Z reguły strzelam odyńca pomiędzy ścianą lasu a polem kukurydzy z pobliskiej ambony. No, ale zimą po co miałby wchodzić tam dzik? Muszę szukać innych miejsc. Zasadzam się księżycową nocą pod kopcem kartofli. Mróz daje się we znaki. Co jakiś czas popijam herbatę z prądem. Wreszcie jest. Odyniec jak się zowie, jego fajki i szable lśnią na śniegu. Błagam go o wybaczenie obserwując w świetle księżyca jego nienaganną sylwetkę...
Do dziś trwa spór czy to świnia pochodzi od dzisiejszego dzika czy odwrotnie. Łatwość z jaką świnie adaptują się w stanie dzikim, zaskakująco szybko zmieniając swój wygląd zewnętrzny i nawyki żywieniowe ciągle podsyca ten spór. Dzik amerykański pochodzi od europejskiej świni a dziki w innych rejonach świata - a także Europy - to uciekinierzy z chłopskich zagród.
Ludzie udomowili zwierzęta trawożerne, wśród nich nie było dzika jako wszystkożernego. W starożytnym Egipcie próbowano udomowić hieny - jako jedyne nie trawożerne - ostatecznie z tego zrezygnowano. Względy estetyczne i higieniczne spowodowały o takim a nie innym kierunku rozwoju hodowli zwierząt. Jednak wieprzki jako zaprzyjaźnione z człowiekiem przewijają się na kartach historii zepchnięte do tych niższych, uboższych warstw, bez dostępu do patrycjuszowskich stołów. Gdzieś na granicy lasów wśród najbardziej wykluczonej ludności, najbardziej wykorzystywanego pańszczyźnianego chłopstwa zachowała się łączność między wieprzkiem a nami. Z tych pierwotnych lęków przed hodowlą zrodził się zakaz spożywania wieprzowiny u starożytnych Egipcjan, Żydów, a potem w Islamie.
Która nacja przywróciła na stoły naszego wieprzka? Niewątpliwie Gallowie i Germanie, choć starożytni Grecy - otwarci na wszystko - dzięki swoim wolnym od sekciarstwa poglądom filozoficznym, nie pogardziliby prosiakiem nadziewanym oliwkami, serwowanym z pieczywem na zakwasie i dzbanem wina. Do dziś nasz wieprzek miesza się z dzikiem w krajach półwyspu iberyjskiego biegając za żołędziami w lasach i serwowany jest później w Europie jako Iberico de bellota. Jak weźmiecie między palce tłuszczyk tego wieprzka to rozpłynie się pod wpływem ciepła waszego ciała jak masło. A włoskie szynki? Czy wybaczyli by mi gdybym chociaż o nich nie wspomniał? Ich suszone w ciepłym wietrze szynki czy są gorsze?
Potem Germanie i Słowianie dołączyli do tego sztukę solenia i wędzenia. Europa z powrotem zakochała się w świninie. Mięso wieprzka stało się najbardziej poszukiwane i zjadane na świecie. Azjaci dorzucili swoje przyprawy i umami. Afrykanie ognisko i gorące kamienie. Tłusty wieprzek rozkochał miliony.
A dziś zapolujemy na dzika. Tak zarządził minister. Flinty w dłoń i ruszamy brnąc w głębokim śniegu po naszego bohatera. Z reguły strzelam odyńca pomiędzy ścianą lasu a polem kukurydzy z pobliskiej ambony. No, ale zimą po co miałyby wchodzić tam dzik? Muszę szukać innych miejsc. Zasadzam się księżycową nocą pod kopcem kartofli. Mróz daje się we znaki. Co jakiś czas popijam herbatę z prądem. Wreszcie jest. Odyniec jak się zowie jego fajki i szable lśnią na śniegu. Błagam go o wybaczenie obserwując w świetle księżyca jego nienaganną sylwetkę i zamykam sprawę. Padł i puścił farbę. Podszedłem ostrożnie widząc jego dogasające życie. Obaj poczuliśmy ulgę gdy znieruchomiał. Jego świece zgasły. Czekało mnie teraz mnóstwo pracy i fizycznego wysiłku. Na razie było mi dobrze w tym nic nie robieniu obok tak pięknego zwierza. Nigdzie mi się nie śpieszyło, a herbatki w termosie jeszcze trochę zostało. Warto wtedy trochę podumać. Zaraz przyszedł mi do głowy ten Kosiniak-Kamysz, zwolennik uboju dzików, ale nie dziś. Dziś jak wymyślili to ludzie Kaczora to on jest przeciw. Mój odyniec nic by z tego nie zrozumiał. Za mądry na tą całą hucpę.
Po odprawieniu wszystkich formalności mam dzika na stole. Wycinam jego worek mosznowy i wyjmuję jądra. Wycieram do sucha w ręczniku papierowym. Ściągam zewnętrzną warstwę skóry z jąder. Potem kładę jądra na sito i przelewam wrzątkiem. Nacinam zbielałą błonę i usuwam ją delikatnie. Schładzam w zimnej wodzie oczyszczone jądra. Wysuszam ponownie na papierze. Kroję jądra w poprzek na jedno centymetrowej grubości plastry. Na patelni rozgrzewam smalec i smażę cebulę pokrojoną w talarki. Do tego szczypta soli i pod koniec smażenia dodaję dwie łyżki octu balsamicznego. Zdejmuję z ognia i przekładam do miseczki a na patelni ponownie podgrzewam łyżkę smalcu, smażymy plastry na gorącym tłuszczu niecałą minutę każdą ze stron. Wyjmujemy i podajemy z cebulą i żytnim chlebem, solimy i posypujemy świeżym pieprzem.
Gdyby Kosiniak-Kamysz nie mógł przyjść na świeże jądra z dzika to można je też zaserwować na zimno. Na żytnim pieczywie posmarowanym masłem z chrupiącą sałatą lodową. Słodkość smażonej cebulki można zrównoważyć odrobiną chrzanu. Takie klejnoty przyszłemu premierowi powinny odpowiadać. Toż to swój chłop. Dodatkowo Władek. Jakby już zjadł to bym mu powiedział żeby sobie więcej z polowań nie robił jaj. Popijam domową jałowcówką. Jądra są dobre na świeżo dlatego od nich zaczynam. Wzmacniam się przed rozbiórką tuszy, na szczęście na zewnątrz jest minus dziesięć co działa jak wszechogarniająca zamrażarka. W lodówce czeka pięć kilo tłustego boczku, podgardla i słoniny od siostry naszego odyńca z zaprzyjaźnionej hodowli. Za cienki jesteś bratku na białą kiełbasę, muszę cię wzbogacić innymi tłustościami. Ale to już inna opowieść. "Bez pośpiechu" - mówi do mnie studząc mój zapał coraz smaczniejsza jałowcówka.
Ślązak od zawsze, studiował Ekonomię na UE w Katowicach, Psychologię i Nauki Polityczne na UŚ w Katowicach, Pisanie scenariuszy w PWSzFTviT w Łodzi. Pisze felietony kulinarne do tygodnika "Nowe Info". Jest prywatnym przedsiębiorcą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości