Czytam to co zamieszcza portal Onet by się zorientować co Niemcy chcą przekazać Polakom. Od pewnego czasu zarówno Onet jak i TVN w miejscu prezentacji postaw Polaków, którzy zdecydowali się na emigrację zamieszczają relacje z wrażeń obcokrajowców mieszkających czasowo albo na stałe w Polsce. Po prostu chwalenie emigracji - w domyśle jako ucieczkę od biedy albo autorytaryzmu - w sytuacji kiedy więcej Polaków wraca do Polski niż wyjeżdża a dodatkowo Polska stała się największym na świecie - sic! - krajem przyjmującym imigrantów stało się medialnie nielogiczne. Tak nielogiczne, że nawet te media zauważyły ten absurd. To co mnie interesuje w tych relacjach obcokrajowców to tematy kulinarne.
Francuski siatkarz mieszkający od dwóch lat w Warszawie wraz ze swoją rodziną, oprócz kilku ciekawych uwag na temat Polski - np. takiej, że u nas trudno mu się nauczyć języka polskiego bo wszyscy mówią po angielsku i nie ma żadnego przymusu w odróżnieniu np. od Włoch - powiedział kilka ciekawych słów o polskiej kuchni. Francuz jak to Francuz najpierw musiał zlokalizować miejsce gdzie pieką takie bagietki jak te, do których był przyzwyczajony w Paryżu. A potem powiedział to co powiedział i mnie zaskoczył. Oprócz tradycyjnej pochwały polskiej kuchni - co wiem bo od ponad dwóch dekad goszczę w domu przybyszów z innych krajów i wszyscy są zachwyceni naszą kuchnią - powiedział, że lubi się stołować w barach mlecznych bo tam dania są zawsze smaczne a dodatkowo tanie.
I co powiesz na ten temat widzu "Misia" Bareji? Co powiesz na to bywalcu barów w peerelowskich siermiężnych czasach kiedy barowy brud i smród trzeba było odważnie pokonywać, bo coś trzeba było rzucić na ząb a sakiewka na restauracje była za krótka? Moja studencka kieszeń w szczególności a apetyt wtedy był największy w życiu! Do dziś pamiętam te dawno nieistniejące miejsca gdzie ruszało się z pustym brzuchem i kilkoma złotówkami po talerz grochowej obłędnie pachnącej wędzonką albo porcję tłuczonych kartofli podanych z mielonym i zasmażaną kapustą. Jakże byłem zadowolony by nie rzecz szczęśliwy po zapełnieniu żołądka w tych moich studenckich czasach. I czy w ogóle czuło się ten dysonans estetyczny, który tak pokazał Bareja? No pewnie, że się nie czuło.
Uświadomiliśmy to sobie dopiero po jakimś czasie. Niewolnik zrzucił kajdany, rozejrzał się po świecie i zrozumiał własną małość. Ale hola, hola czy wtedy źle karmiono? Czy te panie podkradające w kuchni z porcji dla klienta niesmacznie gotowały? Czy one świeżo wyzwolone z wiejskich chałupek zapomniały jak się gotuje dla chopa po robocie?
Nie i jeszcze raz nie, w tych paskudnych czasach zachowaliśmy smak nawet gubiąc gramaturę. Takie to były czasy.
Być może fenomen barów mlecznych jest też znany w innych krajach bo to przecież nic innego jak jadłodajnie. Pierwszy bar mleczny otworzył w Warszawie pod koniec XIX wieku Stanisław Dłużewski hodowca bydła mlecznego. Serwował dania jarskie w oparciu o mleko, jaja i mąkę, bar okazał się dochodowy i tak to potoczyło się dalej. Dzisiaj bary mleczne są dofinansowywane przez budżet państwa; by takie dofinansowanie otrzymać cena końcowego dania nie może być większa niż o 56% w stosunku do kosztów surowców użytych do przygotowania dań.
Menedżer jednego z barów mlecznych w moim mieście poprosił mnie bym kilka razy zjadł u nich i napisał co należy poprawić. Zjadłem i napisałem. Dania z kurczaka przestały być wysuszone na wiór a obsługa nauczyła się robić prosty sos winegret i surówki zaczęły czymś smakować ale porada by w zupach zmniejszyć ilość ziemniaka się nie przyjęła. To chyba chodzi o te 56%, stać ich na menedżera ale z czegoś trzeba tę kasę wysupłać. Nadal tam czasami zachodzę na szybki i tani obiad, kartofel też warzywo a poza tym jak się wysiorbie grochową czy kapuśniak to zawsze można zostawić na dnie ziemniaki.
Poniżej przepis na absolutnie niepowtarzalne polskie danie śniadaniowe. Im bardziej egzotyczny gość jadł u mnie to na śniadanie tym więcej było pochwał. Danie, za którym tęsknię gdy za długo jestem poza krajem. Zgadnijcie o czym mówię?
TWAROŻEK NA KANAPCE.
Do dobrego białego sera dodajemy kubek kwaśnej śmietany, pęczek rzodkiewek startych na tarce o grubych oczkach, zielony szczypior drobno posiekany, sól i pieprz. Mieszamy i serwujemy na świeżym polskim pieczywie z prawdziwej piekarni.
Będą do was dzwonić po powrocie do siebie albo wysyłać mejle z jakiegoś Amsterdamu albo innego Indianapolis z tęsknoty za tym królewskim śniadaniem. I przyjadą ponownie.
Ślązak od zawsze, studiował Ekonomię na UE w Katowicach, Psychologię i Nauki Polityczne na UŚ w Katowicach, Pisanie scenariuszy w PWSzFTviT w Łodzi. Pisze felietony kulinarne do tygodnika "Nowe Info". Jest prywatnym przedsiębiorcą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura