„Wszyscy gadają: Kreml, Kreml. Od wszystkich o nim słyszałem, ale nigdy nie udało mi się go zobaczyć. Który to już raz (bodaj tysięczny), spity lub kompletnie skacowany, przemierzałem Moskwę z północy na południe lub z zachodu na wschód, od krańca do krańca, na przestrzał i jak popadło - i ani razu nie widziałem Kremla”.
Wieniedikt Jerofiejew „Moskwa – Pietuszki”
Rozpętała się wczoraj burza na tle odrzucenia przez Sejm wniosku o referendum edukacyjne. Przewidywalnie, koalicja argumentuje przeciw (i przegłosowuje), głównie mówiąc o „kosztach”, opozycja argumentuje „poziomem edukacji”.
Jak zwykle w pięknym kraju nad Wisłą, czyli nigdzie, trwa rozpaczliwe wytykanie innym obecności źdźbła w oku, belka, spokojnie obu stronom sterczy.
A belką jest totalitaryzm, nie tylko edukacyjny, państwa. Najbardziej prominentnymi osobistościami sfery politycznej owego leżącego nigdzie kraju są ludzie, którzy z niezachwianym przekonaniem odrzucają wszelkie totalitaryzmy i deklarują, iż dla demokracji daliby się pokroić. Oczywiście, to, co jest demokratyczne, orzekane jest w kraju z sennych koszmarów Alfreda Jary, przez niewielką uprzywilejowana grupkę wybraną przez mniejszą część wyborców, którą to grupką rządzi koalicja, na którą głosowało mniej ludzi niż na tzw. opozycję łącznie. I demokracja w Polsce oznacza przede wszystkim – z państwowego koszyka wszystkim tak samo. Dobrze, źle, pasuje, nie pasuje – tak samo. I nie ma – nie chcesz, nie bierzesz.
Taki mamy dla ciebie system edukacji, taką ordynację wyborczą, taką… o nie, tu zaczyna się różnica. Dobrze niektórzy z nas wiedzą, że już policja, aparat fiskalny i wymiar „sprawiedliwości” (a raczej aparat egzekwowania legislacji) nie jest taki sam dla wszystkich (vide casus posła Wiplera, jeden z policjantów niemal wprost powiedział, że gdyby W. powiedział, że jest posłem lub przywołał swój immunitet – co prawda nie obowiązujący de iure w takich sytuacjach – to by mu machy nie sklepali).
Tak, wiem, reprezentacja i reprezentatywność, poseł reprezentantem Narodu, nie wyborców, Konstytucja, że duch, ze istota, i że brekekekeks. A ja na to, z żalem niejakim, stwierdzić muszę, że z tą istotą demokracji jak z Kremlem u Jerofiejewa. Już nie mówiąc, że tego Naroda w książce telefonicznej nie znalazłem.
I w USA, i w Finlandii istotą procesu edukacji jest WOLNOŚĆ. W USA wiek szkolny zaczyna się od 5 lat – albo sześciu – albo siedmiu – albo ośmiu. Szkoła podstawowa ma pięć klas. Albo sześć. Albo siedem. Albo osiem. W Finlandii nauczyciel może napisać własny podręcznik do przedmiotu i z niego uczyć (pod warunkiem, że mieści się w ogólnych wytycznych).
Mógłby ktoś powiedzieć, że fińscy uczniowie i tak są gorsi niż chińscy w testach wiedzy a Amerykanie, co wszyscy wiedzą – są niedouczeni. Jednak ci niedouczeni Amerykanie czytają więcej niż Niemcy czy Francuzi, o nas nie wspomnę.
U nas? Dobrze, czy źle, 8+4 czy 6+3+3, nie sposób porównać. Bo u nas MUSI być jeden system, urawniłowka i totalitaryzm. Bo samorząd lokalny ma tylko jeden przywilej w zakresie sfery edukacji. Może za nią zapłacić. Wyższe uczelnie, teoretycznie, mogą dowolnie kształtować curricula i programy. Oczywiście, pod warunkiem, że spodoba się to pani minister. Bo jak się nie spodoba, nie będzie „dotacji”.
Centralizacja wydaje się być jedynym rozwiązaniem dla dzieci aksamitnej „rewolucji”. Wychowani w socjalistycznym, wszechogarniającym państwie, nie widzą dla niego alternatywy. Zostali przez ową „rewolucje” przeżarci i wypluci. Doprowadzili do tego, że to, czy dzieci w Głuchej dolnej będą zużywać rocznie dwa czy trzy bloki papieru kolorowanego decyduje jakiś sabat ćwierćidiotów w Warszawie. Oczywiście, płaci rodzic. Bezpośrednio.
Podsumowując: tylko decentralizacja edukacji, decentralizacja decyzji, demokracja lokalna i dystrybucja, nie redystrybucja danin podatkowych może doprowadzić do pozytywnych rezultatów, tak w zakresie edukacji, jak i ochrony zdrowia i każdej innej. Jednakże, o ileż fajniej jest oddać wszystko w ręce 560 quasi-obieralnych, półsamozwańczych „reprezentantów narodu” w okrąglaku na ul. Wiejskiej, a potem nasuwać prywatnie i w „zaangażowanych” mediach „na rząd”, „za rządem” a przede wszystkim na siebie nawzajem.
W Polsce, czyli nigdzie, jak widać na przykładzie kolejnego niedoszłego referendum i reakcji na nie, wystarczającym substytutem demokratycznego procesu podejmowania decyzji jest szczekanie, kłapanie, obelgi i plucie. Demokratycznie, na siebie nawzajem.
Krzysztof Rogalski
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości