Ślązaczka Helena Kulzowa - Hawliczkowa autorka większości przepisów w "Kuchni Polskiej" wydanej w 1955 i wznawianej wielokrotnie, w sumie w ponad 5 milionowym nakładzie, nie dorobiła się majątku. Takie to były czasy. Wiek wcześniej było inaczej i to pomimo tego, że państwa polskiego nie było. Lucyna Ćwierczakiewiczowa dzięki swym książkom kucharskim stała się sławna i bogata. Jej "365 obiadów" wraz z pozostałymi publikacjami uczyniło z niej w kongresówce chyba najbardziej popularną kobietę końca XIX wieku. Zwano ją w ówczesnej Polsce : "Panią od obiadów". Pisały o niej wszystkie gazetowe wydania, pisał Żeromski, Zofia Kossak i Prus. Karykaturzyści w wydaniach ilustrowanych dworowali sobie z jej tuszy. Miała metr sześćdziesiąt w kapeluszu a obfitość jej ciała powodowała, że w ostatnich latach wnoszono ją na fotelu do salonu. Była osobą nietuzinkową, wzorem dla feministek, mówiła i robiła co chciała. Rozwodziła się z mężami też jak chciała. Nie dała się przegadać żadnej przekupce i stanowiła postrach wśród dorożkarzy. 84 tysiące rubli zarobiła na "365 obiadach", 30 tys. rubli to wartość ówczesnego niewielkiego majątku ziemskiego. Baba w sam raz do męskiego gotowania.
Gdybyśmy zajrzeli do jej "365 obiadów" to na 27 lutego przewidywała następujące menu:
- bulion czysty z grzankami
- bigos hultajski z kapustą
- kotlety cielęce bite z cytryną
- kisiel żurawinowy
Jej obiady przeważnie składały się z czterech dań. Przyjrzyjmy się temu co nam zaproponowała na jutrzejszy dzień.
"Bulion nigdy dobrym nie będzie, rozgotowany na czystej wodzie" Po takim stwierdzeniu oszczędzę wam przepisu na jej bulion, ani ja nie mam czasu wam to tłumaczyć ani wy nie macie czasu, a niektórzy też rozumu by to pojąć. Skupmy się na grzankach. Plastry bułki smarujemy cienko masłem a potem pasztetem, wkładamy do piekarnika. Kiedy się zazłocą wyjmujemy i kładziemy na każdej chrupiącą gałązkę pietruszki zanurzonej uprzednio we wrzącej fryturze. Grzanki podajemy obok bulionu.
To pierwsze danie mamy z głowy. Łatwizna. Nie zapomnijcie, że frytura ma być z łoju wołowego. Bigos hultajski każdy zrobić może, więc oszczędzę wam przepisu pani Lucyny. Tym bardziej, że nietuzinkowy.
"Najważniejszą sztuką w kotletach jest je dobrze z kostek wykroić, zbić i nadać dobrą formę" Co znaczy dobrze wykroić? "Dwie kostki rachować na jeden kotlet". Znowu łatwizna, proście rzeźnika o cielęce kotlety tak na grubość 4 cm. Dobrze rozbijcie, posólcie, zanurzcie w roztrzepanym jajku i drobnej, przesianej przez sito tartej bułce. Smażcie na niezbyt rozgrzanym, klarowanym maśle. Po usmażeniu i wyłożeniu na półmisek wlejcie na patelnię z tłuszczem pół kubka rosołu i pogotujcie chwilę aż większość płynu odparuje, wyciśnijcie sok z połowy cytryny i oblejcie tym sosem kotlety.
Zawsze wiedziałem, że moja matka miała rację wpuszczając na patelnię po schaboszczakach łyżkę rosołu by podlać tym sosem kotlety i kartofle.
Został nam deser. 2 szklanki soku żurawinowego mieszamy z 3 szklankami wody. Odlewamy jedną szklankę a resztę gotujemy z ok. szklanką cukru, laską cynamonu, tłuczonymi ziarnami goździków. Szklankę płynu mieszamy z kilkoma łyżkami mąki ziemniaczanej i wlewamy zawartość do uprzednio przecedzonego na sicie wywaru z gotowania. Całość zagotowujemy, mieszamy i "wynosimy do piwnicy do zastudzenia". Chłodne wydajemy na półmisek, polewamy słodką śmietanką i posypujemy miałkim cukrem.
To jeden z prostych obiadków za pięć złotych, smacznie przyrządzony będący "podstawą szczęścia domowego i dobrego humoru męża". Uczcie się baby od feministki!
Ślązak od zawsze, studiował Ekonomię na UE w Katowicach, Psychologię i Nauki Polityczne na UŚ w Katowicach, Pisanie scenariuszy w PWSzFTviT w Łodzi. Pisze felietony kulinarne do tygodnika "Nowe Info". Jest prywatnym przedsiębiorcą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości