Święta dobiegły końca. Gościom z Londynu zaserwowałem na śniadanie moje ulubione grzanki, które ojciec - nam dzieciakom, pół wieku temu - serwował na śniadanie. Niedziela była jedynym dniem tygodnia gdy ojciec rankiem był w domu i wtedy przeważnie przygotowywał śniadanie dla całej rodziny, tak więc to śniadanie zapamiętałem jako wyjątkowe.
"O! tosty francuskie"- rozpromienili się kiedy ujrzeli zawartość stołu i kiedy poczuli zapach ciepłego masła i cynamonu.
"To nie żadne francuskie tosty tylko mój śląski zapach dzieciństwa, to danie regionalne" - odrzekłem. "Nie, to są tosty francuskie" - powiedzieli kiedy usiedli i skosztowali.
I co miałem robić? Zrejterowałem. W kuchni przemyślałem to ponownie i w końcu musiałem przyznać im rację.
O dziwo nazwę wymyślili Anglicy nazywając to danie z francuska: "pain perdu" czyli chleb stracony albo zmarnowany. W naszej kuchni - i jak widać w kuchniach innych narodów - danie przyrządzano z przesuszonego lub już całkiem czerstwego chleba. W wersji na słodko najczęściej z bułki. Dawne kuchnie były przeważnie kuchniami niedostatku więc nic się nie marnowało. Co ciekawe "czerstwy" w odniesieniu do pieczywa oznacza nieświeży a w odniesieniu do człowieka krzepki i zdrowy. Dlaczego? To temat na osobną opowieść.
Mamy w Polsce kilka określeń na ten sam rodzaj pieczywa: baton, wek albo weka, bułka francuska, bułka wrocławska, u nas mówimy: "francuz" a ponoć w Łodzi mówią na nią: "angielka". Czy ktoś wie dlaczego bułka wrocławska? Od nazwy mąki? Jeśli tak, to czy ktoś słyszał o bułce poznańskiej albo mazowieckiej?
"Francuz" przywędrował do naszych piekarń po I wojnie, kiedy mężczyźni wrócili z francuskich okopów, a w śląskich miastach pojawiło się tysiące żołnierz francuskich doglądających przygotowań do plebiscytu.
Co ciekawe we Francji bagietka pojawiła się jako "bułka austriacka" kiedy żołnierze Habsburgów patrolowali ulice Paryża po klęsce Napoleona. Austriacy konstruowali najlepsze w tym czasie piece do wyrobu pieczywa, które jednocześnie z wypiekiem je nawilżały, tak powstała długa bułka wystająca z kieszeni habsburskich żołnierzy. Dopiero dziesiątki lat później Francuzi uznali ją za swoją. Nasza śląska "żymła" też była dość prymitywna w porównaniu do "żymły wiedeńskiej" czyli kajzerki. Jak widać Wiedeńczycy mieli w tym czasie sporo do powiedzenia i bynajmniej nie było to austriackie gadanie.
Potrzebujemy trochę przesuszonego "francuza". Bardzo dobra jest chałka, u mnie po świętach zawsze jej trochę jest bo część "idzie" na makówki a reszta po trzech, czterech dniach jest idealna. Kroimy ją na dość grube kromki. Zanurzamy w mleku roztrzepanym z surowym jajkiem z dodatkiem łyżeczki cukru i smażymy z obu stron na sklarowanym maśle. Ważne by bułkę położyć na dobrze rozgrzany tłuszcz. Kiedy na powierzchni utworzy się złocista, chrupiąca skórka wyjmujemy nasze tosty na półmisek i posypujemy jeszcze ciepłe cynamonem.
Serwujemy z domową konfiturą i kawą. Zapach maślanego tłuszczu, cynamonu i kawy otwiera nam ślicznie nowy dzień.
Ślązak od zawsze, studiował Ekonomię na UE w Katowicach, Psychologię i Nauki Polityczne na UŚ w Katowicach, Pisanie scenariuszy w PWSzFTviT w Łodzi. Pisze felietony kulinarne do tygodnika "Nowe Info". Jest prywatnym przedsiębiorcą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości