedno i drugie było niewątpliwie

        w dużej mierze zasługą "Prezesa".

          Akcja "N", z wyjątkiem jej

        szefa "Kowalika", pozostawała

        poza nurtem

        wewnętrzno_politycznej

        działalności B$i$p_u.

        Wiedziałem, że Rzepecki pod

        wpływem swych funkcji i zadań -

        par excellence politycznych -

        stał się z zawodowego wojskowego

        politykiem nie tylko o dużych

        ambicjach na przyszłość, lecz

        także o kwalifikacjach do

        odegrania poważnej roli po

        wyzwoleniu kraju. Być może

        zainteresowania polityczne

        drzemały w nim od dawna. Był

        synem Izy Moszczeńskiej,

        wybitnej działaczki i

        publicystki.

          "Prezes" przychylał się w

        swych sympatiach zdecydowanie w

        kierunku lewicy demokratycznej,

        a więc P$p$s, S$l oraz

        Stronnictwa Demokratycznego.

        Stronnictwo Narodowe nie było w

        politycznej części B$i$p_u

        reprezentowane. A i z Chadecji

        zaledwie kilku ludzi znajdowało

        się na wyższych stanowiskach.

          Rzepecki sprawił na mnie

        wrażenie raczej niepozorne.

        Średniego wzrostu, łysawy

        brunet, o matowym, jakby lekko

        zachrypłym głosie - nie wyglądał

        na zawodowego oficera. Na samym

        wstępie zapytał: - Czy wie pan

        już o nieszczęściu, jakie nas

        spotkało?

          Przytaknąłem.

          - Ponieśliśmy niepowetowaną

        stratę, ale A$k nie sprowadza

        się do jednostki, nawet

        najwybitniejszej. Jest emanacją

        całego narodu. Ciągłość i rytm

        walki, przygotowania do

        powstania nie ulegną żadnemu

        osłabieniu. Każdy z nas musi się

        liczyć z tym, co spotkało

        "Grota". I on, i my musieliśmy

        być na tę ewentualność

        przygotowani. Obowiązki i

        stanowisko Roweckiego objął jego

        następca, z dawna upatrzony na

        wypadek katastrofy.

          Po tym wstępie pokazał mi

        depeszę z Centrali. Była jeszcze

        zaadresowana do "Kaliny".

        Zawierała przeznaczone dla mnie

        gratulacje i potwierdzenie

        odbioru moich opracowań.

          - Miał pan dużo szczęścia i

        dobrze się pan spisał -

        powiedział "Prezes" - czeka pana

        za to nagroda. Najprzód jednak

        niech mi pan opowie o swojej

        podróży.

          Miałem przed sobą człowieka

        odpowiedzialnego za informowanie

        nie tylko opinii publicznej, ale

        przede wszystkim naczelnych

        władz wojskowych w kraju.

        Skoncentrowałem się więc na

        jednym temacie: reakcji prasy

        angielskiej na Katyń i zerwanie

        przez Rosję stosunków

        dyplomatycznych z naszym rządem.

        Opowiedziałem, jakim wstrząsem

        było bezpośrednie zetknięcie się

        z tamtejszą rzeczywistością dla

        mnie, przeciętnego

        warszawskiego inteligenta,

        karmionego wyłącznie nasłuchami

        Londynu, wiadomościami i

        komentarzami prasy podziemnej.

        Informacje B$b$c są bez zarzutu

        - ciągnąłem - jeśli chodzi o

        informacje z frontu, lecz są

        selektywne, gdy chodzi o takie

        sprawy jak stosunki

        polsko_rosyjskie. W konkluzji

        wyraziłem pogląd, że

        społeczeństwo nie orientuje się

        w sytuacji, idealizuje Aliantów

        i wyolbrzymia znaczenie, jakie

        Anglosasi przywiązują do Polski.

        "Prezes" słuchał uważnie, lecz

        jakby z rezerwą i lekko

        wyczuwalnym odcieniem

        niedowierzania.

          - NIe trafiam - pomyślałem -

        on podejrzewa, że przesadzam.

        Nie trzeba było narzucać żadnych

        wniosków.

          Rzepecki zorientował się

        jednak, że piję do niego jako do

        szefa propagandy.

          - Zadaniem propagandy wojennej

        - odpowiedział na moje wywody -

        jest podtrzymywanie morale

        ludności i jej wolę walki.

        Pesymizm, zresztą przedwczesny,

        byłby wodą na młyn okupanta,

        który stara się szerzyć defetyzm

        i w najgorszym świetle

        przedstawiać Sprzymierzeńców.

        Sprzyjałoby to także dywersyjnej

        grupie komunistycznej, gdybyśmy

        mówili za dużo o

        niebezpieczeństwie sowieckim.

        Przyciągnęłoby to oportunistów

        do różnych formacji, którym

        patronuje Moskwa. Rozumiem

        wstrząs, jaki pan przeżył

        czytając angielskie dzienniki,

        ale prasa w kraju demokratycznym

        nie zawsze przedstawia punkt

        widzenia rządu. Liczy się przede

        wszystkim nie to, co piszą

        gazety i mówi radio, lecz to, co

        myślą i robią Churchill i

        Roosevelt.

          Kazał mi jak najszybciej

        napisać obszerny raport i

        zmienił temat.

          - Słyszałem, że chciał pan ze

        Sztokholmu iść dalej do Londynu

        i nie mógł pan zrozumieć,

        dlaczego spotkał się pan z

        odmową. Chwali się, że pan

        lojalnie zastosował się do

        rozkazu szybkiego powrotu. Powód

        odmowy był prosty. My za mało

        wiedzieliśmy o panu, a pan za

        mało wiedział o ogólnej

        sytuacji. Znał pan tylko jej

        fragment: to, co pan sam

        wiedział i przeżył. To za mało.

        Teraz wiemy o panu więcej, znamy

        pana przeszłość, wiemy, że ma

        pan swoje poglądy i

        zainteresowania polityczne, ale

        wolny pan jest od powiązań

        partyjnych i jako wysłannik

        wojska nie da się pan

        wmanewrować w żadne rozgrywki.

        Zdecydowaliśmy się w nagrodę za

        posłuszeństwo wysłać pana

        ponownie tą samą trasą - bo już

        ją pan przetarł - tym razem jako

        emisariusza nowego Komendanta

        Głównego do nowego Naczelnego

        Wodza w Londynie.

          - Znam drogę - wtrąciłem w tym

        miejscu - i wiem z

        doświadczenia, że przedostanie

        się przez Szwecję nie jest żadną

        sztuką. Mogę wyruszyć już za

        kilka dni.

          - O nie, mój panie! -

        odpowiedział "Prezes". - W

        Londynie będzie pan musiał

        odpowiadać bez pudła na tysiące

        pytań. Zanim pan puści się w

        podróż, musi pan się wielu

        rzeczy dowiedzieć, dużo nauczyć.

        Odbędzie pan długą serią rozmów

        z kierownikami różnych działów

        B$i$p_u, którzy napompują pana

        informacjami po brzegi. Na sam

        koniec zamelduje się pan na

        odprawę u "Bora". Zabierze to  z

        miesiąc czasu.

          Wyszedłem uszczęśliwiony.

        Otwierało się nowe, wielkie i

        ważne pole działania.

...

           - Niech pan wobec tego -

        doradzał "Grzegorz" - traktuje

        tam plany powrotu do kraju jako

        największą tajemnicę. Pana

        zadanie propagandowo_polityczne

        może wymagać publicznych

        wystąpień. Wiąże się z tym pewne

        ryzyko, zwłaszcza dla rodziny,

        którą pan tu zostawia. Musi pan

        tak się zachowywać, by

        kontrwywiad niemiecki pana nie

        rozszyfrował.

          Na tym skończyła się odprawa.

        Rozmowa trwała przeszło godzinę.

        Wyszedłem pokrzepiony na duchu.

        Zdawało się, że ten triumwirat

        wie, czego chce i liczy się

        zawczasu z tym, co może nas

        czekać. Dostarczenie informacji

        i elementów do decyzji najprzód

        Naczelnemu Wodzowi, a później

        Dowódcy A$k, było w tych

        krytycznych momentach zadaniem

        odpowiedzialnym i bardzo pilnym.

          Niestety już następny tydzień

        przyniósł wiadomość o

        katastrofie, która za jednym

        zamachem przekreśliła plany

        mojej wyprawy. W końcu sierpnia

        lub początkach września

        otrzymałem od "Seweryna"

        lakoniczną wiadomość, że 6

        sierpnia aresztowani zostali w

        Gdyni wszyscy ludzie, którym

        zawdzięczałem przedostanie się

        do Szwecji i którzy mieli mnie

        obecnie przerzucić po raz drugi.

        Szlak Warszawa_$sztokholm

        zorganizowany z tak wielkim

        trudem, okupiony stratą dwojga

        ludzi, został zniszczony. Trzeba

        było wszystko zmontować na nowo.

          O szczegółach wsypy

        dowiedziałem się dopiero

        później. Aresztowany został

        Franciszek Szwarc, który

        przechowywał mnie na

        Świętojańskiej przed

        załadowaniem na statek. W

        więzieniu znalazła się główna

        organizatorka Maria Pyttlówna

        oraz dwaj robotnicy portowi,

        którzy ukryli mnie pod węglem:

        Jan śledź i Franciszek

        Trepczyński.

          Po moim powrocie do Warszawy

        największą troską "Seweryna"

        było uprzedzenie Pyttlówny, że

        jest zagrożona na skutek

        aresztowania "Hildy" i

        "Tadeusza". Oboje znali jej

        adres i złożyć mieli u niej

        przywiezione dla mnie dokumenty,

        wystawione na nazwisko Jana

        Kwiatkowskiego. Niestety cała

        grupa - zachęcona początkowym

        sukcesem - nie czekając na

        kurierów i emisariuszy z

        Warszawy zaczęła dla wprawy

        przerzucanie na własną rękę

        uciekinierów z Wybrzeża. W ciągu

        lipca pięć czy sześć osób przy

        ich pomocy przedostało się do

        Szwecji. Ostatnia miała być

        Pyttlówna, do której ostrzeżenie

        "Seweryna" dotarło w końcu

        lipca. Na nieszczęście wieść o

        grupie ludzi ułatwiających

        ucieczkę przez bałtyk rozeszła

        się zbyt szeroko. Jako kandydat

        na uciekiniera zgłosił się

        niejaki Witold Świętochowski,

        jak się później okazało

        konfident gestapo. Miał on

        towarzyszyć Pyttlównie w

        ucieczce do Szwecji. Cały zespół

        aresztowany został w chwili, gdy

        przed załadowaniem na statek

        Pyttlówna przebierała się w

        kombinezon w mieszkaniu

        Szwarca. *

          Maria Pyttlówna przeżyła

        śledztwo i pobyt w kacecie. Los

        pozostałych jest autorowi nie

        znany.

          Na szczęście wsypa nie

        dotknęła w Gdyni domu "Kaszuba"

        (Jana Zgody), którego przezornie

        nie kontaktowałem ze Szwarcem i

        Pyttlówną. Miałem więc

        przynajmniej gdzie się

        zatrzymać. W Gdańsku punktem

        oparcia był szwagier "Żbika"

        "Kmicic" (Kazimierz Wodzyński),

        kierownik kolportażu Akcji "N"

        na Gdańsk i okolice, przymusowo

        wcielony do Organizacji Todta.

        Tego jednakże nie chciałem

        ruszać, by nie mieszać Akcji "N"

        z "Załogą". Bałem się poza tym,

        że może być zagrożony wskutek

        aresztowań wśród rodziny i

        przyjaciół "Żbika" w

        Lipnowskiem. Trzeba więc było

        teraz szukać na nowo kontaktów

        na Wybrzeżu. Tymczasem wyłoniło

        się jeszcze jedno

        niebezpieczeństwo.

          Z uwagi na projetky

        Sikorskiego konfederacji

        polsko_czechosłowackiej -

        zarówno w B$i$p_ie, jak i w

        Delegaturze Rządu istniało duże

        zainteresowanie południowym

        sąsiadem. Podobno "Grot" snuł

        nawet jakieś plany współpracy

        wojskowych organizacji

        podziemnych w obu krajach na

        wypadek powstania. W B$i$p_ie

        funkcjonowała specjalna komórka

        gromadząca materiały i

        informacje z terenu

        Protektoratu. W kcji "N" także

        istniały próby przerzucania

        bibuły "N" na teren

        Czechosłowacji. Ja sam

        przekraczałem raz czy drugi

        granicę Śląska Cieszyńskiego,

        lecz nie zapuszczałem się dalej

        niż do Bogumina. Inspektorem

        Akcji "N" na Czechosłowację był

        niejaki "Rudy" wciągnięty do

        organizacji przez "Leszka".

        Zdaje się, że "Rudy" był

        Czechem. Nazywał się Rudolf

        Zażdel albo Zażdek i był podobno

        przed wojną nauczycielem w

        szkole rolniczej na Zaolziu. W

        każdym razie język czeski znał

        równie dobrze, jak polski i miał

        po tamtej stronie szerokie

        kontakty. W 1943 r. "Rudy"

        podsunięty został Komendzie

        Głównej jako kandydat na

        emisariusza do Pragi z zadaniem

        nawiązania tam kontaktu z

        przedwojennymi politykami.

        Udawał się tam kilkakrotnie i po

        powrocie zdawał rewelacyjne

        raporty. W pewnym momencie

        autentyczność ich zaczęła gdzieś

        tam na górze budzić podejrzenia.

        Postanowiono wysłać do Pragi

        przedwojennego urzędnika służby

        dyplomatycznej, który sporo lat

        przesiedział nad Wełtawą i znał

        na wylot czechosłowacki świat

        polityczny.

          Do "Rudego" czułem

        instynktowną antypatię i

        nieufność od pierwszego

        spotkania. Wysoki dryblas

 zwracał uwagę krzaczastymi

        brwiami. Podawał rąkę bez

        uścisku, dłoń miał miękką i

        wilgotną.

          Dziś już nie pamiętam, czy

        stało się to za pośrednicgtwem

        b$i$p_u, czy wydziału

        zagranicznego Delegatury Rządu,

        dość  że gdzieś w początku

        września kazano mi spotkać się z

        emisariuszem, który właśnie

        wrócił z Pragi i chce za moim

        pośrednictwem przekazać ważne

        informacje do Londynu.

          Emisariusz nosił pseudonim

        "Góral". Występował także jako

        Ludwik Stempkowski. Nie udało mi

        się ustalić, czy było to

        nazwisko prawdziwe, czy

        paszportowe. Był on właśnie tym

        ekspertem od spraw

        czechosłowackich, na którego

        padł wybór Komendy A$k jako na

        wysłannika do Pragi. Lat około

        pięćdziesięciu sprawiał wrażenie

        człowieka o dużej ogładzie

        towarzyskiej, wykształceniu i

        wielkiej kulturze. Musiał być na

        pewno kimś znacznym. W Pradze

        widział się z kilku przywódcami

        i działaczami stronnictw i paru

        wyższymi oficerami, których znał

        dobrze z okresu przedwojennego

        pobytu w Czechosłowacji. Na

        miejscu stwierdził, że raporty

        "Rudego" przesyłane do

        Roweckiego i czytane przez

        dowództwo A$k z wielką uwagą

        były fikcyjne. Osobistości, z

        którymi rzekomo "Rudy" prowadził

        rozmowy, zaprzeczyły jakoby

        miały z nim jakikolwiek kontakt.

        Wynik misji "Górala" był na

        całej linii negatywny.

        Gdziekolwiek zapuszczał sondaże

        na temat ewentualnej współpracy

        podziemnej między Polską a

        Czechosłowacją, spotykał się z

        odmową.

          - My jesteśmy za małym narodem

        - mówiono mu - abyśmy mogli

        sobie pozwolić na to, co wy

        robicie. Nasze losy i tak

        rozstrzygną się nie w kraju,

        tylko na frontach. Walkę o

       niepodległość zostawiamy rządowi

        Benesza. Mamy w Anglii naszych

        lotników, oni są naszym pocztem

        sztandarowym po stronie

        Sprzymierzonych. Po co nam

        więcej. Jeśli Niemcy się

        rozsypią, potrafimy się szybko

        zorganizować.

          Rozmawialiśmy długo. "Góral"

        rozgadał się i widocznie pod

        koniec rozmowy nabrał zaufania,

        bo zwierzył mi się z przygody,

        jaka spotkała go w drodze

        powrotnej. Na stacji granicznej

        został z miejsca zabrany z

        przedziału przez gestapo, które

        najwidoczniej już na niego

        czekało. Poddano go indagacjom,

        które odbywały się bez bicia,

        ale trwały okrągłe dwie doby. Na

        szczęście jechał do Pragi

        zupełnie legalnie pod swoim

        nazwiskiem, jako wysłannik

        dużego przedsiębiorstwa pod

        zarządem niemieckim, gdzie

        pracował jako ekspert. Nie

        potrafiono mu niczego udowodnić

        i pod naciskiem reklamacji

        Niemców z Warszawy został

        wypuszczony.

          - Jak doszło do wpadki? -

        zapytałem. - Czyżby Czesi?

          "Góral" zaprzeczył.

          - Podzielę się z panem moimi

        podejrzeniami, jeżeli da mi pan

        słowo honoru, że nie uczyni pan

        żadnego użytku z tego, co

        powiem.

          Uzyskawszy zapewnienie

        dyskrecji ciągnął dalej.

          - Przeprowadziłem dokładną

        analizę wszystkich okoliczności

        i doszedłem do wniosku, że

        jedynym człowiekiem, który mógł

        wskazać Niemcom nie tylko moją

        osobę, ale dzień i godzinę

        przejazdu pociągiem przez

        granicę, był "Rudy". Co więcej,

        przypuszczam, że zawdzięczam mu

        nie tylko zatrzymanie na

        granicy, ale i wypuszczenie.

          - Jakim sposobem? - zapytałem.

          - Po prostu gestapo nie

        chciało spalić przedwcześnie

        swego informatora.

          - To niemożliwe - kręciłem

        głową - gdyby "Rudy" był

        informatorem gestapo, "Leszek" i

        ludzie z Akcji "N", z którymi

        był w kontakcie, nie wyłączając

        mnie samego, dawno by siedzieli.

          - Ja mam inną teorię - rzekł

        "Góral". - Są poszlaki, że

        "Rudy" sam wpadł wracając z

        ostatniej podróży do

        Czechosłowacji. W więzieniu,

        ratując własne życie, zgodził

        się zostać konfidentem. W każdym

        razie on był jedynym, rozumie

        pan, jedynym człowiekiem, który

        znał moje prawdziwe nazwisko i

        wiedział o mojej podróży.

          - Dlaczego pan go

        wtajemniczał?

          - Dostałem dyskretne zadanie

        sprawdzenia jego kontaktów.

        Kazano mi się z nim spotkać,

        uzyskać aktualne adresy i

        wszystkie potrzebne informacje.

        Byliśmy umówieni zaraz po moim

        powrocie.

          - Czy pan już zameldował, komu

        należy, o swoich podejrzeniach?

          - Nie zameldowałem i nie

        zamelduję, bo nie mam pewności.

        To wszystko są tylko poszlaki.

          Zacząłem natarczywie

        przekonywać rozmówcę, że ma

        święty obowiązek złożenia

        raportu. Jego podejrzenia wydały

        mi się niepokojąco

        prawdopodobne. Lecz "Góral"

        uporczywie odmawiał. A nuż sąd

        podziemny każe stracić

        niewinnego człowieka?

          Wiedziałem, że "Leszek" nabrał

        jakiejś nieufności do "Rudego" i

        zerwał z nim współpracę w Akcji

        "N". Dzięki kontaktom z

        "Sewerynem" i "Marcysią" doszło

        do mnie także, że "Rudy"

        wylądował niedawno jako

        współpracownik "Załogi", gdzie

        występował pod nowym pseudonimem

        "Jarach". Kontakt z "Załogą"

        nawiązał jeszcze w 1942 roku, by

        uzyskać pomoc w przekraczaniu

        granicy czeskiej. Byłem obecny

        wraz z "Leszkiem" przy jego

        rozmowie z "Kotwiczem" -

        poprzednikiem "Seweryna". Zmiana

        pseudonimu i ścisłe

        rozgraniczenie działalności

        różnych komórek A$k sprawiły

        zapewne, że w "Załodze" nie

        orientowano się, iż raporty

        "Rudego" zostały przez "Górala"

        całkowicie zdezawuowane.

          - Jeżeli traktuje pan swoje

        podejrzenia poważnie -

        usiłowałem w dalszym ciągu

        przekonywać "Górala" - może pan,

        powstrzymując się od ostrzeżenia

        kogo należy - stać się niechcący

        przyczyną aresztowań i śmierci

        nie jednego, ale bardzo wielu

        ludzi. Ja w tych warunkach nie

        czuję się związany żadną

        dyskrecją: lojalnie uprzedzam

        pana, że o tym, co usłyszałem,

        zawiadomię moich przełożonych.

          Istotnie, zaraz po tym

        spotkaniu poprosiłem o rozmowę z

        "Prezesem". Powtórzyłem mu

        dokładnie podejrzenia "Górala".

        Pułkownik Rzepecki odniósł się

        jednak do mego meldunku

        sceptycznie.

          - Wzajemne podejrzenia są

        zawodową chorobą każdej

        konspiracji - orzekł. - Nie ma

        dnia, żebym nie miał podobnych

        meldunków.

          Wyszedłem od "Prezesa" wciąż

        zaniepokojony, ale z

        przeświadczeniem, że spełniwszy

        obowiązek, niczego więcej nie

        powinienem w tej sprawie robić.

        Niestety nie rozmawiałem na

        temat "Jaracha" ani z

        "Sewerynem", ani z "Marcysią".

        Dalsze rozgłaszanie domysłów

        "Górala" przekazanych poufnie,

        wydawało mi się niewłaściwe. NIe

        pozbyłem się jednak obawy, że

        jego podejrzenia pewnego dnia

        mogą okazać się uzasadnione. 

...

Pomimo swej formalnej

        niezależności, programy

        Polskiego Radia podlegały

        bezceremonialnej cenzurze

        angielskiej. Cenzurowano nie

        tylko komentarze i słuchowiska

        redagowane przez polski

        personel, ale także przemówienia

        Prezydenta R$p, Premiera,

        ministrów, Nczelnego Wodza i

        przywódców stronnictw. Angielska

        cenzura stanowiła swego rodzaju

        barometr polityczny. Karol

        Wagner staczał z Anglikami

        homeryckie boje, w których

        wykazywał niepospolite talenty

        dyplomatyczne w połączeniu z

        nieustępliwością, zręcznie

        maskowaną układnymi manierami.

        Był mistrzem w przemycaniu i

        wyprowadzaniu w pole

        angielskiego cenzora.

          W czasie gdy znalazłem się w

        Londynie, nie wolno już było

        poruszać w Polskim Radio sprawy

        granicy z Rosją i przynależności

        Wilna i Lwowa do Polski. Biskup

        Karol Radoński z Włocławka, gdy

        odwiedziłem go po nabożeństwie w

        polskim kościele na Devonia

        Road, skarżył mi się z

        oburzeniem, że wycięto mu z

        gwiazdkowego przemówienia

        radiowego ustęp, w którym Lwów i

        Wilno wymienił jako polskie

        miasta. Czasem ingerencja

        cenzora posuwała się tak daleko,

        że dochodziło do różnych

        demarche i krótkich spięć,

        zwykle na niższym szczeblu. Jak

        słyszałem, została wycięta

        cytata z prasy jednego z państw

        neutralnych, w której wyrażona

        była opinia, że zgodnie z Kartą

        Atlantycką wszystkie kraje

        okupowane odzyskają po zawarciu

        pokoju swe przedwojenne granice.

          W tym ostatnim wypadku

        przyznawałem po cichu rację

        Anglikom. Wprowadzanie w błąd w

        duchu "krzepienia serc" kraju

        było na dłuższą metę

        niebezpieczne, a może nawet

        szkodliwe. Tym bardziej, że w

        Polsce nie rozróżniano między

        Polskim Radiem a B$b$c. Jedno i

        drugie obejmowano słowem

        "Londyn". Byłoby zapewne

        inaczej, gdyby obu radiostacji

        słuchano w Polsce bezpośrednio.

        Szeroki ogół czerpał jednak

        wiadomości z "Londynu" z lektury

        biuletynów i prasy podziemnej. A

        więc niejako z drugiej ręki.

          Z cenzurą B$b$c zetknąłem się

        osobiście prawie na wstępie, i

        to w sposób drastyczny. Wkrótce

        po przybyciu do Londynu

        zaproszony zostałem do nagrania

        migawkowego wywiadu do magazynu

        aktualności przeznaczonego dla

        krajowego, wewnętrznego programu

        B$b$c. Moja angielszczyzna była

        zbyt słaba, abym mógł sobie

        pozwolić na improwizację. Wywiad

        poprzedziła rozmowa z Anglikiem,

        który miał moje odpowiedzi

        zapisać, abym mógł je następnie

        odczytać przed mikrofonem.

        Zależało mu na jakiejś "human

        story", interesującej dla

        angielskiego audytorium.

        Zdecydowałem się opowiedzieć o

        incydencie, z którym zetknąłem

        się w czasie moich podróży

        związanych z Akcją "N". Działo

        się to w Brodnicy na Pomorzu.

        Pojawiłem się tam na drugi dzień

        po publicznej egzekucji. Na

        rynku powieszono rzemieślnika,

        jego żonę i szesnastoletniego

        syna. Dwoje młodszych dzieci

        bezpośrednio po straceniu

        rodziców, Niemcy wywieźli w

        nieznanym kierunku,

        prawdopodobnie do Rzeszy. Otóż

        rodzina ta przechowywała u

        siebie z wielkim poświęceniem

        angielskiego jeńca, który uciekł

        z obozu. Sąsiad volksdeutsch

        odkrył przez przypadek obecność

        zbiega i doniósł do gestapo.

        Jeńca odesłano z powrotem do

        obozu, Polaków, którzy go

        ukrywali, stracono dla przykładu.

          Anglik notował każde słowo z

        głębokim przejęciem. Zdawało

        się, że tragiczny incydent

        zrobił na nim duże wrażenie.

          Nagle, jak gdyby mu coś

        przyszło do głowy, odłożył pióro

        i zapytał: - Czy może pan

        powiedzieć, gdzie leży Brodnica?

        Na wschód czy na zachód od Linii

        Curzona?

          Poczułem się, jakby mi ktoś

        nagle w pysk dał. Zareagowałem

        gwałtownie i impulsywnie.

          - Nie chcę żadnego wywiadu -

        wykrzyknąłem zerwawszy się z

        krzesła. - Ci ludzie, którzy

        oddali swe życie za Anglika, na

        pewno nie stawiali politycznych

        pytań udzielając mu schronienia.

          Przerażony dziennikarz wybiegł

        za mną na korytarz i zaczął się

        tłumaczyć: przecież on nie miał

        na myśli nic złego. Tyle się

        teraz mówi i pisze o tej

        linii Curzona, że zapytał tylko

        przez ciekawość. "I am so sorry"

        - ("jest mi tak przykro").

          Ostatecznie tragedia

        powieszonej polskiej rodziny z

        Brodnicy poszła w eter, dotarła

        do kilku milionów angielskich

        słuchaczy i może w czyimś sercu

        obudziła odruch sympatii dla

        Polski. Założyłbym się jednak,

        że gdy tylko drzwi się za mną

        zamknęły, Anglik poleciał do

        biblioteki by sprawdzić, gdzie

        leży Brodnica. Wywiad nie był

        nadany "na żywca". Nagrano go na

        płytę.

          Dzięki walce i kłótniom, jakie

        Polacy wszczynali o każde

        wykreślone słowo i zdanie, być

        może także dzięki Macdonaldowi

        cenzura angielska polskich

        audycji utrzymana była na ogół w

        pewnych umiarkowanych granicach.

        O wiele gorzej przedstawiała się

        sytuacja w programach nadawanych

        do Jugosławii. Anglik, który

        jakiś czas służył w misji

        brytyjskiej przy Michajłowiczu,

        opowiadał, że z początkiem roku

        1943, kiedy rząd przestawił

        propagandę radiową z Czetników

        na Titę, ołówek cenzora coraz

        częściej wykreślać zaczął z

        komunikatów i audycji B$b$c

        nazwisko Michajłowicza. Z czasem

        B$b$c rozpoczęło cichą wojnę z

        Michajłowiczem, przemilczając

        wszystko, co świadczyło o jego

        walce z okupantem. Najbardziej

        jaskrawy incydent miał miejsce w

        lipcu 1943 roku. Na murach

        jugosłowiańskich miast ukazały

        się plakaty obiecujące nagrodę

        po 100 tysięcy marek za głowę

        Tity i Michajłowicza. Na afiszu

        znalazły się obok siebie

        podobizny obu przywódców i cena

        wyznaczona za ich wydanie była

        identyczna. B$b$c podając

        wiadomość o tym obwieszczeniu

        wymieniło tylko Titę,

        przemilczając Michajłowicza.

          Tego rodzaju polityka B$b$c

        miała oczywiście olbrzymi wpływ

        na przesunięcie sił w samej

        Jugosławii. Michajłowicz

        zorientował się w tym

        poniewczasie i zaczął zabiegać o

        odzyskanie poparcia Anglików.

        Niestety niewiele mu to już

        pomogło. Na wyraźne żądanie

        brytyjskiej misji i pod jej

        naciskiem Michajłowicz zgodził

        się na wysadzenie w powietrze

        mostu kolejowego o konstrukcji

        metalowej długości 150 m. Akcja

        została przeprowadzona pomyślnie

        w obecności szefa misji gen.

        Armstronga, lecz w kilka dni

        później B$b$c ogłosiło, że to

        partyzanci Tity wysadzili ważny

        most kolejowy, przerywając

        połączenie Belgradu z

        Zagrzebiem.

          Na odcinku polskim były

        podobno zamiary nadania przez

        Polską Sekcję B$b$c serii

        pogadanek uzasadniających

        sowieckie roszczenia do naszych

        Ziem Wschodnich, lecz Polacy

        potrafili te plany udaremnić.

        Polityka polska prowadzona w

        sytuacji beznadziejnej, nie była

        pozbawiona sensu i ograniczonych

        wyników. Stwierdzenie to należy

        odnieść zarówno do kierownictwa

        w Londynie, jak i w Warszawie.

        Dzięki jednym i drugim Armia

        Krajowa u progu 1944 nie

        znalazła się w sytuacji

        Czetników Michajłowicza.

          Przywiozłem z Polski sporo

        postulatów i spostrzeżeń na

        temat audycji "Londynu", zarówno

        własnych, jak i od fachowych

        odbiorców w Delegaturze Rządu i

        w B$i$p_ie, odpowiedzialnych za

        rozpowszechnianie wiadomości i

        komentarzy radia londyńskiego w

        prasie podziemnej. Po spotkaniu

        i rozmowie z Macdonaldem, być

        może z jego inicjatywy,

        urządzono mi w sali "Ogniska

        Polskiego", mieszczącego się

        wtedy jeszcze na Belgrave

        Square, spotkanie z angielskimi

        redaktorami i dziennikarzami

        B$b$c. Brak bezpośredniego

        kontaktu ze słuchaczami i

        znajomości ich reakcji na

        audycje dawał im się we znaki.

        Toteż z zawodowego punktu

        widzenia prelekcja odbiorcy

        podchodzącego do tematu od

        strony fachowej spotkała się z

        zainteresowaniem. Przewodniczył

        Jan Jundziłł_Baliński. Sala była

        pełna. Zjawił się nawet sam pan

        Newsom, dyrektor zagranicznej

        służby B$b$c. Uprzedzono mnie,

        że należy on do tych Anglików,

        którzy Polskę wyobrażają sobie

        jako kraj feudalnych

        obszarników, żyjących z ucisku

        chłopów i robotników. Nie

        zaliczał się w każdym razie do

        naszych przyjaciół.

          Mówiłem zarówno o olbrzymim

        wpływie "Londynu" na

        kształtowanie nastrojów i całej

        postawy ludności, jak też o

        różnych błędach i brakach. Nie

        ograniczałem się do samej

        Polski, mówiłem o słuchaniu

        B$b$c przez Niemców - na

        podstawie własnych obserwacji.

          Zebranie to miało swój dalszy

        ciąg. Był na nim obecny prof.

        Christopher Salmon, kierownik

        działu odczytów krajowego

        serwisu B$b$c. Zaprosił mnie na

        kolację i tak zaczęła się

        przyjaźń, która od razu na

        wstępie przyniosła owoce.

        Najważniejszą bodaj audycją w

        angielskim krajowym programie

        B$b$c był tzw. "Postscript after

        9 o'clock news" - ("postscriptum

        po dzienniku o 9 wieczorem").

        Ten szczytowy czas słuchania

        (Salmon obliczał, że w

        miesiącach zimowych słucha o tej

        porze w dniu świątecznym co

        najmniej dziesięć milionów

        ludzi) zarezerwowany był dla

        ważniejszych wystąpień. Otóż

        Salmon powiedział mi, że

        chciałby uczynić coś dla Polski.

        Zaproponował, abym opracował

        projekt pogadanki o polskim

        ruchu podziemnym. Jeśli dobrze

        wyjdzie, odda mi najlepszy czas,

        jakim dysponuje: właśnie ten

        niedzielny "Postscript po

        dzienniku o dziewiątej

        wieczorem". Odradzał wdawanie

        się w politykę. Aby osiągnąć

        największy efekt, zdobyć

        najwięcej sympatii dla Polski i

        jej walki z okupantem, trzeba

        umieć ludzi wzruszyć. Sugerował,

        aby przedstawić jakąś ludzką

        historię z własnych przeżyć.

          Postanowiłem opowiedzieć o

        "Żbiku". O naszej współpracy i

        przyjaźni, jego wyczynach,

        aresztowaniu, wierności i

        ucieczce. Na tym przykładzie

        chciałem przedstawić

        angielskiemu audytorium obraz

        zmagań całego społeczeństwa,

        jego solidarność, gotowość do

        największych poświęceń aż do

        oddania własnego życia w obronie

        innych. Tytuł brzmiał: "What

        friendship means in Poland?" -

        ("Czym jest przyjaźń w

        Polsce?"). Ze względów

        konspiracyjnych "Żbika"

        przemianowałem na "Rysia" i

        zrobiłem z niego syna górnika.

        Dodałem szereg fikcyjnych

        szczegółów dla zmylenia śladów.

        Tekst miał być tak wygłoszony,

        aby nie sprawiał wrażenia, że

        jest czytany. Moja

        angielszczyzna nie pozwalała na

        dokazanie tej sztuki. Stanęło na

        tym, że ja sam tylko zagaję, a

        audycję odczyta spiker. Był nim

        Bob Iżycki z Polskiego Radia,

        który miał piękny głos i świetną

        angielską dykcję z lekkim tylko

        cudzoziemskim akcentem.

        Salmonowi właśnie o to chodziło.

          Na kilka godzin przed audycją

        na moją prośbę B$b$c wysłało

        depeszę do państwa Muir,

        rodziców Tomka, mego nauczyciela

        angielskiego. Od chwili ucieczki

        Tomka z obozu jenieckiego pod

        Łodzią przez bardzo długi czas

        nie mieli o nim żadnej

        wiadomości. Dopiero ze

        Sztokholmu, na wiosnę 1943 r.,

        okólną drogą za pośrednictwem

        naszego sztabu przekazałem

        wiadomość, że Tomek żyje i po

        ucieczce z obozu ukrywa się u

        Polaków w Warszawie. Depesza

        wysłana przed moją audycją przez

        B$b$c brzmiała lakonicznie:

        "Zapraszamy do wysłuchania

        audycji po 9_tej wieczorem.

        Znajdą w niej państwo ważną dla

        siebie wiadomość".

          Opowiadanie zacząłem od tego,

        że przybyłem niedawno z

        Warszawy, gdzie angielskiego

        uczył mnie rodowity Szkot -

        żołnierz wzięty do niewoli we

        Francji, który zbiegł z obozu

        niemieckiego i przyłączył się do

        polskiego ruchu podziemnego. Mój

        nauczyciel robił, co się dało,

        ale lepiej będzie dla

        angielskiego słuchacza, jeśli

        poproszę mego rodaka

        przebywającego już dłużej na

        Wyspach Brytyjskich, ażeby mnie

        wyręczył.

...

 Nieszczęścia rzadko chodzą w

        pojedynkę. W kilka dni później

        przyszła z Warszawy hiobowa

        depesza. "Jarach" okazał się

        prowokatorem i wydał w ręce

        gestapo ludzi z "Załogi". Cios

        był straszliwy! Gestapo dało mu

        dziewięć miesięcy czasu na

        kompletne rozszyfrowanie

        kierownictwa i całej sieci

        łączności z zagranicą. W ciągu

        tego okresu - od chwili

        przejścia "Jaracha" z Akcji "N"

        do "Załogi", aż do 9 marca nie

        było w tej komórce żadnych

        aresztowań. Uderzenie nastąpiło

        nagle i jednocześnie. W tym

        samym dniu w samej "Centrali"

        aresztowano dwadzieścia dwie

        osoby wraz z rodzinami. Z

        kierownictwa cudem ocalały dwie

        kobiety: "Marcysia" i "Zo"

        (Elżbieta Zawacka). Zginęła

        natomiast rodzina tej ostatniej.

        Ocalał też "Seweryn", ale

        utracił ukochaną narzeczoną. Na

        Szucha nie bawiono się tym razem

        w żadne śledztwa. Od "Jaracha"

        wiedzieli już wszystko.

        Aresztowanych tracono z miejsca,

        być może z obawy, by ktoś

        grypsem nie zdradził

        prowokatora. On sam, także dla

        pozoru aresztowany, znikł jak

        kamfora. Prawdopodobnie po

        wykonaniu haniebnego zadania,

        gestapo pozwoliło mu powrócić do

        Czechosłowacji, gdzie mieszkał

        przed wojną.

          Tymczasem każda następna

        depesza z kraju przynosiła nowe

        nazwiska aresztowanych i nowe

        tragiczne wieści. Aresztowania

        nie ograniczyły się do

        "Centrali" w "Załodze", ale

        objęły swym zasięgiem całą

        łączność, a więc skrzynki i

        punkty oparcia na wszystkich

        szlakach kurierskich. Z rozpaczą

        odczytałem depeszę o

        aresztowaniu moich ludzi w Gdyni

        i w Gdańsku. Żal mi było

        straszliwie młodej, nieśmiałej

        dziewczyny Marii Filarskiej i

        maklera Stodolskiego. Gdyby nie

        ofiarność i pomoc tych dwojga

        nie dotarłbym nigdy do Anglii.

