©Forbes.com
©Forbes.com
Krzysztof Rogalski Krzysztof Rogalski
720
BLOG

Homo habilis academicus, albo ile publikacji miał Kopernik

Krzysztof Rogalski Krzysztof Rogalski Rozmaitości Obserwuj notkę 16

Ten wpis powstał po lekturze, i niejako na marginesie notki dr Krzysztofa Pasierbiewicza „Dziś prawdziwych profesorów już nie ma”. Notka sprzed miesiąca, no ale ja dopiero dzisiaj na nią wpadłem. I przeczytałem ją, a potem komentarze pod nią, łącznie z dyskusją trzech (uważających się za) wybitnych pracowników nauki polskiej z rosnącym niedowierzaniem i przerażeniem.

 

http://salonowcy.salon24.pl/541897,dzis-prawdziwych-profesorow-juz-nie-ma

Bo panowie zajmują się głównie dowalaniem sobie nawzajem, odsądzaniem się od czci i wiary, wygrażaniem ostracyzmem i grożeniem procesem. Generalnie widać, że nie pierwsza to tzw. spawa rzeczonych Niewidzialnych Akademików, na salonie czy salonie24.

Obywatele dyskutanci przekonani są bezapelacyjnie o własnej wartości, określonej nie tyle może działaniami i ich efektami, ile właśnie mierzą się wzajemnie ilością publikacji, oczywiście tych z właściwej listy, czyli opiniotwórczych. Bo ten to raz na rok publikował, a ten pięć razy. A ten to się nie zna, a tamten się nie zna w ogóle. Małe dzieci, normalnie. Czytałem z wzrastającą fascynacja, ale jak się już rzekło, również z przerażeniem.

Owe samowzbudne, ale rzeczywiste autorytety, sławy nauki polskiej w zupełnie różnych dziedzinach, bodajże geologii, filozofii prawa, fizyki jądrowej znajdują płaszczyznę dialogu, która, niestety, jest rynsztokiem, wybrukowanym argumentami ad personam, którym płyną ścieki insynuacji.

No i oczywiście, pawie obnoszenie się ze swoimi, iluzorycznymi sukcesami naukowymi i innymi. Dlaczego iluzorycznymi? Trzy z brzegu argumenty.

  • Bo po 300 publikacji mają np. profesorowie przekwalifikowani z partyjnych wykładowców na historyków – albo ludzie, którzy posiadając sztab współpracowników, dopisują się do dzieł innych,
  • Bo fakt posiadania publikacji w czasopismach z listy filadelfijskiej czy innej nie zmienia faktu, iż ich autorzy nie są profesorami Harvardu, Columbii, MIT albo pracownikami CERN, jak widać załączonym obrazku kończyli, i uczą na, uczelniach z czwartej – piątej setki rankingów międzynarodowych,
  • Bo na ten skromny przykład ja (ćwiczenie z zakresu autoetnografii) nie uważam, iż poprzez obecność właśnie na moich zajęciach 20 lat temu, pewna młoda osoba powzięła niezachwiane postanowienie zrobienia kariery naukowej i jest dzisiaj dyrektorem Instytutu Finansów pewnego uniwersytetu (zrobiła habilitację w wieku lat 32 bodajże)

Pierwsze to oszustwo lub wymuszenie. Drugie to smutna prawda. A trzecie absolutny przypadek.

Ja osobiście studiowałem i na uczelni, która jest o dobre dwie setki niżej w rankingu od Jagiellonki, i na takiej, która jest w tym samym rankingu o te ponad 200 pozycji wyżej. Wiem więc, jak jest pomiędzy tymi dwoma, niezbyt skrajnymi ale odległymi od siebie sytuacjami jest przepaść. Więc na miejscu wszystkich uczestników dyskusji bym się tak nie nadymał.

Tym bardziej, że takich pyskówek, za tzw. moich czasów po prostu nie bywało. Smutek po prostu, że się panowie licytują: ważnością gałęzi nauki, którą reprezentują, stopniem oderwania od sfery realnej (czy też jego brakiem), a gdy zabraknie tu argumentów, wytykają sobie błędy językowe (lub pozorne błędy językowe). No, ale ja tam w mieście Łodzi studiowałem, na Uniwersytecie imienia Stalina, a dokładniej we wchłoniętej przez niego w 1965 r. Wyższej Szkole Ekonomicznej. Ci z Krakowa mają, jak widać znacznie wyższe standardy.

Wnioski są proste:

  1. Nie ma znaczenia czy ten swój doktoracik napiszę na Jagiellonce czy na innej akademijce – czy będzie to 375 czy 1075 miejsce w światowym rankingu, nie ma naprawdę żadnego znaczenia – trzeciorzędny będzie, z definicji, bo z trzeciorzędnej uczelni, i pies z kulawą nogą nie będzie nim zainteresowany;
  2. Kraków i jego środowisko akademickie jest dziwne. To pewnie skutek tradycyjnie wysokiego IQ mieszkańców. Ze szczególnym uwzględnieniem Babci Xero. Ale odbija się w tej dyskusji raczej nie krakowski obyczaj, ale obyczaj tzw. nauki polskiej (bardzo małe to n, a i to p też nie największe);
  3. Rację miał jeden mój kolega, stwierdzając: jeszcze dwa kółka i wstyd będzie mieć doktorat. Dziś dodałbym również, że w sposób widomy, również wymóg bycia „habilis” nie broni przed byciem głupcem, a na pewno do owego głupstwa dodaje arogancji;
  4. 4.  Moje dziecko będzie raczej studiować poza Polską. A co najmniej nie w Krakowie. Bo to nie ma sensu ani z punktu widzenia akademickiego ani żadnego innego poza, być może, towarzyskim.

Szanowni panowie, ja rozumiem, że wysoka samoocena jest wskazana w środowisku konkurującym przede wszystkim w zakresach pozamerytorycznych, jakim jest środowisko tzw. naukawców w Polsce, to samo dotyczy również sporów toczonych w internecie, gdzie każdy anonim sadzi się, co najmniej na ekwiwalent Miltona Friedmana. Ale pamiętajcie, na litość boską o tym, że:

Kopernik miał jedną publikację. JEDNĄ.

Potrafię sobie bez zamykania oczy wyobrazić, co by krakowskie naukawe towarzycho powiedziało o takim nieudaczniku.

Krzysztof Rogalski

Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Rozmaitości