Czasami kucharz je. Znaczy się spożywa posiłek. Przeważnie z tego nieustannego kosztowania wychodzi mu, że nie je. Dobrzy kucharze nie jedzą podobnie jak niektórzy mnisi odżywiający się powietrzem i promieniami słońca. Kucharze odżywiają się zapachami swojej kuchni, oparami smażonych tłuszczy i adrenaliną wydzielającą się jak tylko wejdą na to pole bitwy jakim jest kuchnia. Nakarmienie dziesiątek a bywa, że setek coraz bardziej wymagających i wyedukowanych klientów oraz zarządzanie swoim wojskiem podnosi poziom adrenaliny tak, że nie odczuwają głodu i gdyby gotowali bez przerwy padli by pierwsi na tym polu bitwy z niedożywienia.
Jednak kucharze też mają swoje urlopy. Czas przeznaczony na odpoczynek z dala od zgiełku wojsk na polach bitew, które dobrze znają. Hot dog i zapiekanka są jak najbardziej na miejscu, frytki też, nawet z keczupem albo majonezem a jak w lokalu trafi się kefir z kaszą to są naprawdę szczęśliwi. Niektórzy wyjeżdżają z kraju jak najdalej od kuchni, którą serwują na co dzień. Do stołowania wybierają miejsca na odludziu i to tylko jak nie ma ulicznych sprzedawców fast foodu. Wyjeżdżają z twardymi postanowieniami, że będą pili byle jakie wino ze szklanek i nie zasiądą do stołu z białym obrusem. Co tam białym, żadnym obrusem chyba, że to cerata przypięta pinezkami do blatu, na której wzory zatarły się na skutek upływu czasu.
W Europie coraz trudniej znaleźć miejsce do wypoczynku dla prawdziwych kucharzy. Wszyscy oglądają te food tv, te master szefy czy inne top szefy. Każdy wprowadza ulepszenia. A to nowe przyprawy, a to nowe nazwy, a to nowy wystrój, a to nowe smaki i tak w nieskończoność ku utrapieniu wypoczywających kucharzy. Nic już nie jest prawdziwe, nic nie jest proste jak dawniej. Publika się zmieniła, nie jedzą już z głodu, jedzą w imię wyższych celów. To już nie jest natura to jest kultura. Wydelikacone smaki i pełne portfele a jak jedzą to jakby nie jedli. Muszą się rozkoszować, muszą być achy i ochy, albo uwagi w rodzaju "nie podkręcił tego cynamonem" albo "ta nuta tymianku jest tu nieco fałszywa" lub "jakiś akord pikantności byłby zupełnie na miejscu". Jedzą jakby nie jedli tylko siedzieli w filharmonii. Jeszcze trochę i na koniec będą klaskać i wręczać bukiet kwiatów.
Tak mnie naszło siedząc przy stole ze szklaneczką uzo w Ochrydzie w Macedonii, a właściwie Macedonii Północnej. Zrobiłem sobie przerwę od męskiego gotowania. Jezioro ochrydzkie to najstarsze jezioro w Europie a Macedonia to ubogi, rolniczy region dawnej Jugosławii. Żadnego przemysłu, woda przeźroczysta na kilka metrów, krajobrazy jak z bajki, teren nie zadeptany przez turystów z Europy, jedzenie proste i tanie. Za nasze dwie dychy zjecie obiad a za następne dwie dychy możecie się urżnąć miejscowym paskudnym winem. Może to ostatnie miejsce w Europie dla prawdziwych kucharzy. Nie ma chodników, nie ma białych obrusów. W hotelach śmierdzi kurzym tłuszczem. Raz bo słabo wentylowane, dwa, że mają jeszcze prawdziwe kury. No i w Ochrydzie jest lotnisko a lotów z Polski niestety coraz więcej. Na szczęście inne nacje jeszcze tego raju dla prawdziwych kucharzy nie odkryły.
Ślązak od zawsze, studiował Ekonomię na UE w Katowicach, Psychologię i Nauki Polityczne na UŚ w Katowicach, Pisanie scenariuszy w PWSzFTviT w Łodzi. Pisze felietony kulinarne do tygodnika "Nowe Info". Jest prywatnym przedsiębiorcą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości