Nie ma jak to AUTOCENZURA.
http://www.gryf-pomorski.pl/2-Ksiazki-wiersze/Stefan-Dargacz-zbrodnie-Gestapo-2.pdf
Stefan Dargacz Zbrodnie polskojęzycznej grupy Gestapo przemianowanej po 1945 r. na UB w okresie okupacji niemieckiej i sowieckiej w Polsce Recenzenci: Gertruda Medyńska-Wojewska (Szefowa Sztabu Komendanta Naczelnego TOW Gryf Pomorski w latach 1943-1945 por. inż. Grzegorza Wojewskiego zamordowanego skrytobójczo przez UB) Edmund Hulsz Przywódca Powstania Grudniowego z 1970 roku w Gdyni Prezes Stonnictwa Chrześcijańsko Demokratycznego w Londynie Gdańsk, Gdynia 2010 ZESPÓŁ DO SPRAW UPAMIĘTNIENIA ETOSU TAJNEJ ORGANIZACJI WOJSKOWEJ „GRYF POMORSKI” ZESPÓŁ DS. UPAMIĘTNIANIA ETOSU TOW „GRYF POMORSKI” Recenzenci: Gertruda Medyńska-Wojewska (Szefowa Sztabu Komendanta Naczelnego TOW Gryf Pomorski w latach 1943-1945 por. inż. Grzegorza Wojewskiego zamordowanego skrytobójczo przez UB) Edmund Hulsz Przywódca Powstania Grudniowego z 1970 roku w Gdyni Prezes Stonnictwa Chrześcijańsko Demokratycznego w Londynie Na okładce wykorzystano: Heraldyczny znak Tajnej Organizacji Wojskowej „Gryf Pomorski” Mapę Pomorze Nadwiślańskie 1939-1945 © Copyright by Stowarzyszenie Dzieci Wojny w Polsce Oddział Pomorski ISBN 978-83-931426-1-3 Wydanie II Gdańsk, Gdynia 2010
w kontekście oskarżenia jak wyżej:
Polsko języczna Grupa NKWD-GESTAPO
https://core.ac.uk/download/pdf/11600046.pdf
DIPLOMARBEIT
Titel der Diplomarbeit
Die konspirative Tätigkeit der polnischen
während des Zweiten Weltkrieges am Beispiel von
Elbieta Zawacka
Verfasserin
angestrebter akademischer Grad
Magistra der Philosophie (Mag. phil.)
Wien, 2012
Studienkennzahl lt. Studienblatt: A 312
Studienrichtung lt. Studienblatt: Geschichte Diplom
Betreuerin / Betreuer: Univ.-Prof. Dr. Johanna Gehmacher
i OFIAR W ZAGRODZIE KG AK
http://www.stankiewicze.com/vm/kobiety_vm.htm
Malessa-Izdebska Emilia
Urodzona 26 lutego 1909 roku w Rostowie. Pseudonim “Marcysia”, “Miłasza”, “Maniuta”. Kapitan Wojska Polskiego. Córka Władysława Izdebskiego i Marii z domu Krukowska. Po przyjeździe do Polski w 1924 roku ukończyła Szkołę Handlową Polskiej Macierzy Szkolnej w Łucku. Pracowała w Głównym Urzędzie Statystycznym w Warszawie, po czym wyjechała do Gdyni. Brała udział w Kampanii Wrześniowej 1939 roku w ramach Ochotniczej Służby Kobiet. Pełniła funkcję kierowcy i organizatora lotnych punktów dożywiania i punktów sanitarnych przy 19 Dywizji Piechoty. Od połowy października 1939 roku w konspiracji. Członkini Służby Zwycięstwu Polski, Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej. Do końca niemieckiej okupacji była szefem działu Komórki Łączności Zagranicznej „Zagroda”, Oddziału V Komendy Głównej Armii Krajowej. W 1935 lub 1939 roku poślubiła Stanisława Malessę, z którym rozwiodła się po dwóch latach małżeństwa. Prawdopodobnie w listopadzie 1943 roku wyszła za mąż za Jana Piwnika, pseudonim “Ponury”. Uczestniczka Powstania Warszawskiego. Po upadku powstania uciekła z pociągu transportującego powstańców do Niemiec. Przedostała się do Krakowa. Pomagała w przerzucie do kraju kapitana Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Po rozwiązaniu Armii Krajowej należała do organizacji NIE, Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, gdzie była członkiem ścisłego sztabu, oraz Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość (WIN), gdzie pełniła funkcję kierownika łączności zagranicznej. 16 października 1945 roku zdecydowała się wystąpić z organizacji. Aresztowana 31 października 1945 roku w czasie przekazywania swoich obowiązków. W areszcie, uwierzywszy “oficerskiemu słowu honoru” szefa Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP) Józefa Różańskiego, że żadna z ujawnionych osób nie będzie aresztowana i osądzona, za wiedzą i na rozkaz swoich przełożonych, pułkowników Jana Rzepeckiego i Antoniego Sanojcy, podjęła decyzję o ujawnieniu członków i przywódców I Komendy Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Po aresztowaniach, będąc nadal w więzieniu, na znak protestu przeciw niedotrzymaniu słowa przez Różańskiego rozpoczęła strajk głodowy. 14 lutego 1947 roku skazana na 2 lata pozbawienia wolności. Kilka dni później (decyzją prezydenta Bolesława Bieruta) ułaskawiona wraz z innymi współoskarżonymi. Podjęła próby interwencji i pisała do Bieruta, ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza, wreszcie do Różańskiego, domagając się dotrzymania umowy i uwolnienia ujawnionych przez nią żołnierzy podziemia. Bojkotowana przez część środowiska byłych żołnierzy Armii Krajowej, 5 czerwca 1949 roku popełniła samobójstwo. Pochowana na Cmentarzu Bródnowskim. 19 września 2005 roku w Katedrze Polowej Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego odprawiono mszę świętą a jej szczątki po włożeniu do urny, przeniesiono do nowego grobu na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie.
Odznaczenia
Order Wojenny Virtuti Militari V Klasy (nr 14195)
Zawacka Elżbieta
Urodzona 19 marca 1909 roku w Toruniu. Pseudonim “Zo”. Kurierka Komendy Głównej Armii Krajowej. Jedyna kobieta spośród 15 kandydatek w szeregach cichociemnych. Druga Polka w historii Wojska Polskiego awansowana na stopień generała brygady. Maturę zdała w Żeńskim Gimnazjum Humanistycznym i ukończyła studia matematyczne na Uniwersytecie Poznańskim. Do roku 1939 pełniła w Katowicach funkcję komendantki Rejonu Śląskiego Przysposobienia Wojskowego Kobiet. We wrześniu 1939 roku walczyła w obronie Lwowa w Kobiecym Batalionie Pomocniczej Służby Wojskowej. W październiku 1939 roku wstąpiła do Służby Zwycięstwu Polski. Pod koniec 1940 roku przeniesiona do Warszawy i przydzielona do Wydziału Łączności Zagranicznej Komendy Głównej Armii Krajowej Zagroda. Od połowy 1941 roku jeździła między Warszawą a Berlinem przewożąc w obie strony pocztę, która kursowała przez Szwecję do Londynu i z powrotem. W latach 1939–1945 korzystając z fałszywych dokumentów przekraczała granice Rzeszy ponad sto razy, przenosząc meldunki. W lutym 1943 roku wyruszyła jako emisariuszka Komendanta Głównego AK Stefana Roweckiego przez Niemcy, Francję, Andorę, Hiszpanię i Gibraltar do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie. Z Londynu powróciła 10 września 1943 roku zrzucona ze spadochronem we wsi Osowiec. W marcu 1944 roku wycofano ją z działalności kurierskiej i przeniesiono do służby w dowództwie Wojskowej Służby Kobiet (WSK). Brała udział w powstaniu warszawskim a po kapitulacji przedostała się do Krakowa skąd koordynowała działalność kurierską na trasach prowadzących do Szwajcarii. W październiku 1944 roku mianowana kapitanem a następnie majorem Wojska Polskiego. W roku 1946 podjęła pracę w Państwowym Urzędzie Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego przy Ministerstwie Obrony Narodowej. W roku 1948 pracowała jako nauczycielka w Łodzi, Toruniu i Olsztynie. 5 września 1951 roku aresztowana przez Urząd Bezpieczeństwa i po procesie skazana na 10 lat więzienia. Na wolność wyszła 24 lutego 1955 roku i wróciła do pracy w szkolnictwie. W roku 1965 uzyskała doktorat nauk humanistycznych na Uniwersytecie Gdańskim i pracowała jako adiunkt. Po uzyskanej w roku 1972 habilitacji wróciła do Torunia i podjęła pracę w Instytucie Pedagogiki i Psychologii. Była założycielką Zakładu Andragogiki a po jego likwidacji (na skutek represji SB) w roku 1978 odeszła na emeryturę. Z jej inicjatywy powstało stowarzyszenie byłych żołnierzy Armii Krajowej (obecnie Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej). Od 1995 roku profesor nauk humanistycznych. W 1995 roku odznaczona Orderem Orła Białego przez prezydenta RP Lecha Wałęsę. 3 maja 2006 roku Prezydent RP Lech Kaczyński mianował ją na stopień generała brygady. Zmarła 10 stycznia 2009 roku i jest pochowana na Cmentarzu św. Jerzego w Toruniu.
Odznaczenia
Order Orła Białego – w 1995 roku
Order Wojenny Virtuti Militari V Klasy (nr 13576)
Order Odrodzenia Polski II Klasy – w 1993 roku
Order Odrodzenia Polski IV Klasy – w 1990 roku
Krzyż Walecznych – pięciokrotnie
Złoty Krzyż Zasługi z Mieczami
Medal Wojska – czterokrotnie
Krzyż Armii Krajowej
jak Jedna Z Nich na skutek zdrady w ZAGRODZIE !
Marczewska Róża Elżbieta
Urodzona 21 lutego 1910 roku w Baku. Pseudonim “Lula”. W 1928 roku zdała maturę i rozpoczęła studia w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Związana z grupą artystyczną „Bractwo Św. Łukasza”. W konspiracji od jesieni 1939 roku w Służbie Zwycięstwu Polsce-Związek Walki Zbrojnej-Armii Krajowej (SZP–ZWZ–AK). Współorganizatorka łączności i główna łączniczka Komórki Łączności Zagranicznej „Zagroda”, Oddziału V Komendy Głównej Armii Krajowej. W połowie 1940 roku na zlecenie swojej kierowniczki Emilii Malessy, pseudonim “Marcysia” (patrz biogram), zorganizowała trasę kurierską przez Szwecję na Zachód. Nawiązała i utrzymywała kontakt z inżynierem Aleksandrem Brzuzkiem (dyrektorem handlowym szwedzkiego koncernu elektroenergetycznego i transportowego ASEA). Na skutek dekonspiracji Brzuzek został aresztowany i stracony (zgilotynowany) w Berlinie. Aresztowano też ojca Marczewskiej, która pod konspiracyjnym nazwiskiem Anna Garczyńska nadal pełniła funkcję łączniczki (w jej mieszkaniu działała radiostacja). Aresztowana 6 marca 1944 roku przy ul. Długiej (rozpracowana przez konfidenta Gestapo Antoniego Mazurkiewicza, pseudonim “Jarach”). Od 7 marca 1944 roku więziona na Pawiaku i torturowana w siedzibie Gestapo w alei Szucha. Zdążyła zawiadomić kto jest zdrajcą i nie rozszyfrowana przez Gestapo została rozstrzelana 26 kwietnia 1944 roku jako Anna Garczyńska.
Odznaczenia
Order Wojenny Virturi Militari V Klasy (nr 13885) - pośmiertnie
Złoty Krzyż Zasługi z Mieczam
https://www.ogrodywspomnien.pl/index/showd/72984
Ofiary zbrodni i represji sowieckich w latach 1939-1945, Żołnierze podziemnych formacji niepodległościowych |
||
Data urodzenia / odejścia: | *poniedziałek, 21-02-1910 †środa, 26-04-1944 |
|
Kalendarium: | Nie żyje od 73 lat. Żyła 34 lata (12483 dni). | |
Miejsce urodz. / zamieszkania: | Baku / Milanówek | |
Miejsce śmierci / pochówku: | Warszawa / ? | |
Rodzice: | brak danych | ![]() |
Współmałżonek: | brak danych | ![]() |
Dzieci: | brak danych | ![]() |
Wspomnienia: | 0 | |
Bliscy: | 0 zobacz bliskie osoby | |
Osoby oddające hołd: | 4 ![]() |
|
Profil stworzony przez: | Andrzej Jaśkiewicz, 2014-10-23 |
Artystka malarka. Związana twórczo z grupą artystyczną ,,Bractwo Św. Łukasza".
Od jesieni 1939 roku działała w SZP - ZWZ -AK. Organizowała trasę kurierską na Zachód przez Szwecję, łączniczka, nawiązywała kontakty z ,,cichociemnymi", w swoim mieszkaniu zorganizowała punkt z radiostacją.
Aresztowana 6 marca 1944 roku wskutek donosu konfidenta (Antoni Mazurkiewicz ps. ,,Jarach"). Więziona na Pawiaku. Przesłuchiwana i torturowana na Szucha. Niczego nie ujawniła.
Rozstrzelana pod przybranym nazwiskiem okupacyjnym Anna Garczyńska).
Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami oraz pośmiertnie Orderem Virtuti Militari.
Źródła:
1. | Słownik uczestniczek walki o niepodległość Polski 1939-1945. pr.zb. Warszawa 1988,s.261; |
2. | opr. J.A. |
http://www.dws-xip.pl/PW/formacje/pw98.html
Dział Łączności Zagranicznej "Zenobia", "Łza", "Załoga", "Zagroda".
7.12.2017 Komenda Główna ZWZ - AK 1940 - 1944
http://www.dws-xip.pl/PW/formacje/pw98.html 7/30
Kierowniczka:
- Emilia Males sa "Maniuta", "Marcysia", "Mila", "Miłasza".: ?? - 1944 r.
Zastępcy:
- Wanda K limaszewska-Filler "Dziunia".: ?? - 1941 r.
- Helena Latkowska-Rudzińska "Dorota", "Hela".: 19 41 - ??
- Tadeusz Niedbalski "Seweryn".: ?? - wrzesień 1943 r.
- Elżbieta Zawacka "Zo".: wrzesień 1943 - 6 marca 194 4 r. (aresztowana).
- Anna Kulesza "Ania", "Teresa".: czerwiec 1944 - ??
Komórka łączności wewnętrznej:
- Róża Marczewska "Lula".: 1940 - 6 marca 1943 r. (aresztowana).
Komórka Legalizacji.
Szefowie:
- inż. arch . Lesław Neuman "Paweł".: połowa 1940 - lipiec 1943 r. (aresztowany).
- Feliks Grodzicki "Zdzisław".: 1943 - 6 marca 1944 r. (aresztowany).
Zastępca:
- Tadeusz Deubel "Janusz".: połowa 1943 - ??
Pracownie Fotograficzne.
- Janusz Podoski "Janusz" .
- Marian Cichy "Wojciech".
mjr Niemczyński.
Pracownia Wycieniania Poczty.
Pracownie skrytek.
- prof. Wacław Rad wan "Profesor".
Trasy Kurierskie:
Odcinek Południe (trasy kurierskie przez Słowację.).
Kierownicy:
- Adam Smu likowski "Rafał", "Kotwicz".: 1940 - 1942 r.
- Jerzy Wiesław Laskowski "Sławek".: 1942 - 6 marca 1 943 r. (aresztowany).
ppor. Antoni Lasota "Antek".: marzec (?) - maj 1944 r.
- N.N. "Urban".
Zastępcy:
kpt. Józef Prus "Adolf".
- Halina Żurowska "Heniek".
- Tadeusz Deubel "Janusz".: 1942 - połowa 1943 r.
ppor. Antoni Lasota "Antek".: (1943 r.).
Odcinek Zachód (trasy kurierskie przez Śląsk i Rzeszę).
Kierownicy:
- Emilia Mal essa "Marcysia".
- Adam Smulikowski "Rafał". : (1942 r.)
- Tadeusz Niedbalski "Seweryn".
- Zażdel "Jarach".: (1943 r. kiero wnik trasy berlińskiej).
- Stanisław Zaborowski "Grzegorz".: (1943 r., kierownik trasy paryskiej).
- Elżbieta Zawacka "Zo".: wrzesień 1943 - 6 marca 1944 r. (aresztowana ).
Odcinek Północ (trasy kurierskie przez Gdynię).
(działał w ramach odcinka Zachód).
Dział Łączności na Kraj "Patrycja"
(w 1941 r. podporządkowany zastępczyni s zefa V-K).
Kierowniczka:
- Irena Wyręb owska "Sewera".
Łączność kurierska z Terenami Wschodnimi "Warzywo".
- Jadwiga Puchalska-Kowalska "Agnieszka".: ?? - czerwie c 1944 r.
- p.o. Helena Piszczatowska "Fela".: sierpień - wrzesień 1941 r.
- Janina Tuwan "Ina".: czerwiec - lipiec 1944 r.
7.12.2017 Komenda Główna ZWZ - AK 1940 - 1944
http://www.dws-xip.pl/PW/formacje/pw98.html 8/30
Łączność kurierska z Terenami Zachodnimi i Generalną Gubernią "Ziarno".
- Halina Rose "Dagna".: 1940 - 28 kwietnia 1941 r. (aresztowana). - Wand a Charnasson "Paula".: 1941 - 1942 r.
- Irena Tomalak "Soldau".
- Stanisława Horodyńska " Jura", "Łącka".: grudzień 1942 - ??
- Stefania Frołowicz "Beata".: maj - lipiec 1944 r.
Dział Legalizacji i Przerzutów Granicznych "Ferma".
Kierownik:
kpt./mjr Włodzimierz Nawrocki "Baca", "Bicz", "Kmita".: marzec 1940 - ??
Zastępcy:
- N.N. "Kle mens".
kpt. Feliks Nowosielski "Maks".
Sekretariat:
- Czesława C zajkowska-Nowosielska "Roma", "Mała".: listopad 1941 - ??
Komórka Legalizacji:
por. N.N. "Kos".
Odsłonięto pomnik Generała Sikorskiego na Gibraltarze

hiszpania.org.es - Zobacz temat - PONOWNE ODSŁONIĘCIE pomnika gen ...
https://www.youtube.com/watch?v=TSrMiOyio7A
Śledztwo ws. śmierci gen. Sikorskiego: prokuratorzy IPN umorzyli sprawę, ale przeoczyli dowody? Jaką rolę w postępowaniu odegrał Maciej Lasek?

Córka płk. Andrzeja Mareckiego, który zginął w katastrofie lotniczej w Gibraltarze razem z Naczelnym Wodzem gen. Władysławem Sikorskim i 14 innymi osobami, domaga się wznowienia umorzonego pod koniec grudnia ub. roku przez prokuratorów IPN śledztwa w tej sprawie.
Do Sądu Okręgowego w Katowicach trafił wniosek Teresy Ciesielskiej, która nie zgadza się ze stanowiskiem śledczych IPN. Jej zdaniem nie zrobiono wszystkiego, aby wyjaśnić przyczyny katastrofy, w której 4 lipca 1943 roku, oprócz jej ojca i generała Sikorskiego zginęło czternaścioro innych osób, w tym Zofia Leśniowska, córka Naczelnego Wodza i Premiera Rządu na Uchodźstwie.
Nieoficjalnie dowiedziałem się, że T. Ciesielska ma mocne argumenty. Otóż z niewyjaśnionych do tej pory powodów, dyrektor Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, czyli szef pionu śledczego IPN-u Dariusz Gabrel, zdecydował o przeniesieniu śledztwa w sprawie katastrofy w Gibraltarze z Katowic (gdzie rozpoczęto je w 2008 r.) do Warszawy. Stosowne zarządzenie dyrektor podpisał 2 września 2011 r. Stało się tak na krótko przed zaplanowaną ekshumacją w Gibraltarze Jana Gralewskiego. Trumna z jego szczątkami miała zostać przewieziona samolotem do Polski, i poddana dokładnym badaniom.
Tak się jednak nie stało. Nie wiadomo, dlaczego nagle zablokowano ekshumację, a tym samym śledczy nie wyczerpał wszystkich środków dowodowych w prowadzonym postępowaniu. To duży błąd w sztuce. Nie można prowadzić rzetelnego śledztwa pomijając istotne czynności!
Losy Jana Gralewskiego są najprawdopodobniej kluczem do rozwiązania zagadki dotyczącej okoliczności śmierci gen. Władysława Sikorskiego. Są trudności w określeniu okoliczności w jakich zginął Jan Gralewski. Badacz katastrofy Eugeniusz Niebelski uważa, że ciało Jana Gralewskiego z przestrzeloną głową zostało znalezione na pasie startowym. Podobnie pisze o okolicznościach śmierci Gralewskiego Tadeusz Kisielewski.
Na rodzaj śmierci Jana Gralewskiego wskazuje też jego żona, Alicja Iwańska, w powieści o charakterze autobiograficznej zatytułowanej „Niezdemobilizowani”, w której jej mąż występuje pod postacią Marka: „To niby tak zwane „szczęście”, że Marek się nie męczył, bo śmierć od kuli jest podobno lekka: ostry ból i krótka chwila świadomości.”
Czyli reasumując – niewykluczone, że gdyby doszło do otwarcia grobu Gralewskiego i ekshumacji, można by stwierdzić przyczynę jego śmierci!
Katastrofa
Nie byłaby to pierwsza ekshumacja w tym śledztwie. Ekshumowano szczątki gen. Władysława Sikorskiego, gen. Tadeusza Klimeckiego, płk Andrzeja Mareckiego i por. Józefa Ponikiewskiego. Wyniki sekcji zwłok oraz badań specjalistycznych wskazały, że ofiary doznały urazów wielonarządowych, typowych dla katastrofy lotniczej. W odniesieniu do gen. Sikorskiego wnioski sekcji dodatkowo pozwoliły na kategoryczne odrzucenie innych możliwości mechanizmu śmierci, takich jak: uduszenie; postrzał, rany kłute, cięte lub rąbane czy otrucie.
W listopadzie 2008 r. ekshumowano szczątki gen. Sikorskiego z trumny w katedrze na Wawelu. Przy okazji okazało się, że w 1943 r. ciała generała nie ubrano w mundur wojskowy, pochowano go ponownie już w nim. Szczątkom Naczelnego Wodza przywrócono wy ten sposób szacunek.
Trzeba zadać kilka pytań. Dlaczego ekshumowano szczątki kilku innych ofiar tej katastrofy, a zablokowano te procedurę wobec Gralewskiego? Skąd przyszło polecenie? Dlatego mało profesjonalnie brzmią stwierdzenia z oficjalnego komunikatu, który wydał IPN po umorzeniu śledztwa:
Nie można ani potwierdzić, ani wykluczyć sabotażu ws. katastrofy lotniczej w Gibraltarze, w której w 1943 r. zginął gen. Władysław Sikorski, premier i naczelny wódz.[…]. Wykluczono ponad wszelką wątpliwość, aby śmierć Naczelnego Wodza oraz pozostałych poddanych badaniom pośmiertnym osób została spowodowana w sposób przestępczy, przed wylotem z Gibraltaru. […]W śledztwie zebrano całość dostępnej dokumentacji źródłowej związanej z katastrofą gibraltarską, zarówno z archiwów i instytucji na terenie Polski, jak i Wlk. Brytanii.
Praca magisterska kluczem?
Ostatnie zdanie także jest nieprawdziwe. Śledczy z IPN w Warszawie nie dotarli do kolejnego, kluczowego dowodu, a mianowicie … pracy magisterskiej Franciszka Grabowskiego. Praca powinna być znana śledczym, bo było o niej głośno.
Otóż w maju 2012 roku w Kazimierzu Dolnym odbyła się konferencja „Mechanika w lotnictwie”, zorganizowana przez Polskie Towarzystwo Mechaniki Teoretycznej i Stosowanej. Podczas tej konferencji dr Maciej Lasek (ten sam!) przedstawił prezentację, w której omówił wyniki pracy magisterskiej wykonanej przez studenta Franciszka Grabowskiego. Praca Grabowskiego dotyczyła katastrofy w Gibraltarze, w której zginął premier polskiego rządu, gen. Władysław Sikorski.
Obliczenia wykonywane pod kierunkiem Laska przez Grabowskiego dowiodły, że przebieg lotu i upadku liberatora zgodny z zeznaniami pilota Eduarda Prchala, jedynego ocalonego z wypadku, był niemożliwy.
Inne dane wskazują, że już w 1943 r. wiedziano, że po wodowaniu tego typu samolotu załodze jest stosunkowo łatwo się uratować, a pasażerowie z reguły giną. Według Grabowskiego, pilot świadomie wykonał takie wodowanie. Oczywistym, chociaż nie wyrażonym wprost przez Laska wnioskiem z tych wyników jest uznanie, że Prchal był uczestnikiem spisku mającego na celu zabicie pasażerów. To dowód na słuszną tezę, która legła u rozpoczęcia śledztwa w 2008 r. Jest to paradoksalnie.
Lasek odmawia i wyśmiewa możliwość zamachu w sprawie Smoleńska. A praca Grabowskiego i jego symulacja komputerowa kwestionuje oficjalne ustalenia rządowe komisji brytyjskiej i jeszcze na dodatek w rezultacie sugeruje, że doszło do swego rodzaju zamachu. W aktach „sprawy katastrofy w Gibraltarze”, nie ma śladu, że prokuratorzy z pracą i wnioskami F. Grabowskiego się zapoznali.
Katowicki IPN wszczął śledztwo w 2008 r. Prokuratorzy uznali, że są przesłanki do postawienia hipotezy, iż Sikorski zginął w wyniku spisku. Formalnie postępowanie wszczęto w sprawie „zbrodni komunistycznej polegającej na sprowadzeniu niebezpieczeństwa katastrofy w komunikacji powietrznej”.
Gen. Sikorski, wraz z towarzyszącymi mu osobami, zginął w katastrofie brytyjskiego samolotu B-24 Liberator II LB-30 nr. AL 523 4 lipca 1943 r. (ocalał tylko czeski pilot Eduard Prchal, który zmarł w USA w 1984 r.) 16 sekund po starcie samolot spadł do morza kilkaset metrów od końca pasa startowego. Według oficjalnej wersji, przedstawionej w raporcie brytyjskiej komisji badającej wypadek w 1943 r., przyczyną katastrofy było zablokowanie steru wysokości.
Niektórzy publicyści uważają, że był to zamach. Jako domniemanych autorów wskazywano m.in. sowiecki wywiad, Anglików oraz polską opozycję wobec Sikorskiego. Pojawiły się nawet tezy, jakoby Sikorskiego zamordowano w samolocie jeszcze przed startem z Gibraltaru.
http://blogmedia24.pl/node/44709
Niewygodne śledztwa IPN - dr. hab. Jan Żaryn
Z dr. hab. Janem Żarynem, historykiem, profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, pracownikiem naukowym w Instytucie Pamięci Narodowej, byłym szefem Biura Edukacji Publicznej IPN, rozmawia Agnieszka Żurek
Andrzej Seremet wystosował do prezydenta wniosek o odwołanie szefa pionu śledczego IPN Dariusza Gabrela. Co mogło być tego przyczyną?
- Dariusz Gabrel był niewątpliwie jednym z najlepszych prokuratorów w IPN za czasów Witolda Kuleszy i Leona Kieresa. Prowadził bardzo trudne śledztwa, np. w sprawie uwięzienia Prymasa ks. kard. Stefana Wyszyńskiego czy w sprawie pomówień Jana Nowaka-Jeziorańskiego o kolaborację w czasie II wojny światowej. Kiedy został szefem pionu śledczego IPN, razem z prezesem Januszem Kurtyką podjęli decyzję o wysunięciu na pierwszy plan śledztw dotyczących bardziej współczesnych przestępstw, których sprawcy jeszcze żyją, a w związku z tym istnieje możliwość postawienia im zarzutów i pociągnięcia ich do odpowiedzialności karnej. To jest moim zdaniem główny powód, dla którego Dariusz Gabrel jest dzisiaj tak kontestowany. Nie mam wątpliwości, że decyzja prokuratora generalnego ucieszyła środowiska postkomunistyczne - dawnych funkcjonariuszy SB, gen. Wojciecha Jaruzelskiego czy gen. Czesława Kiszczaka.
Jakich spraw prowadzonych przez prokuratorów pionu śledczego IPN i nadzorowanych przez Dariusza Gabrela obawiają się te środowiska?
- Trzeba mieć świadomość, że mówimy o kategoriach śledztw bardzo różnorodnych dotyczących lat 1939-1989, a liczonych w setkach bądź tysiącach. Na przykład ważnym śledztwem prowadzonym przez prokuratorów warszawskich jest to dotyczące związku przestępczego, jakim było MSW w latach 1956-1989. Olbrzymi akt oskarżenia rozbity jest bodaj na kilkadziesiąt spraw. Jedną z najważniejszych jest ta dotycząca zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki i poszukiwania osób odpowiedzialnych za tę zbrodnię, które nie zostały osądzone w procesie toruńskim. Świadomość prowadzonego przez IPN śledztwa powoduje dyskomfort u tych, których ono dotyczy, np. u towarzysza Wolskiego, który był szefem Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych w latach 80. i który został decyzją polityczną wyłączony z procesu toruńskiego. Tymczasem był on szefem struktury odpowiedzialnej za prowadzenie w latach 1982-1984 sprawy o kryptonimie "Popiel", czyli sprawy przeciwko ks. Jerzemu Popiełuszce. Inne śledztwa dotyczą np. funkcjonariuszy Organizacji AntySolidarnościowej (OAS), którzy w latach 1983-1984 porywali ludzi, wywozili ich do lasu, oblewali kwasem albo bili, a potem wypuszczali. Najbardziej znaną ofiarą tych działań jest dzisiejszy poseł PO Antoni Mężydło. Ofiarą takich praktyk padł również śp. Janusz Krupski. Śledztwa te nie zawsze były publicznie nagłaśniane, natomiast wzywanie świadków czy potencjalnych oskarżonych wywołało w ich środowisku duże poruszenie. Niektóre sprawy trafiały do sądu.
Dariusz Gabrel nadzorował również śledztwo katyńskie. Był on także członkiem polsko-rosyjskiej komisji ds. trudnych...
- IPN stał twardo na stanowisku, że Katyń jest zbrodnią ludobójstwa, a zatem w prawie, także międzynarodowym, jest to zbrodnia niepodlegająca przedawnieniu. Ma to olbrzymie znaczenie w prowadzeniu śledztwa i rozmów ze stroną rosyjską. Niezależnie od tego, na jakim etapie stosunków polsko-rosyjskich jesteśmy obecnie, prawda historyczna jest jedna i niepodzielna. Katyń jest ludobójstwem, czyli zbrodnią porównywalną do zbrodni sądzonych w Norymberdze. Nie jest to stanowisko podzielane przez wszystkie podmioty życia publicznego w Polsce. Podobna kwalifikacja dotyczy zbrodni na Wołyniu - także niezależnie od potrzeb wynikających z bieżących relacji polsko-ukraińskich.
Solą w oku niektórym publicystom jest również śledztwo w sprawie katastrofy w Gibraltarze. Profesor Jacek Tebinka z Uniwersytetu Gdańskiego pisze o nim na łamach "Gazety Wyborczej": "Na śledztwo oparte o fantastyczne teorie państwo wydaje ogromne pieniądze, a na poważne badania naukowe grosze". Zgadza się Pan z tym?
- Co jakiś czas pojawia się w dyskusji publicznej temat gen. Władysława Sikorskiego i okoliczności jego śmierci. Nie ma wątpliwości, że była to jedna z najważniejszych postaci polskiego życia politycznego - premier i naczelny wódz. Jaka zatem instytucja powinna zająć się próbą rzetelnego wyjaśnienia okoliczności jego śmierci, jeżeli nie IPN? Czuliśmy się do tego powołani jako instytucja niepodległego państwa, która ma za zadanie budować pamięć narodową i rozstrzygać kwestie związane z najważniejszymi wydarzeniami naszej najnowszej historii. Do takich wydarzeń niewątpliwie należy "Gibraltar". Być może próbujemy wyjaśnić coś, czego wyjaśnić się już nie uda. Można wobec tego dyskutować, czy nakłady poniesione w związku z prowadzeniem tego śledztwa nie były zbyt duże wobec romantycznej niejako wizji wyjaśnienia wszystkich okoliczności katastrofy. Nie da się jednak zaprzeczyć, że ekshumacja doczesnych szczątków gen. Sikorskiego przynajmniej wykluczyła kilka wariantów przebiegu tego zdarzenia, np. śmierć zadaną przez strzał z broni palnej, ponieważ na czaszce generała nie znaleziono śladów po kuli. Drugą ważną kwestią jest to, że do momentu śledztwa, poza gen. Sikorskim, pozostałe ofiary tego wypadku czy też zamachu nie miały godnych pogrzebów. Jeżeli mamy honorować naszych bohaterów, powinniśmy umieć uczynić zadość ich doczesnym szczątkom. To jest po prostu nasz obowiązek jako wolnego Narodu, posiadającego własne państwo. Trzeba zatem brać pod uwagę to wszystko, a dopiero potem rozpoczynać krytykę wydatków związanych z tym czy innym celem, który tego wymagał.
Rozmiar działalności prowadzonej przez IPN stał się również okazją do oskarżeń Instytutu o zmonopolizowanie badań historycznych w Polsce...
- Kiedy z inicjatywy Janusza Kurtyki zostałem dyrektorem Biura Edukacji Publicznej, wszystkie badania ogólnopolskie podjęte przez IPN prowadzone były w zespołach mieszanych. Oznacza to, że podpisywaliśmy umowy z historykami spoza IPN i włączaliśmy ich do zespołów badających dane sfery historyczne w charakterze koordynatorów lub uczestników. Przykładów takich zespołów można wymienić wiele, np. "SB wobec dziennikarzy", gdzie koordynatorem jest prof. Tadeusz Wolsza z Polskiej Akademii Nauk, "SB wobec środowisk twórczych" pod kierownictwem prof. Andrzeja Chojnowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego, "SB wobec naukowców" - temat opracowywany przez zespół historyków pod kierownictwem prof. Piotra Franaszka z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Były to projekty mające za zadanie z jednej strony wykorzystać możliwości, jakie daje istnienie ogólnopolskiej instytucji mogącej zaangażować wielu historyków pracujących na etacie, a jednocześnie ściśle współpracować z fachowcami specjalizującymi się w różnych dziedzinach. Zespoły mieszane dają możliwość sprawnego prowadzenia badań historycznych. Efektem tej pracy są liczne opracowania wydawane przez IPN od 2006 roku - choćby w serii TDN. Nowa ustawa o IPN zwiększa prerogatywy Rady IPN, uszczuplając z kolei kompetencje prezesa Instytutu. W gestii Rady leży dysponowanie tzw. dotacjami celowymi, czyli faktycznie grantami zewnętrznymi. Oznacza to, że członkowie Rady dysponują pieniędzmi przydzielanymi nie IPN, ale instytucjom i zespołom zewnętrznym na projekty badawcze. Jestem bardzo ciekaw, jaki będzie klucz doboru tych projektów.
Czy to źle, że IPN prowadzi własną politykę historyczną?
- Zarówno ja, jak i Janusz Kurtyka nigdy nie ukrywaliśmy, że Instytut Pamięci Narodowej jest powołany po to właśnie, by prowadzić politykę historyczną, czyli dokonywać świadomego wyboru tematów badawczych, postaci z naszej historii, aby budować przemyślaną, a nie przypadkową tożsamość obywateli Polski niepodległej i demokratycznej. Podejście to było jednak kontestowane. A przecież IPN jest instytucją służebną wobec społeczeństwa polskiego. Jej rola polega na takim prowadzeniu badań historycznych czy projektów edukacyjnych, by Polacy mogli lepiej rozumieć własną przeszłość. W moim pojęciu nie ma tu alternatywy. Jeżeli ktoś podejmuje pracę w instytucji nazywającej się Instytutem Pamięci Narodowej, to nie może abstrahować od prowadzenia polityki historycznej rozumianej jako służba wobec nowych pokoleń, szczególnie młodych ludzi. Młodzież jest tu zawsze odbiorcą najbardziej poszukiwanym, w imię tworzenia łańcucha pokoleniowej tożsamości.
Podczas nagonki na IPN za czasów Janusza Kurtyki pojawiały się zarzuty, że IPN prowadzi politykę historyczną zbyt "jednostronną ideowo"...
- Zarzucano nam, że skoro jesteśmy ludźmi o określonych poglądach - mówiąc w skrócie - niepodległościowych, to jesteśmy podobno nietolerancyjni wobec prób innego przekazu historycznego. Faktem jest, że wielu pracowników IPN prezentuje wspólną - nazwijmy to - jednostronną wizję przeszłości, jeśli chodzi o PRL. Mówiąc krótko, wielu z nas nie uznaje pozytywnych dokonań komunistów. Reżim komunistyczny, którego sposób funkcjonowania przebija z akt SB, był obrzydliwym reżimem totalitarnym, niepolskim, któremu służyli ludzie pozbawieni honoru, z czego do końca swoich dni powinni się tłumaczyć. Można zadać pytanie, co się z nami, Polakami, stanie, jeśli ludzie zajmujący się szukaniem dobrych stron systemu komunistycznego dojdą do władzy w IPN?
Wszystko do tego zmierza...
- Słusznie więc można się obawiać, czy IPN będzie jeszcze kontynuował politykę historyczną prowadzoną w imię ideałów niepodległej Polski, czy raczej nastąpi próba zmiksowania tradycji Komunistycznej Partii Polski z tradycją Piłsudskiego i Dmowskiego, Polskiego Państwa Podziemnego z Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego. Niech ci, którzy tak pojmują polską tożsamość, odważą się powiedzieć jasno, że to właśnie według nich nazywa się pozytywną pamięcią narodową, naszym wspólnym dorobkiem. Papierkiem lakmusowym dla opinii świata naukowego o działalności śp. Janusza Kurtyki były wybory kandydatów do Rady przy prezesie IPN. Bez wątpienia przepadła tam, i to prawie w 100 proc., jedna kategoria osób - najbliżsi zwolennicy polityki pamięci Janusza Kurtyki. Jest to niepokojący sygnał, mówiący o tym, że większość elektorów wywodząca się z najważniejszych polskich instytucji naukowych kontestuje dokonania IPN z lat 2006-2010. Brzmi to fatalnie, ponieważ oznacza brak pluralizmu w polskim środowisku naukowym.
Jak może wyglądać przyszłość IPN?
- Bardzo dużo będzie zależeć od wyboru nowego prezesa i od publicznie wyrażonej przez niego koncepcji prowadzenia Instytutu. Jak już wspomniałem, są małe szanse na to, że będzie to osoba, która wykorzysta dorobek śp. Janusza Kurtyki i podkreśli publicznie jego zasługi. Natomiast oby nie był to ktoś, kto ten dorobek roztrwoni lub publicznie napiętnuje. Przyszły prezes, choć w swoich decyzjach suwerenny, niewątpliwie, w przeciwieństwie do śp. prezesa Kurtyki, będzie uzależniony od relacji z Radą. Co roku więc może stawać przed groźbą utraty stanowiska. Płynie stąd realne niebezpieczeństwo wywierania przez Radę presji na prezesa IPN, a wszystko wskazuje na to, że Rada będzie w zdecydowanej przewadze składała się z członków reprezentujących zupełnie inny punkt widzenia niż poprzednie Kolegium IPN. Szkoda, bo wiele działań śp. prezesa Janusza Kurtyki jest godnych twórczego kontynuowania.
Dziękuję za rozmowę.
http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=110190
https://www.tvp.info/25316836/szef-pionu-sledczego-ipn-prok-dariusz-gabrel-straci-stanowisko
Prok. Dariusz Gabrel wkrótce przestanie być dyrektorem Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu – dowiedział się portal tvp.info. Szef pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej nie jest już zastępcą Prokuratora Generalnego, a swoją funkcję pełni jako „wykonujący obowiązki”.

Pion śledczy IPN z nowym szefem?
Dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i zastępca prokuratora generalnego ma zostać odwołany – dowiedzieli się...
zobacz więcej– Będzie zmiana na stanowisku dyrektora Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Prokurator Gabrel utraci swoje stanowisko, a na jego miejsce zostanie wkrótce wyznaczony nowy prokurator. Personaliów nie możemy jeszcze ujawnić – powiedział tvp.info wysoki rangą urzędnik resortu sprawiedliwości.
Czekając na dymisję
Prok. Dariusz Gabrel mówi krótko: – Potwierdzam, że nie jestem formalnie dyrektorem Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, tylko wykonującym obowiązki dyrektora GKŚZpNP. Nie jestem także zastępcą Prokuratora Generalnego, jak podawały media w marcu.
Słowa prok. Gabrela mogą oznaczać, że zdaje on sobie sprawę z czekającej go dymisji, choć formalnie nikt z nim na ten temat nie rozmawiał.
Z rejonu do pionu śledczego IPN
47-letni Dariusz Gabrel został szefem pionu śledczego IPN w lutym 2007 r., z powołania premiera Jarosława Kaczyńskiego, w miejsce odwołanego w październiku 2006 r. prof. Witolda Kuleszy. Ukończył wydział prawa kanonicznego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Pracował w Prokuraturze Rejonowej w Sokółce. Od 2002 r. pracował w warszawskim oddziale pionu śledczego IPN. W listopadzie 2006 r. został oddelegowany do GKŚZpNP.
W grudniu 2010 r. Prokurator Generalny Andrzej Seremet skierował do prezydenta Bronisława Komorowskiego wniosek o odwołanie Gabrela, ale prezydent nie wyraził na to zgody.
Ostatniego cenzora z urzędu co to udał się z książka życzeń do Szwecji znaliśmy jeszcze z czasów ostatnich dni PRL.
Taką pieczątkę miałem w zaproszeniu na ślub
http://knm.uksw.edu.pl/cenzura-w-polsce-ludowej-propaganda-manipulacja-destrukcja/
Jan Nowak Jezierański z Radia Wolna Europa (Freie Europa) miał kolejny przykład zgnilizny tamtego systemu społecznego.
Okazuje się, że problem nie przestał istnieć i żyje do dnia dzisiejszego, szczególnie wtedy kiedy chodzi o najbardziej żywotne interesy. Ktoś mówi NIE LZIA i STOP wszystko musi umrzeć śmiercią naturalną "ZAMIECIONE POD DYWAN"
Tak stało się ze śledztwem w sprawie śmierci Generała Sikorskiego. Mimo upływu 70 lat od tamtego tragicznego dla Rzeczypospolitej Polskiej dniu wszystko stoi w miejscu - bo musi?
CZY TAK BEDZIUE W PRZYPADKU TRAGEDII SMOLEŃSKIEJ 10 KWIETNIA 2010 ROKU.
Narazie wszyscy gonią kruliczka. Nie tylko dr Lasek z dawnej Komisji Badania Wypadkow Lotniczych ale i dr Nowaczyk z Podkomisji Ministra MON Antoniego Macierewicza.
I ciągle słyszymy z usta Pana Prezesa Jarosława Kaczyńskiego, że jesteśmy tuż, tuż.
Czy tak będzie do 10 kwietnia 2018 roku kiedy powstaną POMNIKI SMOLEŃSKIE JAK TEN W GIBRALTARZE ODSLONĘTY W 70 ROCZNICĘ WYPADKU, ZAMACHU, ZBRODNI - niech każdy czyta jak kto woli.
I co z tego że Córku pułkownika Mareckiego Teresa Ciesielska i kaprala Gralewskiego domagają się EKSHUMACJI tego ostatniego.
Być może z przestrzeloną głową - co zadłoby kłam oficjalnej wersji. A badania DNA ? czy z całą pewnością jest to Jan Gralewski Kurier KG AK z Warszawy Oddział ZAGRODA Kierowany przez Marcysię, Zo i Jaracha.
Kto zdradził ? Skoro Jan Gralewski po obozie koncentracyjnym w Miranda del Ebro występował w Gibraltarze przed Zamachem w 5 slownie 5 postaciach różnych osobnikow w tym dwóch wyraźnie o preweniecji Agentury polsko języcznej Grupy GESTAPO i NKWD.
Zdradził na pewno Rudolf Zżdar niby Czech ze ŚLĄSKA. Ale kto jeszcze ?
Jan Nowak Jeziorański w monografii Kurier z Warszawy pisze w rozdziale XVII
w języku dla niwidomych de Bragilie czytamy
Kurier z Warszawy
Tom
Całość w tomach
Polski Związek Niewidomych
Zakład Wydawnictw i Nagrań
Warszawa 1991
Tłoczono w nakładzie 10 egz.
pismem punktowym
dla niewidomych w Drukarni
P$z$n,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
pap. kart. 140 g kl. III_Bą1
Przedruk z Wydawnictwa
"Res Publica" i Społecznego
Instytutu Wydawniczego "Znak",
Warszawa - Kraków 1989
Pisał A. Galbarski,
Korekty dokonały:
K. Markiewicz
i K. Kruk
Jak ważne to są informacje !
Dotykiem czytane - czyli wszystko o książkach brajlowskich ...

Przedruk z Wydawnictwa
"Res Publica" i Społecznego
Instytutu Wydawniczego "Znak",
Warszawa - Kraków 1989
Pisał A. Galbarski,
Korekty dokonały:
K. Markiewicz
i K. Kruk
Przedmowa
Różne bywają pamiętniki,
szczere i podfarbowane,
pretensjonalne i proste, opisowe
i psychoanalityczne, czyli
egocentryczne. Materiał jest
obfity, można więc mnożyć te
podziały dzieląc je przede
wszystkim zasadniczo na warte
czytania i różnego gatunku
makulaturę.
Pamiętnik Jana Nowaka należy
bezwzględnie do tych, których
przeoczyć nie wolno. Dotyczy
spraw dla każdego Polaka
najistotniejszych i mówi o nich
otwarcie, bez zabezpieczania
się przed krytyką z tej lub
innej strony. Jest napisany z
talentem, który pozwolił
autorowi odtworzyć w sposób
uderzający atmosferę opisywanych
wydarzeń. Wprowadzając siebie na
tle nakreślonego obrazu - obraz
aktualizuje. Siebie zaś
bynajmniej nie wynosi ponad
innych. Dba o to, by być w swym
sprawozdaniu rzetelny, a przy
tym możliwie dokładny.
Jan Nowak należy do bardzo
szczupłego grona kurierów,
którzy zdołali się przedrzeć z
kraju pod okupacją hitlerowską
do sojuszniczego Londynu i zdać
sprawozdanie naszemu rządowi na
uchodźstwie. Poznałem go po jego
pierwszej udanej przeprawie -
uderzyła mnie szybkość jego
orientacji w sytuacji
politycznej brytyjskiej i
naszych polskich trudnościach i
kłopotach, a także jasność i
precyzja w sprawozdaniach o
sytuacji w kraju. Te przymioty
zapewniały mu posłuch u naszych
brytyjskich gospodarzy.
Zapraszano go na rozmowy i
zebrania, słuchano uważnie i na
ogół przychylnie.
Treść ówczesnych rozmów i
dyskusji znajdzie czytelnik
przytoczoną szczegółowo w
rozdziale książki poświęconym
pierwszej wizycie w Londynie. Tę
niespotykaną na ogół precyzję
zawdzięcza pamiętnik
dokumentacji przechowywanej w
Studium Polski Podziemnej,
Instytucie Polskim w Londynie
oraz brytyjskiemu Public Record
Office, który po upływie lat
trzydziestu udostępnia
przechowywane dokumenty. Autor z
pomocą żony, kurierki "Grety"
wsławionej w pamiętniku,
wykorzystał te cenne źródła
zapewniając wspomnieniom tym
mocniej ugruntowaną
autentyczność.
Książka Jana Nowaka nie jest
antypamiętnikiem silącym się na
nowatorstwo literackie. Swoje
przeżycia wojenne przytacza
kolejno jako przyczynek do
wspaniałej epopei Armii
Krajowej. W opisywanych
Epizodach Jan Nowak jest jedną z
osób działających - obok
męŻczyzn i kobiet, studentów,
robotników i kolejarzy -
wprowadza ją w tok opowiadania
jak gdyby z zewnątrz, każąc
czytelnikowi domyślać się
swoich przeżyć wewnętrznych i
patriotycznego uniesienia, które
dla niego jak i dla wszystkich
żołnierzy tej armii było źródłem
siły.
Opisy poszczególnych
indywidualnych i zbiorowych
wyczynów - jak pierwsza wyprawa
autora do Szwecji albo lot
brytyjską Dakotą na polanę pod
Tarnowem - są pasjonujące.
Przebieg wydarzeń oddał
szczegółowo jak w najlepszym
dreszczowcu. Im prostsze zaś są
słowa opisu, tym bardziej
wzruszająca jest aura, która tę
opowieść osnuwa.
Pozostała w moich oczach
chłopska gromada, popychająca
angielski samolot do startu,
krzycząca nie bacząc na
bliskich o kilkaset metrów
Niemców - i zaraz potem obrazek
chałupy bielonej na błękitno i
jej gospodarzy - rzetelnych
potomków Piasta Kołodzieja.
...XIV
XIV - "Czarny tydzień". Śmierć
Sikorskiego. Aresztowanie
"Grota". Rozmowa z "Prezesem".
Rozkaz wyprawy do Londynu.
Spotkanie z "Gretą" - szczęśliwa
trzynastka. Przygoda na Piusa.
Komunistyczna dywersja.
Aresztowanie "Robaka" w
Poznaniu, wpadka nieocenionego
"Żbika", do którego przywiązałem
się jak do rodzonego brata,
aresztowanie odważnego "Wosia",
którego wspólnie ze Żbikiem"
zabraliśmy starym rodzicom,
uwięzienie "Hildy" i "Tadeusza"
- oto tragiczny bilans, jaki
zastałem po powrocie do
Warszawy. Nie ulegało
wątpliwości, że ich wszystkich
po torturach i śledztwie czeka
stracenie.
Zła passa nie ograniczała się
jednak do kręgu kolegów i
towarzyszy. Dni na przełomie
czerwca i lipca tego roku
przeszły do historii jako
"czarny tydzień". W ostatnim
dniu czerwca, kiedy opuszczałem
Gdynię w kierunku Poznania i
Warszawy, ekipa gestapowców pod
dowództwem
S$s_$unterschturmf~uhrera Ericha
Mertena aresztowała "Grota" -
Dowódcę Armii Krajowej. Wiadomość
o uwięzieniu i prawie
natychmiastowym wywiezieniu gen.
Roweckiego do Berlina jego
otoczenie trzymało w tajemnicy,
dopóki nie stało się pewne, że
Komendant A$k został rozpoznany
i zidentyfikowany przez Niemców.
W szerokich kręgach konspiracji
wiadomość o straszliwym ciosie,
jaki poniosła Polska Podziemna,
zbiegła się z inną wieścią,
która wywołała wstrząs w całym
kraju.
Szedłem właśnie na obiad do
Kuchni pani Goetlowej, gdy na
placu Trzech Krzyży przemówiły
megafony. Na ogół podawano przez
nie komunikaty Oberkommando der
Wehrmacht zaprawione propagandą.
Minąłbym grupkę ludzi
zgromadzonych wokół głośnika,
gdyby nie wyraz ich twarzy.
Kobiety i mężczyźni mieli łzy w
oczach.
- Co się stało? - zapytałem
pierwszą z brzegu kobiecinę.
- Sikorski nie żyje -
odpowiedziała głośno łkając.
W ciągu jednego tygodnia, w
odstępie pięciu dni, Polska
straciła dwóch czołowych
dowódców wielkiego kalibru. Lecz
nazwisko Roweckiego znane było
tylko stosunkowo wąskiej elicie
konspiracji wojskowej i
cywilnej. Dla szeregowych
Podziemia i dla społeczeństwa
istniał jakiś legendarny i
tajemniczy generał "Grot", który
tym pseudonimem podpisywał
lakoniczne komunikaty, odezwy i
rozkazy pojawiające się w
"Biuletynie Informacyjnym".
Sikorski był dla szerokich mas
po prostu symbolem trwania
państwa polskiego. W chwili, gdy
niemieckie "szczekaczki" z
tryumfalną Schadenfreude
obwieszczały hałaśliwie
wiadomość o katastrofie
gibraltarskiej, bruki i mury
kamienic miasta pokryte były
jeszcze hasłami wypisywanymi
kredą i farbą przez młodzież z
Małego Sabotażu: "Kraj z
Sikorskim".
Autorytet Sikorskiego, którego
nazwisko znało każde polskie
dziecko, i Roweckiego, którego
otaczała tajemnica konspiracji,
były w chwili ich odejścia tak
wielkie, że poza komunistyczną
agenturą Moskwy oraz N$s$z na
skrajnej prawicy,
podporządkowali się im wszyscy.
Osiągnięcie niezwykłej w
polskich warunkach jedności
narodowej było największą
zasługą Roweckiego, lecz
dokonało się pod scalającym
wpływem nazwiska Sikorskiego
jako Premiera i Naczelnego Wodza.
Bezpośrednio po "Grocie" za
najwybitniejszych oficerów z
otoczenia Roweckiego uchodzili
szef Sztabu "Grzegorz" (gen.
Tadeusz Pełczyński) i "Prezes"
(płk Jan Rzepecki), dwaj ludzie
o zupełnie odmiennej genealogii
polityczno_wojskowej. Jednakże
"Biuletyn Informacyjny"
przyniósł w połowie lipca
odezwę, pod którą zamiast
"Grota", jako Komendanta
Głównego, ukazał się nowy,
nikomu nie znany pseudonim:
"Bór".
Nie miałem jeszcze pojęcia,
kim był ów "Bór", kiedy w
tydzień po przyjeździe wezwany
zostałem na spotkanie z
"Prezesem".
Idąc pod wskazany adres
wiedziałem, że będę rozmawiał z
człowiekiem mającym w polskim
Podziemiu potężne wpływy, bodaj
czy nie większe od Delegata
Rządu. Jako szef Biura
Informacji i Propagandy był
właściwie jakby ministrem
propagandy i polityki
wewnętrznej A$k. Podlegała mu
nie tylko wojskowa prasa
podziemna z "Biuletynem
Informacyjnym" na czele, która,
rozchodząc się w największych
nakładach i mając apolityczną
markę "wojska", kształtowała
nastrój i opinię społeczeństwa.
W skład B$i$p_u wchodził także
szeroko rozbudowany aparat
informacji. Zespół cywilów o
wybitnych walorach
intelektualnych dokonywał tu
permanentnej analizy sytuacji
politycznej, poglądów i
stanowisk stronnictw i grup
konspiracyjnych, prasy i
wydawnictw tajnych wszystkich
kierunków, nastrojów
społeczeństwa w mieście i na
wsi. Ich meldunki i raporty
okresowe, naświetlenia
problemowe, informacje i oceny
wywierały z kolei przemożny
wpływ na poglądy i decyzje
dowództwa wojskowego.
Jako szefowi propagandy
podlegała "Prezesowi"
najliczniejsza i najbardziej
rozbudowana, obejmująca cały
kraj organizacyjna siatka
kolportażu oraz cała techniczna
strona propagandy A$k, a więc
świetnie zorganizowane i
funkcjonujące drukarnie
podziemne.
Do zadań B$i$p_u należały
także przygotowania do
działalności propagandowej w
czasie powstania powszechnego. W
sumie Rzepecki stał na czele co
najmniej kilku tysięcy ludzi.
Siłą B$i$p_u był jednak przede
wszystkim ich kaliber oraz
wysoka sprawność organizacyjna.
Jedno i drugie było niewątpliwie
w dużej mierze zasługą "Prezesa".
Akcja "N", z wyjątkiem jej
szefa "Kowalika", pozostawała
poza nurtem
wewnętrzno_politycznej
działalności B$i$p_u.
Wiedziałem, że Rzepecki pod
wpływem swych funkcji i zadań -
par excellence politycznych -
stał się z zawodowego wojskowego
politykiem nie tylko o dużych
ambicjach na przyszłość, lecz
także o kwalifikacjach do
odegrania poważnej roli po
wyzwoleniu kraju. Być może
zainteresowania polityczne
drzemały w nim od dawna. Był
synem Izy Moszczeńskiej,
wybitnej działaczki i
publicystki.
"Prezes" przychylał się w
swych sympatiach zdecydowanie w
kierunku lewicy demokratycznej,
a więc P$p$s, S$l oraz
Stronnictwa Demokratycznego.
Stronnictwo Narodowe nie było w
politycznej części B$i$p_u
reprezentowane. A i z Chadecji
zaledwie kilku ludzi znajdowało
się na wyższych stanowiskach.
Rzepecki sprawił na mnie
wrażenie raczej niepozorne.
Średniego wzrostu, łysawy
brunet, o matowym, jakby lekko
zachrypłym głosie - nie wyglądał
na zawodowego oficera. Na samym
wstępie zapytał: - Czy wie pan
już o nieszczęściu, jakie nas
spotkało?
Przytaknąłem.
- Ponieśliśmy niepowetowaną
stratę, ale A$k nie sprowadza
się do jednostki, nawet
najwybitniejszej. Jest emanacją
całego narodu. Ciągłość i rytm
walki, przygotowania do
powstania nie ulegną żadnemu
osłabieniu. Każdy z nas musi się
liczyć z tym, co spotkało
"Grota". I on, i my musieliśmy
być na tę ewentualność
przygotowani. Obowiązki i
stanowisko Roweckiego objął jego
następca, z dawna upatrzony na
wypadek katastrofy.
Po tym wstępie pokazał mi
depeszę z Centrali. Była jeszcze
zaadresowana do "Kaliny".
Zawierała przeznaczone dla mnie
gratulacje i potwierdzenie
odbioru moich opracowań.
- Miał pan dużo szczęścia i
dobrze się pan spisał -
powiedział "Prezes" - czeka pana
za to nagroda. Najprzód jednak
niech mi pan opowie o swojej
podróży.
Miałem przed sobą człowieka
odpowiedzialnego za informowanie
nie tylko opinii publicznej, ale
przede wszystkim naczelnych
władz wojskowych w kraju.
Skoncentrowałem się więc na
jednym temacie: reakcji prasy
angielskiej na Katyń i zerwanie
przez Rosję stosunków
dyplomatycznych z naszym rządem.
Opowiedziałem, jakim wstrząsem
było bezpośrednie zetknięcie się
z tamtejszą rzeczywistością dla
mnie, przeciętnego
warszawskiego inteligenta,
karmionego wyłącznie nasłuchami
Londynu, wiadomościami i
komentarzami prasy podziemnej.
Informacje B$b$c są bez zarzutu
- ciągnąłem - jeśli chodzi o
informacje z frontu, lecz są
selektywne, gdy chodzi o takie
sprawy jak stosunki
polsko_rosyjskie. W konkluzji
wyraziłem pogląd, że
społeczeństwo nie orientuje się
w sytuacji, idealizuje Aliantów
i wyolbrzymia znaczenie, jakie
Anglosasi przywiązują do Polski.
"Prezes" słuchał uważnie, lecz
jakby z rezerwą i lekko
wyczuwalnym odcieniem
niedowierzania.
- NIe trafiam - pomyślałem -
on podejrzewa, że przesadzam.
Nie trzeba było narzucać żadnych
wniosków.
Rzepecki zorientował się
jednak, że piję do niego jako do
szefa propagandy.
- Zadaniem propagandy wojennej
- odpowiedział na moje wywody -
jest podtrzymywanie morale
ludności i jej wolę walki.
Pesymizm, zresztą przedwczesny,
byłby wodą na młyn okupanta,
który stara się szerzyć defetyzm
i w najgorszym świetle
przedstawiać Sprzymierzeńców.
Sprzyjałoby to także dywersyjnej
grupie komunistycznej, gdybyśmy
mówili za dużo o
niebezpieczeństwie sowieckim.
Przyciągnęłoby to oportunistów
do różnych formacji, którym
patronuje Moskwa. Rozumiem
wstrząs, jaki pan przeżył
czytając angielskie dzienniki,
ale prasa w kraju demokratycznym
nie zawsze przedstawia punkt
widzenia rządu. Liczy się przede
wszystkim nie to, co piszą
gazety i mówi radio, lecz to, co
myślą i robią Churchill i
Roosevelt.
Kazał mi jak najszybciej
napisać obszerny raport i
zmienił temat.
- Słyszałem, że chciał pan ze
Sztokholmu iść dalej do Londynu
i nie mógł pan zrozumieć,
dlaczego spotkał się pan z
odmową. Chwali się, że pan
lojalnie zastosował się do
rozkazu szybkiego powrotu. Powód
odmowy był prosty. My za mało
wiedzieliśmy o panu, a pan za
mało wiedział o ogólnej
sytuacji. Znał pan tylko jej
fragment: to, co pan sam
wiedział i przeżył. To za mało.
Teraz wiemy o panu więcej, znamy
pana przeszłość, wiemy, że ma
pan swoje poglądy i
zainteresowania polityczne, ale
wolny pan jest od powiązań
partyjnych i jako wysłannik
wojska nie da się pan
wmanewrować w żadne rozgrywki.
Zdecydowaliśmy się w nagrodę za
posłuszeństwo wysłać pana
ponownie tą samą trasą - bo już
ją pan przetarł - tym razem jako
emisariusza nowego Komendanta
Głównego do nowego Naczelnego
Wodza w Londynie.
- Znam drogę - wtrąciłem w tym
miejscu - i wiem z
doświadczenia, że przedostanie
się przez Szwecję nie jest żadną
sztuką. Mogę wyruszyć już za
kilka dni.
- O nie, mój panie! -
odpowiedział "Prezes". - W
Londynie będzie pan musiał
odpowiadać bez pudła na tysiące
pytań. Zanim pan puści się w
podróż, musi pan się wielu
rzeczy dowiedzieć, dużo nauczyć.
Odbędzie pan długą serią rozmów
z kierownikami różnych działów
B$i$p_u, którzy napompują pana
informacjami po brzegi. Na sam
koniec zamelduje się pan na
odprawę u "Bora". Zabierze to z
miesiąc czasu.
Wyszedłem uszczęśliwiony.
Otwierało się nowe, wielkie i
ważne pole działania.
...
- Niech pan wobec tego -
doradzał "Grzegorz" - traktuje
tam plany powrotu do kraju jako
największą tajemnicę. Pana
zadanie propagandowo_polityczne
może wymagać publicznych
wystąpień. Wiąże się z tym pewne
ryzyko, zwłaszcza dla rodziny,
którą pan tu zostawia. Musi pan
tak się zachowywać, by
kontrwywiad niemiecki pana nie
rozszyfrował.
Na tym skończyła się odprawa.
Rozmowa trwała przeszło godzinę.
Wyszedłem pokrzepiony na duchu.
Zdawało się, że ten triumwirat
wie, czego chce i liczy się
zawczasu z tym, co może nas
czekać. Dostarczenie informacji
i elementów do decyzji najprzód
Naczelnemu Wodzowi, a później
Dowódcy A$k, było w tych
krytycznych momentach zadaniem
odpowiedzialnym i bardzo pilnym.
Niestety już następny tydzień
przyniósł wiadomość o
katastrofie, która za jednym
zamachem przekreśliła plany
mojej wyprawy. W końcu sierpnia
lub początkach września
otrzymałem od "Seweryna"
lakoniczną wiadomość, że 6
sierpnia aresztowani zostali w
Gdyni wszyscy ludzie, którym
zawdzięczałem przedostanie się
do Szwecji i którzy mieli mnie
obecnie przerzucić po raz drugi.
Szlak Warszawa_$sztokholm
zorganizowany z tak wielkim
trudem, okupiony stratą dwojga
ludzi, został zniszczony. Trzeba
było wszystko zmontować na nowo.
O szczegółach wsypy
dowiedziałem się dopiero
później. Aresztowany został
Franciszek Szwarc, który
przechowywał mnie na
Świętojańskiej przed
załadowaniem na statek. W
więzieniu znalazła się główna
organizatorka Maria Pyttlówna
oraz dwaj robotnicy portowi,
którzy ukryli mnie pod węglem:
Jan śledź i Franciszek
Trepczyński.
Po moim powrocie do Warszawy
największą troską "Seweryna"
było uprzedzenie Pyttlówny, że
jest zagrożona na skutek
aresztowania "Hildy" i
"Tadeusza". Oboje znali jej
adres i złożyć mieli u niej
przywiezione dla mnie dokumenty,
wystawione na nazwisko Jana
Kwiatkowskiego. Niestety cała
grupa - zachęcona początkowym
sukcesem - nie czekając na
kurierów i emisariuszy z
Warszawy zaczęła dla wprawy
przerzucanie na własną rękę
uciekinierów z Wybrzeża. W ciągu
lipca pięć czy sześć osób przy
ich pomocy przedostało się do
Szwecji. Ostatnia miała być
Pyttlówna, do której ostrzeżenie
"Seweryna" dotarło w końcu
lipca. Na nieszczęście wieść o
grupie ludzi ułatwiających
ucieczkę przez bałtyk rozeszła
się zbyt szeroko. Jako kandydat
na uciekiniera zgłosił się
niejaki Witold Świętochowski,
jak się później okazało
konfident gestapo. Miał on
towarzyszyć Pyttlównie w
ucieczce do Szwecji. Cały zespół
aresztowany został w chwili, gdy
przed załadowaniem na statek
Pyttlówna przebierała się w
kombinezon w mieszkaniu
Szwarca. *
Maria Pyttlówna przeżyła
śledztwo i pobyt w kacecie. Los
pozostałych jest autorowi nie
znany.
Na szczęście wsypa nie
dotknęła w Gdyni domu "Kaszuba"
(Jana Zgody), którego przezornie
nie kontaktowałem ze Szwarcem i
Pyttlówną. Miałem więc
przynajmniej gdzie się
zatrzymać. W Gdańsku punktem
oparcia był szwagier "Żbika"
"Kmicic" (Kazimierz Wodzyński),
kierownik kolportażu Akcji "N"
na Gdańsk i okolice, przymusowo
wcielony do Organizacji Todta.
Tego jednakże nie chciałem
ruszać, by nie mieszać Akcji "N"
z "Załogą". Bałem się poza tym,
że może być zagrożony wskutek
aresztowań wśród rodziny i
przyjaciół "Żbika" w
Lipnowskiem. Trzeba więc było
teraz szukać na nowo kontaktów
na Wybrzeżu. Tymczasem wyłoniło
się jeszcze jedno
niebezpieczeństwo.
Z uwagi na projetky
Sikorskiego konfederacji
polsko_czechosłowackiej -
zarówno w B$i$p_ie, jak i w
Delegaturze Rządu istniało duże
zainteresowanie południowym
sąsiadem. Podobno "Grot" snuł
nawet jakieś plany współpracy
wojskowych organizacji
podziemnych w obu krajach na
wypadek powstania. W B$i$p_ie
funkcjonowała specjalna komórka
gromadząca materiały i
informacje z terenu
Protektoratu. W kcji "N" także
istniały próby przerzucania
bibuły "N" na teren
Czechosłowacji. Ja sam
przekraczałem raz czy drugi
granicę Śląska Cieszyńskiego,
lecz nie zapuszczałem się dalej
niż do Bogumina. Inspektorem
Akcji "N" na Czechosłowację był
niejaki "Rudy" wciągnięty do
organizacji przez "Leszka".
Zdaje się, że "Rudy" był
Czechem. Nazywał się Rudolf
Zażdel albo Zażdek i był podobno
przed wojną nauczycielem w
szkole rolniczej na Zaolziu. W
każdym razie język czeski znał
równie dobrze, jak polski i miał
po tamtej stronie szerokie
kontakty. W 1943 r. "Rudy"
podsunięty został Komendzie
Głównej jako kandydat na
emisariusza do Pragi z zadaniem
nawiązania tam kontaktu z
przedwojennymi politykami.
Udawał się tam kilkakrotnie i po
powrocie zdawał rewelacyjne
raporty. W pewnym momencie
autentyczność ich zaczęła gdzieś
tam na górze budzić podejrzenia.
Postanowiono wysłać do Pragi
przedwojennego urzędnika służby
dyplomatycznej, który sporo lat
przesiedział nad Wełtawą i znał
na wylot czechosłowacki świat
polityczny.
Do "Rudego" czułem
instynktowną antypatię i
nieufność od pierwszego
spotkania. Wysoki dryblas
zwracał uwagę krzaczastymi
brwiami. Podawał rąkę bez
uścisku, dłoń miał miękką i
wilgotną.
Dziś już nie pamiętam, czy
stało się to za pośrednicgtwem
b$i$p_u, czy wydziału
zagranicznego Delegatury Rządu,
dość że gdzieś w początku
września kazano mi spotkać się z
emisariuszem, który właśnie
wrócił z Pragi i chce za moim
pośrednictwem przekazać ważne
informacje do Londynu.
Emisariusz nosił pseudonim
"Góral". Występował także jako
Ludwik Stempkowski. Nie udało mi
się ustalić, czy było to
nazwisko prawdziwe, czy
paszportowe. Był on właśnie tym
ekspertem od spraw
czechosłowackich, na którego
padł wybór Komendy A$k jako na
wysłannika do Pragi. Lat około
pięćdziesięciu sprawiał wrażenie
człowieka o dużej ogładzie
towarzyskiej, wykształceniu i
wielkiej kulturze. Musiał być na
pewno kimś znacznym. W Pradze
widział się z kilku przywódcami
i działaczami stronnictw i paru
wyższymi oficerami, których znał
dobrze z okresu przedwojennego
pobytu w Czechosłowacji. Na
miejscu stwierdził, że raporty
"Rudego" przesyłane do
Roweckiego i czytane przez
dowództwo A$k z wielką uwagą
były fikcyjne. Osobistości, z
którymi rzekomo "Rudy" prowadził
rozmowy, zaprzeczyły jakoby
miały z nim jakikolwiek kontakt.
Wynik misji "Górala" był na
całej linii negatywny.
Gdziekolwiek zapuszczał sondaże
na temat ewentualnej współpracy
podziemnej między Polską a
Czechosłowacją, spotykał się z
odmową.
- My jesteśmy za małym narodem
- mówiono mu - abyśmy mogli
sobie pozwolić na to, co wy
robicie. Nasze losy i tak
rozstrzygną się nie w kraju,
tylko na frontach. Walkę o
niepodległość zostawiamy rządowi
Benesza. Mamy w Anglii naszych
lotników, oni są naszym pocztem
sztandarowym po stronie
Sprzymierzonych. Po co nam
więcej. Jeśli Niemcy się
rozsypią, potrafimy się szybko
zorganizować.
Rozmawialiśmy długo. "Góral"
rozgadał się i widocznie pod
koniec rozmowy nabrał zaufania,
bo zwierzył mi się z przygody,
jaka spotkała go w drodze
powrotnej. Na stacji granicznej
został z miejsca zabrany z
przedziału przez gestapo, które
najwidoczniej już na niego
czekało. Poddano go indagacjom,
które odbywały się bez bicia,
ale trwały okrągłe dwie doby. Na
szczęście jechał do Pragi
zupełnie legalnie pod swoim
nazwiskiem, jako wysłannik
dużego przedsiębiorstwa pod
zarządem niemieckim, gdzie
pracował jako ekspert. Nie
potrafiono mu niczego udowodnić
i pod naciskiem reklamacji
Niemców z Warszawy został
wypuszczony.
- Jak doszło do wpadki? -
zapytałem. - Czyżby Czesi?
"Góral" zaprzeczył.
- Podzielę się z panem moimi
podejrzeniami, jeżeli da mi pan
słowo honoru, że nie uczyni pan
żadnego użytku z tego, co
powiem.
Uzyskawszy zapewnienie
dyskrecji ciągnął dalej.
- Przeprowadziłem dokładną
analizę wszystkich okoliczności
i doszedłem do wniosku, że
jedynym człowiekiem, który mógł
wskazać Niemcom nie tylko moją
osobę, ale dzień i godzinę
przejazdu pociągiem przez
granicę, był "Rudy". Co więcej,
przypuszczam, że zawdzięczam mu
nie tylko zatrzymanie na
granicy, ale i wypuszczenie.
- Jakim sposobem? - zapytałem.
- Po prostu gestapo nie
chciało spalić przedwcześnie
swego informatora.
- To niemożliwe - kręciłem
głową - gdyby "Rudy" był
informatorem gestapo, "Leszek" i
ludzie z Akcji "N", z którymi
był w kontakcie, nie wyłączając
mnie samego, dawno by siedzieli.
- Ja mam inną teorię - rzekł
"Góral". - Są poszlaki, że
"Rudy" sam wpadł wracając z
ostatniej podróży do
Czechosłowacji. W więzieniu,
ratując własne życie, zgodził
się zostać konfidentem. W każdym
razie on był jedynym, rozumie
pan, jedynym człowiekiem, który
znał moje prawdziwe nazwisko i
wiedział o mojej podróży.
- Dlaczego pan go
wtajemniczał?
- Dostałem dyskretne zadanie
sprawdzenia jego kontaktów.
Kazano mi się z nim spotkać,
uzyskać aktualne adresy i
wszystkie potrzebne informacje.
Byliśmy umówieni zaraz po moim
powrocie.
- Czy pan już zameldował, komu
należy, o swoich podejrzeniach?
- Nie zameldowałem i nie
zamelduję, bo nie mam pewności.
To wszystko są tylko poszlaki.
Zacząłem natarczywie
przekonywać rozmówcę, że ma
święty obowiązek złożenia
raportu. Jego podejrzenia wydały
mi się niepokojąco
prawdopodobne. Lecz "Góral"
uporczywie odmawiał. A nuż sąd
podziemny każe stracić
niewinnego człowieka?
Wiedziałem, że "Leszek" nabrał
jakiejś nieufności do "Rudego" i
zerwał z nim współpracę w Akcji
"N". Dzięki kontaktom z
"Sewerynem" i "Marcysią" doszło
do mnie także, że "Rudy"
wylądował niedawno jako
współpracownik "Załogi", gdzie
występował pod nowym pseudonimem
"Jarach". Kontakt z "Załogą"
nawiązał jeszcze w 1942 roku, by
uzyskać pomoc w przekraczaniu
granicy czeskiej. Byłem obecny
wraz z "Leszkiem" przy jego
rozmowie z "Kotwiczem" -
poprzednikiem "Seweryna". Zmiana
pseudonimu i ścisłe
rozgraniczenie działalności
różnych komórek A$k sprawiły
zapewne, że w "Załodze" nie
orientowano się, iż raporty
"Rudego" zostały przez "Górala"
całkowicie zdezawuowane.
- Jeżeli traktuje pan swoje
podejrzenia poważnie -
usiłowałem w dalszym ciągu
przekonywać "Górala" - może pan,
powstrzymując się od ostrzeżenia
kogo należy - stać się niechcący
przyczyną aresztowań i śmierci
nie jednego, ale bardzo wielu
ludzi. Ja w tych warunkach nie
czuję się związany żadną
dyskrecją: lojalnie uprzedzam
pana, że o tym, co usłyszałem,
zawiadomię moich przełożonych.
Istotnie, zaraz po tym
spotkaniu poprosiłem o rozmowę z
"Prezesem". Powtórzyłem mu
dokładnie podejrzenia "Górala".
Pułkownik Rzepecki odniósł się
jednak do mego meldunku
sceptycznie.
- Wzajemne podejrzenia są
zawodową chorobą każdej
konspiracji - orzekł. - Nie ma
dnia, żebym nie miał podobnych
meldunków.
Wyszedłem od "Prezesa" wciąż
zaniepokojony, ale z
przeświadczeniem, że spełniwszy
obowiązek, niczego więcej nie
powinienem w tej sprawie robić.
Niestety nie rozmawiałem na
temat "Jaracha" ani z
"Sewerynem", ani z "Marcysią".
Dalsze rozgłaszanie domysłów
"Górala" przekazanych poufnie,
wydawało mi się niewłaściwe. NIe
pozbyłem się jednak obawy, że
jego podejrzenia pewnego dnia
mogą okazać się uzasadnione.Pomimo swej formalnej
niezależności, programy
Polskiego Radia podlegały
bezceremonialnej cenzurze
angielskiej. Cenzurowano nie
tylko komentarze i słuchowiska
redagowane przez polski
personel, ale także przemówienia
Prezydenta R$p, Premiera,
ministrów, Nczelnego Wodza i
przywódców stronnictw. Angielska
cenzura stanowiła swego rodzaju
barometr polityczny. Karol
Wagner staczał z Anglikami
homeryckie boje, w których
wykazywał niepospolite talenty
dyplomatyczne w połączeniu z
nieustępliwością, zręcznie
maskowaną układnymi manierami.
Był mistrzem w przemycaniu i
wyprowadzaniu w pole
angielskiego cenzora.
W czasie gdy znalazłem się w
Londynie, nie wolno już było
poruszać w Polskim Radio sprawy
granicy z Rosją i przynależności
Wilna i Lwowa do Polski. Biskup
Karol Radoński z Włocławka, gdy
odwiedziłem go po nabożeństwie w
polskim kościele na Devonia
Road, skarżył mi się z
oburzeniem, że wycięto mu z
gwiazdkowego przemówienia
radiowego ustęp, w którym Lwów i
Wilno wymienił jako polskie
miasta. Czasem ingerencja
cenzora posuwała się tak daleko,
że dochodziło do różnych
demarche i krótkich spięć,
zwykle na niższym szczeblu. Jak
słyszałem, została wycięta
cytata z prasy jednego z państw
neutralnych, w której wyrażona
była opinia, że zgodnie z Kartą
Atlantycką wszystkie kraje
okupowane odzyskają po zawarciu
pokoju swe przedwojenne granice.
W tym ostatnim wypadku
przyznawałem po cichu rację
Anglikom. Wprowadzanie w błąd w
duchu "krzepienia serc" kraju
było na dłuższą metę
niebezpieczne, a może nawet
szkodliwe. Tym bardziej, że w
Polsce nie rozróżniano między
Polskim Radiem a B$b$c. Jedno i
drugie obejmowano słowem
"Londyn". Byłoby zapewne
inaczej, gdyby obu radiostacji
słuchano w Polsce bezpośrednio.
Szeroki ogół czerpał jednak
wiadomości z "Londynu" z lektury
biuletynów i prasy podziemnej. A
więc niejako z drugiej ręki.
Z cenzurą B$b$c zetknąłem się
osobiście prawie na wstępie, i
to w sposób drastyczny. Wkrótce
po przybyciu do Londynu
zaproszony zostałem do nagrania
migawkowego wywiadu do magazynu
aktualności przeznaczonego dla
krajowego, wewnętrznego programu
B$b$c. Moja angielszczyzna była
zbyt słaba, abym mógł sobie
pozwolić na improwizację. Wywiad
poprzedziła rozmowa z Anglikiem,
który miał moje odpowiedzi
zapisać, abym mógł je następnie
odczytać przed mikrofonem.
Zależało mu na jakiejś "human
story", interesującej dla
angielskiego audytorium.
Zdecydowałem się opowiedzieć o
incydencie, z którym zetknąłem
się w czasie moich podróży
związanych z Akcją "N". Działo
się to w Brodnicy na Pomorzu.
Pojawiłem się tam na drugi dzień
po publicznej egzekucji. Na
rynku powieszono rzemieślnika,
jego żonę i szesnastoletniego
syna. Dwoje młodszych dzieci
bezpośrednio po straceniu
rodziców, Niemcy wywieźli w
nieznanym kierunku,
prawdopodobnie do Rzeszy. Otóż
rodzina ta przechowywała u
siebie z wielkim poświęceniem
angielskiego jeńca, który uciekł
z obozu. Sąsiad volksdeutsch
odkrył przez przypadek obecność
zbiega i doniósł do gestapo.
Jeńca odesłano z powrotem do
obozu, Polaków, którzy go
ukrywali, stracono dla przykładu.
Anglik notował każde słowo z
głębokim przejęciem. Zdawało
się, że tragiczny incydent
zrobił na nim duże wrażenie.
Nagle, jak gdyby mu coś
przyszło do głowy, odłożył pióro
i zapytał: - Czy może pan
powiedzieć, gdzie leży Brodnica?
Na wschód czy na zachód od Linii
Curzona?
Poczułem się, jakby mi ktoś
nagle w pysk dał. Zareagowałem
gwałtownie i impulsywnie.
- Nie chcę żadnego wywiadu -
wykrzyknąłem zerwawszy się z
krzesła. - Ci ludzie, którzy
oddali swe życie za Anglika, na
pewno nie stawiali politycznych
pytań udzielając mu schronienia.
Przerażony dziennikarz wybiegł
za mną na korytarz i zaczął się
tłumaczyć: przecież on nie miał
na myśli nic złego. Tyle się
teraz mówi i pisze o tej
linii Curzona, że zapytał tylko
przez ciekawość. "I am so sorry"
- ("jest mi tak przykro").
Ostatecznie tragedia
powieszonej polskiej rodziny z
Brodnicy poszła w eter, dotarła
do kilku milionów angielskich
słuchaczy i może w czyimś sercu
obudziła odruch sympatii dla
Polski. Założyłbym się jednak,
że gdy tylko drzwi się za mną
zamknęły, Anglik poleciał do
biblioteki by sprawdzić, gdzie
leży Brodnica. Wywiad nie był
nadany "na żywca". Nagrano go na
płytę.
Dzięki walce i kłótniom, jakie
Polacy wszczynali o każde
wykreślone słowo i zdanie, być
może także dzięki Macdonaldowi
cenzura angielska polskich
audycji utrzymana była na ogół w
pewnych umiarkowanych granicach.
O wiele gorzej przedstawiała się
sytuacja w programach nadawanych
do Jugosławii. Anglik, który
jakiś czas służył w misji
brytyjskiej przy Michajłowiczu,
opowiadał, że z początkiem roku
1943, kiedy rząd przestawił
propagandę radiową z Czetników
na Titę, ołówek cenzora coraz
częściej wykreślać zaczął z
komunikatów i audycji B$b$c
nazwisko Michajłowicza. Z czasem
B$b$c rozpoczęło cichą wojnę z
Michajłowiczem, przemilczając
wszystko, co świadczyło o jego
walce z okupantem. Najbardziej
jaskrawy incydent miał miejsce w
lipcu 1943 roku. Na murach
jugosłowiańskich miast ukazały
się plakaty obiecujące nagrodę
po 100 tysięcy marek za głowę
Tity i Michajłowicza. Na afiszu
znalazły się obok siebie
podobizny obu przywódców i cena
wyznaczona za ich wydanie była
identyczna. B$b$c podając
wiadomość o tym obwieszczeniu
wymieniło tylko Titę,
przemilczając Michajłowicza.
Tego rodzaju polityka B$b$c
miała oczywiście olbrzymi wpływ
na przesunięcie sił w samej
Jugosławii. Michajłowicz
zorientował się w tym
poniewczasie i zaczął zabiegać o
odzyskanie poparcia Anglików.
Niestety niewiele mu to już
pomogło. Na wyraźne żądanie
brytyjskiej misji i pod jej
naciskiem Michajłowicz zgodził
się na wysadzenie w powietrze
mostu kolejowego o konstrukcji
metalowej długości 150 m. Akcja
została przeprowadzona pomyślnie
w obecności szefa misji gen.
Armstronga, lecz w kilka dni
później B$b$c ogłosiło, że to
partyzanci Tity wysadzili ważny
most kolejowy, przerywając
połączenie Belgradu z
Zagrzebiem.
Na odcinku polskim były
podobno zamiary nadania przez
Polską Sekcję B$b$c serii
pogadanek uzasadniających
sowieckie roszczenia do naszych
Ziem Wschodnich, lecz Polacy
potrafili te plany udaremnić.
Polityka polska prowadzona w
sytuacji beznadziejnej, nie była
pozbawiona sensu i ograniczonych
wyników. Stwierdzenie to należy
odnieść zarówno do kierownictwa
w Londynie, jak i w Warszawie.
Dzięki jednym i drugim Armia
Krajowa u progu 1944 nie
znalazła się w sytuacji
Czetników Michajłowicza.
Przywiozłem z Polski sporo
postulatów i spostrzeżeń na
temat audycji "Londynu", zarówno
własnych, jak i od fachowych
odbiorców w Delegaturze Rządu i
w B$i$p_ie, odpowiedzialnych za
rozpowszechnianie wiadomości i
komentarzy radia londyńskiego w
prasie podziemnej. Po spotkaniu
i rozmowie z Macdonaldem, być
może z jego inicjatywy,
urządzono mi w sali "Ogniska
Polskiego", mieszczącego się
wtedy jeszcze na Belgrave
Square, spotkanie z angielskimi
redaktorami i dziennikarzami
B$b$c. Brak bezpośredniego
kontaktu ze słuchaczami i
znajomości ich reakcji na
audycje dawał im się we znaki.
Toteż z zawodowego punktu
widzenia prelekcja odbiorcy
podchodzącego do tematu od
strony fachowej spotkała się z
zainteresowaniem. Przewodniczył
Jan Jundziłł_Baliński. Sala była
pełna. Zjawił się nawet sam pan
Newsom, dyrektor zagranicznej
służby B$b$c. Uprzedzono mnie,
że należy on do tych Anglików,
którzy Polskę wyobrażają sobie
jako kraj feudalnych
obszarników, żyjących z ucisku
chłopów i robotników. Nie
zaliczał się w każdym razie do
naszych przyjaciół.
Mówiłem zarówno o olbrzymim
wpływie "Londynu" na
kształtowanie nastrojów i całej
postawy ludności, jak też o
różnych błędach i brakach. Nie
ograniczałem się do samej
Polski, mówiłem o słuchaniu
B$b$c przez Niemców - na
podstawie własnych obserwacji.
Zebranie to miało swój dalszy
ciąg. Był na nim obecny prof.
Christopher Salmon, kierownik
działu odczytów krajowego
serwisu B$b$c. Zaprosił mnie na
kolację i tak zaczęła się
przyjaźń, która od razu na
wstępie przyniosła owoce.
Najważniejszą bodaj audycją w
angielskim krajowym programie
B$b$c był tzw. "Postscript after
9 o'clock news" - ("postscriptum
po dzienniku o 9 wieczorem").
Ten szczytowy czas słuchania
(Salmon obliczał, że w
miesiącach zimowych słucha o tej
porze w dniu świątecznym co
najmniej dziesięć milionów
ludzi) zarezerwowany był dla
ważniejszych wystąpień. Otóż
Salmon powiedział mi, że
chciałby uczynić coś dla Polski.
Zaproponował, abym opracował
projekt pogadanki o polskim
ruchu podziemnym. Jeśli dobrze
wyjdzie, odda mi najlepszy czas,
jakim dysponuje: właśnie ten
niedzielny "Postscript po
dzienniku o dziewiątej
wieczorem". Odradzał wdawanie
się w politykę. Aby osiągnąć
największy efekt, zdobyć
najwięcej sympatii dla Polski i
jej walki z okupantem, trzeba
umieć ludzi wzruszyć. Sugerował,
aby przedstawić jakąś ludzką
historię z własnych przeżyć.
Postanowiłem opowiedzieć o
"Żbiku". O naszej współpracy i
przyjaźni, jego wyczynach,
aresztowaniu, wierności i
ucieczce. Na tym przykładzie
chciałem przedstawić
angielskiemu audytorium obraz
zmagań całego społeczeństwa,
jego solidarność, gotowość do
największych poświęceń aż do
oddania własnego życia w obronie
innych. Tytuł brzmiał: "What
friendship means in Poland?" -
("Czym jest przyjaźń w
Polsce?"). Ze względów
konspiracyjnych "Żbika"
przemianowałem na "Rysia" i
zrobiłem z niego syna górnika.
Dodałem szereg fikcyjnych
szczegółów dla zmylenia śladów.
Tekst miał być tak wygłoszony,
aby nie sprawiał wrażenia, że
jest czytany. Moja
angielszczyzna nie pozwalała na
dokazanie tej sztuki. Stanęło na
tym, że ja sam tylko zagaję, a
audycję odczyta spiker. Był nim
Bob Iżycki z Polskiego Radia,
który miał piękny głos i świetną
angielską dykcję z lekkim tylko
cudzoziemskim akcentem.
Salmonowi właśnie o to chodziło.
Na kilka godzin przed audycją
na moją prośbę B$b$c wysłało
depeszę do państwa Muir,
rodziców Tomka, mego nauczyciela
angielskiego. Od chwili ucieczki
Tomka z obozu jenieckiego pod
Łodzią przez bardzo długi czas
nie mieli o nim żadnej
wiadomości. Dopiero ze
Sztokholmu, na wiosnę 1943 r.,
okólną drogą za pośrednictwem
naszego sztabu przekazałem
wiadomość, że Tomek żyje i po
ucieczce z obozu ukrywa się u
Polaków w Warszawie. Depesza
wysłana przed moją audycją przez
B$b$c brzmiała lakonicznie:
"Zapraszamy do wysłuchania
audycji po 9_tej wieczorem.
Znajdą w niej państwo ważną dla
siebie wiadomość".
Opowiadanie zacząłem od tego,
że przybyłem niedawno z
Warszawy, gdzie angielskiego
uczył mnie rodowity Szkot -
żołnierz wzięty do niewoli we
Francji, który zbiegł z obozu
niemieckiego i przyłączył się do
polskiego ruchu podziemnego. Mój
nauczyciel robił, co się dało,
ale lepiej będzie dla
angielskiego słuchacza, jeśli
poproszę mego rodaka
przebywającego już dłużej na
Wyspach Brytyjskich, ażeby mnie
wyręczył.
...
Nieszczęścia rzadko chodzą w
pojedynkę. W kilka dni później
przyszła z Warszawy hiobowa
depesza. "Jarach" okazał się
prowokatorem i wydał w ręce
gestapo ludzi z "Załogi". Cios
był straszliwy! Gestapo dało mu
dziewięć miesięcy czasu na
kompletne rozszyfrowanie
kierownictwa i całej sieci
łączności z zagranicą. W ciągu
tego okresu - od chwili
przejścia "Jaracha" z Akcji "N"
do "Załogi", aż do 9 marca nie
było w tej komórce żadnych
aresztowań. Uderzenie nastąpiło
nagle i jednocześnie. W tym
samym dniu w samej "Centrali"
aresztowano dwadzieścia dwie
osoby wraz z rodzinami. Z
kierownictwa cudem ocalały dwie
kobiety: "Marcysia" i "Zo"
(Elżbieta Zawacka). Zginęła
natomiast rodzina tej ostatniej.
Ocalał też "Seweryn", ale
utracił ukochaną narzeczoną. Na
Szucha nie bawiono się tym razem
w żadne śledztwa. Od "Jaracha"
wiedzieli już wszystko.
Aresztowanych tracono z miejsca,
być może z obawy, by ktoś
grypsem nie zdradził
prowokatora. On sam, także dla
pozoru aresztowany, znikł jak
kamfora. Prawdopodobnie po
wykonaniu haniebnego zadania,
gestapo pozwoliło mu powrócić do
Czechosłowacji, gdzie mieszkał
przed wojną.
Tymczasem każda następna
depesza z kraju przynosiła nowe
nazwiska aresztowanych i nowe
tragiczne wieści. Aresztowania
nie ograniczyły się do
"Centrali" w "Załodze", ale
objęły swym zasięgiem całą
łączność, a więc skrzynki i
punkty oparcia na wszystkich
szlakach kurierskich. Z rozpaczą
odczytałem depeszę o
aresztowaniu moich ludzi w Gdyni
i w Gdańsku. Żal mi było
straszliwie młodej, nieśmiałej
dziewczyny Marii Filarskiej i
maklera Stodolskiego. Gdyby nie
ofiarność i pomoc tych dwojga
nie dotarłbym nigdy do Anglii.
Teraz droga lądowa przez Szwecję
czy jakikolwiek inny szlak -
były na długi czas zamknięte.
Ofiarą "Jaracha" padł m. in.
"Góral", ten sam człowiek o nie
odszyfrowanym po dziś dzień
nazwisku, który latem 1943 roku
pierwszy ostrzegał mnie przed
prowokatorem. Nie chciał wówczas
wyciągnąć sam konsekwencji ze
swych poszlak i podejrzeń, które
okazały się niestety w pełni
uzasadnione.
Natychmiast po nadejściu
pierwszej wiadomości o zdradzie
"Jaracha" przypomniałem sobie
nie tylko rozmowę z "Góralem" i
ostrzeżenie, które przekazałem
"Prezesowi", ale i owo spotkanie
z prowokatorem na przystanku
tramwajowym na Królewskiej,
kiedy przekazując mi pocztę
okazał nagłe zainteresowanie
moją rodziną i prosił o adres,
by "zaopiekować się" moimi
bliskimi.
W sześć tygodni po wsypie
"Jaracha", w końcu kwietnia,
wywiad angielski przekazał
"Szóstce" wiadomość, że gestapo
w Gdańsku poszukuje Jana
Kwiatkowskiego, który dwukrotnie
przewoził pocztę kurierską do
Szwecji i że miejscowy szef
gestapo osławiony Jakob Loellgen
zna moje nazwisko.
Z ostatniego zdania nie
wynikało jasno, czy gestapo zna
moje prawdziwe, czy tylko
przybrane nazwisko. Zimny pot
oblał mnie na myśl, że po moim
wyjeździe Niemcy przy pomocy
"Jaracha" mogli wpaść na trop
matki i brata. Prośba do
Anglików o sprawdzenie tej
niejasności nie dała rezultatów.
Uprosiłem Protasewicza, aby
wysłał do "Lawiny" zredagowaną
przeze mnie depeszę.
Przypomniałem w niej, że byłem
odprawiany przez "Jaracha" i
prosiłem o zabezpieczenie
rodziny. Przez cały maj czekałem
w napięciu na wiadomość w
obawie, że utraciłem dwie
najbliższe istoty. W końcu maja
ku nieopisanej uldze otrzymałem
z Warszawy odpowiedź: Rodzina
"Zycha" zdrowa i bezpieczna.


Róża Marczewska[edytuj]
Róża Elżbieta Marczewska ps. „Lula”, nazwisko organizacyjne Anna Garczyńska (ur. 21 lutego 1910, zm. 26 kwietnia 1944) – łączniczka, członkini SZP-ZWZ-AK.
Życiorys[edytuj]
Róża Elżbieta Marczewska urodziła się w Baku, a zamieszkała w Milanówku i była córką Witolda (inżynier) oraz Róży. Maturę uzyskała w 1928 roku, a w 1929 roku rozpoczęła studia w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Artystka malarka była twórczo związana z grupą artystyczną „Bractwo Św. Łukasza”. W konspiracji od jesieni 1939 roku w SZP–ZWZ–AK. Była współorganizatorką łączności i główną łączniczką między kierownictwem, zespołem kurierów i pionem technicznym komórki łączności zagranicznej „Zagroda” Oddziału Łączności Konspiracji KG ZWZ-AK. W połowie 1940 roku po upadku Francji organizowała trasę kurierską na Zachód przez Szwecję na zlecenie swej kierowniczki E. Piwnikowej-Malessy „Marcysi”. Nawiązała i utrzymywała kontakt z inżynierem Aleksandrem Brzuzkiem (dyrektor handlowy koncernu szwedzkiego ASEA). Niestety, ale akcja się nie powiodła. Aresztowano wówczas wiele osób, a Aleksander Brzuzek został ścięty w Berlinie. Został również aresztowany ojciec Róży Marczewskiej, a ona sama pod konspiracyjnym nazwiskiem Anna Garczyńska nadal pełniła funkcję łączniczki i utrzymywała łączność między „cichociemnymi” a KG AK. W jej mieszkaniu działała radiostacja. Aresztowana w „kotle” przy ul. Długiej 6 marca 1944 roku, na skutek działalności konfidenta gestapo Antoniego Mazurkiewicza ps. „Jarach”. Więziona na Pawiaku od 7 marca i torturowana podczas badań w al. Szucha. Zdążyła zawiadomić, kto jest zdrajcą i nierozszyfrowana przez gestapo została rozstrzelana w ruinach getta pod nazwiskiem Anna Garczyńska.
Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami oraz pośmiertnie Orderem Virturi Militari.
Bibliografia[edytuj]
- Władysław Bartoszewski: Warszawski pierścień śmierci 1939-1944. Warszawa: Interpress, 1970.
- Hanna Michalska: Słownik uczestniczek walki o niepodległość Polski 1939-1945; poległe i zmarłe w okresie okupacji niemieckiej. Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1988, s. 261. ISBN 83-06-01195-3.
Kurier z Polski
Historia kuriera z Warszawy, który przeszedł całą okupowaną Europę, by dotrzeć na Gibraltar, stanowi klucz do rozwiązania zagadki śmierci generała Sikorskiego.
W noc poprzedzającą katastrofę przybył do Gibraltaru kurier z Warszawy. "Młody chłopak, niejaki Gralewski - zanotuje w raporcie polski oficer łącznikowy na Gibraltarze por. Ludwik Łubieński - szedł dość długo przez Niemcy i Francję". Brytyjskie depesze z North Front, lotniska na Gibraltarze (a więc przybył samolotem), jego pojawienie się odnotują dobę wcześniej, w nocy z 2 na 3 lipca. W tych dokumentach występuje pod nazwiskiem Pajkowski. Zarówno władze brytyjskie, jak i polskie były poinformowane, że kurier Związku Walki Zbrojnej z Warszawy, dla potrzeb łączności oznaczony numerem 20020, posługuje się nazwiskami Paweł Pankowski vel Pajkowski, vel Pawłowski, a w Hiszpanii dokumentami na nazwisko Jerzy lub Paweł Nowakowski. Władze nie mogły - bo też nikt nie mógł - znać jego prawdziwego nazwiska. "Wysoki, szczupły, lekko pochylony brunet, gładko uczesany, bardzo duże czarne oczy, przystojny, ekscentryczny. Dla sprawdzenia niech poda adres odpraw: Krucza dwa dwa" - informowała Warszawa.
Ta historia kuriera z Polski, który pokonując niezliczone przeszkody, przeszedł całą okupowaną Europę, by u celu, zaproszony przez Sikorskiego do jego samolotu, spotkać śmierć w wypadku lotniczym, przeszła do polskiej romantycznej legendy. I nie sposób odpowiedzieć, dlaczego żaden z historyków badających zagadkę gibraltarską nigdy nie spróbował wyjaśnić, kim ów kurier był naprawdę i po co znalazł się na Gibraltarze. Jak gdyby jego własna historia i jego własna śmierć nie miały żadnego znaczenia.
Jan Gralewski, ps. Pankrac, nie był żołnierzem. Co więcej, przed wojną, jako jedyny żywiciel rodziny, zwolniony był z przeszkolenia wojskowego. Po śmierci ojca wychowywany przez stryja, znanego kaznodzieję warszawskiego księdza Jana Gralewskiego, opiekował się matką i siostrą. Był kuzynem malarza Jacka Malczewskiego. Jak pisał: "całe moje dzieciństwo stratowane jest przez cwałujące konie - te spod Grunwaldu czy Samosierry". Po ukończeniu gimnazjum im. Stefana Batorego w Warszawie studiował filozofię i historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, jednocześnie zarabiając na życie pracą dziennikarską. W 1938 r. jako stypendysta rządu francuskiego podjął studia doktoranckie we Francji. We wrześniu 1939 r. jako ochotnik brał udział w walkach o Warszawę w oddziałach obrony przeciwlotniczej. W dniach okupacji był asystentem w katedrze filozofii na tajnym uniwersytecie, gdzie jednym z jego seminarzystów na zajęciach z estetyki był Krzysztof Kamil Baczyński. On sam, pod kierunkiem prof. Władysława Tatarkiewicza, zajmował się pojęciem szczęścia.
Od początku okupacji związany z działalnością konspiracyjną, w 1942 r. znalazł się w "Zagrodzie", komórce łączności zagranicznej KG ZWZ. Został wprowadzony przez łączniczkę Alicję Iwańską, "Wiewiórkę", z którą połączyła go wielka miłość. Pobrali się w tajemnicy, by po roku, przekonani o sile wzajemnych uczuć, publicznie ogłosić swój ślub. Ona była od Kotarbińskiego, on od Tatarkiewicza, spierali się o filozofię, szczęście i miłość i każdego dnia pisali do siebie literackie listy. Jakby nie było wojny czy śmierci i jakby tylko oni dwoje istnieli na świecie.
Już w 1942 r. Gralewski kilkakrotnie wysyłany był przez "Zagrodę" w kurierską drogę na Zachód. Po zajęciu przez Niemcy Francji koniecznością stało się obustronne przetarcie tras łączności do Hiszpanii. To właśnie było zadaniem "Pankraca". Był "traserem", miał wyznaczać nowe drogi przejścia przez Pireneje. Do dzisiaj nikt w "Zagrodzie" nie rozumie, jak i po co znalazł się na Gibraltarze.
Wyruszył z Warszawy 8 lutego 1943 r. Jednak dziś prześledzenie jego drogi przez Francję i Hiszpanię okazało się niemożliwe. Z zasobów archiwalnych w Londynie znikły gdzieś wszystkie dokumenty baz łączności: "Janki", "Waleriany" i "Lizy" - czyli Paryża, Madrytu i Lizbony. Podobnie zniknęły dokumenty Kairu. Co istotne, braki dotyczą wyłącznie pierwszej połowy 1943 r. Udało się jednak ustalić, że w Paryżu Gralewski zgłosił się do punktu kontaktowego przy placu Pigalle, prowadzonego przez "Marie Blesse", czyli Marię Protasewicz, żonę szefa VI oddziału specjalnego sztabu naczelnego wodza. Dokumenty "Zagrody" mówią też, że wobec fiaska usiłowań przedostania się do Hiszpanii Gralewski wrócił do Warszawy, by wyruszyć do Francji raz jeszcze 27 marca 1943 r. Udało się ustalić, że tym razem w końcu kwietnia przedostał się do Hiszpanii drogą przez Pau (Doliną Rollanda). Aresztowany po przekroczeniu granicy, znalazł się w więzieniu, najprawdopodobniej w San Sebastian, a następnie w obozie Miranda del Ebro. Stąd trafił do Madrytu, a potem, w noc przed katastrofą, na Gibraltar.
I być może cała ta historia pozostałaby tak zapisana już na zawsze, gdyby nie to, że Jan Gralewski nie był żołnierzem, a tylko filozofem. W swą tajną podróż wyruszył z ołowianym zajączkiem, podarowanym mu na szczęście przez ukochaną Alicję, i z sygnetem herbu Sulima na palcu. A przecież miał dokumenty Pawła Pankowskiego, francuskiego robotnika rolnego, który nie powinien pieczętować się polskim sygnetem rodowym. Jakby tego nie dość, prawie każdego dnia Gralewski pisał listy do ukochanej Ali, które poprzez spotkanych kurierów docierały do Warszawy. Było to krzycząco niezgodne z elementarnymi zasadami konspiracji, lecz w efekcie okazało się szczęśliwe dla prawdy, a z nieważnej postaci kuriera z Polski uczyniły najważniejszy klucz do rozwiązania zagadki gibraltarskiej.
Oto bowiem, co jednoznacznie wynika z jego listów: 27 marca ani nie wracał do kraju, ani nie wyruszał w ponowną drogę. Pod datą 26 marca 1943 r. o 12.20 zapisał, że siedzi na tarasie kawiarni w Paryżu, popijając likier. Jest piękny słoneczny dzień, a on marzy, że ona jest wraz z nim. Prosi, by się nie martwiła, będą jeszcze razem podróżować po świecie. Jeśli jednak Gralewski w ostatnich dniach marca popijał likier w Paryżu, to kto wówczas wyruszał z Warszawy z jego nazwiskiem i z jego numerem?
Najwyraźniej w tej historii pojawia się jakiś drugi Gralewski. Tak wynika z relacji Wandy Wolskiej, blisko związanej z rodziną Żarnowskich, którzy mieszkali na Wyspie św. Ludwika w Paryżu, gdzie mieścił się jeden z punktów kontaktowych "Zagrody". Pewnego dnia pojawił się w ich domu dziwny kurier z Polski. Przedstawił się jako Jan Gralewski. Jechał prosto z dworca i był w mundurze niemieckiego oficera. (Gralewski, jeśli wierzyć oświadczeniu jego żony, nie znał niemieckiego i wydaje się mało prawdopodobne, by jechał z Warszawy jako Niemiec). Co jednak najbardziej zdziwiło Żarnowskich, człowiek ten przywiózł bardzo dużo jedzenia (masło, wędliny) i wręczył je ze słowami: "Wiem, że tu w Paryżu cierpicie głód, my w Generalnym Gubernatorstwie jednak mamy łatwiejsze życie!". Dla ludzi, którzy często kontaktowali się z polskimi kurierami i świetnie wiedzieli, jak wygląda życie w Warszawie, słowa te zabrzmiały jak niepojęta prowokacja.
Od tej chwili traktowali tego "Gralewskiego" z najwyższą ostrożnością, czekając, by jak najszybciej opuścił ich dom. Jego pobyt trwał jednak długo, kilka tygodni, gdyż ten dziwny kurier zdawał się nie mieć żadnych adresów kontaktowych w Paryżu.
Jeszcze bardziej zastanawiającą historię zapisał we wspomnieniach Wojciech Wasiutyński. Przekazał mu ją w końcu 1943 r. Zbigniew Lang, jeden z mirandczyków, którzy przez Gibraltar trafili do Londynu. "Jak mi się udało wreszcie wydostać z Mirandy, mieszkałem w hotelu Prado w Madrycie w oczekiwaniu drogi na Portugalię. Tam dali mi pokój z (nieznanym mi wcześniej) Gralewskim. On przejechał całą Europę jako kurier, stracił masę czasu w Hiszpanii, klął w okropny sposób na Szumlakowskiego (polskiego posła w Madrycie), który mu nie ułatwił dalszej drogi. Bał się, że się spóźni, bo wiedział, że Sikorski poleciał na Wschód, że będzie wracał przez Gibraltar i tam miał mu złożyć sprawozdanie. (...) Potem, któregoś dnia przyszedł radośnie podniecony: >>Awantura u Szumlakowskiego poskutkowała, wyjeżdżam jutro okrężną drogą do Gibraltaru<<".</p>
Jeśli ta historia jest prawdziwa - a jest prawdziwa, bo także dokumenty brytyjskie informują o wizycie kuriera Gralewskiego u ambasadora Wielkiej Brytanii w Madrycie, domagającego się pomocy w drodze na Gibraltar - oznacza to, że jakiś kurier z Polski znał trasę i daty przelotu Sikorskiego, a więc najtajniejsze informacje związane z bezpieczeństwem naczelnego wodza. Czy był nim jednak Jan Gralewski, "Pankrac", filozof z Warszawy?
W niewielu punktach tej tajemniczej sprawy historia potrafi powiedzieć coś na pewno. Potrafi jednak ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że młodym człowiekiem, który przybył w przeddzień katastrofy na Gibraltar, nie był Jan Gralewski. Nie mógł nim być, skoro jego zapiski do żony, ujawnione w latach 80., pod datą 24 czerwca 1943 r. zaczynają się od słów: "... drugi dzień na Gibraltarze". Prawdziwy Gralewski przybył więc na Gibraltar 22 czerwca. Pod jakim nazwiskiem i jaką drogą, trudno ustalić.
Licząca 95 żołnierzy tzw. kompania mirandczyków, płynąc z portugalskiego portu Villa Reale, wylądowała w Gibraltarze 24 czerwca. Jej dowódca, por. Jan Benedykt Różycki, późniejszy cichociemny "Busik", sporządził pełną listę powierzonych mu żołnierzy. Podobną listę opracował por. Łubieński, który w porcie gibraltarskim przyjmował transport z Portugalii. Dotarcie do tych dokumentów, zachowanych w prywatnych szufladach, pozwoliło na nieoczekiwane odkrycie. Obie listy zawierają nazwiska nie jednego, a czterech kurierów z Polski: Nowakowskiego, który przedstawia się jako Jan Gralewski i pod tym nazwiskiem będzie się poruszał po Gibraltarze (choć prawdziwy Gralewski na Skale jest już od dwóch dni), Pantaleona Drzewickiego, które to nazwisko ukrywa Stanisława Izdebskiego, dziwnego, nikomu nieznanego, ale pojawiającego się w dokumentach kuriera z Warszawy, oraz Pawła Pajkowskiego, który przybędzie na Gibraltar w przeddzień katastrofy.
Wszelkie próby ustalenia, kim był Stanisław Izdebski, nie przyniosły żadnego wyjaśnienia. Przedstawiał się jako liczący 48 lat kapral podchorąży broni pancernej. Twierdził, że jest kurierem PPS, który wyszedł z Warszawy 27 marca 1943 r. Już z Londynu Jan Kwapiński 30 lipca 1943 r. zapytywał w depeszy Zygmunta Zarembę: "Przybył z kraju Stanisław Izdebski. Powołuje się na Ciebie (...). Ponieważ zeznania jego są mętne, proszę o odpowiedź, czy go znasz i czy jest naszym człowiekiem". 19 września Zaremba z Warszawy odpowiadał: "Nikt z naszych towarzyszy nie orientuje się, o kim może być mowa". Podobnie dzisiaj najwybitniejszy znawca podziemnej PPS Jan Mulak nie potrafi powiedzieć, kim był ów tajemniczy kurier. Według jego wiedzy na pewno nie miał nic wspólnego z PPS, a po śmierci Sikorskiego, już w Londynie, nagle znikł.
Nie mniej tajemnicza wydaje się postać młodego kuriera, który jako Pajkowski pojawił się na scenie gibraltarskiej w nocy z 2 na 3 lipca. Wiele szczegółów wskazuje na 21-letniego Jerzego Miodońskiego z Krakowa. Opuścił Polskę 24 grudnia 1942 r. w towarzystwie Trudy Heim, siostry SS-Obersturmbannführera Güntera Heima, prywatnie doktora chemii, a służbowo szefa krakowskiej SD (służby bezpieczeństwa), i bez żadnych kłopotów dojechał pociągiem do Hiszpanii. W Madrycie w placówce II oddziału złożył raport, do którego dołączył plany struktury zbrojnego podziemia w Polsce, dokument tak szczegółowy, że z daleka pachnący niemiecką prowokacją. Według dokumentów placówki ewakuacyjnej w Lizbonie Jerzy Miodoński miał zostać wysłany do Londynu z Lizbony 7 lipca 1943 r. Jednak dokumenty podobnej placówki w Madrycie ujawniają, że wysłano go na Gibraltar.
Kim był Jerzy Paweł Nowakowski, który na Gibraltarze podawał się za Jana Gralewskiego - nie wiadomo. Na liczącej kilka tysięcy nazwisk liście wszystkich Polaków, którzy przeszli przez Gibraltar, zapisany jest jako Nowakowski vel Bolesław Kozłowski, vel Wiktor Suchy. W nawiasie ktoś, kto listę tę sporządzał, najpewniej ksiądz Antoni Liedtke, napisał: "wariat albo prowokator". Być może sens tych słów historia zrozumiała za późno.
Fakt obecności na Gibraltarze w chwili katastrofy nie jednego, ale czterech kurierów z Polski wydaje się pewny. Tajne, nigdy nieujawnione depesze z Londynu do Madrytu już po wypadku dotyczyć będą czterech kurierów. Jednak wszystkie informacje, jakie zdoła zgromadzić to nieznane śledztwo, zbiegać się będą wokół postaci Jana Gralewskiego, nieświadomego ani ogromnej mistyfikacji, ani manipulacji, której stał się przedmiotem. Wśród depesz przebiegających między Warszawą, Londynem i Gibraltarem, mających na celu ustalić, co się zdarzyło, jakimś cudem (archiwa w tej historii zostały wyczyszczone) ocalała depesza nadana z Lizbony 25 czerwca 1943 r. przez płk. Stanisława Karę z oddziału II do "Rawy", czyli płk. Michała Protasewicza, ówczesnego szefa VI (specjalnego) oddziału sztabu naczelnego wodza: "Gralewski Jan pseudonim Pankracy wyjechał z Polski 8 lutego na rozkaz ZWZ, wyjechał 23 (czerwca) - odwołany z puczu na Gibraltar celem ewakuacji do Londynu pod nazwiskiem Nowakowski Jerzy, w Lizbonie nie był". Treść dokumentu wydaje się oczywista. Niejasny jest jedynie jego charakter. Czy depesza miała być próbą ujawnienia płk. Protasewiczowi, związanemu z Sikorskim, czyichś zbrodniczych zamiarów? Być może tak, skoro płk. Karę w ciągu kilku tygodni od jej wysłania odwołano ze służby i z placówki w Lizbonie.
Najbliższe godziny na Gibraltarze miały zapisać katastrofę samolotu, śmierć Sikorskiego i całej polskiej ekipy. Wśród pytań, jakie pojawiają się do dziś w związku z tym tajemniczym wypadkiem, nigdy jeszcze nie padło to jedno: skoro Sikorski, o czym wszyscy wiedzą, postanowił zabrać do samolotu kuriera z Polski, to którego zabrał? A może na pokład Liberatora, który, jak udowadnia David Irving, wcale nie był przeciążony, wsiedli wszyscy kurierzy?
To, jak się wydaje, bardzo ważne pytania. Tym ważniejsze, że za kilkanaście godzin, jak ujawniają nieznane dotąd dokumenty, prawdziwy Jan Gralewski, kurier z Warszawy, zostanie oskarżony o spowodowanie śmierci generała Sikorskiego. Oskarżony, skazany i stracony.
Komentarze
Pokaż komentarze (1)