        Teraz droga lądowa przez Szwecję

        czy jakikolwiek inny szlak -

        były na długi czas zamknięte.

          Ofiarą "Jaracha" padł m. in.

        "Góral", ten sam człowiek o nie

        odszyfrowanym po dziś dzień

        nazwisku, który latem 1943 roku

        pierwszy ostrzegał mnie przed

        prowokatorem. Nie chciał wówczas

        wyciągnąć sam konsekwencji ze

        swych poszlak i podejrzeń, które

        okazały się niestety w pełni

        uzasadnione.

          Natychmiast po nadejściu

        pierwszej wiadomości o zdradzie

        "Jaracha" przypomniałem sobie

        nie tylko rozmowę z "Góralem" i

        ostrzeżenie, które przekazałem

        "Prezesowi", ale i owo spotkanie

        z prowokatorem na przystanku

        tramwajowym na Królewskiej,

        kiedy przekazując mi pocztę

        okazał nagłe zainteresowanie

        moją rodziną i prosił o adres,

        by "zaopiekować się" moimi

        bliskimi.

          W sześć tygodni po wsypie

        "Jaracha", w końcu kwietnia,

        wywiad angielski przekazał

        "Szóstce" wiadomość, że gestapo

        w Gdańsku poszukuje Jana

        Kwiatkowskiego, który dwukrotnie

        przewoził pocztę kurierską do

        Szwecji i że miejscowy szef

        gestapo osławiony Jakob Loellgen

        zna moje nazwisko.

          Z ostatniego zdania nie

        wynikało jasno, czy gestapo zna

        moje prawdziwe, czy tylko

        przybrane nazwisko. Zimny pot

        oblał mnie na myśl, że po moim

        wyjeździe Niemcy przy pomocy

        "Jaracha" mogli wpaść na trop

        matki i brata. Prośba do

        Anglików o sprawdzenie tej

        niejasności nie dała rezultatów.

        Uprosiłem Protasewicza, aby

        wysłał do "Lawiny" zredagowaną

        przeze mnie depeszę.

        Przypomniałem w niej, że byłem

        odprawiany przez "Jaracha" i

        prosiłem o zabezpieczenie

        rodziny. Przez cały maj czekałem

        w napięciu na wiadomość w

        obawie, że utraciłem dwie

        najbliższe istoty. W końcu maja

        ku nieopisanej uldze otrzymałem

        z Warszawy odpowiedź: Rodzina

        "Zycha" zdrowa i bezpieczna.

Tak pisze w swojej monografii o Armmi Krajowej i Państwie Podziemnym Rzeczypospolitej Polskiej Kurier z Warszawy Bohater VM i Orła Bialego Jan Nowak-Jeziorański.

Czytaja niewidomi w Laska k/warszawy. Mu powinniśmy przeczytać więcej i dociekać a nawet rządać PRAWDY taka jak ona jest: KU CHWALE RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.

Image result for ZAGRODA KG AK

MARCYSIA Emilia Mallesa Zagroda KG AK Warszawa


Ofiary "Jaracha" blisko 100 osób aresztowanych 21 osób straconych 6-7 marca 1944 roku m.inn. :
Elżbieta Zawacka "Zo" aresztowana 6 marca 1944 roku

Image result for Róża Marczewska

Róża Marczewska[edytuj]

Róża Elżbieta Marczewska ps. „Lula”, nazwisko organizacyjne Anna Garczyńska (ur. 21 lutego 1910, zm. 26 kwietnia 1944) – łączniczka, członkini SZP-ZWZ-AK.

Życiorys[edytuj]

Róża Elżbieta Marczewska urodziła się w Baku, a zamieszkała w Milanówku i była córką Witolda (inżynier) oraz Róży. Maturę uzyskała w 1928 roku, a w 1929 roku rozpoczęła studia w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Artystka malarka była twórczo związana z grupą artystyczną „Bractwo Św. Łukasza”. W konspiracji od jesieni 1939 roku w SZPZWZAK. Była współorganizatorką łączności i główną łączniczką między kierownictwem, zespołem kurierów i pionem technicznym komórki łączności zagranicznej „Zagroda” Oddziału Łączności Konspiracji KG ZWZ-AK. W połowie 1940 roku po upadku Francji organizowała trasę kurierską na Zachód przez Szwecję na zlecenie swej kierowniczki E. Piwnikowej-Malessy „Marcysi”. Nawiązała i utrzymywała kontakt z inżynierem Aleksandrem Brzuzkiem (dyrektor handlowy koncernu szwedzkiego ASEA). Niestety, ale akcja się nie powiodła. Aresztowano wówczas wiele osób, a Aleksander Brzuzek został ścięty w Berlinie. Został również aresztowany ojciec Róży Marczewskiej, a ona sama pod konspiracyjnym nazwiskiem Anna Garczyńska nadal pełniła funkcję łączniczki i utrzymywała łączność między „cichociemnymi” a KG AK. W jej mieszkaniu działała radiostacja. Aresztowana w „kotle” przy ul. Długiej 6 marca 1944 roku, na skutek działalności konfidenta gestapo Antoniego Mazurkiewicza ps. „Jarach”. Więziona na Pawiaku od 7 marca i torturowana podczas badań w al. Szucha. Zdążyła zawiadomić, kto jest zdrajcą i nierozszyfrowana przez gestapo została rozstrzelana w ruinach getta pod nazwiskiem Anna Garczyńska.

Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami oraz pośmiertnie Orderem Virturi Militari.

Bibliografia[edytuj]

  • Władysław Bartoszewski: Warszawski pierścień śmierci 1939-1944. Warszawa: Interpress, 1970.
  • Hanna Michalska: Słownik uczestniczek walki o niepodległość Polski 1939-1945; poległe i zmarłe w okresie okupacji niemieckiej. Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1988, s. 261. ISBN 83-06-01195-3.


http://www.piastow.pl/assets/piastow/media/files/7c8faa0a-fea7-46e0-826d-01b1b260aa33/irena-grabowska.pdf



Kurier z Polski

YT

Historia kuriera z Warszawy, który przeszedł całą okupowaną Europę, by dotrzeć na Gibraltar, stanowi klucz do rozwiązania zagadki śmierci generała Sikorskiego.

W noc poprzedzającą katastrofę przybył do Gibraltaru kurier z Warszawy. "Młody chłopak, niejaki Gralewski - zanotuje w raporcie polski oficer łącznikowy na Gibraltarze por. Ludwik Łubieński - szedł dość długo przez Niemcy i Francję". Brytyjskie depesze z North Front, lotniska na Gibraltarze (a więc przybył samolotem), jego pojawienie się odnotują dobę wcześniej, w nocy z 2 na 3 lipca. W tych dokumentach występuje pod nazwiskiem Pajkowski. Zarówno władze brytyjskie, jak i polskie były poinformowane, że kurier Związku Walki Zbrojnej z Warszawy, dla potrzeb łączności oznaczony numerem 20020, posługuje się nazwiskami Paweł Pankowski vel Pajkowski, vel Pawłowski, a w Hiszpanii dokumentami na nazwisko Jerzy lub Paweł Nowakowski. Władze nie mogły - bo też nikt nie mógł - znać jego prawdziwego nazwiska. "Wysoki, szczupły, lekko pochylony brunet, gładko uczesany, bardzo duże czarne oczy, przystojny, ekscentryczny. Dla sprawdzenia niech poda adres odpraw: Krucza dwa dwa" - informowała Warszawa.

Ta historia kuriera z Polski, który pokonując niezliczone przeszkody, przeszedł całą okupowaną Europę, by u celu, zaproszony przez Sikorskiego do jego samolotu, spotkać śmierć w wypadku lotniczym, przeszła do polskiej romantycznej legendy. I nie sposób odpowiedzieć, dlaczego żaden z historyków badających zagadkę gibraltarską nigdy nie spróbował wyjaśnić, kim ów kurier był naprawdę i po co znalazł się na Gibraltarze. Jak gdyby jego własna historia i jego własna śmierć nie miały żadnego znaczenia.

Jan Gralewski, ps. Pankrac, nie był żołnierzem. Co więcej, przed wojną, jako jedyny żywiciel rodziny, zwolniony był z przeszkolenia wojskowego. Po śmierci ojca wychowywany przez stryja, znanego kaznodzieję warszawskiego księdza Jana Gralewskiego, opiekował się matką i siostrą. Był kuzynem malarza Jacka Malczewskiego. Jak pisał: "całe moje dzieciństwo stratowane jest przez cwałujące konie - te spod Grunwaldu czy Samosierry". Po ukończeniu gimnazjum im. Stefana Batorego w Warszawie studiował filozofię i historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, jednocześnie zarabiając na życie pracą dziennikarską. W 1938 r. jako stypendysta rządu francuskiego podjął studia doktoranckie we Francji. We wrześniu 1939 r. jako ochotnik brał udział w walkach o Warszawę w oddziałach obrony przeciwlotniczej. W dniach okupacji był asystentem w katedrze filozofii na tajnym uniwersytecie, gdzie jednym z jego seminarzystów na zajęciach z estetyki był Krzysztof Kamil Baczyński. On sam, pod kierunkiem prof. Władysława Tatarkiewicza, zajmował się pojęciem szczęścia.

Od początku okupacji związany z działalnością konspiracyjną, w 1942 r. znalazł się w "Zagrodzie", komórce łączności zagranicznej KG ZWZ. Został wprowadzony przez łączniczkę Alicję Iwańską, "Wiewiórkę", z którą połączyła go wielka miłość. Pobrali się w tajemnicy, by po roku, przekonani o sile wzajemnych uczuć, publicznie ogłosić swój ślub. Ona była od Kotarbińskiego, on od Tatarkiewicza, spierali się o filozofię, szczęście i miłość i każdego dnia pisali do siebie literackie listy. Jakby nie było wojny czy śmierci i jakby tylko oni dwoje istnieli na świecie.

Już w 1942 r. Gralewski kilkakrotnie wysyłany był przez "Zagrodę" w kurierską drogę na Zachód. Po zajęciu przez Niemcy Francji koniecznością stało się obustronne przetarcie tras łączności do Hiszpanii. To właśnie było zadaniem "Pankraca". Był "traserem", miał wyznaczać nowe drogi przejścia przez Pireneje. Do dzisiaj nikt w "Zagrodzie" nie rozumie, jak i po co znalazł się na Gibraltarze.

Wyruszył z Warszawy 8 lutego 1943 r. Jednak dziś prześledzenie jego drogi przez Francję i Hiszpanię okazało się niemożliwe. Z zasobów archiwalnych w Londynie znikły gdzieś wszystkie dokumenty baz łączności: "Janki", "Waleriany" i "Lizy" - czyli Paryża, Madrytu i Lizbony. Podobnie zniknęły dokumenty Kairu. Co istotne, braki dotyczą wyłącznie pierwszej połowy 1943 r. Udało się jednak ustalić, że w Paryżu Gralewski zgłosił się do punktu kontaktowego przy placu Pigalle, prowadzonego przez "Marie Blesse", czyli Marię Protasewicz, żonę szefa VI oddziału specjalnego sztabu naczelnego wodza. Dokumenty "Zagrody" mówią też, że wobec fiaska usiłowań przedostania się do Hiszpanii Gralewski wrócił do Warszawy, by wyruszyć do Francji raz jeszcze 27 marca 1943 r. Udało się ustalić, że tym razem w końcu kwietnia przedostał się do Hiszpanii drogą przez Pau (Doliną Rollanda). Aresztowany po przekroczeniu granicy, znalazł się w więzieniu, najprawdopodobniej w San Sebastian, a następnie w obozie Miranda del Ebro. Stąd trafił do Madrytu, a potem, w noc przed katastrofą, na Gibraltar.

I być może cała ta historia pozostałaby tak zapisana już na zawsze, gdyby nie to, że Jan Gralewski nie był żołnierzem, a tylko filozofem. W swą tajną podróż wyruszył z ołowianym zajączkiem, podarowanym mu na szczęście przez ukochaną Alicję, i z sygnetem herbu Sulima na palcu. A przecież miał dokumenty Pawła Pankowskiego, francuskiego robotnika rolnego, który nie powinien pieczętować się polskim sygnetem rodowym. Jakby tego nie dość, prawie każdego dnia Gralewski pisał listy do ukochanej Ali, które poprzez spotkanych kurierów docierały do Warszawy. Było to krzycząco niezgodne z elementarnymi zasadami konspiracji, lecz w efekcie okazało się szczęśliwe dla prawdy, a z nieważnej postaci kuriera z Polski uczyniły najważniejszy klucz do rozwiązania zagadki gibraltarskiej.

Oto bowiem, co jednoznacznie wynika z jego listów: 27 marca ani nie wracał do kraju, ani nie wyruszał w ponowną drogę. Pod datą 26 marca 1943 r. o 12.20 zapisał, że siedzi na tarasie kawiarni w Paryżu, popijając likier. Jest piękny słoneczny dzień, a on marzy, że ona jest wraz z nim. Prosi, by się nie martwiła, będą jeszcze razem podróżować po świecie. Jeśli jednak Gralewski w ostatnich dniach marca popijał likier w Paryżu, to kto wówczas wyruszał z Warszawy z jego nazwiskiem i z jego numerem?

Najwyraźniej w tej historii pojawia się jakiś drugi Gralewski. Tak wynika z relacji Wandy Wolskiej, blisko związanej z rodziną Żarnowskich, którzy mieszkali na Wyspie św. Ludwika w Paryżu, gdzie mieścił się jeden z punktów kontaktowych "Zagrody". Pewnego dnia pojawił się w ich domu dziwny kurier z Polski. Przedstawił się jako Jan Gralewski. Jechał prosto z dworca i był w mundurze niemieckiego oficera. (Gralewski, jeśli wierzyć oświadczeniu jego żony, nie znał niemieckiego i wydaje się mało prawdopodobne, by jechał z Warszawy jako Niemiec). Co jednak najbardziej zdziwiło Żarnowskich, człowiek ten przywiózł bardzo dużo jedzenia (masło, wędliny) i wręczył je ze słowami: "Wiem, że tu w Paryżu cierpicie głód, my w Generalnym Gubernatorstwie jednak mamy łatwiejsze życie!". Dla ludzi, którzy często kontaktowali się z polskimi kurierami i świetnie wiedzieli, jak wygląda życie w Warszawie, słowa te zabrzmiały jak niepojęta prowokacja.

Od tej chwili traktowali tego "Gralewskiego" z najwyższą ostrożnością, czekając, by jak najszybciej opuścił ich dom. Jego pobyt trwał jednak długo, kilka tygodni, gdyż ten dziwny kurier zdawał się nie mieć żadnych adresów kontaktowych w Paryżu.

Jeszcze bardziej zastanawiającą historię zapisał we wspomnieniach Wojciech Wasiutyński. Przekazał mu ją w końcu 1943 r. Zbigniew Lang, jeden z mirandczyków, którzy przez Gibraltar trafili do Londynu. "Jak mi się udało wreszcie wydostać z Mirandy, mieszkałem w hotelu Prado w Madrycie w oczekiwaniu drogi na Portugalię. Tam dali mi pokój z (nieznanym mi wcześniej) Gralewskim. On przejechał całą Europę jako kurier, stracił masę czasu w Hiszpanii, klął w okropny sposób na Szumlakowskiego (polskiego posła w Madrycie), który mu nie ułatwił dalszej drogi. Bał się, że się spóźni, bo wiedział, że Sikorski poleciał na Wschód, że będzie wracał przez Gibraltar i tam miał mu złożyć sprawozdanie. (...) Potem, któregoś dnia przyszedł radośnie podniecony: >>Awantura u Szumlakowskiego poskutkowała, wyjeżdżam jutro okrężną drogą do Gibraltaru<<".</p>

Jeśli ta historia jest prawdziwa - a jest prawdziwa, bo także dokumenty brytyjskie informują o wizycie kuriera Gralewskiego u ambasadora Wielkiej Brytanii w Madrycie, domagającego się pomocy w drodze na Gibraltar - oznacza to, że jakiś kurier z Polski znał trasę i daty przelotu Sikorskiego, a więc najtajniejsze informacje związane z bezpieczeństwem naczelnego wodza. Czy był nim jednak Jan Gralewski, "Pankrac", filozof z Warszawy?

W niewielu punktach tej tajemniczej sprawy historia potrafi powiedzieć coś na pewno. Potrafi jednak ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że młodym człowiekiem, który przybył w przeddzień katastrofy na Gibraltar, nie był Jan Gralewski. Nie mógł nim być, skoro jego zapiski do żony, ujawnione w latach 80., pod datą 24 czerwca 1943 r. zaczynają się od słów: "... drugi dzień na Gibraltarze". Prawdziwy Gralewski przybył więc na Gibraltar 22 czerwca. Pod jakim nazwiskiem i jaką drogą, trudno ustalić.

Licząca 95 żołnierzy tzw. kompania mirandczyków, płynąc z portugalskiego portu Villa Reale, wylądowała w Gibraltarze 24 czerwca. Jej dowódca, por. Jan Benedykt Różycki, późniejszy cichociemny "Busik", sporządził pełną listę powierzonych mu żołnierzy. Podobną listę opracował por. Łubieński, który w porcie gibraltarskim przyjmował transport z Portugalii. Dotarcie do tych dokumentów, zachowanych w prywatnych szufladach, pozwoliło na nieoczekiwane odkrycie. Obie listy zawierają nazwiska nie jednego, a czterech kurierów z Polski: Nowakowskiego, który przedstawia się jako Jan Gralewski i pod tym nazwiskiem będzie się poruszał po Gibraltarze (choć prawdziwy Gralewski na Skale jest już od dwóch dni), Pantaleona Drzewickiego, które to nazwisko ukrywa Stanisława Izdebskiego, dziwnego, nikomu nieznanego, ale pojawiającego się w dokumentach kuriera z Warszawy, oraz Pawła Pajkowskiego, który przybędzie na Gibraltar w przeddzień katastrofy.

Wszelkie próby ustalenia, kim był Stanisław Izdebski, nie przyniosły żadnego wyjaśnienia. Przedstawiał się jako liczący 48 lat kapral podchorąży broni pancernej. Twierdził, że jest kurierem PPS, który wyszedł z Warszawy 27 marca 1943 r. Już z Londynu Jan Kwapiński 30 lipca 1943 r. zapytywał w depeszy Zygmunta Zarembę: "Przybył z kraju Stanisław Izdebski. Powołuje się na Ciebie (...). Ponieważ zeznania jego są mętne, proszę o odpowiedź, czy go znasz i czy jest naszym człowiekiem". 19 września Zaremba z Warszawy odpowiadał: "Nikt z naszych towarzyszy nie orientuje się, o kim może być mowa". Podobnie dzisiaj najwybitniejszy znawca podziemnej PPS Jan Mulak nie potrafi powiedzieć, kim był ów tajemniczy kurier. Według jego wiedzy na pewno nie miał nic wspólnego z PPS, a po śmierci Sikorskiego, już w Londynie, nagle znikł.

Nie mniej tajemnicza wydaje się postać młodego kuriera, który jako Pajkowski pojawił się na scenie gibraltarskiej w nocy z 2 na 3 lipca. Wiele szczegółów wskazuje na 21-letniego Jerzego Miodońskiego z Krakowa. Opuścił Polskę 24 grudnia 1942 r. w towarzystwie Trudy Heim, siostry SS-Obersturmbannführera Güntera Heima, prywatnie doktora chemii, a służbowo szefa krakowskiej SD (służby bezpieczeństwa), i bez żadnych kłopotów dojechał pociągiem do Hiszpanii. W Madrycie w placówce II oddziału złożył raport, do którego dołączył plany struktury zbrojnego podziemia w Polsce, dokument tak szczegółowy, że z daleka pachnący niemiecką prowokacją. Według dokumentów placówki ewakuacyjnej w Lizbonie Jerzy Miodoński miał zostać wysłany do Londynu z Lizbony 7 lipca 1943 r. Jednak dokumenty podobnej placówki w Madrycie ujawniają, że wysłano go na Gibraltar.

Kim był Jerzy Paweł Nowakowski, który na Gibraltarze podawał się za Jana Gralewskiego - nie wiadomo. Na liczącej kilka tysięcy nazwisk liście wszystkich Polaków, którzy przeszli przez Gibraltar, zapisany jest jako Nowakowski vel Bolesław Kozłowski, vel Wiktor Suchy. W nawiasie ktoś, kto listę tę sporządzał, najpewniej ksiądz Antoni Liedtke, napisał: "wariat albo prowokator". Być może sens tych słów historia zrozumiała za późno.

Fakt obecności na Gibraltarze w chwili katastrofy nie jednego, ale czterech kurierów z Polski wydaje się pewny. Tajne, nigdy nieujawnione depesze z Londynu do Madrytu już po wypadku dotyczyć będą czterech kurierów. Jednak wszystkie informacje, jakie zdoła zgromadzić to nieznane śledztwo, zbiegać się będą wokół postaci Jana Gralewskiego, nieświadomego ani ogromnej mistyfikacji, ani manipulacji, której stał się przedmiotem. Wśród depesz przebiegających między Warszawą, Londynem i Gibraltarem, mających na celu ustalić, co się zdarzyło, jakimś cudem (archiwa w tej historii zostały wyczyszczone) ocalała depesza nadana z Lizbony 25 czerwca 1943 r. przez płk. Stanisława Karę z oddziału II do "Rawy", czyli płk. Michała Protasewicza, ówczesnego szefa VI (specjalnego) oddziału sztabu naczelnego wodza: "Gralewski Jan pseudonim Pankracy wyjechał z Polski 8 lutego na rozkaz ZWZ, wyjechał 23 (czerwca) - odwołany z puczu na Gibraltar celem ewakuacji do Londynu pod nazwiskiem Nowakowski Jerzy, w Lizbonie nie był". Treść dokumentu wydaje się oczywista. Niejasny jest jedynie jego charakter. Czy depesza miała być próbą ujawnienia płk. Protasewiczowi, związanemu z Sikorskim, czyichś zbrodniczych zamiarów? Być może tak, skoro płk. Karę w ciągu kilku tygodni od jej wysłania odwołano ze służby i z placówki w Lizbonie.

Najbliższe godziny na Gibraltarze miały zapisać katastrofę samolotu, śmierć Sikorskiego i całej polskiej ekipy. Wśród pytań, jakie pojawiają się do dziś w związku z tym tajemniczym wypadkiem, nigdy jeszcze nie padło to jedno: skoro Sikorski, o czym wszyscy wiedzą, postanowił zabrać do samolotu kuriera z Polski, to którego zabrał? A może na pokład Liberatora, który, jak udowadnia David Irving, wcale nie był przeciążony, wsiedli wszyscy kurierzy?

To, jak się wydaje, bardzo ważne pytania. Tym ważniejsze, że za kilkanaście godzin, jak ujawniają nieznane dotąd dokumenty, prawdziwy Jan Gralewski, kurier z Warszawy, zostanie oskarżony o spowodowanie śmierci generała Sikorskiego. Oskarżony, skazany i stracony.




Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka